Lechu, musisz. Wszystkie atuty są po twojej stronie. Mistrz Polski często stawał w startowych blokach wyścigu o Ligę Mistrzów z wybitymi zębami, zabiedzony, po różnego rodzaju turbulencjach, ale nie tym razem. Tym razem wszystko jest tak, jak być powinno, oby więc wyniki również były właściwe. Mamy prawo tego wymagać, mamy prawo wierzyć, że tak się stanie.
Drużyna nie posypała się po mistrzostwie, co przecież przerabialiśmy tyle razy, a jeszcze została wzmocniona. Nie ma dziur w obronie, które trzeba naprędce łatać i od nowa zgrywać blok defensywny, nie ma ubytku największych gwiazd i konieczności obsadzania świeżaków w wielce odpowiedzialnych rolach. Zespół nie choruje na syndrom ciężkich nóg po okresie przygotowawczym, jest w świetnej formie, co udowodnił w Superpucharze, a przecież wcześniej potrafił też w sparingu powieźć trójką APOEL. Atmosfera dopisuje, Karol Linetty mówi “jest drużyna jak rodzina”, co też widać na boisku po zgraniu i charakterności, jeden motywuje tu drugiego. Skorża ma do dyspozycji długą ławkę i różnorodny arsenał, ma – poza Sadajewem – wszystkich żołnierzy, którzy zrobili mistrzostwo, czyli rzadki w polskich warunkach komfort.
Ale bez względu na to jaka sielanka by nie panowała, to bramki same się nie strzelą. Trzeba te wszystkie atuty potwierdzić.
O FK Sarajevo pisaliśmy szeroko już wczoraj – kto przegapił lekturę, odświeżcie sobie, dowiecie się wszystkiego czego potrzebujecie. Jasne jest, że to nie ogórki, że można było trafić znacznie lepiej, bo polscy mistrzowie potrafili na tym etapie mierzyć się z elektrykami i listonoszami, a tutaj mamy gości, którzy grywali w poważnych klubach i reprezentacjach. To banda, która wie o co chodzi w boiskowych zmaganiach, a ostatnio potrafiła obić lepsze drużyny niż te, które odprawiał Kolejorz (choć, rzecz jasna, to akurat sztuką wielką nie jest). Nie zmienia to jednak faktu, że Lech ma obowiązek wygrać, a do osiągnięcia tego celu nie potrzebuje wspinania się na swoje wyżyny, jakiejś wyjątkowej mobilizacji – ot, po prostu zagrać swoje. Tylko tyle i aż tyle.
Mówimy “aż tyle”, bo wszyscy wiemy jakie demony pucharowe krążą nad mistrzem Polski. Ostatni raz Lech miał w Europie dobre wyniki w 2010 roku, pół dekady temu, a to w futbolu prawie jak wieczność. Inter bujał się wówczas z koroną Ligi Mistrzów na głowie, Mourinho zaczynał przygodę w Realu, a w reprezentacji Polski grali Smolarek i Jeleń – jakby inna epoka. Od tamtego czasu Kolejorz zdążył zostać odprawiony przez AIK, Żalgiris, Stjarnan, a jeszcze przecież po drodze była wyjazdowa porażka z estońskim Nomme Kalju. Bilans hańby, bo owszem, zdarzało się polskim drużynom niemiłosiernie kaleczyć, ale nie aż tak regularnie.
To może niektórym piłkarzom siedzieć w głowie, ale wcale nie musi. To nie Lech Skorży przegrywał z powyższymi drużynami, i jeśli tak podejść do tego tematu, to Lech Skorży startuje z czystą kartą pucharową i będąc na fali. Sam Skorża ma doświadczenie w Europie jak mało który polski szkoleniowiec. Były tu ciemne karty, jak choćby słynna Levadia, ale przecież i ogranie Barcelony z Wisłą czy też rajd z Legią aż do wiosny, po trupach Gaziantepsporu, Spartaka, Hapoelu i Rapidu. Kto jak kto, ale Skorża zna specyfikę europucharów, to doświadczenie nie musi okazać się kluczowe, ale na pewno nie zaszkodzi.
Z której strony by nie patrzeć na dzisiejszy mecz i cały dwumecz z Bośniakami, będący – miejmy nadzieję – dopiero pierwszym przystankiem dla Lecha, to są powody do optymizmu, ale futbol nie jest najbardziej zdroworozsądkowym, przewidywalnym sportem, uwielbia karcić faworytów. Oby limit frajerstwa został już jednak wyczerpany, bo tym właśnie będzie wpadka – czystym, bardzo bolesnym w konsekwencjach frajerstwem. Sarajevo to nie kelnerzy, ale jeśli Lech przegra, to ze sobą, z własnymi słabościami, a nie z nimi.
Fot. FotoPyK