Obecność ŁKS-u Łódź, Ruchu Chorzów i Puszczy Niepołomice w Ekstraklasie wciąż wywołuje duże zaskoczenie. W zasadzie żaden z tych klubów nie miał w planach awansu w poprzednim sezonie, ale w elicie się znalazł. I każdy został brutalnie zweryfikowany. Dwie pierwsze ekipy znajdują się w strefie spadkowej, natomiast “Żubry” rzutem na taśmę się z niej wydostały. Skoro jednak taki szok wywołała promocja każdej z drużyn do Ekstraklasy, zdecydowaliśmy się podsumować ich dokonania i wybrać najlepszą oraz najgorszą jedenastkę składającą się wyłącznie z piłkarzy beniaminków. Nie ukrywamy, z tą drugą było zdecydowanie łatwiej.
Jedni myśleli, że będą musieli się bronić przed spadkiem i w założeniu mieli wyprowadzić klub na finansową prostą. Drudzy jeszcze trzy lata temu grali w Pawłowicach Śląskich, a teraz zawitali na Stadion Śląski. Trzy wywalczone z rzędu awanse były ogromnym zaskoczeniem, nie mniejszym niż promocja ostatniej z ekip. Tak dużym, że stadion nie był i wciąż nie jest gotowy na przyjęcie Ekstraklasy. Drużyna musi grać na obiekcie Cracovii, a gdyby miała występować u siebie, kamery telewizyjne musiałyby znaleźć się na prywatnej posesji. ŁKS, Ruch i Puszcza niemal przez całą jesień pasowały do Ekstraklasy jak pięść do nosa. Tylko po trzeciej i siódmej serii gier żadna z nich nie znajdowała się w strefie spadkowej. Łącznie pod kreską spędziły odpowiednio 14, 14 i 8 kolejek.
Konsekwencja Puszczy
Pod koniec jesieni głowę ponad kreskę udało się wychylić tylko Puszczy i to od niej zaczniemy podsumowanie jesieni w wykonaniu beniaminków. “Żubry” rozpoczęły sezon z odsłoniętą przyłbicą. Śmiałe deklaracje składali działacze klubu. Skazywani na rychły spadek niepołomiczanie odgrażali się, że nie należy ich skreślać. Na ziemię szybko sprowadziły ich dwa pierwsze mecze, w których zaprezentowali otwarty futbol. Równie szeroko otwarta była droga do ich bramki, dlatego w dwóch inauguracyjnych spotkaniach przyjęli siedem goli. Później wpuścili jeszcze 27 bramek, przez co są ex aequo z Ruchem drugą najgorszą defensywą ligi. Gorzej radzi sobie tylko – a jakże – ŁKS. A przecież to solidna obrona miała wyróżniać Puszczę.
Na szczęście “Żubry” nie zatraciły tego, z czego były najbardziej znane, czyli stałych fragmentów gry. Po nich strzeliły 12 goli, co daje im drugi najwyższy wynik w lidze. Szczególnie skuteczny był Łukasz Sołowiej – autor pięciu trafień. Co z tego, skoro jego bramki przyniosły tylko trzy punkty, a w obronie zachowywał się katastrofalnie. Gdy grająca w dziesiątkę Pogoń Szczecin nie potrafiła się dobrać do skóry Puszczy, doświadczony obrońcy wyłożył piłkę na pustą bramkę Kamilowi Grosickiemu. Przed końcem meczu popełnił jeszcze jeden rażący błąd i Portowcy wygrali 2:0, choć przez blisko godzinę występowali w osłabieniu.
Trener Tomasz Tułacz w końcu poszedł jednak po rozum do głowy i posadził Sołowieja na ławce, a wtedy, jak ręką odjął, zniknęły problemy obronne Puszczy. To wydarzenie można nazwać wręcz przełomowym, bo nastąpiło w 15. kolejce właśnie po feralnym starciu z Pogonią. Wtedy też rozpoczęła się fantastyczna seria zwycięstw niepołomiczan, którzy ograli kolejno Wartę, Górnika i Widzew – wszystko to bezpośredni rywale w walce o utrzymanie – a następnie odrobili trzy gole do wicelidera Jagiellonii i spektakularnie zremisowali. I to właśnie za walkę i zaangażowanie warto pochwalić Puszczę.
Na początku sezonu “Żubry” były najwięcej biegającą i sprintującą drużyną w Ekstraklasie. Teraz to się wyrównało i plasują się w środku tych zestawień, ale walki nie można im odmówić. W rywalizacji z drużynami zagrożonymi spadkiem – od 11. miejsca w dół (Stal ma tylko cztery punkty przewagi nad strefą degradacji) – niepołomiczanie zdobyli 14 z 20 punktów. To właśnie dzięki temu zimy nie spędzą pod kreską, choć od drużyn z czuba często zbierali srogi oklep.
Za jesień w Puszczy warto wyróżnić szczególnie trójkę defensorów: Piotra Mrozińskiego, Antuna Craciuna i Romana Jakubę. Końcówka rundy pokazała, że potrafią stworzyć kolektyw, o ile jakiś Sołowiej nie łamie im linii czy nie podaje do rywali. Mołdawianin to najskuteczniejszy strzelec zespołu z siedmioma trafieniami we wszystkich rozgrywkach. Gola mniej strzelił Artur Siemaszko, czyli najszybszy piłkarz Ekstraklasy, który również znalazł się w najlepszej jedenastce beniaminków. Na burę zasłużył natomiast Muris Mesanović, którego z dużymi nadziejami sprowadzano do ataku z Bruk-Betu Termaliki Nieciecza. Bośniak nie zdobył jednak żadnej bramki.
Niemoc wygrywania Ruchu
Skuteczniejszego snajpera znajdziemy w Chorzowie. Daniel Szczepan strzelił jesienią siedem goli i pozostaje najlepszym polski napastnikiem w Ekstraklasie. Marny to jednak zaszczyt, szczególnie gdy przyjrzymy się bliżej trafieniom i grze 28-latka. Cztery z nich to bramki po rzutach karnych, a jedno z expected goals na poziomie 0,85 (współczynnik jedenastki to 0,78). Zagłębiając się w szczegółowe statystyki, moglibyśmy dodać, że Szczepan powinien mieć o dwa gole więcej, ale wystarczy spojrzeć na jego występy, by poznać się na jego jakości. Nieudolne próby wymuszenia karnych, niechlujne przyjęcia piłki, marnowanie dogodnych okazji. Niemniej, trzeba mu oddać, że jego trafienia przyniosły bezpośrednio cztery punkty. Bez nich Ruch byłby w tabeli jeszcze gorszy niż ŁKS.
A tak nie jest, bo ma w swoich szeregach kilku wyróżniających się zawodników jak Miłosz Kozak, Tomasz Swędrowski czy Mateusz Bartolewski, któremu dobrze zrobiło opuszczenie Lubina. Ale to i tak za mało, by myśleć o utrzymaniu, skoro jesienią Ruch aż dziewięciokrotnie obejmował prowadzenie i tylko raz potrafił dowieźć je do końca. Miało to miejsce w siedmiu spotkaniach, co przekłada się na fatalny współczynnik wygranych po prowadzeniu wynoszący 14,29%. Druga najgorsza w tym zestawieniu Warta może pochwalić się 40-procentową skutecznością.
Ale co masz zrobić, gdy wbijasz cztery gole Cracovii, trzy Rakowowi, dwa Zagłębiu, Śląskowi, Puszczy i Warcie, a żadnego z tych meczów nie wygrywasz. Jak na dłoni widać, że w zespole brakuje lidera, który byłby w stanie pociągnąć go w trudnych momentach. Zapewnić spokój i wytchnienie. Takim piłkarzem miał być sprowadzony latem Filip Starzyński. “Figo” zalicza jednak straszny zjazd, a na domiar złego ciągnie w dół innych wokół siebie. Juliusz Letniowski czy Szymon Szymański są tego najlepszym przykładem. Dodając do tego chybotliwą obronę, z przeciętnym Maciejem Sadlokiem i Przemysławem Szurem oraz ciągle zmieniających się bramkarzy – broniło już trzech, a last minute chciano sprowadzić jeszcze Cezarego Misztę z Legii – daje nam to obraz trzynastu zdobytych punktów jesienią.
Czy jest zatem na czym budować optymizm? Taką postacią może być Jan Woś, który przejął schedę po Jarosławie Skrobaczu i z sześciu meczów przegrał tylko jeden. Pozostałe zremisował i jeśli uda mu się w końcu przełamać, Ruch może pomyśleć o utrzymaniu. Nie będzie to łatwe, bo już teraz strata do bezpiecznej lokaty wynosi sześć punktów, a zimą nie należy się spodziewać, żeby klub postanowił znacząco wzmocnić skład. Wręcz przeciwnie, dalej będzie zaciskanie pasa, by na awansie do Ekstraklasy zyskać, a nie stracić finansowo.
Dwie skrajne strategie ŁKS
Choć Woś wciąż nie wygrał spotkania, to i tak punktuje lepiej niż Piotr Stokowiec na ławce ŁKS. Ten drugi żadnego nie wygrał a tylko trzy z ośmiu spotkań zremisował. Pozostałe siedem zdobytych punktów to dzieło Kazimierza Moskala, którego zwolniono w październiku. Pytanie, czy zasadnie. Pomijając fakt, że ponownie wywalczył awans z Rycerzami Wiosny i to w momencie, kiedy nikt się tego nie spodziewał, 56-letni szkoleniowiec utrzymywał łódzki zespół na granicy strefy spadkowej. W zasadzie po dwóch kolejkach spędzonych na ostatnim miejscu stracił posadę. Odkąd drużynę przejął Stokowiec, ŁKS z niego nie drgnął, a stracił jeszcze więcej goli, pomimo mniejszej liczby rozegranych meczów.
Zmienił się również styl gry Rycerzy Wiosny. O blisko cztery punkty procentowe spadło ich średnie posiadanie piłki na mecz. Zanotowali również 10-procentowy regres liczby wykonanych podań i 11-procentowy zagrań celnych. Stokowiec postawił na defensywę. Problem w tym, że nie zmienili mu się zawodnicy. Ci bardziej techniczni i mniej biegający stracili miejsce kosztem defensorów, wobec czego już w drugim spotkaniu szkoleniowiec wystawił siedmiu nominalnych obrońców: Marciniaka, Flisa, Monsalve, Dankowskiego, Louveau, Głowackiego, Szeligę. Do tego należy doliczyć również bramkarza – Bobka. A mimo to ŁKS przyjął pięć goli od Górnika Zabrze.
Nic więc zatem dziwnego, że do najgorzej jedenastki trafiło trzech defensorów łodzian: Marciniak, Tutyskinas i Monsalve. Dwaj pierwsi mają średnią not poniżej 3. Ale łodzianie to nie tylko fatalna obrona, ale również nieskuteczny atak i zero punktów w meczach wyjazdowych. 13 goli strzelonych to wynik wręcz katastrofalny, a jak dodamy tego, że dziesięć z nich padło na własnym stadionie, ciężko przypuszczać, że Rycerze Wiosny będą się w stanie utrzymać. Zawodzą przede wszystkim liderzy z poprzedniego sezonu, czyli najlepszy obrońca – wspomniany już Monsalve oraz najlepszy piłkarz 2022 roku – Pirulo. Niski poziom Juliusza z Ruchu utrzymuje w ŁKS brat Jakub.
Jak łodzianie spadną, a na to się zanosi, w zasadzie nie będzie po kim płakać. Dani Ramirez to już ograny w Ekstraklasie zawodnik i wiedzieliśmy o jego jakości, dlatego nie dziwi nas, że wyróżnia się na tle słabego ŁKS, a także innych beniaminków. Świetny początek sezonu zanotował Aleksander Bobek, który w całej rundzie obronił 53 strzały. Z biegiem czasu popadł jednak w przeciętność. Wciąż nieuwolnione pokłady dobrej gry widzimy w Kaju Tejanie, który strzelił więcej goli niż miał okazji do ich strzelenia. Trzeba jednak dodać, że Holender jest dość chaotyczny, czym akurat pasuje do ŁKS, widząc, jakie ruchy wykonuje klub.
A tak prezentują się najlepsza i najgorsza jedenastka beniaminków za rundę jesienną.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Czy wynik zawsze jest sprawiedliwy? Współczynnik szczęścia, strategia, Śląsk i xG
- Adamczuk: Wszyscy widzą, jak fajną piłkę gramy. Zasłużyliśmy na więcej punktów [WYWIAD]
- Trela: Drzwi szeroko zamknięte. Trenerski rynek wewnętrzny dla Lecha nie istnieje
Fot. Newspix