Jeśli ktoś nie czuje jeszcze magii świąt i nie widział meczu Radomiaka z Górnikiem, koniecznie powinien tę pozycję nadrobić. Wówczas będzie na nadchodzące uroczystości przygotowany znakomicie i nie chodzi o to, że można się było napatrzeć na padający śnieg – ten w końcu mamy za oknem – ale o prezenty, które rozdawali jedni i drudzy. Brakowało tylko siwych bród i czapek z pomponem.
Pierwszy w rolę Świętego Mikołaja wcielił się Dawid Abramowicz. Pacnął aut na środku boiska w taki sposób, że zagrał w koło (!!!), gdzie piłkę przejęli goście, poszli z kontrą i za sprawą Ennaliego było 0:1. No, dawno czegoś takiego murawy Ekstraklasy nie widziały, a chyba wszyscy się zgodzimy, że widują one różne dziwactwa. Można było to zagrać krótko, można było rzucić na walkę po linii, ale do środka na akcję przeciwnika?
Duża rzecz – na pewno lepsza niż para czarnych skarpet.
Wracając: kolejnym Mikołajem okazał się Bielica. Miał do złapania w sumie dość prosty strzał, ale ostatecznie ten sprawił mu tyle kłopotów, że cholernie zakotłowało się pod jego bramką, a Janicki leżąc na ziemi musiał blokować Henrique plecami (serio, serio). Skończyło się rożnym, no i po nim bramką Rossiego. Sprawy by więc nie było, gdyby Bielica najzwyczajniej w świecie złapał futbolówkę.
Tyle i aż tyle.
A trzeci prezent – no właśnie. Niektórzy mówią, że dał go sędzia Radomiakowi, inni, że obdarowywał jednak Barczak. Chyba ta druga teoria ma więcej sensu, bo o ile młodzieniec dotykał Wolskiego bardzo subtelnie, o tyle kontakt między nogami był już wyraźniejszy. A że Wolski był w gazie, to wiele nie trzeba było do upadku; ponadto pomocnik Radomiaka szedł z kontrą, zrobił przewagę, więc sędzia sięgnął po żółtą kartkę. Drugą dla Barczaka i skończyło się wykluczeniem.
Goście byli tą decyzją bardzo wzburzeni – szczególnie Janicki – niemniej jeśli obejrzą sobie to na spokojnie, pewnie zgodzą się, że sędzia miał solidne podstawy.
Natomiast inną sprawą jest to, co Radomiak zrobił z tym prezentem. A zrobił niewiele, bo gdyby z grafiki wymazać czerwony kartonik i posadzić kogoś przed telewizorem bez przekazywania informacji, nie zgadłby, że spotkanie jest grane 11 na 10. Gospodarze nie cisnęli specjalnie przyjezdnych, jasne, Bielica coś obronić musiał (dwie groźniejsze główki), ale nie była to nawałnica.
Ba, przecież to grający w osłabieniu Górnik miał najlepszą okazję – Kapralik minął przyjęciem Posiadałę, ale jednocześnie nie sprowadził piłki do ziemi i strzelając z powietrza na pustą bramkę, nie trafił (Słowak jeszcze w pierwszej połowie był bliski gola, ale strzał obronił mu pośladkami Musiolik, co było jego akcją meczu).
Górnik w drugiej połowie – jeden celny strzał. Radomiak – dwa. A Barczak wyleciał w 52. minucie… To naprawdę nie są liczby, do których należałoby dążyć przy przewadze.
I skończyło się na podziale punktów. Nowa miotła marki “Kędziorek” szybko ogarnęła pierwszy bałagan, ale z drugim miała już problem. Na pewno będzie jednak sporo wniosków do wyciągnięcia – przede wszystkim jak sprawić, żeby Radomiak grał szybciej i z większym pomysłem, bo dzisiaj go kompletnie zabrakło.
Albo inaczej – można walić głową w mur, jest to jakiś pomysł, ale przecież nie do końca mądry.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- PZPN-em kierują komunikacyjni piromani
- PSG ma problem. Gianluigi Donnarumma zawieszony na dwa spotkania
- Adam Matysek zrezygnował z funkcji prezesa Górnika Zabrze
Fot. FotoPyk