Hiszpanie przecierali oczy ze zdumienia. Klub z czwartego szczebla – Villanovense – był bardzo bliski wyeliminowania Realu Betis z 1/32 finału Pucharu Króla. Kopciuszek wyszedł na prowadzenie po pięknej, indywidualnej akcji 23-letniego Israela Cano. Tak, też o nim wcześniej nie słyszeliśmy. Ale ta bramka… nie powstydziłby się niej sam Leo Messi.
Właśnie dla takich meczów stworzono krajowe puchary. Ten w Hiszpanii ma piękną i bogatą tradycję. Te rozgrywki zostały założone w 1903 roku na cześć króla Filipa VI. W meczu Villanovense – Real Betis królem mógł zostać za to pomocnik gospodarzy. Zwie się Israel Cano.
23-letni piłkarz dał prawdziwy popis, kiedy po godzinie gry wpadł w pole karne, mijając z dziecinną łatwością kupionego za 8 mln Luiza Henrique czy znanego szerszej publiczności Hectora Bellerina. Nie dał mu rady też Sokratis Papastathopoulos, były obrońca Borussii Dortmund czy Arsenalu. Cano trafił do siatki, minąwszy tę trójkę i otworzył kopciuszkowi bramy do piłkarskiego raju. Te zaczęły się zamykać jednak w 89 minucie…
“Arranca por la izquierda el genio del fútbol mundial…”
Isra Cano, haz lo que quieras. #LaCopaMola pic.twitter.com/RdlZIShWTR
— Fútbol en Movistar Plus+ (@MovistarFutbol) December 6, 2023
Pachniało sensacją w Pucharze Króla. Klub z czwartej ligi prawie wyrzucił Real Betis
Po bramce na 1:0, co można było przewidzieć, rozpoczął się prawdziwy napór gości z Sewilli. Szarpali, atakowali, uderzali z właściwie każdego możliwego miejsca. Wydawało się, że Betis wróci do gry po uderzeniu Aitora Ruibala, ale bramkarz gospodarzy, Lazaro, był jak w transie.
Później jednak skapitulował. I to dwukrotnie. W 89. minucie wyrównał Marokańczyk Abde Ezzalzouli, a w doliczonym czasie gry Betis do kolejnej rundy Pucharu Króla wprowadził Borja Iglesias.
I po balu. Nie spełni się piękny sen kopciuszka.
Ale jesteśmy przekonani, że nazwa “Villanovense” pojawi się w każdej szanującej się hiszpańskiej gazecie sportowej. Wielka szkoda, zwłaszcza z uwagi na akcję bramkową Cano. Chłopaka, który… grał dla Betisu, ale dla drugiej drużyny.
Nie grał w swojej karierze wyżej niż na trzecim szczeblu w Hiszpanii, ale dziś przez kilkadziesiąt minut mógł się poczuć jak gwiazdor strzelający w El Clasico. Utarł nosa byłemu pracodawcy. Spowodował, że ten prawie się skompromitował. Ale, właśnie. Kluczowe słowo – “prawie”.
Betis gra dalej. Wyszarpany awans pewnie smakuje gorzko, jak herbata, do której ktoś nawciskał zbyt dużo soku z cytryny. Niby jest okej, ale wolisz tego uniknąć. Na szczęście dla faworyta, bramy do raju, które uchyliła sobie ekipa Villanovense, zostały w ostatniej chwili zamknięte. Klucz wypieprzony. Ale dla nas – miłośników futbolowego romantyzmu – wielka szkoda. Dzisiejsza piłka potrzebuje takich historii.
WIĘCEJ O HISZPAŃSKIEJ PIŁCE:
- Lewandowski w formie miałby dziś cztery gole. Ale formy nie ma
- Niedoceniany przełom. Burzliwe lata Terry’ego Venablesa w Barcelonie
Fot. Newspix