– Właśnie obejrzałem trening Francisa Ngannou, Mike’a Tysona i tego tak zwanego trenera, który trzymał tarczę. Mam nadzieję, że to były jaja i on udawał głupiego. Mam nadzieję, że to było zrobione dla żartu. Bo jeśli nie, to nie ma żadnych szans. Kompletnie żadnych – mówił przed pojedynkiem Francisa Ngannou (0-1) z Tysonem Furym (34-0-1, 24 KO) ojciec Króla Cyganów, John, dosadnie oceniając umiejętności Kameruńczyka. Lecz chyba nie mógł spodziewać się, że jego nadzieja się ziści. Były mistrz UFC dziś w niczym nie przypominał żelbetonowego kloca z treningów, który nie ma pojęcia o boksie. Przeciwnie – miał szybkie ciosy, a sam zaprezentował nieludzką odporność na uderzenia. I choć Brytyjczyk wygrał niejednogłośną decyzją na punkty, to wojownik z Kamerunu, skazywany przez wszystkich na pożarcie, skradł serca kibiców. W końcu zdołał nawet zapoznać Tysona z deskami!
ORGANIZATORZY POSZLI GRUBO… I PRZESADZILI
Zanim o samej walce, nie możemy przejść obojętnie obok otoczki, która towarzyszyła całej gali. Można było spodziewać się, że Saudyjczycy sięgną głęboko do kieszeni i nie będą szczędzić środków na promocję. Ale liczba zaproszonych gwiazd sportu (oczywiście głównie ze świata boksu i MMA) zwalała z nóg. Naprawdę nie ma sensu wymieniać wszystkich nazwisk, które w ramach gości sprowadzono do Rijadu, bo wyliczanka długością przypominałaby listę świątecznych zakupów. Dla dziesięcioosobowej rodziny.
Wystarczy zamieścić tu kadr z kolacji, którą zorganizowano dla zaproszonych oficjeli. Dla każdego fana sportów walki – z „małym” piłkarskim akcentem – to zadanie z cyklu ”rozpoznaj ich wszystkich”.
-Szejku, to ile gwiazd sportu zaprosić na tę galę boksu?
-Tak.#furyvsngannou #BattleOfTheBaddest pic.twitter.com/2i815iyEGw— Szymon Szczepanik (@s_szczepanik) October 28, 2023
Tak agresywna kampania promocyjna, której sprowadzenie legend sportu było tylko jednym z elementów, musiała przełożyć się na spore zainteresowanie walką wieczoru. Choć tak po prawdzie, wszyscy wokół podskórnie czuli, że czeka nas oglądanie jednostronnego pojedynku.
I bardzo się w tym przeczuciu mylili… ale jednak mieli ku niemu dobre argumenty. Bo może i Francis Ngannou to człowiek oficjalnie dysponujący największą siłą ciosu na kuli ziemskiej. Może przykładał się do treningów bokserskich i tak po prostu jest niebezpiecznym gościem. Jednak wrzucanie Kameruńczyka do walki bokserskiej z Tysonem Furym wyglądało trochę jak próba sprawdzenia, czy samochód klasy WRC da radę pokonać na torze bolid Formuły 1. Odpowiedź jest prosta – nie da. Wręcz przegra z kretesem. Choć to dalej świetna maszyna. Tak jak Ngannou jest znakomitym wojownikiem MMA, lecz w porównaniu do Króla Cyganów, jawił się jako co najwyżej przeciętny pięściarz.
– Nie muszę zaczynać tego pojedynku na wysokich obrotach. Muszę znaleźć swoje właściwe tempo i cierpliwie szukać swoich szans – powiedział Ngannou kilkadziesiąt minut przed wyjściem do ringu. Kameruńczyk wydawał się skupiony i zarazem zrelaksowany. Złośliwi mogliby powiedzieć, że trudno aby się denerwował, skoro właśnie zainkasował wypłatę życia w postaci dziesięciu milionów dolarów. Mistrz świata federacji WBC zamierzał sprawdzić, czy zachowanie Ngannou było spowodowane ogromną wiarą byłego mistrza UFC w samego siebie, czy może była to zwykła poza i robienie dobrej miny do złej gry.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
To co, możemy zaczynać? No… nie do końca, bowiem arabscy krezusi postanowili jeszcze uświetnić wydarzenie ogromnym występem muzycznym, którego nie powstydziłyby się najlepsze edycje Super Bowl. I owszem, to wszystko było bardzo efektowne, ale przecież nie dla muzyki miliony widzów śledziło to wydarzenie, ale by zobaczyć pojedynek mistrzów dwóch różnych sportów walki. Tymczasem oczekiwanie na danie główne, które trwało ponad godzinę (!) od walki je poprzedzającej, było niepotrzebne oraz irytujące.
FURY WYGRAŁ WALKĘ, NGANNOU ZDOBYŁ SZACUNEK
W końcu, kiedy zegary nad Wisłą wskazywały trzydzieści minut po północy, Ngannou i Fury zaczęli wychodzić na ring. I owszem, były to kolejne efektowne pokazy, aczkolwiek ponownie rozwleczone. Zwłaszcza podczas wkraczania na scenę Olbrzyma z Wilmslow, który uwielbia ten element bokserskiego show. Tym razem uwagę przyciągnął zwłaszcza napis “3:16” na plecach jego kamizelki. Co oznaczał? Czyżby to był jakiś ukryty przekaz? Na Twitterze doszukiwano się wersów z Biblii lub odwołania do legendarnego wrestlera Steve’a Austina. A może w ten sposób chciał dać znać, jak długo potrwa pojedynek? Tego być może dowiemy się w niedługim czasie, jeżeli sam zainteresowany wyjawi znaczenie tych liczb.
Zgodnie ze swoją zapowiedzą, Ngannou nie rzucił się na oponenta. Raczej czekał na to, jakie warunki postawi mu mistrz świata. Fury z kolei krążył wokół przeciwnika, badając jego styl. Był bardziej aktywny, jednak z tej aktywności niewiele wynikało. Sytuacja uległa poprawie w kolejnych dwóch starciach, kiedy Brytyjczyk zmieniał pozycje, czym wprawiał Ngannou w konsternację. Tyson to wyczuł i zaczął zachowywać się, jakby chciał przetestować na niedoświadczonym oponencie wszystkie pięściarskie sztuczki. Jakby – pomimo wygłaszanych haseł o tym, że nie zamierza lekceważyć Francisa – po prostu go nie docenił. Atakował Ngannou bez respektu, niemalże całkowicie odsłonięty. Chciał mu wyraźnie dać do zrozumienia, kto w tej walce będzie showmanem, a kto chłopcem do bicia.
I w nagrodę zainkasował potężny lewy sierpowy prosto w ucho, który posłał go na deski. A cały świat sportów walki zamarł w szoku.
Mistrz świata federacji WBC szybko otrząsnął się z nokdaunu, ale to był dla niego zimny prysznic. Pokazał, że może Kameruńczykowi brakuje techniki, ale potężna siła to argument uniwersalny. Niezależnie od sztuki walki, z której się wywodzisz, kowadło w łapie zawsze może odmienić losy starcia. Stąd od czwartej rundy Król Cyganów podchodził do walki bardziej metodycznie. Większy akcent postawił na ciosy proste i swoją szybkość, niż pchanie się do przodu na wymianę uderzeń. Bo każda kontra wyprowadzana przez Ngannou była szalenie niebezpieczna. Zwłaszcza te, które docierały do celu – nawet jeżeli nie były do końca czystymi uderzeniami.
Pomimo zapoznania się z deskami, generalnie to Tyson przeważał w tym starciu. Lecz kiedy już wydawało się, że doświadczenie Fury’ego procentuje i będzie on zgarniał kolejne rundy, Ngannou kolejny raz zdołał wyprowadzić kilka celnych ciosów, które wstrząsnęły Królem Cyganów. Pięściarz starał się robić dobrą minę do złej gry, ale widać było, że jest wyraźnie zamroczony. Tym razem nie było żadnego nokdaunu, ale Ngannou pokazał, że będzie groźny do ostatniego gongu. A przy tym jego akcje wzbudzały większą sympatię zgromadzonej w Rijadzie publiczności, która wyraźnie zaczęła wspierać outsidera.
Ostatecznie do ogromnej sensacji nie doszło. Sędziowie punktowi punktowali: dwóch 95-94 i 96-93 dla Fury’ego, oraz jeden 95-94 na korzyść Ngannou. Tak więc mistrz świata federacji WBC opuścił ring z do góry uniesioną ręką… ale też urażoną dumą. Tutaj niespodzianka wisiała w powietrzu, a remis lub werdykt ze wskazaniem w drugą stronę nie byłby żadną kontrowersją.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o boksie: