Brak pewności siebie, problemy, które tkwią w głowie, bezpodstawna nerwowość i bojaźliwość. Gdy reprezentanci Polski szukają przyczyn kiepskiej postawy, brzmią jak płyta, która się zacięła. Mają rację – to nie tak, że nagle jesteśmy tak słabi, że nie potrafimy ograć nawet gości, których jakość deleguje do gry w ligach, gdzie pensja futbolisty nie wystarcza na granie na dobrym poziomie. Nie zmienia to jednak faktu, że nasza kadra przechodzi crash test i – co gorsze – oblewa go.
– Rozumiem rozczarowanie, ale nie tym meczem przegrywamy eliminacje — usprawiedliwiał się Michał Probierz. Selekcjoner wymawia się półprawdą, bo owszem, kryzys trwa tak długo, że stał się codziennością i rzeczywistością. Faktem jest jednak to, że reprezentacja Polski tym meczem mogła eliminacje wygrać.
Dopiero co usłyszeliśmy, że skończył się „chujowy czas”, a w kwestii awansu wszystko jest w naszych rękach. Nie jest, nie było. Żeby mieć jakikolwiek wpływ na swój los, trzeba spróbować kontrolować przebieg wydarzeń. Polacy od kilkunastu miesięcy pogrążają się w reaktywności – oddają inicjatywę. Stawiani przed pytaniem: „W ręce miecz, czy bicz nad sobą?”, wybierają opcję numer dwa.
Nasz zespół nie prowadzi narracji w historii, której jest głównym bohaterem. Jak więc miałby zakończyć ją happy endem?
Polska – Mołdawia. Jak niewiele trzeba, żeby zatrzymać Polaków
Żeby onieśmielić reprezentację Polski, wystarczy zewrzeć szeregi, postawić na dobrą organizację gry i wywrzeć lekką presję. Lekką, bo przecież ani Farerzy, ani Mołdawianie, nie zmiażdżyli nas pressingiem oraz agresją. Bądźmy szczerzy: Mołdawia na Stadionie Narodowym prosiła się o to, żeby strzelić jej drugiego gola i odwrócić losy spotkania. To nie tak, że Siergiej Kleszczenko wymyślił wybitny plan taktyczny, którym zneutralizował wszelkie zagrożenia.
Mołdawia umierała stojąc. Virgiliu Postolachi w ostatniej akcji spotkania sprawiał wrażenie człowieka, który za moment po prostu się położy i już nie wstanie. Skrzydłowy mołdawskiej drużyny nie zwrócił nawet uwagi na to, że jego zespół mógłby jeszcze spróbować strzelić bramkę, korzystając ze zdezorganizowanej defensywy Polaków we własnej szesnastce. Nie poszukał kolegi, który mógłby dośrodkować, sam też nie posłał piłki w pole karne. Skończył akcję parodią podania, uruchamiając ostatnią próbę podopiecznych Michała Probierza, którą zresztą biernie obserwował, przebijając tempem powrotu do defensywy Krystiana Bielika w meczu z Francją.
Goście wybijali piłkę przed siebie. Niechlujnie, na wiwat, bezmyślnie. To nie był zespół, który grał wzorowe launch & squeeze w stylu Puszczy Niepołomice, która gra prosto, ale na wysokiej intensywności. Mołdawia zamurowała się tak, jak murowano się lata temu. Mołdawia przeciekała, bo przecież nawet w ostatnich minutach gry mieliśmy na nodze Kamińskiego i głowie Buksy potencjalne zwycięstwo.
Trela: Zespół, który zatrzymał się w pół drogi
Owszem, 27 minut przestoju po golu, gdy nie poszliśmy za ciosem, to kamyczek do ogródka reprezentacji Polski. Natomiast Mołdawianie stanęli całkowicie. W drugiej części meczu nie wykreowali sobie żadnej sytuacji. Ich współczynnik xG nawet nie drgnął, a liczba odzyskanych piłek na naszej części boiska spadła z 23 do ośmiu; w dodatku w ostatniej tercji boiska nie zabrali nam futbolówki ani razu.
Mołdawia chciała tylko przetrwać, dopełznąć do końca. I najgorsze jest to, że im się to udało, że na Polaków coś takiego wystarczyło.
Reprezentacja Polski straciła pazur. Przestała wygrywać i miażdżyć słabszych
Reprezentacja Polski przechodzi kompletną degrengoladę. W eliminacjach EURO 2016 ledwo załapaliśmy się do trzeciego koszyka, więc w grupie mieliśmy Niemców, Szkotów, Gruzinów czy Irlandczyków. Na Mistrzostwa Europy pojechaliśmy dlatego, że nie gubiliśmy punktów w meczach, w których byliśmy zdecydowanymi faworytami.
Gruzja: dwa razy po 4:0, Lewandowski kompletuje hattricka po 88. minucie meczu.
Gibraltar: 7:0 i 8:1.
Strzeliliśmy wówczas trzydzieści trzy gole. W eliminacjach EURO 2020 byliśmy już w pierwszym koszyku, więc sytuacja była zdecydowanie lepsza. W grupie Austria, Macedonia Północna, Izrael, Słowenia. Zatraciliśmy już wybitną skuteczność, ciężej było nam rozjeżdżać rywali tak, jak za kadencji Adama Nawałki. Wciąż jednak punkty nie wypadały nam z rąk, gdy stawaliśmy naprzeciw słabszym od nas.
Austria przegrała z nami, ale też Izraelem i Łotwą, my wpadkę zanotowaliśmy tylko raz. Sami zapracowaliśmy na to, żeby nie groziły nam poważne konsekwencje – takie, jak teraz. Za nami absolutnie żenujące eliminacje, natomiast do ich uratowania nie trzeba było wiele. Plus pięć punktów z Mołdawią, z drugim najsłabszym zespołem w grupie, i reprezentacja Polski ogląda resztę tabeli z góry.
Czasami wystarczy dać się pogubić innym, żeby nie wpakować się w kłopoty. Tymczasem Polacy nie tylko nie ogrywali już grupowych malkontentów 4:0 – jak z Gruzją – ale zgubili z nimi punkty, które przesądzają o tym, kto na EURO pojedzie. Czasy, w których łapiemy outsidera za gardło i dusimy go do końca, także minęły. Nie ma już 7:0, nie ma już piątek, czwórek, a nawet trójek na liczniku.
Mecze eliminacyjne, w których reprezentacja Polski zdobywała minimum trzy bramki, rozkładają się tak:
- EURO 2024: 0
- MŚ 2022: 6 (Węgry 3:3; Andora 3:0; Albania 4:1; San Marino 7:1; San Marino 5:0; Andora 4:1)
- EURO 2020: 3 (Izrael 4:0; Łotwa 3:0; Słowenia 3:2)
- MŚ 2018: 6 (Dania 3:2; Rumunia 3:0; Rumunia 3:1; Kazachstan 3:0; Armenia 6:1; Czarnogóra 4:2)
- EURO 2016: 4 (Gibraltar 7:0; Gruzja 4:0; Gruzja 4:0; Gibraltar 8:1)
Najdobitniej widać to było w Torshavn, gdzie mimo gry w przewadze jednego zawodnika zdołaliśmy strzelić tylko jednego gola i nie dążyliśmy do kolejnych trafień. Wszystko pięknie podsumowują dane “WyScout”, dzięki którym widzimy, że po strzeleniu drugiej bramki współczynnik xG Polaków pozostał już praktycznie niezmienny, że cofnęliśmy się bliżej własnego pola karnego, a w ostatnim kwadransie gry w zasadzie wyhamowaliśmy wszelkie ofensywne zapędy.
Mołdawia po przerwie nawet nie udawała, że gra o zwycięstwo
Mołdawia zaskoczona punktami w Warszawie. Na wyjazdach zwykle przegrywa
Siergiej Kleszczenko po meczu był do bólu szczery. Stwierdził, że nawet nie spodziewał się, że Mołdawia może coś ugrać w Warszawie. Powiedział, że dla niego remis to zwycięstwo. Takie słowa nie dziwią, bo Mołdawianie na wyjazdach są po prostu słabi. Eliminacyjne spotkania tej drużyny z lepszymi – na papierze, według rankingu Elo – przeciwnikami, w dodatku na ich podwórku, to przegląd porażek, klęsk i upokorzeń.
- Albania – 0:2
- Austria – 1:4
- Izrael – 1:2
- Wyspy Owcze – 1:2
- Szkocja – 0:1
- Dania – 0:8
- Francja – 1:2
- Islandia – 0:3
- Albania – 0:2
- Turcja – 0:4
- Irlandia – 0:2
- Serbia – 0:3
- Austria – 0:2
A w międzyczasie Mołdawia dostała w łeb także w Andorze. Żeby dostrzec w tej wyliczance punkcik, trzeba cofnąć się do 2016 roku i remisu w Gruzji. Reprezentacja Polski pisze historię mołdawskiej piłki. Ci ludzie nigdy nie byli tak dumni, jak po odwróceniu losów spotkania z 0:2 na 3:2 w Kiszyniowie. Zawodnikom gratulowała premier Maia Sandu, która próbuje zbudować narodowy mit swojej ojczyzny, wciąż rozdartej między Rumunię i Rosję.
Mołdawianie dziś plują sobie w brodę. Uświadomili sobie, że gdyby nie strata punktów z Wyspami Owczymi, byliby w tabeli przed Polakami. Biliby się o mistrzostwa Europy. Byliby drużyną poważniejszą, niż Polska.
Brzmi to kuriozalnie, bo przecież mówimy o narodzie, w którym brakuje klubów piłkarskich. Z tamtejszej drugiej ligi nikt nie spada, bo nie ma komu awansować. Dwa zespoły z ekstraklasy upadły po korupcyjnym skandalu. Dwa kolejne z zaplecza najwyższej klasy rozgrywkowej dały sobie spokój z dalszym kopaniem świńskiego pęcherza.
Największym sukcesem naszej drużyny w eliminacjach EURO 2024 jest dwukrotnie pokonanie zespołu, który reprezentuje 50-tysięczny naród, w którym ligowcy łączą futbol z pracą na etacie.
Dążenie ku dobremu. Nadzieje i problemy futbolu na Wyspach Owczych
Czuć wstyd i niemoc, czuć rozczarowanie i zażenowanie. Jednocześnie, mimo tak rozpaczliwego nastroju, nie można iść w narrację, że to nasz poziom. Wszyscy reprezentanci, jak jeden mąż, zwracają uwagę na problem mentalny. Nie są to puste wymówki, zwykłe pieprzenie gości, którzy muszą wyjść przed kamerę i powiedzieć wkurzonym ludziom, dlaczego wciąż się kompromitują.
Lewandowski mówiący o braku osobowości.
Zieliński mówiący, że żeby wykorzystać przewagę umiejętności, trzeba pokazać zaangażowanie na podobnym poziomie.
Bereszyński, który przekonuje nas, że to tylko i wyłącznie mental, głowa.
To wszystko są trafne diagnozy. W tym momencie potrzebujemy kogoś, kto obudzi w tym zespole pewność siebie i świadomość własnych umiejętności. Im szybciej, tym lepiej, ale nie chodzi już o ratowanie eliminacji oraz szans na awans. Ratowaliśmy już rok temu, kolejne dwanaście miesięcy mieliśmy poświęcić na budowę. Nie zbudowaliśmy nic.
Do reprezentacji Polski najlepiej pasuje dziś cytat Jamesa Gandolfiniego, który wcielał się w rolę Tony’ego Soprano. „Jestem jak Midas na opak. Wszystko, czego dotknę, zamienia się w gówno”.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Mazurek ze Stadionu Narodowego: Nie zasługujemy na nic
- Kolejny wstyd. Gdzie nam na EURO?
- Beznadziejny Dziczek, słabiutki Milik, nędzny Szymański. Noty po meczu z Mołdawią
SZYMON JANCZYK
fot. FotoPyK