“Podpuścić i skasować” – ta stara piłkarska zasada znalazła zastosowanie w dzisiejszych derbach Mediolanu. W życie wprowadzili ją zawodnicy Interu, którzy koniec końców zdemolowali lokalnych rywali aż 5:1. Milanowi długo mogło się wydawać, że jeszcze nie wszystko stracone, że jeszcze jest w grze, że wręcz przeważa i lada moment zacznie trafiać do siatki Nerazzurrich. Ale to były tylko pozory. Podopieczni Simone Inzaghiego bez litości punktowali bowiem przeciwników dynamicznymi kontratakami. Punktowali, punktowali, aż doszczętnie zniszczyli. Milan skończył derbową konfrontację na deskach, ciężko znokautowany.
I pomyśleć, że na starcie drugiej połowy podopieczni Stefano Piolego zdawali się odwracać losy meczu.
Piorunujący początek
Tak naprawdę już pierwsze minuty dzisiejszego spotkania wskazywały, że to Inter jest zespołem znacznie lepiej dysponowanym. Formalni gospodarze meczu szybko wymieniali futbolówkę, imponowali wymiennością pozycji w ofensywie i generalnie byli raczej nieuchwytni dla statycznej obrony Milanu. Natychmiast przełożyło się to zresztą na otwarcie wyniku. Już w piątej minucie gry do siatki trafił bowiem Henrich Mychitarian. I ktoś mógłby powiedzieć – e tam, sytuacyjny strzał, mieli Nerazzurri w tej akcji sporo szczęścia. Co po części jest prawdą, ale to co najważniejsze wydarzyło się znacznie wcześniej. Milan dał się zepchnąć tak głęboko pod własną bramkę, że stojący na szóstym czy siódmym metrze Mychitarian mógł swobodnie dostawić stopę do wstrzelonej w szesnastkę piłki, nie będąc na pozycji spalonej. Tak się po prostu nie można bronić. Inter kompletnie swoich przeciwników zaskoczył.
Rossonerim trzeba oddać, że ekspresowo stracony gol ich nie załamał. Wręcz przeciwnie, dość aktywnie poszukiwali oni wyrównania i im dłużej trwała pierwsza połowa, tym bardziej Milan zdawał się przeważać. Problem jednak w tym, że… dokładnie o to chodziło Interowi. Ekipa Simone Inzaghiego z premedytacją oddała inicjatywę oponentom, by ich potem zadręczać błyskawicznymi kontratakami. A w fazie przejścia z obrony do ataku Inter prezentował się dziś naprawdę kapitalnie. Pyk-pyk, dwa czy trzy podania, wyjście spod własnego pola karnego na pełnej prędkości i już robiło się gorąco w polu karnym Milanu.
W 37. minucie ospali defensorzy Milanu po raz kolejny dali się zaskoczyć.
Tym razem Marcusowi Thuramowi, który doskonale huknął po widłach, poza zasięgiem bramkarza. Czapki z głów przed reprezentantem Francji, bramka przedniej urody, aczkolwiek nie potrafimy się oprzeć wrażeniu, że dobrze zorganizowana formacja obronna powinna całą tę akcję znacznie wcześniej zdusić w zarodku. Tymczasem gracze Milanu tylko się przyglądali, jak Thuram przygotowuje sobie piłkę do strzału. Znów: tak się nie gra w defensywie.
Masakra po przerwie
Druga połowa rozpoczęła się pod dyktando Interu, ale tym razem to Milan zdołał ukąsić derbowych oponentów. Do siatki trafił Rafael Leao, a zatem ten zawodnik, na którego popisy w ofensywie kibice Rossonerich liczą zdecydowanie najmocniej. Tylko że trafienie reprezentanta Portugalii – jak się wkrótce okazało – nie miało żadnego wpływu na przebieg spotkania. Ekipa Interu ewidentnie potraktowała tego gola w kategoriach wypadku przy pracy i szybko powróciła do dokuczania rywalom błyskawicznymi kontrami. No i już po paru chwilach Mychitarian miał na swoim koncie trafienie numer dwa w dzisiejszym meczu.
Będziemy to powtarzać do znudzenia, ale Milan po prostu nie radził sobie z dynamiką ataków Interu. Simon Kjaer i Malick Thiaw byli bez przerwy spóźnieni, Theo Hernandez dawał się objeżdżać w okolicach własnego pola karnego, podobnie zresztą jak Davide Calabria.
Nerazzurrim po prostu grało się dzisiaj lekko, łatwo i przyjemnie.
Zwłaszcza po trafieniu na 3:1, które – teraz można to już stwierdzić – podcięło Milanowi skrzydła. W 79. minucie Hakan Calhanoglu wbił nóż w serce fanów swojego byłego klubu trafieniem z rzutu karnego, a w doliczonym czasie gry Davide Frattesi dobił przeciwników bramką numer pięć. Rossoneri zostali po prostu przez Inter rozszarpani. Owszem, zwycięstwa gospodarzy można się było spodziewać, ale w takim wymiarze, z taką przewagą i rozmachem? To sensacja.
Cztery mecze ligowe, komplet punktów, trzynaście zdobytych goli. Inter ewidentnie ma chrapkę na odzyskanie scudetto.