Dwóch zawodników NBA, w tym Jusuf Nurkić, który zjadł na tej lidze zęby. Do tego Dzanan Musa, czyli jeden z kilku najlepszych koszykarzy w Europie. Polacy nie przestraszyli się tych graczy, nie przestraszyli się Bośni i Hercegowiny, która na papierze wyglądała naprawdę mocno. Najpierw pokonali ją w fazie grupowej turnieju prekwalifikacyjnego, a teraz w finale. Po zwycięstwie 76:72 wciąż mają szansę na występ na igrzyskach w Paryżu – w przyszłym roku zagrają w światowych kwalifikacjach.
Z jednej strony reprezentacja Polski to czwarta drużyna Europy, a także – przez jeszcze parę tygodni – ósma drużyna świata, jeśli popatrzymy na jej wyniki w najważniejszych imprezach. Z drugiej jednak była dość mocno osłabiona. Brak Jeremy’ego Sochana w prekwalifikacyjnym turnieju to jedno, ale Igorowi Milciciowi brakowało z różnych powodów naprawdę sporej liczby przydatnych graczy. Jak Aleksander Dziewa, Dominik Olejniczak, Jakub Schenk, Andy Mazurczak czy AJ Slaughter. Ba, obywatelstwa wciąż nie przyznano Jonahowi Matthewsowi (nie mówiąc o Brandinie Podziemskim z Golden State Warriors), który w roli naturalizowanego zawodnika przydałby nam się na pewno bardziej niż Geoffrey Groselle.
To wszystko sprawiało, że przed turniejem w Gliwicach nie mogliśmy być specjalnie pełni optymizmu. Szczególnie ze względu na wspomnianą Bośnię, która była wręcz najeżona gwiazdami. A przecież Czechy czy Izrael (ostatecznie się z nimi nie spotkaliśmy), czyli zespoły z drugiej grupy, też źle nie wyglądały.
Biało-Czerwoni w ostatnich dniach szli jednak jak burza. Zaczęli od zwycięstwa z Węgrami, a potem pokonali Bośnię oraz Portugalię. Półfinał przyniósł natomiast w miarę komfortowe zwycięstwo nad Estonią (która też potrafiła w przeszłości Polskę pokonać). Milicic skutecznie wprowadzał do kadry na dodatek nowych, młodych zawodników. Przede wszystkim Andrzeja Plutę Juniora, który w niektórych meczach wyglądał wręcz znakomicie, a także… swojego syna, również Igora Milicicia. Nachwalić nie dało się też Michała Sokołowskiego, Olka Balcerowskiego, no i tradycyjnie Mateusza Ponitki.
PRZECZYTAJ WYWIAD WESZŁO Z ALEKSANDREM BALCEROWSKIM
Mimo wszystko trudno było powiedzieć, żeby w finale turnieju prekwalifikacyjnego to Polska była faworytem. I to nawet mimo gry przed własną publicznością. Bośniacy odgrażali się, że tym razem nie zawiodą i zrewanżują się Biało-Czerwonym. Trzeba im zresztą przyznać, że w większości meczów wyglądali bardzo solidnie. Półfinał z Izraelem wygrali pewnie.
Jak to jednak wyglądało dzisiaj? To był mecz walki. Pokazywała to przede wszystkim liczba zbiórek w ataku, których Polacy notowali pełno, ale ich rywale (ze względu na wieżowców z NBA: Jusufa Nurkicia i Luke’a Garzę) jeszcze więcej. Jedna rzecz w porównaniu do poprzedniego spotkania tych drużyn się jednak zmieniła: Bośniacy byli znacznie skuteczniejsi w rzutach trzypunktowych. W rolę snajpera wcielał się przede wszystkim Aleksandar Lazić, którego trudno było zatrzymać tym bardziej, że mówimy o zawodniku mierzącym 206 cm wzrostu.
Co tu dużo gadać: przewaga fizyczna stała po stronie Bośni. Ale generalnie przez cały mecz oba zespoły nie były w stanie wypracować sobie większej przewagi. Wszystko miało rozstrzygnąć końcówka. W czwartej kwarcie nasi rywale mieli cztery punkty zapasu, ale dali się dogonić. Kluczową trójkę trafił Balcerowski (dzisiaj aż trzy celne rzuty zza łuku), a cichym bohaterem okazał się Przemysław Żołnierewicz. Ten 28-latek, niemający doświadczenia z gry poza polską ligą, otrzymał za zadanie krycie Dzanany Musy. I naprawdę nie pozwolił mu poszaleć. A kiedy otrzymał piłkę w kontrze przy stanie 67:66 to bez patyczkowania się “poszedł na wsad”. Został sfaulowany i trafił oba osobiste.
Kluczowa sytuacja miała miejsce też przy stanie 71:71. Wówczas Ponitka wyrzucił piłkę w górę do Balcerowskiego, a ten wyskoczył bardzo wysoko, aby zakończyć akcję wsadem. I niestety: został sfaulowany i boleśnie upadł na plecy. Do meczu już nie wrócił – przez długi czas trzymał się za tą część ciała, potem z grymasem siedział na ławce. Trudno powiedzieć, czy Olkowi po prostu doskwierał potworny ból czy jednak doznał poważnej kontuzji – bo podczas upadku raczej nie ucierpiały ani jego nogi, ani ręce.
Polacy musieli w każdym razie wygrać mecz bez Balcerowskiego – i to zrobili. Bośniacy pudłowali w kilku ostatnich akcjach, natomiast po drugiej stronie boiska faulowany Mateusz Ponitka dwukrotnie lądował na linii rzutów osobistych. Z czterech rzutów trafił co prawda… tylko jeden. To doprowadziło do niepotrzebnej nerwówki, ale ostatecznie nie doszło do katastrofy. Po rzucie Jarosława Zyskowskiego na sekundę przed końcową syreną Biało-Czerwoni wygrali 76:72!
To spory sukces, bo Polacy udowodnili, że nawet bez kilku ważnych zawodników są mocną europejską drużyną. Nie ma co ukrywać, że najważniejszym celem trenera Igora Milicicia jest zbudowanie zespołu, który podbije “polski” Eurobasket w 2025 roku. Ale wygranie turnieju prekwalifikacyjnego świadczy o tym, że wszystko idzie we właściwym kierunku. Za rok będą miały miejsce już właściwe eliminacje, które dadzą olimpijski bilet. Nasi koszykarze spróbują wówczas sprawić niespodziankę. A teraz? Należy cieszyć się ze świetnej gry w ostatnich dniach, a także trzymać kciuki, żeby Olkowi Balcerowskiemu nie dolegało nic szczególnie poważnego.
Polska – Bośnia i Hercegowina 76:72 (23:23, 16:17, 14:15, 22:18)
Fot. Newspix.pl