Gdynia, końcówka maja, Łódzki Klub Sportowy walczy o awans do Ekstraklasy. Mateusz Kowalczyk finalizuje akcję, zapewnia ŁKS-owi punkty i pieczętuje awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. 19-letni pomocnik nie skonsumował jednak sukcesu, do którego przyczynił się nie tylko tym jednym, konkretnym trafieniem. Kowalczyk wyjechał do Danii bez debiutu w lidze, a łodzianie wcale nie płaczą za czołowym młodzieżowcem pierwszej ligi.
ŁKS zdawał sobie sprawę, że Mateusz Kowalczyk wyfrunie z klubu prędzej niż później, już od ładnych paru miesięcy. W maju informowaliśmy, że w rozmowach z potencjalnymi kupcami łódzki zespół ustawia poprzeczkę na pułapie 1,5 miliona euro. Cena ostatecznie spadła o jedną trzecią, co samych zainteresowanych może martwić, ale tylko trochę. Działacze łódzkiej drużyny zdawali sobie sprawę, że lato jest ostatnim momentem na działanie.
Umowy z Kowalczykiem przedłużyć się nie dało, a dotychczasowa wygasała wraz z końcem czerwca 2024 roku.
Chętni, także z Ekstraklasy, ustawiali się w kolejce, licząc na to, że zimą podpiszą z nim kontrakt.
Sprzedaż pozostawała jedynym rozwiązaniem, które pozwalało ŁKS-owi być wygranym całej sytuacji. Dlaczego jednak obydwie strony znalazły się w punkcie, w którym dalsza współpraca nie była możliwa, a chętnego trzeba było szukać wśród znajomych przyszłego właściciela klubu?
Transfery. Mateusz Kowalczyk z ŁKS w Brondby IF
Mateusz Kowalczyk był najlepszym młodzieżowcem minionego sezonu zaplecza Ekstraklasy. W naszym zestawieniu wyprzedził Kacpra Karaska, autora szesnastu bramek, asyst i asyst drugiego stopnia. Środkowy pomocnik Łódzkiego Klubu Sportowego miał bilans ciut gorszy…
- 6 goli
- 3 asysty, wywalczony rzut karny, asysta drugiego stopnia
… ale jego wpływ na grę drużyny, która wygrała rozgrywki i wywalczyła awans, był tak duży, że nie sposób było to zignorować. ŁKS już w trakcie batalii o promocję do wyższej ligi zdał sobie sprawę, że 19-latka stracił. Kowalczyk, którego do akademii łodzian ściągnął Krzysztof Przytuła, któremu zresztą młodziak sporo zawdzięcza jeśli chodzi o kwestię rozwoju i opieki wewnątrz drużyny, miał inne podejście niż Aleksander Bobek, inny utalentowany młodzieżowiec, który niedawno przedłużył umowę i od początku sygnalizował, że liczy na udany sezon w Ekstraklasie, który pozwoli mu okrzepnąć na seniorskim poziomie.
Najlepsi młodzieżowcy 1. ligi w sezonie 2022/2023
Obaj są zupełnymi żółtodziobami. Obaj zaczynali sezon jako zawodnicy trzecioligowych rezerw. Nic dziwnego, że Janusz Dziedzic, dyrektor sportowy ŁKS-u, oraz inny klubowi działacze, próbowali uzmysłowić Mateuszowi Kowalczykowi, że przed nim długa i wymagająca droga, a on znajduje się ledwie na pierwszych kilku stopniach. Od dłuższego czasu słychać było jednak o tym, że najbliższe otoczenie utalentowanego pomocnika ma zupełnie inne podejście do sprawy.
– Szczerze mówiąc, było to nastawione na szybki zysk. Wydaje się, że wszystko nakręcił jego menedżer, bo to nie może być przypadek, że nagle zaczęło się rozpowiadanie o tym, jak słabą ofertę złożył mu ŁKS. Prawda jest taka, że zimą, gdy rozmawiano o nowym kontrakcie, klub nadal mocno liczył pieniądze i nie oferował wielkich pieniędzy, ale nie było to na takim poziomie, jak głosiły plotki — mówi nam osoba z otoczenia klubu.
Przy transferze Mateusza Kowalczyka do Brondby IF działała znana agencja “INNfootball”, ale to nie o nich mowa, gdy pada temat agenta “psującego atmosferę”. “INNfootball” jedynie współpracowało przy zagranicznym ruchu z uwagi na przepisy FIFA i fakt doświadczenia w międzynarodowych transferach polskich piłkarzy. Karierą pomocnika kieruje Marcin Kołdej. W wykazie pośredników PZPN jego nazwisko widnieje tylko przy ekspiłkarzu Łódzkiego Klubu Sportowego.
W Łodzi mówią o nim “pan menedżer” z wyczuwalną nutą ironii. Niektórzy twierdzą nawet, że gdyby karierą piłkarza kierował kto inny, być może poszedłby on śladem Bobka i parafował nową umowę z klubem, który pozwolił mu na debiut w seniorskiej piłce.
Oczekiwania vs rzeczywistość. Dlaczego ŁKS nie przedłużył kontraktu z Mateuszem Kowalczykiem?
Nie jest jednak tak, że Łódzki Klub Sportowy za utratę dużego talentu może winić tylko Kowalczyka i jego otoczenie. Kilka osób podkreśla, że ŁKS mocno przespał moment, w którym mógł podpisać nową umowę z piłkarzem i zapewnić sobie spokój. Słyszymy nawet, że w pewnym momencie strony były dogadane, ale potem 19-latek wystrzelił z formą, z miejsca stając się gorącym towarem na rynku, co rozbudziło nadzieje na szybki transfer. Gdyby więc formalności dopełniono zawczasu, beniaminek ligi byłby w doskonałej pozycji negocjacyjnej.
Tak się jednak nie stało. Z drugiej strony ciężko jednak odmówić ŁKS-owi, że ten nie starał się o zatrzymanie zawodnika już po tym, jak ten został jednym z liderów drużyny. Oferty składane Kowalczykowi przez łódzki klub były dobre i nie odbiegały od rzeczywistości innych młodzieżowców na jego poziomie. Wspomniane wcześniej plotki o wyjątkowo niskiej umowie dotyczyły kwoty poniżej 10 tysięcy złotych miesięcznie. Pomocnik dostał jednak ofertę lepszą, a w pewnym momencie negocjacji miała paść propozycja ponad dwukrotnie wyższa niż ta z rzeczonych plotek.
– Problem w tym, że Mateusz dawał sygnały, że nie chce przedłużać umowy. A jeśli już, to że chciałby zarabiać jak Pirulo. Głosy są podzielone, oczywiście można stwierdzić, że trzeba było mu dać wysoki kontrakt, bo na to zasługuje i za rok i tak by się spłacił. W klubie zaczęto mieć jednak poważne obawy, że młody chłopak, który dostałby takie pieniądze, odfrunąłby totalnie. Zwłaszcza że dostrzeżono zmianę mentalności i podejścia zawodnika. Piłkarsko ambicji mu nie brakowało, ale opowieści o ofertach z czołowych klubów ligi krążące wokół wielkiej kasy, nie wróżyły skupienia się na futbolu. Było ryzyko, że za rok nawet ten milion euro mógłby być problemem — słyszymy.
Inna sprawa, że oferty od lepszych ekip faktycznie zaczęły się pojawiać. Pytał Raków Częstochowa, który jednak nie wyrażał gotowości na zapłacenie oczekiwanego przez ŁKS miliona euro. Wizję zostania następcą Bartosza Slisza, który zapewne najpóźniej za rok opuści Warszawę, roztaczała Legia. W końcu zaś Kowalczyka kompletnie oczarował Górnik Zabrze.
Łódzki Klub Sportowy był już pewien, że trzeba zrobić wszystko, żeby wycisnąć jak najwięcej z letniego transferu i sam zaczął rozglądać się za potencjalnymi kupcami.
Górnik Zabrze chciał Mateusza Kowalczyka. Platek przyniósł Brondby
Temat Górnika Zabrze był bardzo realny, śląski klub starał się o piłkarza i obiecywał mu rolę pierwszoplanowego młodzieżowca, z czym wiązała się niemalże pewność występów w wyjściowej jedenastce. Dodając do tego historię sprzedażową Górnika, można było zyskać obraz bardzo ciekawego dla pomocnika kierunku. Z Mateuszem Kowalczykiem miał nawet rozmawiać Lukas Podolski, który dodatkowo nakręcił piłkarza na zaakceptowanie propozycji.
Zabrzanie mieli jednak jeden istotny problem do rozwiązania. Brak gotówki. Istotny kłopot, gdy próbuje się wyciągnąć młodzieżowca wycenianego na milion euro. Jasne, zarobił na sprzedaży Szymona Włodarczyka, ale wciąż była to kwota, której kluby z tej półki nie rzucają na stół ot tak. Być może Górnik liczył, że w pewnym sensie uda się powtórzyć casus Daniego Ramireza i dogadać się z zawodnikiem, który wymusi odejście z klubu.
ŁKS był jednak świadomy tego, że przechwycenie Kowalczyka przez inny polski klub byłoby wizerunkową porażką. W Łodzi twierdzą, że oferta z Górnika nigdy nie wpłynęła, ale nawet jeśli było inaczej, to beniaminek Ekstraklasy bardziej skupiał się na przyklepaniu transferu zagranicznego. Swoje kontakty uruchomiła rodzina Platek, która wkrótce przejmie klub z miasta włókniarzy. Robert Platek pochodzi z New Jersey tak jak David Blitzer, właściciel Brondby IF. Reprezentują to samo pokolenie, ich drogi biznesowe przecinały się już w przeszłości. Wystarczy powiedzieć, że obaj mają sieć drużyn piłkarskich, która zahacza o Portugalię (Platek – Casa Pia; Blitzer – Estoril Praia).
To wystarczyło, żeby zasiać ziarno, choć oczywiście nie chcemy przez to powiedzieć, że deal oparty był jedynie na znajomościach. Duńczycy traktują Kowalczyka jak inwestycję i mają co do tego rację: to chłopak z dużym piłkarskim potencjałem.
Bardziej ludzki, bardziej łódzki. Jak ŁKS wygrzebał się z kryzysu i awansował do Ekstraklasy?
ŁKS szykuje kilka transferów
Aby go wykorzystać kluczowa będzie głowa i odpowiednie nastawienie. W Łodzi są przekonani, że sprzedaż Mateusza Kowalczyka do Brondby IF to nie tylko dobry ruch dla ŁKS, ale i dla samego zainteresowanego. Pobyt w zagranicznym klubie, gdzie nie będzie wyjątkową gwiazdą, a jednym z wielu, który walczy o swoje miejsce, ma mu pomóc ukształtować charakter i trochę zejść na ziemię.
Ostateczne rozwiązanie wydaje się korzystne dla obu stron. Uniknięto transferowej dramy i przepychanek, ba — patrząc na to, jak wiele działo się za kulisami, fakt, że Kowalczyk odchodzi z Łódzkiego Klubu Sportowego w zdrowej atmosferze, z uśmiechem na ustach, żegnany ciepło przez kolegów z drużyny i kibiców, jest wręcz zaskakującym sukcesem. “Meczyki.pl” informowały co prawda o tym, że zawodnik był odsunięty od treningów z zespołem, ale klub ripostował, publikując wideo z zajęć z udziałem młodzieżowca. Wiadomo, że pomocnik był trochę oszczędzany, żeby potencjalny uraz nie wysypał dealu, jednak koniec końców wszystko odbyło się na przyjacielskich zasadach.
ŁKS zarobił na tym ruchu milion euro — tyle według naszych informacji wynosi “podstawa”, do tego rzecz jasna dochodzą zwyczajowe bonusy czy procenty, które pozwolą łodzianom nieco zwiększyć. Duńskie media twierdzą, że transfer oscyluje wokół 1,3 mln euro: być może właśnie tu ukryte są wspomniane bonusy. Oczywiście minusem jest to, że Kowalczyka trzeba teraz kimś zastąpić, a kluby wiedzą, że łodzianie mają gotówkę pod ręką, podniosą swoje oczekiwania. Z drugiej strony Janusz Dziedzic w końcu ma środki na to, żeby zainwestować w drużynę, a tych inwestycji może być sporo.
Beniaminek Ekstraklasy mocno rozgląda się za środkowym pomocnikiem o profilu typu box to box, który byłby spoiwem drugiej linii. Wydaje się, że w tej roli zawiódł Engjell Hoti, który w przypadku sfinalizowania kolejnych ruchów powinien być już raczej rywalem dla Daniego Ramireza niż jego partnerem. Wzmocnić trzeba również skrzydło, przyda się i nowa “dziewiątka”. Słowem: lista potrzeb tylko się wydłuża, ale bez nich szanse ŁKS-u na utrzymanie nie wzrosną.
W Łodzi wciąż liczą na to, że skoro Robertowi Platkowi dobrze poszło znalezienie kupca na czołowego młodzieżowca, to i ruchy do klubu mogą nosić pieczątkę amerykańskich inwestorów. Nadzieje te są zrozumiałe — dla beniaminka to chyba jedyna szansa na zyskanie przewagi na trudnym i konkurencyjnym rynku.
SUPER PROMOCJA W FUKSIARZ.PL! MOŻESZ ODEBRAĆ 100% DO 300 ZŁ
WIĘCEJ O ŁÓDZKIM KLUBIE SPORTOWYM:
- Janczyk: Moskal i ŁKS się zmienili. Problem leży gdzie indziej
- Moskal: Czułem, że w ludziach siedzą poprzednie dwa lata bez awansu
- Bardziej ludzki, bardziej łódzki. Jak ŁKS wygrzebał się z kryzysu i awansował do Ekstraklasy?
- Czy Nacho Monsalve to najlepszy stoper w pierwszej lidze?
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix