Pierwsze dwie kolejki okazały się bardzo bolesne dla ŁKS-u. Porażki to jedno, brak argumentów za tym, żeby punkty urwać to rzecz ważniejsza. Dodając tego wspomnienie z poprzedniej przygody łodzian z najwyższą ligą, mamy gotowe równanie pod tezę o tym, że Kazimierz Moskal tak naprawdę wcale się nie zmienił, a ŁKS jak był naiwnym chłopcem do bicia, tak jest nim nadal. Otóż nie do końca.
Łódzki Klub Sportowy łatwo jest obśmiać, bo wyniki dają ku temu podstawy, a nie jest tajemnicą, że to wynik w największym stopniu kreuje odbiór drużyny. Inna rzecz, że nawet zagłębiając w bardziej zaawansowane statystyki, nie okaże się, że cyfry widoczne na telebimie zakłamują rzeczywistość.
Zakłamaniem jest jednak stwierdzenie, że ŁKS się nie zmienił i że Kazimierz Moskal jest takim samym trenerem, jak parę wiosen temu. Nie jest, ale nie oznacza to odkrycia recepty na sukces.
Bardziej ludzki, bardziej łódzki. Jak ŁKS wygrzebał się z kryzysu
Jakie są powody słabego startu ŁKS-u?
Opisując pierwszoligowe poczynania tej drużyny, zwracałem uwagę na to, że ŁKS po pierwsze zaliczył zdecydowany spadek jeśli chodzi o liczbę wymienianych podań, po drugie, kapitalnie bronił.
“Gdy jednak odrzucimy „jedenastki”, otrzymamy obraz drużyny, która broni wybitnie. Tylko Puszcza Niepołomice zbliżyła się do wyniku npxGA/shot, który wykręcił ŁKS – 0,086. Łodzianie bardzo dobrze bronili własnej „szesnastki”, znacząco zmniejszając szanse przeciwników na zdobycie gola czy w ogóle oddanie strzału z dobrze przygotowanej pozycji. Średni dystans, z którego rywale ŁKS-u uderzali na ich bramkę, to ponad 19 metrów, co jest czołowym wynikiem w lidze. Nieliczni zdołali odepchnąć rywali dalej od własnej bramki, a przecież w przypadku beniaminka Ekstraklasy duża liczba rzutów karnych przeciwko tej drużynie lekko zaburza i zmniejsza wynik”.
Piłkarze i trenerzy łódzkiej drużyny zwracali uwagę na to, że ŁKS przestał być naiwny w fazie posiadania piłki, jednocześnie bardziej uważnie zabezpieczając się przed stratą bramki, asekurując ofensywne poczynania. Skoro na zapleczu Ekstraklasy wyglądało to w ten sposób, to naprawdę dziwne byłoby przestawienie wajchy na radosny futbol, niedbający o stabilność w defensywie, już po awansie. Naiwności w grze ŁKS-u jednak nie ma, powody problemów łodzian są inne. Sygnalizowałem je w tym samym tekście, w którym opisywałem zmiany w sposobie gry drużyny — kadra mistrza pierwszej ligi najzwyczajniej w świecie odbiega jakością od Ekstraklasy.
Kazimierz Moskal wywalczył awans dzięki świetnej organizacji, która przykryła dysproporcję, o której mówiliśmy także w kontekście niższego poziomu rozgrywkowego. Wyceniając siłę poszczególnych pierwszoligowców, Łódzki Klub Sportowy nie byłby tak wysoko, jak w realnej tabeli. Mówimy o klubie, który przed startem ligi (wciąż mowa o poprzednim sezonie) przeprowadził jeden transfer realnie wzmacniający wyjściową jedenastkę – to Artemijus Tutyskinas, który i tak dołączył do zespołu dość późno. Grzegorz Glapka, Bartosz Biel, Dawid Kort, Władysław Ochrończuk, Nelson Balongo — to wszystko sztuka dla sztuki. Powiększenie objętości kadry: tak. Ale nic więcej.
Zimą różnicę zrobił przede wszystkim Michał Mokrzycki, natomiast wciąż mówiliśmy o drużynie, która – nawet jeśli brzmi to banalnie – wygrywała, bo była silna jako zespół. Miała kilka postaci wyróżniających się na tle ligi, jednak nie deklasowała jej jakością na każdej pozycji.
Łódzki Klub Sportowy odstaje od Ekstraklasy jakością kadry
Wyższa liga to jednak wyższe wymagania. Nie jest tajemnicą, że w ostatnich latach dysproporcja między Ekstraklasą a jej zapleczem w kwestiach finansowych tylko rośnie, a utrzymanie się jest zadaniem bardzo trudnym. W ostatnich pięciu sezonach z ligi zleciało siedmiu z dwunastu beniaminków. Wykreślam z tego grona Stal Mielec, która owszem, utrzymała się, ale w wyniku reorganizacji, bo w tabeli i tak była przedostatnia. Spośród drużyn, którym udało się utrzymać, większość wraz z awansem podwoiła swój budżet. ŁKS, który nie tak dawno przeszedł przez spore perturbacje finansowe, krezusem nie był i nie jest.
To pierwsza kłoda pod nogami, za którą idzie druga – ciężko jest rywalizować o zawodników, dysponując mniejszymi pieniędzmi. Tymczasem Łódzki Klub Sportowy jak tlenu potrzebował piłkarzy, którzy od razu pociągną zespół w górę. Czy takich ściągnął? W pełni ocenimy to później, jednak wystarczy szybki rzut oka na wyjściowy skład ze spotkania z Ruchem Chorzów, żeby zobaczyć potencjalne punkty zapalne. Grzegorz Glapka, Piotr Janczukowicz, Piotr Głowacki, nawet Michał Mokrzycki. Nie chodzi o to, żeby ich wszystkich skreślić, chodzi o to, żeby dostrzec, że dostosowanie się do poziomu Ekstraklasy chwilę im zajmie.
Jeszcze bardziej wyraźną czerwoną flagą jest jednak ławka rezerwowych. Można w zasadzie wkleić ją w całości i zostawić bez żadnego komentarza, bo każdy w mig załapie, że nie ma powodów do optymizmu.
Diagnozując problem ŁKS-u, patrzmy więc w tym kierunku, bo jest on bliższy prawdy niż upieranie się, że wszystko jest tak, jak było. Bo nie jest. W porównaniu z dwoma pierwszymi spotkaniami sezonu 2019/2020 łodzianie wymienili blisko sto podań mniej, mieli niższe posiadanie piłki, oddali znacznie mniej strzałów. Oczywiście nie jest to porównanie jeden do jednego, bo zmienili się rywale, natomiast jak na dłoni mamy statystyki, które potwierdzają inny styl gry łodzian.
Nie wyklucza to jednak istnienia błędów w defensywie, bo tak, one istnieją i są rażące. Fakt, że Nacho Monsalve, który wyglądał świetnie na pierwszoligowych boiskach ogrywany jest przez zawodników Ruchu Chorzów, czyli innego beniaminka, chluby nie przynosi. W porównaniu z minionym sezonem wartość pojedynczego strzału przeciwnej drużyny wzrosła ze wspomnianych już 0,086 do 0,184. Mówiąc prościej: w poprzednim sezonie uderzenie rywali miało mniej więcej 9% szans na to, że skończy w bramce. Teraz szanse wynoszą 18%, więc jest bardzo źle (choć wciąż należy pamiętać, że za nami dopiero dwa mecze, w tym jeden z czołową drużyną w kraju.
SUPER PROMOCJA W FUKSIARZ.PL! MOŻESZ ODEBRAĆ 100% DO 300 ZŁ
Nie być karykaturą
Ciężko jednak oczekiwać furory od drużyny, która atakuje Ekstraklasę z Grzegorzem Glapką na prawej stronie obrony. ŁKS może być mniej naiwny niż ostatnio, jednak niczego to nie zmieni, jeśli będzie odstawał od ligi w ogólnej ocenie, poziomem i jakością zawodników. Nadal będzie przegrywał, po prostu straci bramki w trochę inny sposób, ale i tak je straci. Największą nadzieją łodzian na utrzymanie jest to, że w perspektywie całego sezonu znajdzie się kilka ekip z podobnymi problemami — i nie są to nadzieje marne. Patrząc na ligę, widzimy mniej więcej sześć drużyn, których sytuacja nie jest wybitnie lepsza.
Bądźmy jednak sprawiedliwi dla trenera Kazimierza Moskala, dla jego sztabu i dla jego drużyny, bo teza o tym, że ŁKS robi to samo, oczekując innych rezultatów, jest po prostu mylna. Łodzianie zawsze już będą drużyną, która lubi grać w piłkę, która dąży do tego, żeby wymieniać podania, budując przewagę w propiłkarski sposób. Taka jest ideologia tego klubu i klucz, według którego dobierani są do niego trenerzy oraz piłkarze. A skoro wymagamy od polskiego futbolu profesjonalizacji, to za posiadanie jasnej i klarownej wizji powinniśmy chwalić, nie ganić.
Zwłaszcza że naprawdę wierzę, iż nowa wersja Kazimierza Moskala na dłuższą metę się Łódzkiemu Klubowy Sportowemu przyda i przysłuży. ŁKS w końcu ma trenera, który nie jest ślepo zapatrzony we wzorce, których nie może przenieść na polskie podwórko. Mówił o tym jakiś czas temu Adam Marciniak.
– Możemy kilka razy tę piłkę wybić i dzięki temu dowieźć to 1:0, a nie wzbraniać się przed wybijaniem i przegrać pięć razy po 0:2. Też lubię grać pięknie, lubię, jak w ŁKS trener ma ambitne pomysły i chce grać ładnie. Tylko nie za wszelką cenę. Grajmy piłką po ziemi, promujmy zawodników technicznych i finezyjną grę, szukajmy dobrych piłkarzy, tylko nie bądźmy karykaturalni.
Wierzę, że ŁKS trenera Moskala nie będzie karykaturalny, natomiast nie musi to dać utrzymania w Ekstraklasie, co oczywiście będzie w jakimś stopniu porażką. Ale porażką w jakiś stopniu, a nie całkowitą, bo skoro od lat z ligi leci połowa beniaminków, to problem zakorzeniony jest ciut głębiej niż w tym, że ten czy inny zespół mają zbyt naiwne podejście do futbolu.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Górnik Zabrze: Najsłabsza drużyna startu Ekstraklasy
- Pożar w Puszczy, największe wyzwanie dopiero przed nią
- ŁKS i festiwal frajerstwa? Nowe, nie znaliśmy
SZYMON JANCZYK
fot. FotoPyK