Reklama

Bardziej ludzki, bardziej łódzki. Jak ŁKS wygrzebał się z kryzysu i awansował do Ekstraklasy?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

06 czerwca 2023, 11:02 • 17 min czytania 40 komentarzy

Oszukiwali nas wiele razy, aż doszli do punktu, kiedy nie dało się dalej ukrywać kłamstw — mówi rozżalony Antonio Dominguez. Hiszpan w wywiadach zarzekał się, że ŁKS opuszcza dlatego, że w Łodzi nie płacą i kłamią. Lider zaplecza Ekstraklasy wygląda dziś jak najzdrowszy klub na planecie, ale dokładnie rok temu łodzianie stracili czterech piłkarzy z powodu zaległości finansowych. Porównując tamten czas i to, gdzie ŁKS jest dziś, można nie uwierzyć, że obydwa okresy dzieli 365 dni. Dni, w których Łódź w zasadzie nie zasypiała.

Bardziej ludzki, bardziej łódzki. Jak ŁKS wygrzebał się z kryzysu i awansował do Ekstraklasy?

Sukcesy miewają filmowe scenariusze. Zwłaszcza te nieoczekiwane. Ten, w którym Łódzki Klub Sportowy po trudnym roku zapewnia sobie awans dzięki temu, że najpierw Aleksander Bobek — wychowanek — wybronił rzut karny, a potem Mateusz Kowalczyk — chłopak, który w ŁKS-ie wypłynął, zdobył wyrównującego gola, nadaje się do adaptacji.

Zwłaszcza że na ławce siedział trener legendarny, autor ostatnich dużych sukcesów, który właśnie zmył z siebie grzechy i błędy, które sprawiły, że przed laty stracił pracę.

Kazimierz Moskal spina dwa awanse klamrą, jest kolejnym „łódzkim” elementem Łódzkiego Klubu Sportowego. Drużyny, która znalazła się nad przepaścią, gdy odwróciła się od swoich ludzi i ideałów. Zespołu, który wrócił z zaświatów w błyskawicznym tempie, bo znów nawiązał do korzeni.

Reklama

ŁKS w Ekstraklasie. Jak udało się odbudować klub po kryzysie?

Kibiców bolał nie tyle wynik sportowy, choć oczywiście był zawód, ile zdradzone zaufanie. Po kilku dekadach, gdy klub został odtworzony po problemach finansowych, panowało zaufanie do prezesa Tomasza Salskiego, że ŁKS jest prowadzony rozsądnie. Funkcjonuje akademia, ściągamy zawodników, z którymi jesteśmy w stanie się identyfikować. Wszystko to w poprzednim sezonie zostało zatracone. Odbudowa wizerunku została pogrzebana — mówi nam Jacek Szwagrzak, kibic ŁKS-u.

Poprzedni awans łodzian do Ekstraklasy zaowocował rozbudzeniem nadziei w społeczności ogólnopolskiej. Zwykły fan z drugiego zakątka kraju usłyszał, że do elity wchodzi ciekawy projekt. Zdrowy klub z prywatnym właścicielem, który nie chce już ryzykować długami w pogoni za nieuchwytnym. Rośnie za to akademia, buduje się nowy stadion. Pion sportowy i zarządzający działa rozsądnie. Dziesięć miesięcy później ŁKS spadł i z wiary w łódzki projekt powszechnie szydzono.

Niesłusznie, bo w Łodzi wciąż działo się sporo dobrego — po prostu z dala od pierwszej drużyny, ale o tym później.

ŁKS sam jednak dostarczył argumentów tym, którzy w niego wątpliwi. Żonglerka trenerami doprowadziła do tego, że porzucono ideę wybierania ich według określonego klucza na rzecz desperackiej próby gry o awans i ratowanie budżetu. W drastyczny sposób zaburzono także filozofię budowania drużyny — kominy płacowe i źle skonstruowane kontrakty (np. lokalny rywal, Widzew, inwestując duże pieniądze w Kristoffera Hansena wpisał w umowę opcję jej rozwiązania w przypadku braku awansu — ŁKS tego nie robił i został z przepłaconą kadrą na zapleczu Ekstraklasy) doprowadziły do ruiny budżet, wpędziły klub w spiralę długów i wizerunkową katastrofę.

Mirko Poledica, szef Związku Piłkarzy w Serbii, poinformował o zakazie transferowym nałożonym na ŁKS. Kolejni zawodnicy rozwiązywali umowy tak, że łodzianie wciąż musieli im płacić. Kilkanaście miesięcy po tym, jak ostrożna odbudowa przyniosła Łodzi Ekstraklasę, nie tylko w Polskę, ale i w świat poszła wiadomość, że ŁKS nie jest klubem poważnym i lepiej nie robić z nim interesów, nie podpisywać kontraktów. Funkcjonowanie klubu trzeba było ratować podwyższeniem kapitału.

Kluczem do sukcesu było dobre zdiagnozowanie problemów. Było posypanie głowy popiołem, przyznanie się do winy i wyjście z prośbą o pomoc do kibiców — wyjaśnia nasz rozmówca.

Reklama

Wszystkie problemy ŁKS-u

ŁKS na nowo przekonał do siebie kibiców

Do kibiców, a nawet do jednego, konkretnego kibica. Jakub Olkiewicz, nasz były redakcyjny kolega, niemal równo rok temu poprowadził konferencję prasową spod znaku nowego otwarcia. Możecie myśleć, że jako wieloletni kumple z redakcji klepiemy się teraz po plecach, ale fakty są takie, że ciężko o lepszy ruch klubu niż powierzenie takiej osobie komunikacji zewnętrznej w obliczu problemów. Nie dlatego, że Kubę znamy. Dlatego, że znają go kibice. Dlatego, że udzielił władzom prostej, ale bardzo skutecznej rady:

– Po pierwsze: nie kłamać.

Kiedy wszystko się sypie, lepiej znać prawdę. Zwłaszcza gdy ktoś zwraca się do ciebie z prośbą o pomoc. Społeczność ŁKS-u wielokrotnie pomagała swojej drużynie, ale w obliczu zawiedzionego zaufania nikt nie wszedłby do płonącego domu sam z siebie. Klub rozpoczął proces “rełodzizacji” sprowadzając ludzi, z którymi można się utożsamiać. Olkiewicz na wspomnianej już konferencji przedstawił nowego dyrektora sportowego — Janusza Dziedzica.

Dziedzic zdobył z ŁKS-em mistrzostwo kraju juniorów w roku 1999, przez chwilę trenował też z trzecioligową drużyną, gdy jego kariera piłkarska dobiegała końca. Później działał w menedżerce, jednak nie na szerszą skalę. Stwierdził, że skoro nie udało mu się być „agentem na pełen etat”, zostanie… agentem. Tyle że w branży nieruchomości. Z punktu widzenia jego braku doświadczenia w roli, którą mu powierzono, było to ryzyko. Ale był swój.

Mniej więcej tak wyglądały kolejne ruchy ŁKS-u. Kazimierz Moskal miał za sobą Zagłębie Sosnowiec, nie bez powodu zwane cmentarzyskiem trenerów. Bartosz Biel niekoniecznie dobry sezon w GKS-ie Tychy. Ryzyko było, ale wartość dodana z tytułu uwiarygodnienia tezy, że łodzianie wracają do tego, co im wychodziło, czyli do stawiania na swoich, była niezwykle cenna w procesie odbudowy zaufania i pozycji w lidze.

ŁKS nie spodziewał się jednak, że porwie tłum. Owszem, do sprawozdania finansowego wpisano „plan awansu do Ekstraklasy”, ale raczej z ostrożności, na podparcie tego, że problemy finansowe zostaną zażegnane. Wszelkie inne ruchy świadczyły o tym, że w Łodzi szykują się na trudny czas. Umowy z trenerem i dyrektorem podpisano na dwa sezony. Pierwszy miał być przejściowy, w drugim zespół mógłby celować w promocję. We wspomnianym sprawozdaniu przychód z dnia meczowego oszacowano na trzy miliony złotych. Tylko ciut więcej niż w sezonie 2021/2022. Można więc założyć, że w gabinetach twierdzono, że poparcie kibiców wracać będzie stopniowo.

Tymczasem wszystko potoczyło się lawinowo. Średnia frekwencja wiosną w porównaniu do jesieni wzrosła o trzy tysiące osób.

Napędzał ją wynik sportowy, to oczywiste. Ale nie tylko. Szereg działań Tomasza Salskiego i jego współpracowników sprawił, że projekt ŁKS wraca na dobre tory, co wszyscy chcą docenić. Wokół klubu jest lepszy klimat, znów trwa napędzanie się kibiców — jest dobrze, daliśmy radę, przyjdź i zobacz.

Wszyscy zdają sobie sprawę, że to nie jest tak, że jesteśmy już „na czysto” i można o sprawie zapomnieć. Sportowo zrobiliśmy więcej niż się spodziewano, ale organizacyjnie jest co robić – tłumaczy nam Jacek Szwagrzak.

Tomasz Salski zaznacza, że wszelkie problemy budżetowe chciałby pożegnać w lipcu. Jasno daje więc do zrozumienia, żeby nie popadać w hurraoptymizm z powodu tego, co drużyna zrobiła na boisku.

Krzysztof Przytuła zbudował fundament pod awans i rozwój ŁKS

Tysiące fanów przeszło ulicami Łodzi świętując powrót do Ekstraklasy, ale warto zajrzeć głębiej. Fakt, że ŁKS może skompletować hattrick i wprowadzić na wyższy poziom także rezerwy oraz trzeci zespół każe nam docenić to, że podczas gdy pierwszoligowy ŁKS cierpiał, jego zaplecze działało sprawniej niż kiedykolwiek. Krzysztof Przytuła nie ma dobrej prasy wśród wielu fanów. Końcówka jego kadencji przyniosła przestrzelone transfery i rozdmuchała budżet płacowy. W dodatku w klubie nikt nie krył, że były dyrektor sportowy chciał mieć za dużo do powiedzenia także w szatni, więc po prostu trzeba było się z nim pożegnać.

Głupotą byłoby jednak niedocenienie fundamentów, które zostawił. Aleksander Bobek i Mateusz Kowalczyk to ludzie, których „wynalazł” i którym stworzył bardzo dobre warunki do rozwoju. ŁKS już teraz zarobił dzięki temu ponad milion złotych, powtarzając wyczyn sprzed lat — awans w pakiecie z premią za Pro Junior System (wówczas drugie, teraz piąte miejsce). Przytuła zbudował akademię ŁKS-u od podstaw. Tak mówił o tym w „Przeglądzie Sportowym”.

Nie było akademii. To za duże słowo. Były dzieci trenujące piłkę nożną i 12 czy 13 trenerów pracujących w grupach młodzieżowych. Moją rolą miało być stworzenie modelu gry dla grup młodzieżowych. Kluczem była weryfikacja trenerów. Przez miesiąc, dwa patrzyłem na kolejne zespoły. Później dałem trenerom narzędzia, żeby zaczęli pracować według mojego pomysłu. Wtedy wyszło: kto chce, komu nie po drodze z tym, co proponuję, a kto od razu chce odejść.

Były dyrektor sportowy zrekrutował do akademii topowych trenerów w regionie — Marcin Pogorzała i Paweł Drechlser są już w pierwszym zespole, Marcin Matysiak i Michał Zasada prowadzący drugą i trzecią drużynę to także jego ludzie. Łódzki Klub Sportowy utworzył klasy piłkarskie, nawiązał współpracę ze Szkołą Gortata. Dziś ma sześciu młodych zawodników z Łodzi i okolic w kadrze ekstraklasowego już klubu i ośmiu jeszcze młodszych od nich w rezerwach, które za moment zameldują się na szczeblu centralnym. Czwarta liga to natomiast poziom, na którym zacumuje ekipa numer trzy. W Polsce nikt inny nie ma „trójki” grającej tak wysoko.

Ani nie chcemy Krzysztofowi Przytule przesadnie słodzić, ani Januszowi Dziedzicowi umniejszać jego wkładu w sukces. Faktem jest jednak to, że największym sukcesem obecnego dyrektora sportowego jest zrobienie porządków w szafach po poprzedniku. Kadra na awans to spuścizna Przytuły. Bobek, Dankowski, Nacho, Szeliga, Lorenc, Kowalczyk, Trąbka, Pirulo, Janczukowicz — większość zawodników, która odegrała istotną rolę w minionym sezonie to transfery poprzednika. Dwie istotne postaci sztabu szkoleniowego to także jego odkrycia.

Czy Nacho Monsalve to najlepszy stoper w pierwszej lidze?

Ruchy Dziedzica — poza Tutyskinasem i Mokrzyckim, którego podrzucił mu kolega po fachu z Wisły Płock — w walce o awans wsparły raczej trzecioligowe rezerwy.

Dyrektor sportowy jest z drużyną i trenerem na co dzień, musi dawać coś więcej niż dobre transfery. W ostatnim roku to się udawało — tłumaczył kibicom Tomasz Salski w twitterowym pokoju, jednocześnie ewidentnie nawiązując do pogłosek o tym, że Krzysztof Przytuła w tym codziennym życiu szatni trochę się pogubił.

W środowisku Janusz Dziedzic nie wyrobił sobie jeszcze renomy i sporo osób podchodzi do niego sceptycznie. Nie ma co ukrywać, że jeśli chodzi o czysto praktyczną pracę, dopiero zdobywa doświadczenie. Niedawno ukończył kurs dla dyrektorów sportowych organizowany przez PZPN. Na plus można zaliczyć także znajomość języka angielskiego — możecie się uśmiechnąć, bo wydaje się to oczywistością, ale wbrew pozorom na naszym rynku wciąż istnieje niemała grupa działaczy na podobnych stanowiskach, która w formalnych rozmowach mogłaby rzucić “thank you from the mountain”.

Z naszych ustaleń wynika, że rodzina Platków, nowi większościowi właściciele ŁKS, mocno interesują się kompetencjami Dziedzica. Wydaje się, że jeśli w pionie zarządzającym dojdzie do istotnych zmian, to właśnie na tej posadzie, choć niczego nie przesądzamy. Wiemy jednak, że inwestorzy dużą rolę w klubie powierzą swojemu przedstawicielowi. Michael Buchholtz, były dyrektor Odense, Naestved BK i SonderjyskE ma zostać kim w rodzaju szefa pionu sportowego i nadzorować pracę Polaka.

Philip Platek przejmuje ŁKS. Jakie plany ma amerykański inwestor?

No właśnie, rodzina Platek. Chichotem losu w tej wyjątkowo swojskiej odbudowie jest fakt, że ekstraklasowy ŁKS lada moment trafi w ręce Amerykanów, ale nie ma sensu się na to obrażać. Przejęcie Łódzkiego Klubu Sportowego przez amerykańskiego inwestora było tematem, który przez większość sezonu wzbudzał nawet większe zainteresowanie niż wynik sportowy pierwszoligowca. Wiadomo było, że właściciele Spezii oraz Casa Pia wejdą w ten interes nawet w przypadku pozostania na zapleczu Ekstraklasy. Teraz okazało się, że biznes, który ubili, zapowiada się jeszcze lepiej, niż pierwotnie zakładali.

A musicie wiedzieć, że kupienie klubu w Polsce to nie jest temat oczywisty.

W ostatnim czasie coraz częściej słyszymy o planowanych inwestycjach różnych podmiotów. GKS Tychy skusił Pacific Media Group, gościa z walizką pieniędzy szukają także we Wrocławiu. W obydwu przypadkach mówimy jednak o specyficznych transakcjach. Tyski klub tak bardzo chciał być sprzedany, że wręcz wskakiwał w ręce PMG, nie przejmując się ich dziwaczną przeszłością i licznymi kontrowersjami. We Wrocławiu już pierwsza próba sprzedaży klubu budziła wątpliwości, kolejna także stawia wiele pytań, związanych chociażby z wyjątkowo krótkim terminem składania ofert.

Philip Platek i jego familia długo rozglądali się po rynku, próbując wybadać, gdzie znajdą najlepszy grunt pod inwestycję. Nie szukali klubu-wydmuszki, chcieli mieć pewność, że polityka nie będzie plątać im się pod nogami, a sprawę będzie można dogadać z prywatnym właścicielem na normalnych zasadach. Dlatego też takie tematy jak Tychy czy Wrocław były dla nich terenem skażonym, na który nie warto się nawet zapuszczać. ŁKS zaś miał wszystko. Infrastruktura i zaplecze zaciekawiło Platków, dobre relacje z miastem utwierdziły ich w przekonaniu, że wybrali właściwie, a nowoczesny stadion był wisienką na torcie.

Inwestorzy dobrze wiedzą, że obiekty miejskie wymagające renowacji to potencjalna mina. W Spezii stadion muszą remontować krok po kroku, rokrocznie odnawiając tylko jakąś jego część. W Łodzi mają „gotowca” pod budowę stabilności.

Rodzina Platek – nowi większościowi właściciele ŁKS-u podczas meczu z Wisłą Kraków

Sprawa przejęcia Łódzkiego Klubu Sportowego jest już domknięta. Słyszymy, że umowa ma być sfinalizowana w najbliższym tygodniu. Po drodze jednak sporo się działo. Obydwie strony znalazły wspólny język i polubiły siebie nawzajem, o czym świadczyć może ostatnia wizyta Amerykanów w Polsce, która skończyła się długim i przyjaznym „posiedzeniem”. Każdy musiał jednak dbać o swoje interesy, stąd niepokojące wieści, które pojawiły się w pewnym momencie. Obecni włodarze liczyli na to, że uda im się zachować duży wpływ na decyzyjność; że nowy właściciel sam zdecyduje się spłacić część zobowiązań. Platek natomiast chciał przejąć klub czysty, bez żadnych pułapek i ukrytych kosztów. Miało zresztą dojść do sytuacji, w której Amerykanin mocno się rozczarował, gdy okazało się, że czyszczenie nie idzie tak sprawnie, jak to przedstawiano.

Prawdą o ŁKS-ie jest to, że mocno poprawił swoją sytuację. Wciąż ciągną się sprawy Ricardinho czy Mikkela Rygaarda, ale ban transferowy szybko został zniesiony, nie było także problemów z licencją. Płynność finansowa w trakcie rozgrywek była jednak problemem, pojawiały się poślizgi i niepełne wypłaty. Słyszymy też, że w trakcie sezonów Philip Platek nie dosypywał pieniędzy do klubowej kasy, więc wieści o przekazaniu zimą 0,5 mln euro są nieprawdziwe. Wiemy jednak, że zmianie nie uległy plany co do letniego wsparcia klubu. ŁKS ma zyskać od Platków 2,5 mln euro, czyli — uwzględniając obecny kurs — ponad 11 mln zł. Obecny właściciel zdradził kibicom, że bez pieniędzy od Amerykanów, łodzianie dysponowaliby w Ekstraklasie budżetem 25-26 mln zł. Można więc zakładać, że beniaminek będzie miał w kasie ok. 37 mln w polskiej walucie.

Czy oznacza to wielkie inwestycje? Niekoniecznie. To nie tak, że rzeczone 2,5 mln euro ma być przeznaczone na transfery i wzmocnienia. Platkowie przekażą taką kwotę z myślą o całym sezonie funkcjonowania klubu. Słyszymy, że Amerykanie chcą mocno wesprzeć łódzką akademię. Tomasz Salski tonował też nastroje odnośnie oczekiwanych przez kibiców transferów piłkarzy Spezii czy Casa Pii. Z drugiej strony portugalski klub w sezonie 2021/2022 został wsparty dwoma zawodnikami „brata” z Włoch, a wiosną na boiskach Ekstraklasy oglądaliśmy Aureliena Nguiambę, którego Spezia wypożyczyła do Jagiellonii Białystok, więc takie ruchy nie są zupełnie wykluczone i niemożliwe.

Największym plusem będzie jednak podpięcie się do sieci kontaktów i bazy danych klubów z grupy Platków. ŁKS ma obecnie dwóch skautów, którzy mają ograniczone możliwości, zwłaszcza na rynku międzynarodowym. Spezia ma sztab ludzi dbających o wyłapywanie okazji — mowa tu także, a może przede wszystkim, o zaawansowanym dziale analiz.

Łódzki Klub Sportowy gra lepiej. Co zmienił Kazimierz Moskal?

Wszystko to może tylko pomóc Kazimierzowi Moskalowi, który wolałby nie powtórzyć scenariusza z poprzedniej przygody w Ekstraklasie. Film, którym przywitano go latem w Łodzi, nawiązujący do słów Tomasza Salskiego, który zapowiedział, że jeśli ŁKS z Moskalem spadnie, to i z nim awansuje, doczekał się niedawno ładnej puenty i spełnienia słów wciąż aktualnego właściciela klubu, ale remake pierwotnego dzieła jest niewskazany. Łodzianie nadziei szukać muszą w tym, że trener pokaże, że wyciągnął wnioski nie tylko gdy mowa o zapleczu najwyższej ligi w kraju.

ŁKS Moskala w wersji 2.0 wyraźnie różnił się bowiem od drużyny, która przed czterema laty w równie niespodziewanych okolicznościach dostała się do elity.

Kazimierz Moskal jest i był dobrym trenerem z ciekawą filozofią, której jest wierny. Nie oznacza to jednak, że nie zmienia i nie poprawia swoich założeń. W sezonie 2022/2023 łodzianie wymieniali średnio o ponad 100 podań mniej na 90 minut niż w sezonie 2018/2019. Grali mniej ofensywnie, ale dążyli do tego, żeby wycisnąć maksa, gdy już posiadali piłkę. Wartość pojedynczego strzału (bez rzutów karnych — npxG/sh) wzrosła z 0,101 w sezonie 18/19 do 0,118 obecnie. Kiedy spojrzymy na dane z zeszłego roku, przeskok jest wręcz porażający — wówczas było to 0,079. A przecież mówimy o drużynie, w której brakowało jednej, skutecznej „dziewiątki”.

Możemy kilka razy tę piłkę wybić i dzięki temu dowieźć to 1:0, a nie wzbraniać się przed wybijaniem i przegrać pięć razy po 0:2. Też lubię grać pięknie, lubię, jak w ŁKS trener ma ambitne pomysły i chce grać ładnie. Tylko nie za wszelką cenę. Grajmy piłką po ziemi, promujmy zawodników technicznych i finezyjną grę, szukajmy dobrych piłkarzy, tylko nie bądźmy karykaturalni — mówił w „Przeglądzie Sportowym” Adam Marciniak.

podcaście “Jak Uczyć Futbolu” Marcin Pogorzała, asystent Kazimierza Moskala, przyznawał, że w ŁKS-ie nikt nie zadowala się posiadaniem dla posiadania. Liczą się konkrety. Konkrety i lepsze funkcjonowanie w fazie defensywnej, żeby nie zginąć od własnej broni.

Ważne jest to, żeby optymalizować, przygotowywać się na stratę — tłumaczył. – Zabezpieczenie ataków to jedna z podstaw, żeby taki styl gry był skuteczny. Były projekty, które zwracały na to, czy na fazę przejściową, defensywną, mniejszą uwagę.

ŁKS sprokurował najwięcej rzutów karnych w lidze. To minus i rzecz, którą trzeba zmienić. Gdy jednak odrzucimy „jedenastki”, otrzymamy obraz drużyny, która broni wybitnie. Tylko Puszcza Niepołomice zbliżyła się do wyniku npxGA/shot, który wykręcił ŁKS – 0,086. Łodzianie bardzo dobrze bronili własnej „szesnastki”, znacząco zmniejszając szanse przeciwników na zdobycie gola czy w ogóle oddanie strzału z dobrze przygotowanej pozycji. Średni dystans, z którego rywale ŁKS-u uderzali na ich bramkę, to ponad 19 metrów, co jest czołowym wynikiem w lidze. Nieliczni zdołali odepchnąć rywali dalej od własnej bramki, a przecież w przypadku beniaminka Ekstraklasy duża liczba rzutów karnych przeciwko tej drużynie lekko zaburza i zmniejsza wynik.

Z drugiej strony, patrząc na temat czysto od strony kadrowej, drużyna z Łodzi wymaga sporej przebudowy. Wiedzą o tym działacze ŁKS, którzy po sprowadzeniu Jakuba Letniowskiego i wykupieniu Artemijusa Tutyskinasa planują jeszcze sześć wzmocnień. Nowi fachowcy dołączą też do sztabu szkoleniowego, zwiększając liczbę współpracowników Kazimierza Moskala. W obecnym kształcie sztab łodzian byłby najskromniejszy spośród wszystkich klubów, co mogłoby kosztować więcej niż dokooptowanie kilku specjalistów — jakość sztabu ma coraz większe znaczenie.

Jeśli ŁKS sprowadzi kogoś takiego jak Marcin Pogorzała i Paweł Dreschler — ten duet powiązany jest nawet z “Deductorem” i pełni rolę wykładowców na kursach „Rozumienia Gry” – o sukces, czyli utrzymanie, będzie łatwiej.

Kazimierz Moskal i Marcin Pogorzała

Czego się spodziewać po ŁKS-ie w Ekstraklasie?

Nie zachęcamy was do tego, żeby ponownie zadurzyć się w projekcie Łódzkiego Klubu Sportowego i oczekiwać od niego wielkich rzeczy. Nie oczekujmy nawet rzeczy średnich, bo o ustabilizowanie pozycji w Ekstraklasie jest coraz ciężej. W porównaniu z pierwszym sezonem po powiększeniu ligi, średnia punktów zgromadzonych przez beniaminków zmalała z 36 do 35 punktów.

A przecież tym razem dwóch z nich utrzymało się na powierzchni, podczas gdy w sezonie 2021/2022 duet świeżaków spadł z ligi.

Do tego dorysować można tło historyczne, co zresztą dotyczy obydwu łódzkich zespołów. Niewątpliwie zapisały się one na kartach polskiej piłki, bez dwóch zdań stoi za nimi ogromna społeczność. Tyle że licząc średnią pozycję każdego z nich w Ekstraklasie w XXI wieku, okaże się, że na głowę bije ich Piast Gliwice (średnie miejsce – 8,33). ŁKS w bieżącym tysiącleciu najlepszy wynik osiągnął finiszując na siódmej pozycji. Tyle że nie dostał licencji i spadł. Jeśli więc liczyć tabelę końcową, największym wyczynem Łodzi było wywindowanie któregoś ze swoich przedstawicieli na dziewiątą pozycję.

W perspektywie najbliższych kilku lat można jednak bez większego ryzyka prognozować, że ŁKS w elicie polskiej piłki po prostu się zadomowi. Kiedy tak wiele rzeczy robisz dobrze, w końcu się to opłaci. Z kim nie rozmawiamy, ten powtarza nam, że w Łodzi panuje duża świadomość tego, że trzeba wypaść lepiej niż ostatnio. Warto więc z zaciekawieniem zerkać na kolejne ruchy.

Z dużą nadzieją patrzymy na przejęcie klubu przez rodzinę Platków. Istnieje pewna obawa, jak to będzie wyglądało. Czy nie staniemy się satelitą Spezii? Jakie będą relacje biznesowe między klubami? Takie pytania się pojawiają i nie ma co się dziwić, bo przez 20 lat przerobiliśmy różnych potencjalnych inwestorów, którzy mieli przyjść z workiem pieniędzy i zrobić coś wielkiego. Myślę, że panuje duża pokora, że będzie więcej cierpliwości w obliczu kryzysów — kończy naszą rozmowę Jacek Szwagrzak.

Cierpliwość — oby to słowo cechowało nas wszystkich. Działaczy, nowych inwestorów i szeroko rozumiane środowisko, które nie powinno oczekiwać, że Platkowie z miejsca sprawią, że ŁKS odjedzie wszystkim na dobre.

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

Szymon Piórek
0
Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

1 liga

1 liga

Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

Szymon Piórek
0
Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

Komentarze

40 komentarzy

Loading...