Pragnienie zdobycia Ligi Mistrzów zdefiniowało całe dzieciństwo i przyszłą karierę Ilkaya Gundogana. Finały europejskich pucharów wzruszały go i całą jego rodzinę. Z tego powodu płakał już dwukrotnie. Raz z radości, drugi raz ze smutku. W sobotę ten introwertyczny pomocnik znowu może wpaść w ekstazę, jeśli tylko poprowadzi Manchester City do pierwszego Pucharu Europy. Byłoby to dla niego najpiękniejsze pożegnanie z klubem, na co się zanosi.
– Opowiadając wam moją historię, chciałbym zacząć od tego, jak bardzo kocham Ligę Mistrzów. Ale czyż nie wszyscy ją kochamy? Dla mnie to zawsze były największe rozgrywki na świecie. Jest w nich coś ekstra, coś poza trofeum i hymnem, coś, co sięga mojego dzieciństwa – zaczyna snuć swoją opowieść Ilkay Gundogan w “The Players’ Tribune”.
Ilkay Gundogan: sylwetka przed finałem Ligi Mistrzów
–
Spis treści
Kariera naznaczona odrzuceniem
Niemiecki pomocnik podporządkował wiele rzeczy, żeby w końcu zdobyć Puchar Europy. Przede wszystkim przełknąć gorycz odrzucenia. Większość kariery żył w samotności, z dala od swojej rodziny, która jest dla niego azylem. Mierzył się również z hejtem, nieprzychylnymi spojrzeniami i wytykaniem palcami wyłącznie, dlatego, że ma na nazwisko Gundogan. W sobotę może mu to wszystko zostać wynagrodzone.
Patrząc teraz na Gundogana, widzimy piłkarza kompletnego. Pomocnika, który nie tylko widzi więcej na boisku, ale również potrafi wziąć odpowiedzialność za zespół, bez zarzutu wypełnia swoje zadania defensywne i ma ciąg na bramkę, co potwierdza ostatni występ w finale Pucharu Anglii i najszybciej strzelony gol w rozgrywkach. Nie zawsze tak jednak było. Choć jego niebywały talent widać na pierwszy rzut oka, to wielokrotnie spotkał się z odrzuceniem, czy to ze strony skautów, trenerów, czy nawet całych zamkniętych społeczeństw. Jest bowiem urodzonym w Niemczech, dzieckiem gastarbeiterów z Turcji, do tego o dość mikrych warunkach fizycznych ze sporą podatnością na urazy.
Został odrzucony przez Schalke.
Odrzucili go również kibice Borussii Dortmund.
Na początku czuł też odrzucenie ze strony Juergena Kloppa.
Później jego organizm odrzucił grę w Anglii.
Odrzucała go również szkoła, którą do dziś źle wspomina.
Każde z tych wydarzeń miało swoje następstwo, które ukształtowało Ilkaya Gundogana na kapitana Manchesteru City i człowieka mogącego spełnić marzenie z dzieciństwa.
Skrajne finały
– Dorastałem w Gelsenkirchen. Moi rodzice byli Turkami i za każdym razem, gdy turecka drużyna grała w Europie, moja rodzina rzucała wszystko i kibicowała zespołom, jakby od tego zależało ich życie. Nigdy nie zapomnę zwycięstwa Galatasaray w Pucharze UEFA w 2000 roku. Miałem dziewięć lat. Moja cała rodzina, z wyjątkiem mamy, która kibicuje Fenerbahce, wspiera Galatę. Wspólnie oglądaliśmy finał. Gdy pokonaliśmy Arsenal po rzutach karnych, mój wujek Ilhan zalał się łzami. Płakał jak dziecko. To jedno z moich najwspanialszych wspomnień z dzieciństwa. Teraz możecie sobie wyobrazić, co znaczy dla mnie Liga Mistrzów? Możecie sobie wyobrazić, jak zareagowałem, gdy w niej zadebiutowałem? I czy możecie sobie wyobrazić, co znaczyłoby dla mnie wygranie Champions League? – pytał Gundogan.
Liga Mistrzów to jednak takie rozgrywki, które dostarczają skrajnych emocji. Dla jednych wręcz euforycznych, które wspomina się latami. Dla drugich traumatycznych, które tkwią w człowieku niemal do końca. Tak jest również z Gundoganem, któremu piękny wyidealizowany obraz Champions League z dzieciństwa zamazały wydarzenia z 2013 roku i przegrany finał z Bayernem Monachium.
– Świetnie się wtedy czuliśmy. Miałem za sobą jeden z najlepszych sezonów w karierze. Zdobyłem w tym meczu nawet bramkę. To miała być dla nas wisienka na torcie, ale przegraliśmy 1:2. Czułem się wtedy jak w koszmarze. Nawet długo po meczu nie potrafiłem tego zrozumieć. “Jak? Dlaczego? Kiedy znowu będę miał okazję zagrać w finale?” – te pytania mnie prześladowały. Niebywale mocno chciałem zdobyć to trofeum. Teraz się obawiam tego, że jeśli czegoś za bardzo pragniesz, nigdy tego nie dostaniesz – dodał pomocnik.
Za dumny na Schalke
Równo dekadę później od tych wydarzeń Gundogan jest już bogatszy o liczne doświadczenia. Wciąż marzy o zdobyciu Ligi Mistrzów, ale nie za wszelką cenę. Tą zasadą kierował się często w swojej karierze.
– Dostąpiłem marzenia każdego dziecka w Gelsenkirchen. Trafiłem do akademii Schalke 04. Byłem taki dumny. Samo noszenie herbu było niesamowite. Działało to jednak tak, że po roku gry decydowali czy cię zostawić, czy zatrzymać. Sezon się skończył, a Schalke ze mnie zrezygnowało. Lub mówiąc tak, jak się czułem: wzięli mnie za fraki i wyrzucili za drzwi. Bardzo mnie to zabolało. Dopiero później zrozumiałem z tego lekcję, ale wtedy miałem wrażenie, że moje marzenia zostały zaprzepaszczone, a kariera się skończyła. Trzy lata później rodzice otrzymali telefon. Schalke chciało mnie z powrotem. Powiedziałem: – “Powiedzcie im nie. Nie pójdę tam”. Ból wciąż był zbyt ostry – zdradził Niemiec.
SPRAWDŹ OFERTĘ FUKSIARZA NA FINAŁ LIGI MISTRZÓW – DO 500 ZŁ BEZ RYZYKA!
Z tego powodu już na początku Gundogan skazał się na samotność. Wolał grać z kolegami na podwórku i w prowincjonalnych drużynach jak Hessler i Buer niż w akademii Die Koenigsblauen. Pokazał, że duma i honor są dla niego ważniejsze niż pieniądze. I za to musiał cierpieć, bo nie zgłosił się po niego żaden klub z Zagłębia Ruhry, a bawarska Norymberga, którą od Gelsenkirchen dzieliło 450 km.
Znienawidzona szkoła
Oferta z Norymbergi przyszła niespodziewanie. Dotychczas występował w Bochum. Nie zadebiutował nawet w pierwszym zespole VfL. Również w rezerwach zdołał rozegrać tylko dwa spotkania. Niemniej jednak był największą gwiazdą zespołu do lat 19. Zdobył 26 bramek w 39 spotkaniach. To wystarczyło, by przekonać działaczy Der Altmeister, którzy grali wtedy w 2. Bundeslidze. Miał wtedy 18 lat i wciąż chodził do szkoły, której nienawidził.
– Opuszczałem lekcje i egzaminy. Wtedy zaczął się problem. Większość nauczycieli to rozumiała, bo może lubiła piłkę. Jednak miałem jedną nauczycielkę niemieckiego… Próbowałem ukończyć szkołę. Nie widziała mnie prawie cały rok. W tym czasie robiłem indywidualne testy i szło mi całkiem nieźle. Nie spodziewała się, że będę taki dobry. Może też dlatego, że mnie nie znała i sądziła, że jestem leniwym chłopakiem, któremu nie zależy. Ale mi zależało. To był punkt zwrotny. Zrozumiała, jak poważnie traktowałem to, że chcę zostać piłkarzem i ukończyć szkołę. Czasami mam wrażenie, że ludzie tak naprawdę nie znają mojego charakteru i osobowości. Zawsze starałem się iść swoją drogą, by osiągnąć swoje cele i ambicje. Musiałem ciężko pracować. Moi rodzice zawsze mówili, że jeśli widzisz kolegę w pracy, postaraj się robić dwa razy więcej niż on. Zawsze starałem się przekraczać granice – opowiadał na łamach “Arab News”.
Indywidualne lekcje. Indywidualne treningi. Sam w Norymberdze. W Gundoganie stopniowo narastało poczucie wyobcowania i samotności. Sam zaczął się również izolować, gdy spotykał się z osobami, które patrzyły na niego przez pryzmat pochodzenia. Po transferze do Dortmundu spotkały go nieprzyjemności, wyłącznie dlatego, że ma na nazwisko Gundogan. W końcu to nie jest niemieckie nazwisko, a tureckie. Kibice BVB napiętnowali pomocnika wyłącznie z tego powodu i choć szybko to minęło, głównie dlatego, że Ilkay wypełnił doskonale lukę po innym zawodniku, mającym tureckie pochodzenie Nurim Sahinie, który przeniósł się do Realu Madryt, to pytania o tożsamość wciąż są dla niego bolesne.
Kim jestem?
Do dziś Gundogan ma problem ze zdefiniowaniem siebie czy swojego pochodzenia. Spotyka go podobny hejt, z którym mierzył się Mesut Oezil. Jego stwierdzenie, że jest Niemcem, gdy Niemcy wygrywają, a imigrantem, gdy przegrywają, doskonale opisuje to, z czym mierzył się również pomocnik Manchesteru City. Sam również dawał powody, by tak o nim mówiono, gdy pozował do zdjęcia z Recepem Erdoganem i mówiąc, że to jego prezydent.
– To naprawdę fatalne uczucie. Przynależę do dwóch krajów, ale czasami czuję się, jakbym znajdował się gdzieś pomiędzy nimi. Mówią, że nie jestem w pełni Niemcem. Mówią, że nie jestem w pełni Turkiem. To kim w końcu jestem? – pytał Gundogan, opisując dalej swoją samotność. – Będąc zupełnie szczerym, to samotność czułem przez całą karierę. Od kiedy wyjechałem z domu, mając 18 lat, towarzyszy mi to uczucie. Myślę, że to nieuniknione dla piłkarzy. Oczywiście, nie możemy narzekać. Jesteśmy bogaci, sławni i robimy to, co kochamy. Nie życzyłbym sobie nigdy czegoś innego…
Szampan z Guardiolą
Czytając historię pomocnika City w “The Players’ Tribune”, wyraźnie da się wyczuć brakujące “ale”, definiujące to, co Niemiec poświęca, by znaleźć się na piłkarskim szczycie. Była to z pewnością rodzina, z którą widział się rzadko, a jeszcze rzadziej działo się to w dobie pandemii. Zdrowie, bowiem tylko z powodu dwóch kontuzji – zerwania więzadeł krzyżowych i urazu kręgosłupa – stracił dwa lata kariery, a przecież często nawiedzały go mniejsze dolegliwości. I zwykle codzienne relacje, które są zaprogramowane, schematyczne i wybrakowane ze spontaniczności. W życiu niewiele jest miejsca na tego typu historie.
– Raz spędzałem czas ze znajomym i przypomniało mi się, że są urodziny Pepa. Mój kolega zasugerował, żebyśmy dali mu prezent. Pep jest moim sąsiadem w Manchesterze, więc kupiliśmy butelkę szampana, napisaliśmy po hiszpańsku kartkę z życzeniami i mój kolega zapukał do drzwi, wręczając mu prezent. Pep był bardzo zadowolony, a my wróciliśmy do mnie, do sali kinowej. Jakieś pół godziny później usłyszałem pukanie do drzwi. “Kto to kurwa przyszedł?”- zakląłem. Myślałem, że mój kolega zamówił pizzę. Otworzył drzwi, a tam Pep, który powiedział: “Gdzie jest Gundo?”. Oboje byliśmy naprawdę zaskoczeni, ponieważ Pep jest bardzo skryty. Nigdy nie był w moim mieszkaniu, a wtedy przyniósł butelkę szampana i trzy kieliszki. Skończyło się na tym, że został na około godzinę, żeby się wyluzować – wspominał Gundogan.
To właśnie dzięki takim trenerem jak Guardiola czy Juergen Klopp, który również zrobił wiele dobrego dla kariery pomocnika, choć traktował go dość szorstko, Gundogan jest w stanie stale przekraczać granice. Niewielkimi gestami dawali Niemcowi poczucie bezpieczeństwa i przynależności, których mu najbardziej brakowało. Kilka słów, jak choćby te Guardioli z konferencji po finale Pucharu Anglii, podczas której stwierdził, że chciałby, by Ilkay został dłużej w Manchesterze i osobiście poprosił dyrektora sportowego Txikiego Begiristaina, żeby podjął negocjacje kontraktowe, dają poczucie ważności w zespole. W końcu o zdobyciu Ligi Mistrzów marzy nie tylko Gundogan. Jednak Niemiec, w przeciwieństwie do Guardioli czy Kloppa, Pucharu Europy jeszcze nie doścignął. Dziś może się to zmienić.
WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:
- Drużyna za półdarmo. Jak Inter zbudował skład na finał po kosztach
- „Angielski futbol nabrał stylu Pepa”. Jak Guardiola zmienił Premier League?
- „Warto marzyć”. Robin Gosens – w dekadę od gry na wsi do finału Ligi Mistrzów
Fot. Newspix