Francesco Acerbi był moczymordą, pacjentem onkologii, nowym Alessandro Nestą, rezerwowym ligowego przeciętniaka. Najpierw w ogóle już nie chciał grać w piłkę, by następnie zagrać 149 całych meczów z rzędu w Serie A. W poprzednim sezonie popełniał gafę za gafą i skłócił się z kibicami własnej drużyny. Rok temu o tej porze nikt go nie chciał, a w najbliższą sobotę wystąpi w finale Ligi Mistrzów jako filar defensywy Interu Mediolan.
Dosyć! Ile można, che cazzo! Trzeba to przerwać.
– My tutaj pracujemy! – powiedział Maurizio Sarri grupce kibiców, które przyglądała się zajęciom Lazio i z pasją wyzywała Francesco Acerbiego. Już wcześniej publicznie bronił stopera, ale najwyraźniej nie dotarło. Należało powtórzyć.
Tym razem fani się uciszyli, Biancocelesti w spokoju dokończyli trening, tyle że to było jedynie chwilowe zawieszenie broni. Bez jakichkolwiek wątpliwości.
– Acerbi, człowieku bez honoru, opuść Rzym natychmiast. Nie ma przebaczenia dla tych, którzy dopuszczają się zdrady. To nie tylko slogan, a znacznie więcej – to fragment oświadczenia ultrasów z Curva Nord, ogłoszonego kilka miesięcy przed tamtym lipcowym treningiem.
Wyrok wydano. W Lazio nie było dla niego miejsca.
Latem sprowadzono trzech środkowych obrońców – Alessio Romagnolego, Nicolo Casale i Mario Gilę. Acerbi, do niedawna niezastąpiony, stał się zbędny, bo nie dość, że prezentował się słabo, to jeszcze rozpętał wojnę z kibicami.
Nie zabijano się o zatrudnienie mistrza Europy, pierwsze cztery kolejki Serie A oglądał w telewizji, aż wreszcie Lazio dogadało się z Interem Mediolan, dzięki czemu następne dwie obejrzał z wysokości ławki rezerwowych.
Pierwszy mecz w sezonie rozegrał dopiero 13 września.
Kto by pomyślał, że dziewięć miesięcy później przystąpi do finału Ligi Mistrzów jako podpora defensywy Nerazzurrich?
Francesco Acerbi – lider Interu Mediolan
Wystarczył sezon, by Acerbi z fundamentalnej postaci drużyny ze stolicy Italii przeistoczył się we wroga numer jeden kibicowskiej społeczności. Tylko sezon i poprzednie trzy poszły w zapomnienie. Dawno i nieprawda…
Przed początkiem rozgrywek nastąpiła zmiana szkoleniowca – Simone Inzaghi odszedł do Interu, zastąpił go Sarri – i to był początek kłopotów stopera. Nowy trener zmienił ustawienie – z 3-5-2/3-4-3 na 4-3-3, a w czteroosobowej formacji Acerbi po prostu sobie nie radził. Przede wszystkim z Bologną wyleciał z boiska z czerwoną kartką, a przeciwko Sassuolo spisał się tragicznie i zawalił przy golach Domenico Berardiego oraz Giacomo Raspadoriego.
Pojawiła się krytyka. Surowa, bezlitosna, może czasem przesadzona.
A według samego Acerbiego niezasłużona, tifosi po prostu przesadzali, czemu dał wyraz w grudniu 2021 przy okazji spotkania z Genoą. W drugiej połowie wykorzystał dośrodkowanie z rożnego Luisa Alberto i zdobył bramkę głową, po czym najpierw ułożył dłonie w kształt serca, a za momencik skierował się do trybuny ultrasów i przyłożył palec do ust.
Z perspektywy fanów zaatakował świętość.
A jakby tego było mało, po zawodach poprawił w trakcie wywiadu z DAZN.
– Mam gdzieś to, co mówią, to część naszej pracy, tego, co robimy. Na szczęście ludzie nie wiedzą, co dzieje się w szatni. Będąc na dziesiątym miejscu z trenerem i składem, który mamy, nie możemy się zadowolić – wypalił.
– Tęsknię za kibicami, z powodu koronawirusa w pewnym momencie nie było nikogo, a teraz jest jeszcze mniej niż podczas obowiązywania obostrzeń – dodał.
Strzałów słychać nie było, ale dla tifosich to było otwarcie ognia.
Wojna została wypowiedziana.
Co prawda Acerbi szybko zrozumiał, że narozrabiał i przeprosił w mediach społecznościowych, że zachował się w ten sposób z powodu adrenaliny, nie braku respektu, ale ultrasów to nie uspokoiło. Czekali na przeprosiny po kolejnej rywalizacji – z Venezią, a skoro się nie doczekali, wydali długie oświadczenie.
– Zamiast tego po meczu uciekłeś niczym królik i nie przyszedłeś z innymi piłkarzami, żeby z nami świętować. Odwróciłeś się, gdy szczere przeprosiny byłyby wystarczające. Fakt, że Acerbi jest kluczowym zawodnikiem Lazio nie ma dla nas znaczenia. Liczy się pot, charakter i szacunek. Dlatego właśnie od dzisiaj Francesco Acerbi nie jest mile widziany w Rzymie. Dopóki będzie częścią klubu, będziemy buczeć w każdym spotkaniu – następny fragment stanowiska fanów.
Było bardzo, bardzo źle, a po kwietniowym starciu z Milanem sytuacja stała się jeszcze gorsza.
Acerbi w doliczonym czasie interweniował tak źle, że piłka spadła na głowę Zlatana Ibrahimovicia, który asystował przy zwycięskim golu Sandro Tonalego, a stoper zareagował na to… śmiechem. Później tłumaczył, że był to histeryczny grymas po utracie wygranej w takich okolicznościach, tyle że ultrasów to nie przekonało (zresztą jeszcze na murawie na defensora wrzeszczał kolega z zespołu Adam Marusić, który zinterpretował to tak samo jak tifosi).
Choć sezon jeszcze trwał, to był koniec Acerbiego w Lazio. Już mógł pakować walizki.
Smutny koniec jakże pięknej historii, bo w barwach Biancocelestich trafił na stałe do reprezentacji Italii i niewiele zabrakło mu do pobicia rekordu Javiera Zanettiego w meczach rozegranych w Serie A z rzędu. Argentyńczyk dobił do 162, Włoch zatrzymał się na 149 (serię przerwała pauza za kartki).
A przecież jeszcze nie tak dawno nie było pewne, czy w ogóle dotrwa do trzydziestki i co go prędzej zabije. Chlanie czy nowotwór.
Nocne życie
Tak, chlanie, nie żadne picie, bo wlewał w siebie wszystko, co się dało. Jakby chciał wyżłopać cały alkohol świata. Jakby szukał na dnie butelek dżina, który ożywi jego tatę. W sumie to bardziej dla niego grał niż dla siebie. Żeby sprawić mu frajdę i żeby był dumny z syna.
Ojciec zmarł krótko po debiucie Francesco w Serie A w koszulce Chievo Werona i wszystko straciło sens. Jakimś cudem, trochę się rozpędu, zapracował na transfer do AC Milan. Zamienił drużynę, która nikogo nie obchodzi nawet we własnym mieście, na jeden z największych klubów świata. Adriano Galliani wymyślił, że będzie grał z trzynastką, jako że właśnie karierę kończył Alessandro Nesta. Wielki Nesta. Acerbi miał go zastąpić. Duże wyzwanie? Na pewno, ale tak tego nie traktował. Miał to w dupie. Nawet numeru nie chciał, szef się uparł, to wziął.
Jeśli z jakiegoś powodu przeprowadzka mu się spodobała, to ze względu na życie nocne. Mediolan dłużej nie zasypia niż Werona. Dyrektor sportowy Rossonerich Ariedo Braida specjalnie znalazł mu mieszkanie w Gallarate, nie w samym mieście, żeby pokus było mniej, ale nic z tego.
Niezmiennie bawił się do świtu w mieście, potem zajeżdżał na szybką drzemkę do domu w Gallarate, a następnie stawiał się na treningach w Milanello. To się nazywa odpowiedzialność.
– Uwierzcie mi, piłem wszystko – opowiadał w wywiadzie dla „La Repubblica”.
– Czułem się dobrze, bo fizycznie zawsze byłem silny. Kilka godzin snu mi w zupełności wystarczyło – uzupełniał w rozmowie z „L’Ultimo Uomo”.
Ciągle mu suszyli głowę o tryb życia, ale mogli sobie gadać do woli. Może jeszcze gdyby regularnie grał… Tyle że albo siedział w rezerwie, albo nawet na ławkę się nie łapał. W lidze włoskiej uzbierał sześć występów w pół roku, a w sumie we wszystkich rozgrywkach dziesięć. To tylko wzmagało złość. Nie dość, że nie dają mu żyć po swojemu, to jeszcze i tak nie gra. Już zupełnie bez sensu.
Po jednej rundzie wrócił do Chievo.
– Chcę przestać grać. Dłużej nie dam rady – powiedział krótko po powrocie do kompana z ekipy z Werony Alberto Paloschi.
Za to chlał z niegasnącym zapałem, co oczywiście odbijało się na formie. Z siedmiu ostatnich kolejek tamtego sezonu pięciokrotnie nie było go choćby na ławce, raz przesiedział spotkanie w rezerwie i raz zagrał. Osiem minut. Dlatego przeniósł się do Sassuolo.
Zaraz po podpisaniu umowy następny cios – nowotwór jądra. Bach! Jakby los się na niego uwziął. Ale był silny, nawet nie zauważył terapii. Operacja, rach-ciach i błyskawicznie, trzy tygodnie później trenował z drużyną. Dopiero nawrotu w listopadzie nie dało się nie dostrzec. Po uciążliwej chemioterapii wypadły mu włosy, dłużej nie mógł uczestniczyć w zajęciach.
Ale jedno się nie zmieniło – dalej chlał.
– Pamiętam, jak siedziałem w domu, waliłem pięściami w stół i wrzeszczałem: „Opuść moje ciało!”. Ale koniec końców ciągle wychodziłem wieczorami i wracałem do domu o 7 rano – wspominał.
Woda do piwa, raz!
Rak nie otrzeźwił Acerbiego. W sumie nie wiadomo, kto albo co to zrobił. Nie było jak w filmie – jednego momentu oświecenia. Ani odejście z Milanu, który kochał w dzieciństwie, ani dwie terapie onkologiczne na to nie wpłynęły.
Po prostu pewnego dnia ciepłego lata 2014 Simone Lorieri – dziś odpowiadający za przygotowanie fizyczne w Spezia Calcio, wówczas syn trenera bramkarzy w Sassuolo – zapytał obrońcę, czy może nie ma ochoty na dodatkowe zajęcia. Acerbi nie miał przez całe, wówczas 26-letnie życie. Zawsze robił tyle, ile trzeba i nic więcej. Ani metra dalej, ani kilograma więcej. Aż tu nagle, cholera, miał ochotę na dodatkowe zajęcia, co zaskoczyło jego samego.
Lorieri i Acerbi po robocie chodzili na kolacje i stoper wciąż zamawiał alkohol, ale z pewną modyfikacją – do każdego pokala piwa czy lampki winka prosił szklankę wody. Nagle tego właśnie chciał.
– Jakbym próbował to od razu wypłukać z organizmu – wracał do przeszłości.
Mniej więcej w tamtym czasie rozpoczął współprace z terapeutą. Znów – pewnego dnia się obudził i ni stąd, ni zowąd poczuł się przygnieciony ciężarem życia. Przypomniał sobie o wszystkich błędach. Te wszystkie stracone dni, godziny, minuty. Zaprzepaszczone okazje. Ogarnęło go przerażenie. Musiał skorzystać z pomocy profesjonalisty.
– Dzięki niemu stałem się lepszym człowiekiem. Pokonałem własne lęki – twierdził.
Lepszy człowiek stał się również lepszym piłkarzem i od tamtego momentu grał tak, że Papa – jak nazywał ojca – z pewnością byłby dumny.
– Zobaczę cię kiedyś w Serie A? – prowokował syna.
Przez dobrych siedem lat Acerbi należał do czołowych obrońców ligi włoskiej. Wydawało się, że sportowy kryzys dawno zanim, aż nadszedł sezon 2021/22. Zdawało się, że to koniec dobrych czasów. Miał 34 lata, w Lazio był niechciany, a rozmowy z innymi klubami szły jak po grudzie. W końcu, w ostatniej chwili udało się dogadać wypożyczenie z Interem prowadzonym przez byłego szkoleniowca Biancocelestich – Inzaghiego – i to też głównie ze względu na problemy finansowe Nerazzurrich. Gdyby mieli kasę, szukaliby innej opcji. A tak całkiem tanio dostali solidne uzupełnienie składu. W każdym razie tak to wyglądało.
Co prawda tifosi Interu sprzeciwiali się temu transferowi, bo raz, że „milanista”, a dwa, że rok wcześniej jego babol pomógł Rossonerim w zdobyciu scudetto.
– Lepiej grać w jednego mniej niż z nim – to jeden z bardziej dowcipnych komentarzy „interistów”
Ale Acerbi znowu pokazał siłę. Wykorzystał problemy zdrowotne i słabą formę Milana Skriniara oraz Stefana de Vrija i wyrósł na kluczową postać trzyosobowej defensywy. Ma 35 lat, jest stoperem starej daty, bardziej w typie Giorgio Chielliniego niż Leonardo Bonucciego, ale ciągle nie pęka na robocie. Wydatnie pomógł w zdobyciu Coppa Italia, awansie do kolejnej edycji Ligi Mistrzów i wreszcie do finału trwającej. Nie okazał się uzupełnieniem składu, a ważną postacią wyjściowej jedenastki. Stary człowiek i może. I to naprawdę dużo.
WIĘCEJ O INTERZE MEDIOLAN:
- 100 goli to za mało! 150 by się chciało… Lautaro się nie zatrzymuje
- Simone Inzaghi – trener od sukcesów po kosztach
- Mediolan znów jest dumny także z calcio
foto. Newspix