Można było optymistycznie zakładać, że skoro na Miedzi Legnica i Górniku Zabrze nie ciąży już właściwie żadna presja, to obejrzymy dzisiaj wesołe, pełne bramek spotkanie. Dla gospodarzy była to bowiem okazja do godnego pożegnania się z Ekstraklasą, a dla gości – do efektownego spuentowania udanej końcówki sezonu pod wodzą Jana Urbana. Ale to wszystko marzenia ściętej głowy. Piłkarze Miedzi i Górnika zwieńczyli rozgrywki paździerzem.
Napisalibyśmy, że tempo spotkania było plażowe, ale nie chcemy tutaj obrażać plażowiczów. Oni jednak się trochę czasem namęczą – a to w siatkówkę popykają, a do do wody wbiegną sprintem. Nawet z rozkładaniem nieodzownego parawanu jest niekiedy trochę roboty, co nie?
Miedź Legnica – Górnik Zabrze. Sparingowy klimat
A zaczęło się w sumie całkiem obiecująco.
Tu jakieś zamieszanie po stałych fragmentach, tam kilka niezłych akcji oskrzydlających, do tego próby z dystansu. Górnik zdawał się przeważać, Miedź się coraz śmielej odgryzała. Coś się na boisku działo. Raz Daniel Bielica musiał się nawet wykazać znakomitą interwencją po strzale głową Kamila Drygasa. Ale im dalej w las, tym było gorzej, aż w końcu starcie przepoczwarzyło się w kompletną, bezładną kopaninę. Taki sparing, tylko z aktywnym dopingiem kibiców.
Próżno było szukać w grze obu ekip precyzji czy płynności. Gospodarzom nie pomógł zresztą fakt, że jeszcze przed przerwą musieli dokonać dwóch zmian w wyjściowej jedenastce. Aczkolwiek jeden z graczy wprowadzonych z konieczności z ławki rezerwowych – Angelo Henriquez – był akurat najbliżej wpisania się na listę strzelców. Skierował nawet futbolówkę do sieci, lecz liniowy anulował to trafienie, dostrzegając pozycję spaloną.
I to by w zasadzie było na tyle, jeśli chodzi o te bardziej ekscytujące momenty pierwszej fazy meczu. Serio, źle się to oglądało. Ciężkostrawne widowisko.
Miedź Legnica – Górnik Zabrze. Bez goli
Po przerwie było odrobinę lepiej. Odrobinę.
Głównie dlatego, że Jan Urban rozsądnie zareagował na przebieg boiskowych wydarzeń i pozbył się z boiska Pawła Olkowskiego oraz Roberta Dadoka, wpuszczając w ich miejsce Daniego Pacheco i Kanjiego Okunukiego. Obaj zmiennicy mogli się podobać na tle totalnie niemrawych partnerów. Zwłaszcza ten drugi wniósł sporo ożywienia, chętnie angażując się w starcia jeden na jednego. Raz urwał się nawet obrońcom Miedzi i znalazł się w sytuacji sam na sam z Abramowiczem, ale niepotrzebnie szukał uderzenia prawą nogą, co zostało łatwo rozczytane przez golkipera gości. Zabrakło zatem skuteczności, lecz i tak nie wycofujemy się z pochwał pod adresem Japończyka.
No ale szukamy już tutaj naprawdę maleńkich punktów zaczepienia, by nie pisać po raz kolejny, że z boiska po prostu wiało nudą. Tuż przed końcem spotkania na murawie zameldował się 35-letni Marcin Garuch, lokalna legenda. Fajny gest, choć w sumie tylko podkreśliło to sparingowy klimat meczu.
Tak czy owak, zabrzanie mogą być zadowoleni. Spadek zaglądał im w oczy, a koniec końców uplasowali się w górnej części tabeli. Miedź opuszcza zaś Ekstraklasę w kompletnie nijakim stylu i to w sumie oddaje cały sezon w wykonaniu legniczan. Sorry, ale tęsknić nie będziemy.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Częstochowa pożegnała Papszuna
- Ostatni mecz Pogoni jak cały sezon. Słodko-gorzki
- Borussia narobiła w portki metr przed metą. Bayern znów mistrzem Niemiec
fot. FotoPyk