Manchester City zdobył piąte mistrzostwo Premier League w ciągu ostatnich sześciu sezonów. Drużyna ta była mistrzem Anglii już wcześniej, i za kadencji Manuela Pellegriniego, i pod wodzą Roberto Manciniego, co dość łatwo prowadzi do wniosku, że może prowadzić ją dowolny szkoleniowiec z w miarę wysokiej półki. Jednak to, co zbudował Pep Guardiola wykracza poza skalę. W erze Premier League już dziś można go ustawiać w jednym szeregu z sir Aleksem Fergusonem. Z tą różnicą, że zespoły, które konstruował Szkot, nigdy nie grały futbolu tak baśniowego.
Jestem w stanie wyobrazić sobie teraz zbulwersowanie kibiców Manchesteru United, ale gdybyśmy na chwilę odcięli się od samej długowieczności „Fergiego”, dziś praktycznie niespotykanej w zawodowej piłce na najwyższym poziomie (ćwierćwiecze to fantastyczny wynik), od kibicowskich emocji, sentymentów od postaci takich jak Eric Cantona, piękna piłkarska dusza, a skupili wyłącznie na stylu, w jakim sięga się po tytuły, przeciętnemu, obiektywnemu obserwatorowi angielskiej piłki będzie pewnie zdecydowanie bliżej do Guardioli.
W Manchesterze już liczy się tylko City
Pisząc te zdania, nie wiem, czy Pep sięgnie po potrójną koronę. Być może w finale Pucharu Anglii przegra właśnie z United, co nie zmieni faktu, że od przejścia Fergusona na emeryturę rywalizacja o władzę w mieście i lidze została zamknięta na korzyść City. Kto wie, czy nie potknie się z Interem w finale Champions League, takie rzeczy się zdarzają, to w końcu tylko jeden mecz, a Włosi to nie są jakieś ogórki. Tak, mam świadomość, jaka będzie wówczas narracja: oto trenerski nieudacznik, który wydaje miliardy i nie potrafi zdobyć Pucharu Europy.
No cóż, nieprzekonanych i tak nie przekonam, niech więc z pomocą przyjdą liczby. Z tych trzech szczytów do zdobycia przez Guardiolę i jego piłkarzy w obecnym sezonie jeden już został osiągnięty – mistrzostwo. Tytuł oznacza, że jako menedżer Pep na czternaście sezonów pracy aż jedenaście zamknął jako triumfujący w rozgrywkach ligowych. Oznacza to z kolei, że od momentu, w którym rozpoczął pracę w Barcelonie, w 2008 roku, żaden topowy europejski szkoleniowiec nawet się do niego nie zbliżył. Guardiola będzie miał aż pięć mistrzostw więcej niż jakikolwiek inny trener z Ligue 1, LaLiga, Serie A, Bundesligi czy Premier League. Dokładniej – pięć mistrzostw więcej niż Massimiliano Allegri, który – z całym szacunkiem dla jego osiągnięć – wszystko wygrywał we Włoszech (pięć mistrzostw z Juve i jedno z Milanem).
Ostatnim zespołem, który trzy razy z rzędu zdobył tytuł w Anglii był oczywiście Manchester United Fergusona. Miało to miejsce w latach 2006-2009. Takie potwierdzanie klasy to rzecz najtrudniejsza w wielkim futbolu, najwyższa szkoła jazdy. Tak trudna sprawa, że od 2009 roku nie udało się tego nikomu dokonać. I jeśli ktoś miał wreszcie zasadzić się na taki wynik, to musiał być Guardiola.
Ile znaczy ciągłość
Znamienne jest, że w niedzielę The Citizens zmierzą się z Chelsea. Drużyną, która w ciągu dwóch ostatnich dekad stała się najlepszym przykładem na to, że ciągłość jest rzeczą nierealną, gdy nie masz odpowiedniego balansu w składzie, ale przede wszystkim nie masz jednego lidera w postaci trenera. Nawet gdy masz olbrzymie środki finansowe.
Na Stamford Bridge pracowało kilku wybitnych menedżerów, ze szczególnym uwzględnieniem Jose Mourinho we wczesnej fazie jego kariery, ta obecna nie podoba mi się wcale, mimo że Portugalczyk wciąż wie, jak się gra duże mecze, szczególnie finały.
Ale jeśli Chelsea z czymś nam się w ostatnich latach kojarzy, to głównie z destabilizacją. Najlepszym jej dowodem jest przecież zwolnienie Thomasa Tuchela przez amerykańskiego właściciela Todda Boehly’ego, a to właśnie niemiecki menedżer dokonał rzeczy wielkiej – pokonał Guardiolę i jego City w finale Ligi Mistrzów.
Choć od tamtej pory upłynęło stosunkowo niewiele czasu, oba kluby znalazły się w skrajnie różnych sytuacjach. Chelsea zajmuje jedenaste miejsce w Premier League, ma za sobą koszmarny sezon, a do Manchesteru City traci 42 punkty.
Najczęstszym zarzutem pod adresem Guardioli jest wydawanie pieniędzy. Ma tyle forsy, ile chce, więc co to za sztuka wygrać ligę? Okej. Popatrzmy więc na liczby, one nigdy nie kłamią.
Inni bardziej na minusie. I to zdecydowanie
Analizując sumy wydane na zakup nowych piłkarzy, zawsze warto wziąć jednak pod uwagę kwoty uzyskane także ze sprzedaży graczy. To daje nam pełny obraz. Wnioski są bardzo ciekawe. Otóż Manchester City w ostatnim pięcioleciu zajmuje w takiej klasyfikacji… dziesiąte miejsce w Premier League. A i to zależy, kto liczy, bo natrafiłem na rachunki Sports Illustrated, według których to aż szesnasta lokata. Ale w porządku, niech będzie nawet dziesiąta.
W ciągu tych pięciu minionych kampanii Chelsea wydała łącznie 654 mln funtów. Przypomnę jeszcze raz – uwzględniamy również zawodników, którzy zostali sprzedani przez kluby. Nawet na Stamford Bridge bywały sezony, w których klub znalazł się na plusie (2021-22 i 2019-20). Całościowo obraz zaburza obecny sezon (-480 mln funtów). Podsumowując: Chelsea przez pięć sezonów kupując i sprzedając piłkarzy jest na minusie 654 mln i wystarczyło jej to na dwa trzecie i dwa czwarte miejsca. No i na jedenaste w obecnych rozgrywkach.
Drugi w klasyfikacji pięcioletnich wydatków jest Manchester United (-540 mln funtów), który od dnia przejścia Fergusona na emeryturę wydał ponad miliard funtów.
Trzeci – Arsenal (-485 mln funtów). Po siedmiu latach udało się wreszcie Kanonierom awansować do LM.
Czwarty West Ham United, który ledwie się utrzymał w obecnym sezonie.
Piąte Newcastle United, zajmujące kolejno miejsca 13., 13., 12., 11., wreszcie mające sezon, w którym najprawdopodobniej awansują do LM.
Szósty Tottenham (-332 mln), utożsamiany głównie z fiaskiem. Siódme – Wolverhampton (-276 mln). Ósma Aston Villa (271 mln). I dalej Liverpool (254 mln), wreszcie dziesiątkę zamyka Manchester City. Na Etihad wydano 224 mln funtów, a w ciągu pięciu lat da to czwarty tytuł.
Nie da się dzisiaj rozmawiać o Manchesterze City bez kontekstu finansowego fair play. Łamanie tego ostatniego, i to wielokrotne, które zarzuca się gigantom z Etihad, bez wątpienia wróci jako ważny temat po zakończeniu rozgrywek, kiedy wkroczymy w sezon ogórkowy i dziennikarze zajmą się mocniej tego typu tematami. Na razie wiadomo tylko tyle, że zarzutów jest ponad sto, a klub szykuje się do mocnego kontrataku i utrzymuje niewinność. Nie ma też wątpliwości co do tego, że Manchester City zatrudnia równie znakomitych prawników, co piłkarzy.
Bez względu jednak na to, czy Pep Guardiola i jego ekipa doczekają się kary (sprawa może potrwać od dwóch do czterech lat), wylądują w League One, czy zostaną im odebrane puchary albo odjęte punkty, jedno się nie zmieni: to co oglądaliśmy na boisku. Bo myślenie, że chodzi tylko o wydane miliony jest naiwne.
Guardiola to połączenie Fergusona, Kloppa i Wengera
Manchester City przystąpi do starcia z Chelsea nie tylko po rozbiciu Realu w półfinale Ligi Mistrzów, ale także po wygraniu jedenastu kolejnych meczów Premier League, z bilansem bramkowym 32:7. Na Etihad Stadium drużyna Pepa wygrała w tym roku wszystkie spotkania, czy to ligowe, czy pucharowe, było ich piętnaście, ładując w nich rywalom 53 gole i tracąc zaledwie siedem bramek. Tak, Real Madryt był po prostu kolejnym przeciwnikiem, który wpadł pod walec, niczym więcej.
Guardiola stworzył drużynę absurdalną. Bez wątpienia jedną z najmocniejszych w historii angielskiej ligi. Drużynę, której – jeśli ma swój normalny, czyli dobry dzień – nie da się pokonać. Drużynę, która jeśli już przegrywa, to głównie sama ze sobą, ze swoimi słabościami, czasem z pychą, innym razem nie mając szczęścia.
W historii Premier League oglądaliśmy wielu wybitnych szkoleniowców. Wspominałem Mourinho i Fergusona, muszę wymienić także Arsene’a Wengera – być może to jego Nietykalni sprzed dwóch dekad byliby najbardziej wymagającym rywalem dla obecnego City. No i oczywiście Juergena Kloppa, walczącego z Guardiolą tak wspaniale w ostatnich latach.
W kwestii budowy kolejnych drużyn, przemeblowywaniu składu, tylko Ferguson mógł się równać z Pepem. Pod względem zaszczepianie intensywności ofensywnej gry – zapewne Klopp. W pięknie futbolu – Wenger. Ale Katalończyk jest w dużej mierze połączeniem ich wszystkich.
Myślicie, że napisałem powyższy tekst tylko dlatego, że Manchester City tak bezlitośnie ograł Real. Nie, ten mecz przypomniał mi tylko, jak wybitną jednostką jest Guardiola. Oby jak najdłużej pracował w Premier League. Jest dla tej ligi jak Mona Lisa dla Luwru. Gdyby pewnego dnia stamtąd zniknęła, zostałoby po prostu muzeum.
PRZEMEK RUDZKI, CANAL+, KANAŁ SPORTOWY
WIĘCEJ O PREMIER LEAGUE:
- Dlaczego Glazerowie jeszcze nie sprzedali Manchesteru United?
- Na przekór losowi i… właścicielowi. Sheffield United wraca na salony
- Jak strzela Erling Braut Haaland i dlaczego robi to tak dobrze?
foto. Newspix