Reklama

Żyjemy w złotej erze sędziego Marciniaka

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

18 maja 2023, 15:58 • 8 min czytania 89 komentarzy

Robert Lewandowski narzekał kiedyś, że w polskim środowisku piłkarskim brakuje światowców. Jako jedyną obytą na salonach postać wskazywał Zbigniewa Bońka. Pewnie mógłby też dorzucić Michała Listkiewicza, który na włoskim mundialu w 1990 potrafił asystować sędziom głównym przy ośmiu spotkaniach, w tym meczu otwarcia, półfinale i finale, a po wszystkim jako sekretarz generalny i prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej przyjaźnić się i balować z Seppem Blatterem. Szymon Marciniak już urósł do rangi futbolowej figury podobnie globalnego kalibru. 

Żyjemy w złotej erze sędziego Marciniaka

Podoła Leo Messiemu i Kylianowi Mbappe. Uciszy Rodrigo De Paula i Adriena Rabiota. Ustawi Erlinga Haalanda i Vinciusa Juniora. Coraz częściej podbierają go obrzydliwie bogaci Saudyjczycy, FIFA podarowała mu finał mistrzostw świata w Katarze, UEFA wrzuca go na najgorętsze boje Ligi Mistrzów, w tym sezonie choćby naparzankę Interu z Barceloną, rewanżowy półfinał Manchesteru City z Realem, a teraz okazuje się jeszcze, że finał Champions League. Szymon Marciniak jest szefem.

Złote czasy

Argentyna świętowała zdobycie Pucharu Świata. Massimo Busacca, szef Departamentu Sędziowskiego FIFA, nie ukrywał wzruszenia. Śmiał się do grupy polskich arbitrów, że po takim występie zorganizowałby pożegnalną konferencję prasową i oficjalnie zakończył karierę. Na to zaprotestował Pierluigi Colina: „Nie, nie, nie, dla tych panów mamy jeszcze swoje plany!”.

Na after party po finale na dowcipy zebrało się Gianniemu Infantino: „Po co ja tyle płacę za te technologie, jak oni tak sędziują? Ile to pieniędzy można byłoby zaoszczędzić!”. Prezydent FIFA nawiązywał do sytuacji przy golu Leo Messiego na 3:2, kiedy Tomasz Listkiewicz uniósł chorągiewkę na znak, że padła bramka, zanim w ogóle wibrować zaczął zegarek z goal-line technology na nadgarstku Szymona Marciniaka.

Cały popis zespołu w składzie Marciniak, Sokolnicki, Listkiewicz i Kwiatkowski podczas finału turnieju w Katarze powinien zresztą znaleźć się jako wzorzec perfekcyjnie poprowadzonego spotkania piłkarskiego w Międzynarodowym Biurze Miar i Wag w słynnym Sevres, nawet jeśli swoje zastrzeżenia mieliby Francuzi. Tłumienie eskalacji niepotrzebnych emocji w zarodku, słuszne kartki, podręcznikowo rozczytane nurkowania, prawidłowo odgwizdywane faule, błyskawiczne i bezbłędne decyzje przy rzutach karnych, konsekwentne budowanie autorytetu. Nieprzypadkowo po wszystkim Marciniak mówił o „sięgnięciu szklanego sufitu”.

Reklama

Jest w tym jakiś krzepiąco ironiczny chichot losu, że w 2023 roku Polacy przebili ten „szklany sufit”. UEFA raz po raz udowadnia bowiem, że spośród wszystkich swoich sędziów międzynarodowych najwyżej ceni sobie naszą ekipę. Kiedy po pierwszym półfinale pomiędzy Realem a Manchesterem City wybuchł międzynarodowy skandal, bo okazało się, że chwilę przed bramką Kevina De Bruyne piłka wyszła poza obszar boiska, czego nie dopatrzył się sędzia Artur Soares Dias, na rewanż w Anglii przywołano Szymona Marciniaka.

I to była klasa sama w sobie. Podejmowanie słusznych decyzji i ustrzeganie się wpadek to wymagany sędziowski elementarz, ale nade wszystko: Polak ma szacunek wśród największych gwiazd. Nie dał sobie wejść na głowę ani Erlingowi Haalandowi, ani Vinciusowi Juniorowi, ani Bernardo Silvie, ani Ederowi Militao. Dostosował się do poziomu Manchesteru City, a ten zaliczył jeden z najlepszych drużynowych występów piłkarskich w XXI wieku. Złote czasy, koniec i kropka.

Potęga autorytetu

Szymon Marciniak nie jest bezbłędny. Dopiero podpadł w Włochom, kiedy podjął trzy kontrowersyjne decyzje podczas meczu Napoli z Milanem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Przede wszystkim nie odgwizdał dosyć ewidentnego faulu Rafaela Leao na Hirvingo Lozano. Wściekły Luciano Spaletti nie mógł pogodzić się z brakiem jedenastki. Grzmiał, że „nie można tego nie widzieć”. I między wierszami sugerował, że arbiter sprzyjał rywalom. Jednoznaczną opinię na temat tej sytuacji miał również Piotr Zieliński, którego opinia miała jednak nieco mądrzejszy wydźwięk: – Powinien wskazać na wapno, ale nie musiał się tłumaczyć. Super zawody, to sędzia na najwyższym poziomie. Myślę, że najlepszy na świecie. Możemy się tylko z tego cieszyć.

Rafał Rostkowski na TVP Sport komentował, że Marciniak „w ogólnie znakomicie prowadzonym meczu w Neapolu podjął decyzje postrzegane jako błędne lub co najmniej bardzo kontrowersyjne”, ponieważ wszystkie te sytuacje były niesłychanie wręcz trudne do rozstrzygnięcia w boiskowej ocenie, nawet przy wsparciu wozu VAR, a… wpadki się zdarzają. Po prostu. Właścicielom, prezesom, dyrektorom, trenerom, piłkarzom i sędziom. Wszystkim. Nie ma sensu doszukiwać się spisków.

Największa siła Marciniaka leży w potędze autorytetu, do którego przywiązuje się niezwykłą uwagę we współczesnym sędziowaniu. Trafnie kiedyś o Mateu Lahozie mówił świętej pamięci Tito Vilanova: „Sędzia może pomylić się przy rzucie karnym, nie zauważyć spalonego, wypaczyć wynik, ale on jest wyjątkowy: swoim zachowaniem zmienia przebieg i obraz całej gry”.

Reklama

Prosta piłka: zawodnicy nie mogą wyczuć, że sędzia gwiżdże na nos, że pozwala im na dyskusje, że choćby za pośrednictwem kartek sztucznie pompuje własną pozycję na murawie, że jest za miękki lub za twardy, zbyt bierny lub przesadnie aktywny. Muszą mieć poczucie, że facet z gwizdkiem panuje nad boiskową sytuacją.

Sędzia powinien prezentować mowę ciała typu: „panowie, ja widzę, ja czuję, ja wiem, co się działo, co się dzieje, i co się będzie dziać”. Polak jest w tym absolutnym mistrzem. Pożartuje, pośmieje się, zbije piątkę, ale nikt o zdrowych zmysłach nie będzie mu sypał tekstów o „kondonach” i „spierdalaniu roboty”, jak to niedawno usłyszał Bartosz Frankowski.

Najlepszy przykład? Olbrzymie kontrowersje po ekstraklasowym spotkaniu Lecha z Zagłębiem. 1:2. Miedziowi w defensywie. Lech w ofensywie. Kolejorz napiera i dominuje, kreuje okazje i goni wynik. Joel Pereira wstrzeliwuje piłkę przed pole karne. Tam odnajduje się Filip Dagerstal, który przekierowuje futbolówkę do Mikaela Ishaka. Kilka sekund później Szwed ładuje bramkę na 2:2. Chwyta piłkę w ręce i biegnie w stronę środka boiska. Rozbrzmiewa gwizdek arbitra głównego Łukasza Kuźmy, który twierdzi, że Szwed posłużył się ręką przy przyjęciu. Ten wskazuje na bark, na stadionie konsternacja, na murawie dyskusja, wszyscy czekają na interwencję VAR-u, do której… nie dochodzi.

W wozie VAR siedzi Szymon Marciniak, który w następnych godzinach będzie na wszelkie sposoby tłumaczył swoją decyzję. Najpierw wściekłemu John van den Bromowi, a następnie kibicom podczas łączenia w Lidze Minus. Powie, że nie zaprosił sędziego Kuźmy do monitora, bo uznał, że wóz VAR nie dysponuje na tyle dobrą powtórką, żeby jednoznacznie rozstrzygnąć sporną kwestię. Lech będzie miał prawo czuć się pokrzywdzony, ale tu znów jest ta sama śpiewka: wpadki się zdarzają. Nie ma chaosu, gdy nikt nie pajacuje i nie chowa głowy w piasek, bo króluje autorytet i rządzi porządek.

Luksus posiadania Marciniaka

Czy Szymon Marciniak poprowadzi finał Ligi Mistrzów? Bardzo rzadko zdarza się, żeby arbiter, który gwizdał w półfinale Champions League, następnie otrzymał też nominację na najważniejsze spotkanie najbardziej elitarnych klubowych rozgrywek spod egidy UEFA. Tym bardziej, jeśli dopiero rządził w meczu o Puchar Świata w Katarze. Na ten moment faworytem jest Danny Makkelie, ale Polak też nie pozostaje na straconej pozycji. Poza tym: jeśli nie w tym roku, to w następnym, a jeśli nie w następnym, to jeszcze w kolejnym, to niemal pewne i przyklepane.

AKTUALIZACJA: UEFA obsadziła Szymona Marciniaka w roli sędziego głównego tegorocznego finału Ligi Mistrzów między Manchesterem City a Interem Mediolan.

Coraz częściej klasę 42-letniego sędziego z Płocka doceniają w Hiszpanii czy w Anglii, gdzie rodzimi arbitrzy kolejka w kolejkę kompromitują się w La Lidze i Premier League. Otrzymali oni do pomocy wypasioną pomoc technologiczną, ale wykładają się na podstawowych elementach fachu: reagowaniu na stres, budowaniu respektu, nawiązywaniu relacji, przeciwdziałaniu awanturom, ucinaniu dyskusji, niewplątywaniu się w skandale.

Na ekstraklasowych boiskach polska ekipa eksportowa też wyzywana jest od „chujów” i „kurew”, w najlepszym razie od „kaloszy”, żeby zaraz znów wrócić do „chujów” i „kurew”, upokarzana i prowokowana przyśpiewkami, zaszczuwana transparentami, posadzana o sprzedajność i drukowanie, ale wynika to przede wszystkim z nienawistnej niechęci „kulturowo-stadionowej”, bo ich klasy podważyć nie sposób, nawet prymitywnymi atakami.

Polak regularnie prowadzi mecze organizowane przez Ekstraklasę, UEFA i FIFA, w międzyczasie gościnnie jeździ do Arabii Saudyjskiej, Egiptu czy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, żeby tam gwizdać w hitach. Gdzieś na horyzoncie powstaje więc pytanie, czy niedługo jakaś federacja z bardziej wpływowego kraju nie podkupi Szymona Marciniaka. Bo co niby stoi na przeszkodzie? Płaci się za jakość.

W dobie galopującego merkantylizmu, gdy trenerzy i piłkarze podróżują po ligach i kontynentach za setki milionów zielonych, tylko sędziowie wciąż umocowani są na stale w swoich krajach. Kilka lat temu taki Mark Clattenburg potrafił jednak zamienić Premier League na Arabię Saudyjską i Chiny.

Wiatr rewolucji wieje z obrzydliwie bogatego Wschodu, ale może powiać też ze zmęczonego partactwem własnych specjalistów równie majętnego Zachodu. W tej sprawie wykonuję szybki telefon do Tomasza Mikulskiego, przewodniczącego Kolegium Sędziów PZPN.

Nie obawia się pan, że za chwilę Premier League, La Liga, Serie A, Ligue 1, Bundesliga, Saudi Pro League czy inna Qatar Stars League wyciągnie Szymona Marciniaka z Polski?

Tomasz Mikulski: – Na razie nie widzę takiego zagrożenia. Nikt nie prowadzi takiej praktyki. I nie zanosi się, żeby ktokolwiek zdecydował się na przedsięwzięcie takich działań.

Najlepszy polski zespół sędziowski już jednak jeździ do Arabii Saudyjskiej, Egiptu czy Zjednoczonych Emiratów Arabskich…

Tomasz Mikulski: – Spokojnie, nie ma w tym nic dziwnego, w najbliższym czasie zagraniczne wyjazdy polskich grup sędziów będą stanowić pojedyncze przypadki. 

Spieszmy się podziwiać i doceniać Szymona Marciniaka.

Czytaj więcej o pracy sędziów:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

89 komentarzy

Loading...