Zwykle gdy mowa o tym, co drugi klub ze stolicy Wielkopolski wnosi do polskiej ligi, zwraca się uwagę na stadion w Grodzisku, nieprzystający do warunków Ekstraklasy. To ponury paradoks. Bo pod wieloma względami “Zieloni” mogliby być wzorem sportowego zarządzania dla wielu małych i średnich polskich klubów. Pytanie, czy pochwały przetrwają moment, w którym kiedyś odejdzie Dawid Szulczek, na razie pozostaje otwarte. Ale za ostatnie sezony trudno się o coś do Warty przyczepić.
Na siedem kolejek przed końcem rozgrywek wiadomo już, że Warta Poznań pozostanie w Ekstraklasie na czwarty sezon z rzędu. Już samo to byłoby godnym odnotowania wyczynem. W ostatnich latach nie zdarzało się często, by zespół wchodzący do ligi, zostawał w niej tak długo. Od 2016 roku udało się to tylko Górnikowi Zabrze, Rakowowi Częstochowa, Wiśle Płock i Arce Gdynia. Ale każdy z nich był beniaminkiem innego rodzaju. Albo wracającym do elity po krótkiej przerwie, albo na względnie solidnych podstawach. Podobny wynik ma szansę osiągnąć Stal Mielec, ale w jej przypadku jeszcze nie jest to przesądzone. Warcie udało się coś, co nie wyszło ŁKS-owi, Górnikowi Łęczna, Podbeskidziu Bielsko-Biała, Zagłębiu Sosnowiec, Sandecji Nowy Sącz i dwukrotnie Miedzi Legnica. A przecież w momencie awansu każdy z nich, może poza Sandecją, był do niego lepiej przygotowany. I każdy sukces był mniejszą sensacją niż ten osiągnięty przez Piotra Tworka i jego ekipę.
CO WARTA POZNAŃ WNOSI DO LIGI?
Jeśli akurat nie jest się kibicem danego klubu, na beniaminka patrzy się zwykle pod kątem tego, co może wnieść do ligi. Jak może wpłynąć na jej atrakcyjność. Warta nie zapowiadała się w tej kwestii obiecująco. Bez stadionu. Bez rzesz kibiców. Bez realnych perspektyw podniesienia poziomu ligi przez dołączenie do grona najbogatszych klubów w lidze. Bez imponującej akademii. Owszem, było kilka przyjemnych punktów zaczepienia, jak pojawienie się po długiej przerwie derbów Poznania na mapie Ekstraklasy oraz kontynuacja długich, jeszcze przedwojennych tradycji. To zawsze ciekawe, gdy klub teoretycznie należący do przeszłości, znajduje sposób, by mieć również jakąś teraźniejszość. To były jednak aspekty, którymi można się nasycić przez sezon, góra dwa. Można było się spodziewać, że z czasem przebiją się aspekty, które sprawią, że obecność takiego klubu bardziej jednak będzie szkodzić marce Ekstraklasy, niż jej pomagać. Podobnie jak było choćby z Polonią Bytom kilkanaście lat wcześniej. Fajna historia, piękna tradycja, raz, czy drugi można było uronić łezkę, patrząc na “żagiel” zawieszony nad starym stadionem przy Olimpijskiej. Ale w którymś momencie czuć było, że do ligi z nowoczesnymi stadionami, chcącej zrobić krok do przodu, pies sprowadzany z murawy przez Mariusza Pawełka jednak nie pasuje.
NIESPODZIEWANY ZWROT AKCJI
Z Wartą miało być podobnie. Zwłaszcza że sportowo też miała nie oferować niczego ciekawego. Jasne, Piotr Tworek potrafił zjednoczyć swojską bandę i zagonić ją do walki o każdy punkt. Piłkarze pokroju Jakuba Kuzdry, Bartosza Kieliby, Mateusza Kuzimskiego czy Adriana Lisa mogli przeżyć przygodę życia. Łukasz Trałka z Mateuszem Kupczakiem po raz kolejny potwierdzić na boiskach Ekstraklasy profesurę. A entuzjazm całej grupy zaniósł ją nawet do pierwszej piątki, co nadawało się na wyciskacze łez, których każda liga potrzebuje. Ale już w drugim sezonie, zgodnie z przewidywaniami, można było zacząć pytać: co dalej? Co, gdy to emocjonalne paliwo się skończy? Ta historia zmierzała prostą drogą do klasycznego końca: spadku w drugim sezonie i potencjalnego trudnego zbierania się w I lidze. Ale wraz z zatrudnieniem Dawida Szulczka nastąpił zwrot, który tę historię prowadzi na rzadko spotykane w polskiej piłce tory.
POZNAŃSKIE KLUBY JAK Z BUNDESLIGI
Gdy patrzę w tym sezonie na poznański futbol, mam wiele skojarzeń z bliską moim zainteresowaniom Bundesligą. W Lechu widzę znany z Niemiec stabilny klub, w którym racjonalnie gospodaruje się pieniędzmi, szkoli młodzież, zarabia na transferach, promując kolejnych piłkarzy, a przy okazji stawia coraz solidniejsze fundamenty pod sukcesy sportowe. Unika szaleństw, ale w długim terminie raczej wychodzi na swoje ku uciesze rzesz publiczności wypełniających stadion. Obecna Warta też jednak budzi pozytywne skojarzenia z ligą niemiecką. Tyle że z innymi rejonami jej tabeli. Zachowując proporcje, Lech jest jak duży klub Bundesligi, a Warta jak mały. Znający swoje miejsce w szeregu. Racjonalnie patrzący na siebie. Starający się rozwijać piłkarzy, wpuszczający młodzież, dokonujący ciekawych transferów. Ale niemachający szabelką przy pierwszej możliwej okazji.
CHOROBA ROZBUCHANYCH AMBICJI
Chorobą od lat trawiącą polską ligę są wszechobecne i zwykle bezpodstawne pucharowe ambicje. Kto tylko wygra trzy mecze z rzędu, już rozgląda się, ile punktów mu brakuje do mitycznego czwartego miejsca. Gdy zaczyna się okazywać, że jednak dużo, zmienia trenera, próbując zatrzymać odjeżdżający pociąg nową miotłą. I dziwiąc się, że za chwilę znów zagląda w walkę o utrzymanie. Utrzymywane przez samorządowe albo państwowe pieniądze średnie i małe kluby, które w rzeczywistości nie muszą działać na wolnym rynku, szukać na siebie pomysłu w konkurencyjnym świecie piłki albo uświadamiać sobie pozycji w klubowym łańcuchu pokarmowym, wyciągając tylko ręce po kolejne dotacje, zaburzają naturalną hierarchię, w której istniałyby szklane sufity, oferty nie do odrzucenia i schody bardzo trudne do sforsowania. Ale z oporami ta hierarchia jednak do Ekstraklasy też przychodzi. Czołowa czwórka robi się coraz bardziej powtarzalna i przewidywalna. Beniaminkom coraz trudniej w lidze przetrwać. Wprowadzona kilka lat temu zmiana podziału pieniędzy z praw telewizyjnych, premiująca pucharowiczów, sprawia, że pojawia się coraz większe wewnętrzne zróżnicowanie. A im bardziej powtarzalna ta tendencja będzie, im trudniejsze będzie dla kogoś przypadkowego wbicie się do pucharów, tym więcej klubów będzie musiało szukać jakiegoś pomysłu na siebie i urealniać stawiane przed sobą cele.
TWARDE STĄPANIE PO ZIEMI
Warta jest jednym z bardzo nielicznych klubów, które co roku przystępują do Ekstraklasy z myślą o zapewnieniu sobie utrzymania. Niekoniecznie spokojnego. Niekoniecznie w środku tabeli. Po prostu przedłużenia bytu w lidze na kolejny sezon. Skromnie podkreśla, że jej cel to 40 punktów i nikt nie traktuje tego jako minimalizmu. Gdy wygra dwa mecze z rzędu, nikt nie zaciera rąk, mówiąc, że “to może być ich sezon”. Gdy przegra dwa mecze z rzędu, nikt nie wyrzuca trenera ani piłkarzy. Mam wrażenie, że sezon jest tam rozumiany jako maraton, nie sprint. Punkty zdobywane w pierwszych kolejkach ważą tyle samo, ile w ostatnich, więc, zamiast bujać w obłokach, “Zieloni” już od lipca pracują na utrzymanie w lidze. Nikt w lecie nie zachwycał się ich transferami. Nikt nie nazywał ich na żadnym etapie rewelacją ligi. Ale dziś są już utrzymani. I są rewelacją ligi.
KROKI DO PRZODU
Przy czym po Warcie widać, że ciągle się sportowo rozwija. W pierwszym sezonie charakteryzowała ją głównie walka, entuzjazm i bezpośrednia gra. W drugim stała się niewygodna dla każdego i cechowała się solidną defensywą oraz wygrywaniem wszelkimi możliwymi sposobami. Dziś rozwinęła się już w drużynę bardziej zróżnicowaną. Nie przestała być solidna i niewygodna, ale coraz częściej można ją zobaczyć podchodzącą do rywala wyższym pressingiem, swobodnie rozgrywającą piłkę na połowie przeciwnika, czy sensownie wyprowadzającą ją z własnej. Mecze Warty w Grodzisku Wielkopolskim wciąż trudno się ogląda, ale już bardziej dlatego, że to mecze w Grodzisku, a nie dlatego, że to mecze Warty. Gdy poznaniacy jadą na wyjazd, można już spodziewać się niezłego widowiska. Nawet jeśli, jak przed tygodniem z Lechem, czy kilka tygodni wcześniej z Pogonią, ostatecznie przegrywają. Ale grają, nie tylko murują i kontrują.
CIEKAWY SKŁAD
Mają przy tym coraz ciekawszą jak na klub o tak ograniczonych możliwościach, kadrę. Brakuje im takich pojedynczych strzałów, jak w poprzednich sezonach, gdy Makana Baku czy Frank Castaneda wyrastali na czołowe postaci ligi. Mają jednak grono piłkarzy, których można określić jako ciekawych. Adam Zrelak to napastnik, który w Rakowie Częstochowa z miejsca wskoczyłby dziś do podstawowego składu. Miłosz Szczepański regularnie pokazuje nietuzinkowe umiejętności techniczne. Dynamikę dryblingów Kajetana Szmyta jeżdżą oglądać skauci bogatszych klubów. Jan Grzesik czy Dawid Szymonowicz wyrośli w Warcie na solidnych ligowców, którymi wcześniej nie byli. Maciej Żurawski coraz częściej bywa godny nazwiska, które nosi. A Robert Ivanov też mógłby sobie poradzić w lepszym klubie.
MOCNA OBECNOŚĆ NA EKSTRAKLASOWYM RYNKU
Choć ubogie i walczące o utrzymanie polskie kluby zwykle jak ognia unikają stawiania na młodzież, Warta już dawno wypełniła limit trzech tysięcy minut rozegranych przez młodzieżowców i w tej kwestii wyprzedzają ją tylko Zagłębie, Legia, Górnik oraz Piast. A przecież już w poprzednich latach wybiło się stamtąd paru młodych piłkarzy, z Maikiem Nawrockim z Legii Warszawa, ocierającym się dziś o reprezentację Polski, czy Szymonem Czyżem, który przed kontuzją miewał w Rakowie niezłe momenty. Dodając do tego dyrektorów sportowych Roberta Grafa, który zaliczył awans do Rakowa, Radosława Mozyrkę, którego Legia uczyniła szefem skautów, czy trenera Piotra Tworka, który po odejściu z Warty nie musiał długo czekać na kolejną pracę w Ekstraklasie, Warta w ciągu tych trzech lat mocno zaznaczyła obecność na ekstraklasowym rynku personalnym. I na tym nie koniec, bo kilku jej wyróżniających się piłkarzy pewnie pójdzie wyżej, a dla Szulczka praca w Poznaniu też nie jest na pewno ostatnią na poziomie Ekstraklasy.
SEZON BEZ ZARZUTU
Patrząc na aktualną Wartę, właściwie trudno się do czegoś przyczepić. Mają tego samego trenera od półtora roku. Dłużej nieprzerwanie na poziomie Ekstraklasy pracuje w tej chwili tylko Marek Papszun. Stabilność ich kadry — średnio niemal dwa lata spędzone w klubie przez zawodnika — daje im miejsce w czołowej szóstce ligi. Podobnie jak pod kątem odsetka gry obcokrajowców, którzy spędzili tam na boisku trochę ponad 38% możliwych minut. Średnia wieku wystawianych piłkarzy – 26,5 – jest jedną z najniższych w lidze. Piłkarze zagraniczni w większości podnoszą poziom drużyny. Młodzi grają nie tylko dlatego, że muszą. A na sam styl gry da się patrzeć, co idzie w parze z wynikami. Zupełnie niespodziewanie stała się Warta klubem dla ligi wręcz pożytecznym. Bo w każdych rozgrywkach potrzeba miejsca, gdzie można bez wielkiej presji ograć młodzież, pozwolić okrzepnąć na najwyższym poziomie tym, którzy jeszcze nie są w pełni gotowi, ale po obróbce mogą być, dać szansę kilku potencjalnie ciekawym i niezbyt wiekowym obcokrajowcom, wpuścić zdolnego trenera z drugiej ligi, który w klubie z czołówki byłby za dużym ryzykiem, ale na Wartę był w sam raz. A przy tym, jeśli ktoś się tam sprawdzi, Warta nie zablokuje mu kariery w imię zbliżających się wyborów samorządowych albo wyimaginowanej walki o puchary w przyszłym sezonie. Kto da radę w Warcie, może iść wyżej.
POCHWAŁY DLA KLUBU, CZY DLA TRENERA?
Podstawowe pytanie w takich przypadkach to zawsze: w jakim stopniu to wszystko jest zasługą trenera, a w jakim mądrości całego klubu? Są sygnały świadczące, że właściciel Bartłomiej Farjaszewski gospodaruje mądrze, z pomysłem i naprawdę troszczy się o losy klubu, co było najlepiej widać w przypadku jego niedoszłej sprzedaży — po stosownych podpisach mogłoby go już nic więcej nie interesować. Dał sobie jednak furtkę, by cofnąć transakcję, jeśli coś będzie nie w porządku i do czego faktycznie doszło. W ramach ograniczonych możliwości zbudował sensowny pion sportowy, pracujący na podstawie danych, a nie tylko nosa. Ewidentnie od lat otacza się ludźmi mającymi ciekawe spojrzenie na piłkę. Są więc podstawy, by sądzić, że Szulczek nie trafił się im jak ślepej kurze ziarno, tylko faktycznie został znaleziony. Ale dopiero to, jak kiedyś poradzą sobie ze znalezieniem jego następcy, pokaże, czy wszystkie pochwały stały na barkach jednej osoby, czy jednak rozkładały się bardziej równomiernie. To wcale nie jest żaden wielki zarzut, bo podobny znak zapytania wciąż wisi choćby przy projekcie Rakowa Częstochowa.
SMUTNY PARADOKS POLSKIEJ PIŁKI
Smutnym paradoksem polskiego futbolu jest to, że gdy już się trafił taki zdrowy, przyjazny, spokojny, mądrze budowany klub, który nikomu nie wadzi, musi akurat grać na stadionie nieprzystającym do Ekstraklasy, poza swoim miastem i nie mając realnych perspektyw na zmianę tego stanu. A do tego z właścicielem, niebędącym w stanie ciągnąć prowadzenia klubu w nieskończoność i szukającego dobrych rąk, w które mógłby go oddać. To wszystko sprawia, że przyszłość Warty ciągle jest niepewna. Z garstką kibiców kursujących co dwa tygodnie kilkadziesiąt kilometrów na przestarzały obiekt w Grodzisku Wielkopolskim nie da się wiecznie grać w Ekstraklasie. Nie dostrzegając wyraźnej chęci poprawienia jej infrastruktury przez miasto, w którym dominującą rolę odgrywa większy klub, Warta sama tej sytuacji nie zmieni. A wiedząc, jak trudno będzie w takich warunkach znaleźć sensownego inwestora, można się obawiać, że albo poszukiwania będą trwać jeszcze długo, albo inwestor nie będzie do końca sensowny. Dlatego z chwaleniem Warty prawdopodobnie trzeba się spieszyć. Ale w tych trzech sezonach niespodziewanie udało się jej wzbogacić ligę o elementy, które rzadko są w niej spotykane w klubach tego formatu. Choć wszyscy cieszyliśmy się z rosnących w całej Polsce nowoczesnych stadionów, dla rozwoju naszego futbolu lepsza jest mądrze rządzona Warta Poznań w Grodzisku Wielkopolskim niż głupio prowadzony z publicznych pieniędzy klub, którego mecz dobrze wygląda w obrazku telewizyjnym.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Ekstraklasa blisko przedłużenia umowy z PKO BP
- Co z karnym dla Legii w Legnicy?
- Paweł Wszołek – The Best Of Familiada
Fot. Newspix