Takiej przemiany piłkarski świat chyba jeszcze nie widział. W ciągu jednego sezonu Burnley przeistoczyło się z drużyny grającej toporny i typowo angielski futbol sprzed lat, w drużynę zjawiskową, pełną polotu, finezji i młodzieńczej fantazji. Właśnie dzięki temu wywalczyła upragnioną promocję do Premier League. A wszystko to dzięki zupełnie nieoczywistemu bohaterowi – Vincentowi Kompany’emu.
– Burnley to najlepsza ekipa, jaka grała na zapleczu w ostatnich 25 latach – rzekł jakiś czas temu sam Neil Warnock. Skoro akurat ten trener wypowiada takie słowa, to trudno z nimi polemizować. Nie trzeba jednak wsłuchiwać się w głosy takich trenerskim mędrców, żeby dojść do podobnych wniosków.
Najszybszy awans w historii, a to jeszcze nie wszystko
The Clarets faktycznie zgnietli w tym sezonie rywali w Championship. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby jakiś zespół wywalczył awans aż siedem kolejek przed końcem rozgrywek. Do tej pory rekord należał do Newcastle United (2009/10), Leicester City (2013/14) i Reading (2005/06), którym po wywalczeniu awansu zostało do rozegrania o jedną kolejkę mniej. To jednak nie wszystko, bo Burnley ma wciąż szansę na inny rekord. Chodzi o liczbę zdobytych punktów w jednym sezonie Championship. Obecnie najlepsze pod tym względem były ekipy wspomnianego już Reading z sezonu 2005/06 i Sunderlandu z sezonu 1998/99, które zgarnęły 106 oczek.
Burnley do tego celu brakuje już tylko 19 punktów, a jak już wspominaliśmy, do rozegrania zostało aż siedem kolejek. Zadanie z pewnością nie jest proste, bo margines błędu minimalny, ale zespół Vincenta Kompany’ego udowodnił już w tym sezonie, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych.
Ostatnią ligową porażkę The Clarets ponieśli… w listopadzie, ale nie z byle kim, bo z bezpośrednim rywalem do triumfu w Champiosnhip – Sheffield United. Była to w ogóle jedna z zaledwie dwóch ligowych porażek, bo jeszcze wcześniej, na samym początku sezonu, Burnley przegrało z Watfordem, ale wtedy maszyna Kompany’ego dopiero się rozkręcała.
Patrząc więc na dotychczasowe wyniki zeszłorocznego spadkowicza z Premier League, spokojnie można obstawiać, że rekord zostanie przez nich pobity. Szczególnie że nie mają specjalnie wymagającego kalendarza, choć już w poniedziałek czeka ich akurat ponowne starcie z Sheffield. Tym razem spotkanie rozegrane zostanie jednak na Turf Moor i w zupełnie innych okolicznościach. Okazja do rewanżu będzie więc idealna. W przeciwnym wypadku już na samym początku The Clarets mogą się pozbawić szans na rekord.
Vincent Kompany – przyszły trener Manchesteru City?
Wszystko dobre, co ostatnio przydarzyło się Burnley, to dzieło jednego człowieka – Vincenta Kompany’ego, ale nie należy też zapominać o właścicielach klubu, bo przecież ktoś musiał postawić akurat na tego trenera. Zatrudnienie Belga, stawiającego dopiero pierwsze kroki w zawodzie, okazało się strzałem w dziesiątkę. Efekt zaskoczył nawet samych włodarzy, bo oni wcale nie oczekiwali od niego natychmiastowego powrotu, choć oczywiście był on mile widziany.
Prezes Alan Pace mówił otwarcie, że umówiono się z Kompanym na plan dwuletni lub nawet trzyletni. Miało to zależeć od tego, jak szybko drużyna będzie się rozwijała. Belg nie został bowiem zatrudniony przypadkowo, bo właściciele chcieli odmiany stylu i w ogóle wizerunku drużyny. Pragnęli, aby, z całym szacunkiem do Seana Dyche’a, The Clarets przestali się już kojarzyć z typową angielską drużyną z lat 90. Zależało im na tym, żeby były zawodnik Manchesteru City zmienił wszystko o 180 stopni.
I to mu się udało błyskawicznie. Można być zaskoczonym, ale przecież nieprzypadkowo sam Pep Guardiola wskazywał na niego, jako przyszłego menedżera The Citizens. Kompany ma w niebieskiej części Manchesteru status niepodważalnej legendy. Rozegrał w tym klubie 360 spotkań i zdobył mnóstwo trofeów, w tym cztery mistrzostwa Anglii. Przez lata pełnił też funkcję kapitana drużyny, więc dla kibiców z Etihad również jest idealnym materiałem na przyszłego następcę Guardioli.
Rewolucja, jakiej świat nie widział
Wystarczy spojrzeć na statystyki Burnley w tym sezonie, żeby uświadomić sobie, jak wielki wpływ na Kompany’ego miał Guardiola. Długie piłki kochane przez Seana Dyche’a po latach przestały być idealnym sposobem na rozegranie każdej akcji. Dziś w grze The Clarets dominuje spokojne, cierpliwe rozgrywanie piłki i rozmontowywanie defensywy rywali w nieco bardziej finezyjny sposób. W całej Championship tylko Swansea Russela Martina stosuje podobną filozofię, ale z taką różnicą, że Łabędzie mają nieco gorszych wykonawców niż Burnley, bo zajmują dopiero 15. miejsce w tabeli i mają aż o 22 bramki strzelone mniej.
Bez względu na to, Swansea jest wierna swoim założeniom taktycznym i dlatego też tylko oni wolniej rozgrywają akcje ofensywne niż Burnley. Podobnie jest także jeżeli chodzi o średnie posiadanie piłki, w którym również podopieczni Kompany’ego ustępują tylko Łabędziom. Oba zespoły wyraźnie odjeżdżają pod tym względem pozostałym drużynom w Championship, podobnie, jak w przypadku liczby czy celności podań. Oprócz tego The Clarets oddają średnio aż 13 strzałów na mecz, choć pod względem xG ustępują Sheffield United i Middlesbrough. A wszystko to nie zapominając jednocześnie o defensywie, bo świeżo upieczony beniaminek Premier League ma też najmniej straconych bramek w Championship – 30.
Widać więc doskonale, że dzisiejsze Burnley jest zupełnie inną drużyną od tej z czasów Seana Dyche’a. Aby tego dokonać Kompany’emu potrzebny był nie tylko doskonały zmysł taktyczny, ale także odpowiednia organizacja i współpraca z pionem sportowym przy transferach. Władze klubu dawały Belgowi dwa-trzy lata na powrót do Premier League i nie wyobrażały sobie zakopania się na zapleczu, jak to było w przypadku Leeds United, Huddersfield czy Swansea. Niezwykle ważne było rozsądne wydanie pieniędzy z tzw. “spadochronowego”, czyli środków, które kluby Premier League wypłacają spadkowiczom, aby złagodzić różnice finansowe, które są kolosalne.
Na szczęście na Turf Moor spożytkowano je odpowiednio, a wręcz wzorcowo. Latem pożegnano się z aż 15 zawodnikami, którzy niespecjalnie byli skłonni do grania w Championship, ale udało się na nich sporo zarobić. W sumie było to około 70 milionów euro, więc dodając ok. 30 milionów “spadochronowego”, na koncie klubu pojawiło się okrągłe 100 milionów. Oczywiście Kompany nie dostał całej tej kwoty do rozdysponowania, ale jemu nie była ona potrzebna. Belg zadowolił się zaledwie jedną czwartą tej kwoty, za którą sprowadził… 13 innych zawodników, pasujących do jego filozofii, z których żaden nie przekroczył 23. roku życia.
Czas na znacznie trudniejsze wyzwanie
Tak oto Kompany stworzył potężne Burnley. Nie wydał zbyt wiele pieniędzy, znacznie odmłodził drużynę, wprowadził całkowicie nowe zasady i zmienił zupełnie filozofię gry drużyny, ale także odmienił myślenie w klubie. Efekty przyszły błyskawicznie, znacznie szybciej niż wszyscy podejrzewali. Ale dopiero teraz zaczną się prawdziwe schody i dopiero teraz przyjdzie ostateczna weryfikacja belgijskiego szkoleniowca.
W przyszłym sezonie na Turf Moor nie przyjedzie już Rotherham czy Coventry, a Liverpool i Manchester City. W starciach z drużynami z Premier League nie będzie szans na dominację i spokojne rozgrywanie piłki. Trzeba będzie się raczej przyzwyczaić do bycia dominowanym i to, jaki sposób znajdzie na to Kompany, będzie najciekawsze. Wiadomo, że w pierwszy sezon można wejść tak, jak zrobiło to Leeds i nadal grać swoją piłkę, nieco zaskakując rywali, ale tylko do czasu. Marcelo Bielsa przekonał się o tym boleśnie, bo do końca nie chciał nawet trochę zmodyfikować swoich założeń i dziś już dawno w Anglii nie pracuje.
Życzmy Kompany’emu, aby jemu się udało zdać test, bo takich historii nam brakuje. Życzmy mu, żeby zdołał kiedyś poprowadzić Manchester City, bo wielu było takich znakomitych piłkarzy, na których liczyliśmy, a kończyło się fiaskiem. Gerrard miał poprowadzić Liverpool, a bliżej mu było do reprezentacji Polski. Lampard prowadził już Chelsea i nawet teraz znów prowadzi, ale za pierwszym razem wyglądało to kiepsko. Takich historii było już wiele.
Z Belgiem może być jednak inaczej, bo wyszedł on w końcu spod dłuta Pepa Guardioli, a widzimy, że akurat ta szkoła wydaje na świat znakomitych szkoleniowców. Xavi czy Arteta już robią swoje. Teraz czekamy na Vincenta Kompany’ego.
Czytaj więcej o Premier League:
- Wielki piłkarz z małego miasteczka. Bryne – tu dorastał Erling Haaland [REPORTAŻ]
- Jak trwoga, to do… Franka Lamparda
- Greenwood podzielił Manchester United. W tej historii nie będzie happy endu
Fot. Newspix