Po rozbiciu w dwumeczu Paris Saint-Germain znów można opowiadać o mistrzach Niemiec jako o europejskich strażnikach dawnego porządku i tradycji. Monachijczycy to żywy dowód, że futbol nie musi być skazany na amerykańskich biznesmenów, wpadanie w ręce państw znad Zatoki Perskiej, Superligę, dźwignie finansowe i kult jednostek. Wystarczy tylko mądrze i zbiorowo pracować. Ale taką narrację można narzucać tylko dzięki temu, że obrońcy Bayernu w beznadziejnej sytuacji udało się wybić piłkę z linii bramkowej.
Nikt nie robił tego tak pięknie, jak Giorgio Chiellini, Leonardo Bonucci i Gianluigi Buffon. Gdy ta trójka świętowała jakąś udaną interwencję w obronie, aż chciało się, by w meczu nie padły żadne gole. Przy nich faktycznie były przereklamowane. Wystarczyła celebracja po udanym wślizgu. Skutecznym bloku. Albo czystym wygarnięciu piłki szarżującemu dryblerowi. Patrząc na ich radość, czuło się, że bronienie też może sprawiać radość. To nie żadne zabijanie futbolu. To taka sama sztuka jak strzelanie goli, tyle że w przeciwnym polu karnym. Włoska defensywa Juventusu wiele zrobiła dla powszechnego docenienia udanej interwencji. Dała obrońcom przyzwolenie na okazywanie radości, która wcześniej była im pisana tylko kilka razy na sezon, o ile akurat udało się im trafić do siatki rywali. Od czasów pierwszej turyńskiej defensywnej machiny Massimiliano Allegriego widok obrońców cieszących się po interwencji trafił już pod strzechy i przestał dziwić.
PILNY UCZEŃ WŁOSKIEJ SZKOŁY
Mathijs De Ligt nie jest Włochem i nie ma południowego temperamentu. Ale współtworząc czasem obronę Juventusu z Chiellinim, Bonuccim i Buffonem pewnymi wzorcami przesiąknął. Gdy zobaczył, że Yann Sommer wdaje się w nieodpowiedzialny drybling we własnym polu karnym, że zabójczy pressing zakłada na nim Aschraf Hakimi i że Vitinha za chwilę pośle piłkę do pustej bramki, wyrównując stan rywalizacji, desperacko rzucił się wzdłuż linii bramkowej, by jakoś zapobiec katastrofie. Jeszcze nie zdążył się zatrzymać po paradzie ratunkowej, a już triumfalnie zaciskał pięści. Brakowało obok niego ludzi, z którymi mógłby się spontanicznie zderzyć klatami, Sommer jest w końcu Szwajcarem. Ale Chiellini, widząc tę akcję obronną, pewnie uśmiechnąłby się spod łysiny. Ta interwencja to punkt zwrotny całej rywalizacji.
BAWARSKA OBRONA
Bohaterami zwykle są ci strzelający gole, ale akurat po rywalizacji z drużyną mającą na papierze najsilniejszy atak współczesnego futbolu, nie sposób nie docenić tych, dzięki którym drużyna z Neymarem (w pierwszym meczu), Kylianem Mbappe i Leo Messim nie wydukała przez 180 minut ani jednego gola. Bayernowi na co dzień nonszalancja zdarza się notorycznie. Nie był w stanie zachować czystego konta w sześciu na osiem tegorocznych meczów ligowych. Ale w europejskie wieczory potrafi przełączyć się w tryb bestii, którego tak brakuje od lat paryżanom. Choć rywalizowali w tym sezonie z arcytrudnymi rywalami, przez 180 minut rywalizacji nie były im w stanie strzelić gola ani Barcelona, ani Inter Mediolan, ani Paris Saint-Germain. Jedyną drużyną, której udało się przełamać bawarską defensywę w tej edycji, wciąż pozostaje Viktoria Pilzno. A strzelcem ostatniego gola przeciwko Bayernowi w Lidze Mistrzów nadal jest Jan Kliment, pogoniony w lecie z Wisły Kraków.
ZRÓWNOWAŻONA KADRA
Kiedy Julian Nagelsmann starał się w lecie przekonywać, że istnieje też życie bez Roberta Lewandowskiego, argumentował, że jego odejście może być szansą na uczynienie zespołu bardziej nieprzewidywalnym. Przede wszystkim uwolniło to jednak środki (z tytułu transferu, ale też pensji, której nie trzeba było wypłacać) na zbudowanie bardziej zrównoważonej kadry. Od wygranej w Lidze Mistrzów przed trzema laty Bayern tylko tracił kolejne ogniwa. Monachium opuszczali Thiago Alcantara, David Alaba, Javi Martinez, Jerome Boateng, Ivan Perisić, Coutinho, Corentin Tolisso czy Niklas Suele. Odejście każdego z nich z osobna nie było aż taką tragedią. Ale systematyczne pożegnania z każdym z nich, przy jednoczesnym zatrudnianiu niskobudżetowych następców w rodzaju Bouny Sarra, Tanguya Nianzou czy Marca Roki sprawiały, że Bawarczycy silną mieli już tylko jedenastkę.
INWESTYCJA W SZEROKOŚĆ KADRY
Kończące pewną epokę odejście Lewandowskiego, Bawarczycy potraktowali jako okazję do zainwestowania w szerokość. Nie silili się na szukanie prawdziwego następcy jednego z najlepszych strzelców w historii, zadowolili się jego zastępcą. Sadio Mane, nowa gwiazda, dopiero dochodzi do siebie po kontuzji, więc w rywalizacji z PSG odegrał tylko marginalną rolę. Bayern nie miał może napastnika, którego światowe media mogłyby wrzucać do porównań z gwiazdami PSG. Ale za to mógł wpuszczać z ławki Mane, Joao Cancelo, Leroya Sane i Serge’a Gnabry’ego, nie wpuszczając ani na moment jeszcze trzech piłkarzy ogranych w Ajaksie Amsterdam. Nie mając kontuzjowanego lidera obrony Lucasa Hernandeza, wciąż mógł wystawić parę stoperów złożoną z wicemistrza świata i obrońcy uznawanego do niedawna za światowej klasy talent na tej pozycji. Nie mając kapitana i podstawowego bramkarza, nie przestał zachowywać czystych kont, bo ściągnął jego godnego zastępcę. A gdy przydarzył mu się jeden błąd, obrońcy byli gotowi go wyręczyć. Jeszcze przed rokiem Julian Nagelsmann, goniąc wynik z Villarrealem, praktycznie nie miał kogo wpuścić. Tym razem mógł sobie pozwolić na komfort posadzenia na ławce piłkarza klasy Cancelo ze względów taktycznych.
DRUŻYNA PRZENOSI GÓRY
W epoce gwiazd większych niż kluby, w których grają, Bayern trzyma się w ścisłej elicie czymś tak staroświeckim, jak drużyna. Każdy ma w niej jakieś zadania do wykonania. Każdy pracuje dla niej. Josip Stanisić, szkolony w klubie od 16. roku życia, pilnuje, by Mbappe nie miał zbyt łatwego dnia. Leon Goretzka uprzykrza życie Messiemu. Choupo-Moting, niedawny nosiwoda paryskich gwiazd, biega między nimi do pressingu, polując na jedną szansę w meczu. Thomas Mueller nie przestaje dyrygować. To był zbiorowy wysiłek przeciwko rywalowi, u którego wszyscy najchętniej załatwialiby sprawy w pojedynkę. To był zbiorowy wysiłek nie tylko piłkarzy. Bo przecież Bayern po raz kolejny udowodnił, że potrafi widzieć więcej niż inni. Na transfery całej jedenastki, która pokonała PSG, wydał trochę ponad 160 milionów euro. Czyli mniej niż rywale wyłożyli za samego Mbappe czy Neymara. Na odejściu swojej największej gwiazdy sportowo też bardziej zyskali oni niż ona.
WIELKA WYGRANA NAGELSMANNA
To był jednak przede wszystkim wielki wieczór Juliana Nagelsmanna. W światowej elicie klubów pełno jest przykładów tego, jak trudno jest początkującemu trenerowi wejść do zespołów z aktualnie najwyższego poziomu. Mniejsze lub większe turbulencje przeżywali, lub przeżywają Graham Potter, Xavi czy Christophe Galtier. Niemcowi też nie udało się ich uniknąć. Ale sposobem, w jaki rozegrał dwumecz z PSG, udowodnił, że zasługuje, by przymykać oko na jego zachowania i wypowiedzi niepasujące do Bayernu. W najważniejszym momencie potrafił wymyślić skuteczny plan na czołowych piłkarzy świata i przekonać piłkarzy, by z wiarą go realizowali. Na bazie tego meczu 35-latek kupił sobie na jakiś czas spokój. Skoro ograł PSG 3:0 w dwumeczu, na razie nikt nie będzie w niego wątpił.
DROBNI ZWYCIĘZCY
Tego rodzaju drobnych zwycięzców było tego wieczoru w Bayernie całe mnóstwo. Sommer w wieku 34 lat pierwszy raz w życiu wygrał pucharowy dwumecz w Lidze Mistrzów. Dayot Upamecano, w pierwszym sezonie po transferze z Lipska tak często sprawiający w Monachium wrażenie zagubionego, zaczyna wyrastać na monstrum. De Ligt, którego w Turynie żegnali bez żalu i który w Bayernie dojrzewa na prawdziwego szefa obrony. Josip Stanisić, który przy Benjaminie Pavardzie, Noussairze Mazraouim i Joao Cancelo miał być głębokim rezerwowym, wyszedł w podstawowym składzie i zdał egzamin. Choupo-Moting, za którego transfer nikt nigdy nie zapłacił ani centa, grubo po trzydziestce zostaje podstawowym napastnikiem czołowego klubu świata i strzela arcyważnego gola swojemu byłemu klubowi. Mueller, który zaczynał rundę jako rezerwowy, a teraz znów jest nieoceniony. Bayern funkcjonuje jako drużyna, bo działają jednostki, ale też jednostki korzystają na tym, że działa drużyna. To sprzężenie zwrotne.
OSTOJA TRADYCYJNEJ PIŁKI
W świecie coraz bogatszych inwestorów i coraz większej liczby państw znad Zatoki Perskiej kupujących sobie kluby piłkarskie, w świecie dźwigni finansowych i superligowych knowań, Bayern Monachium wciąż pozostaje mniej lub bardziej niewzruszony. Robi swoje, idzie od lat wytyczoną drogą. Nie pozwala się wodzić na nos, pilnuje swoich zasad, nawet jeśli wydaje się, że w ich imię się osłabia. Jednak tylko dzięki nim wciąż się trzyma blisko szczytu. Pozostaje obrońcą tego, co w futbolu stare i tradycyjne, ale nie stoi w miejscu i cały czas jest na czasie. Przy czym tę narrację można roztaczać tylko dlatego, że Mathijsowi De Ligtowi przyszedł do głowy impuls, że jeszcze nie wszystko stracone, że jeszcze warto spróbować przeciąć tor lotu tej piłki wślizgiem. Wielkie piłkarskie opowieści rodzą się z małych momentów.
MICHAŁ TRELA, Canal+ Sport
WIĘCEJ O BAYERNIE:
- Monachijski sen Choupo-Motinga wciąż trwa. Bayern pogrzebał PSG
- Tryb eco krztusi się w końcówce. Bayern zwyciężył, grając na pół gwizdka
Fot. Newspix