Reklama

Idol tych czasów. Jak Amaral z dawnej Pogoni stał się celebrytą w Brazylii?

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

05 marca 2023, 09:13 • 11 min czytania 15 komentarzy

Uosabia celebrycki kicz. Personifikuje telewizyjną tandetę. Kamufluje się w stroju karmelowego kundelka i nuci pioseneczki w dziwacznym The Masked Singer Brasil. Pal licho, że sam przyznaje się do „seplenienia” i „chałturzenia”. Dochodzi do finału brazylijskiego Tańca z Gwiazdami i chwali się aprobującymi wiadomościami od Fabio Cannavaro. Nieważne, że „potyka się o własne nogi” i „zapomina choreografii”, bo pląsy na parkiecie przerastają człowieka, który „nigdy nie opanował tabliczki mnożenia”. Na Instagramie obserwuje go 1,2 miliona ludzi. Baluje z Ronaldinho. O anegdoty błaga go pół medialnej Brazylii. Oto Amaral, który kilkanaście lat temu miał być największą gwiazdą Pogoni Szczecin za szalonych czasów rządów niesławnego Antoniego Ptaka. 

Idol tych czasów. Jak Amaral z dawnej Pogoni stał się celebrytą w Brazylii?

– Nie wiem, czy to dużej klasy celebryta, ale na pewno znają go miliony. Bywa na wszelkiego rodzaju imprezach. Ciągle dostaje jakieś zaproszenia. Zarabia kupę kasy na reklamach. Jak to się na takich mówi? Wiesz, gość, który ma dużo obserwujących w mediach społecznościowych? A, influencer! On jest influencerem takim! – krzyczy do słuchawki Edi Andradina.

Influencer.

To dopiero historia.

Taki Rivaldo, że aż Amaral

Początek wieku. Antoni Ptak realizuje poronioną koncepcję budowy wspaniałej brazylijskiej Pogoni Szczecin. Piłkarzy z Kraju Kawy wyszukuje Dawid Ptak. Syn niebywale bogatego „Honorowego Obywatela Gminy Rzgów” diagnozuje, że ten szalony latynoski zaciąg najpierw podbije polskie boiska, a następnie przyniesie korzyści w postaci wielomilionowych transferów wychodzących z klubu. Ot, trochę piłki nożnej, trochę biznesu, a trochę… wariackiego pomieszania z poplątaniem.

Reklama

Mit głosi, że w 2006 roku zamarzono o Rivaldo. Złotym medaliście z Korei Południowej i Japonii, zdobywcy Złotej Piłki, który jednak przygody w Barcelonie i Milanie miał za sobą, a za dwa lata miał wylądować w egzotycznym Uzbekistanie. Wciąż brzmiało to jak scenariusz rodem z kiepskiego futbolowego science fiction, ale rodzina Ptaków postawiła sprawę jasno i klarownie: Rivaldo odmówił, ale polecił Amarala.

Ptakom zapaliły się oczka. – Gwiazdy tej klasy mają swoje charaktery, potrzeby i oczekiwania – przekonywali. Sto tysięcy dolców za sam podpis. Dwadzieścia koła zielonych miesięcznie. Gwiazdorskie warunki na tamte czasy. W końcu Amaral to marka samego nazwiska. Kilkanaście meczów w reprezentacji Brazylii. Występy u boku Cafu, Roberto Carlosa, Ze Roberto, Ronaldo Nazario czy rzeczonego Rivaldo w koszulce Canarinhos. Prawie czterdzieści spotkań w Serie A w Parmie i Fiorentinie. Epizody pod wodzą Carlo Ancelottiego, Mircei Lucescu i Roberto Manciniego. Minięcie się z Gianluigim Buffonem, Fabio Cannavaro, Lilianem Thuramem, Dino Baggio, Gianfranco Zolą, Hernánem Crespo, Nuno Gomesem, Predragiem Mijatoviciem czy Adriano.

Sęk w tym, że miał trzydzieści trzy lata.

Za sobą kompletnie nieudany okres w Besiktasie, rozczarowującą pogoń za kasą w Katarze i owiany tajemnicą powrót do Brazylii.

W Polsce szukał łatwego zarobku.

– Czy polecił go sam Rivaldo? Ciężko to zweryfikować. Być może faktycznie coś było na rzeczy, bo kiedy odbudowywaliśmy klub, chyba to już było w pierwszoligowych czasach, jeden z menadżerów na ogólną skrzynkę klubową wysłał CV Rivaldo z propozycją, że można byłoby poprowadzić jakieś rozmowy i ściągnąć takiego podstarzałego gwiazdora do Polski. Może zapamiętali nazwę. Amarala zaś nie trzeba było googlować. Wiedzieliśmy, że taki piłkarz istnieje. To były takie czasy, że zawodnicy z przeszłością w Parmie czy Fiorentine po prostu nie trafiali do Ekstraklasy. Jego nazwisko rozbudzało nadzieje wśród kibiców – mówi nam Daniel Trzepacz, kibic i dziennikarz-amator, który przy Pogoni Szczecin pracuje od dwóch dekad.

Reklama

Dres, czapka i rękawiczki w rytmach samby

Edi Andradina: – Wyjątkowo narzekał na zimę. Nienawidził niskich temperatur. Cierpiał okrutnie. Temperatura dziesięć stopni na plusie, a on w czapce i rękawiczkach. 

Daniel Trzepacz: – Pamiętam prezentację składu w bardzo starej hali na Twardowskiego. To obok stadionu Pogoni. Całość imprezy poprowadzono w bardzo brazylijskim stylu. Piłkarze wychodzili do kibiców w rytmach samby, otoczeni latynoskimi tancerkami. On taki mały, najniższy w drużynie, w zbyt dużym dresie, w towarzystwie wysokiej laski, komicznie to wyglądało. 

Grzegorz Matlak, ikoniczna postać w historii współczesnej Pogoni Szczecin, oburza się na samo wspomnienie: – Nie znam tego Amarala. Tyle lat minęło, zapomniałem, że on tam gdzieś się zakręcił. To była jakaś pomyłka kompletna z tym całym brazylijskim zaciągiem…

Julcimar, jeden z nielicznych Brazylijczyków, którzy grali w Polsce już wcześniej i mieli inną perspektywę na chory pomysł rodziny Ptaków z przeniesieniem Pogoni ze Szczecina do Gutowa Małego, uderzał kiedyś na naszych łamach w podobne tony: – Amaral, Cleison. Sławy. Gdy ja grałem w Piotrkowie, Amaral grał w reprezentacji Brazylii. Ale błędem Antoniego było, że patrzył tylko na nazwiska, a nie na to, kto co może dać na boisku. Oni wszyscy kończyli już kariery. Amaral już nie chciał grać w piłkę, chciał tylko zarobić.

Prawda jest jednak taka, że Amaral wcale nie okazał się niewypałem, krętaczem i parodystą. To nie przypadek całej plejady jego latynoskich rodaków, o których swojego czasu pisaliśmy, że „nie zdziwilibyśmy się, gdyby na przykład Matheus z Glauberem pracowali na plantacji bananów, Tiago Martins dorabiał jako bramkarz w dyskotece, a Otavio wyjechał do pracy na platformie wiertniczej”. Reklamował się jako „zawodnik, który zaniesie pianino na plecach i wykona najcięższą pracę w środku pola”. I w istocie: biegał, harował, zasuwał. Nie można było odmówić mu zaangażowania i zarzucić lenistwa.

Daniel Trzepacz: – Nie był wirtuozem, raczej boiskowym wyrobnikiem, ale widać było, że to gość, który już gdzieś grał i kopał w porównaniu do tej całej zbieraniny innych brazylijskich piłkarzy za kadencji Ptaka. Taki Damian Dąbrowski z aktualnej Pogoni. W Ekstraklasie zdobył tylko jedną bramkę. Tę przeciwko Górnikowi Łęczna. Ładną, bo ładną, ale po prostu nie słynął ze strzelania goli. Bardzo dobrze czytał grę. Mądrze się przesuwał. Umiejętnie prowadził rozegranie. Czuliśmy, że wcześniej zaznał wysokiego poziomu. 

Edi Andradina: – Słuchaj, u nikogo ani wcześniej, ani później nie widziałem takiej pracowitości, jaką prezentowali Radosław Majdan i właśnie Amaral. Ten drugi przychodził pierwszy na treningi, a wychodził ostatni. Niesamowita etyka pracy. Nie było mowy o żadnym odpuszczaniu. Profesjonalista w każdym calu. Robił robotę. Dużo biegał. Charakterny. Doskonale odbierał piłkę. Już za czasów jego gry w reprezentacji Brazylii doceniałem, że po odbiorze od razu szukał podania do Rivaldo czy do Ronaldo. Tych najlepszych, którzy bardzo go cenili. W Polsce nie widziałem piłkarza, który potrafił wygrać z nim jakikolwiek pojedynek. 

Andradina twierdzi, że gra Amaral spotykał się z krytycznymi recenzjami, bo „wielu myślało, że on będzie tu kimś, kim nigdy nie był”. Że będzie czarował i błyszczał, a nie wykonywał czarną robotę w środku pola. W naszym szczerym wywiadzie „Po skończeniu kariery bolało jak po śmierci ojca” przytaczał kapitalną dykteryjkę.

– Kurwa, Amaral, nie jesteś od tego! Odbieraj piłkę i tyle, to twoja gra! – krzyczał Edi, gdy Amaral w jakiejś akcji silił się na nieszablonowość w rozegraniu.

– Tak, moja gra. Ale kiedyś oddawałem piłkę do Rivaldo i Romario, a teraz mam Andradinę, więc co ty mówisz! – ripostował Amaral. 

Zjedz banana

– Francesco Totti jest rasistą – rzucił kiedyś Amaral. Wywołał skandal. Uderzył w postać pomnikową. W środowisku zawrzało, bo Włoch niejednokrotnie zaznaczał, że nie znosi dyskryminacji rasowej i przyjaźni się z czarnoskórymi piłkarzami. Brazylijczyk z klasyczną dla siebie lekkością ducha i gibkością języka budował jednak narrację o pewnym meczu z 2002 roku, kiedy to obaj panowie znaleźli się na boiskach Serie A w przeciwnych drużynach na Artemio Franchi – Amaral we Fiorentinie, Totti w Romie. Ten pierwszy twierdził, że ten drugi nieustannie nazywał go „czarnuchem” i nakazywał mu „jeść gówno w fawelach”. Ponoć Amaral chciał dać Tottiemu w papę. Zainterweniować miał Angelo Di Livio, kapitan Violi. Problem w tym, że ten ostatni wszystkiemu zaprzeczył: – Nic takiego się nie wydarzyło. Nigdy nie prosił mnie o nic na boisku. Najwyraźniej szuka rozgłosu, by ludzie zaczęli o nim mówić – obruszył się.

Sugerowano, że Francesco Totti wniesie sądowy pozew o zniesławienie, ale o słowach Amarala wszyscy błyskawicznie zapomnieli i sprawa rozeszła się po kościach. Jak jednak wobec tego traktować jego słowa o tym, że „Polska to trudny kraj”, w którym „spotkał się z rasizmem”? Kolejny kit? Czy jest w tym jakaś prawda?

Daniel Trzepacz: – Wyjazdowy mecz Pucharu Polski z Lechią Gdańsk. To był trudny moment dla Pogoni. Kibice Portowców, którzy pojechali na to spotkanie, ubrali jednakowe koszulki z napisem „albo szczecińska, albo żadna”. Albo ówczesny zarząd idzie po rozsądek do głowy, albo będzie bardzo źle na linii klub-kibice. Sprawa postawiona na ostrzu noża. Wiemy, jak to się skończyło. Później Ptak sparafrazował te słowa, że „albo brazylijska, albo żadna” i faktycznie Pogoń stała się żadna, trzeba było obudowywać klub od IV ligi. Ale to była głośna sprawa. Kibice gospodarzy rzucili na boisko banany.

Edi Andradina: – Czy spotkał się z rasizmem? Spotykał, niektóre sytuacje były dla niego bardzo trudne, na przykład ten słynny mecz z Lechią, kiedy rzucali w nas bananami i on jednego z tych bananów zjadł jeszcze na boisku.

– Obrzucono nas ponad trzydziestoma bananami. To było bardzo przykre. Uważam jednak, że najlepszą odpowiedzią dla takich ignorantów jest cisza. Wziąłem jednego banana, zjadłem go i krzyknąłem, że był jakiś wyjątkowo wodnisty. Z trybun poleciały kolejne. Mecz się skończył, a my poszliśmy na komisariat, żeby zeznawać. Mieliśmy tłumacza, któremu powiedziałem, że rzucili banana, że nie było to jabłko i że był on dziwny, gorzki – wspominał swojego czasu Amaral.

W Polsce zagrał siedemnaście meczów podczas dwóch krótkich podejść do wojaży w Pogoni.

Edi Andradina: – Nie sądzę, żeby źle wspominał Polskę. Nie uważam też, żeby uważał ten kraj za szczególnie rasistowski. W kolejnych latach kilka razy do mnie dzwonił i prosił, żebym załatwił mu jakiś klub. Ale był wiekowy. I tracił na wartości. Ja grałem do czterdziestki, ale dalej strzelałem gole, a on był defensywny, skupiony na zabezpieczaniu tyłów, dla trenerów to nie jest takie atrakcyjne. Nie mogłem mu pomóc. Ale mu się podobało. I to bardzo. Dlatego dziwię się, że coś tam narzeka. Z rasizmem psioczył, ale trafił na taki specyficzny moment w historii Pogoni, że w tym Gutowie nie zdążył poznać, jaka Polska jest naprawdę.

Idol

Paweł Zarzeczny rzucił kiedyś, że „nasz kraj, pozbawiony wynalazców, inżynierów, wybitnych lekarzy, polityków, piosenkarek, malarzy… no to ma lidera, na jakiego zasługuje – Piotra Żyłę, który zrobi heheh i to jest właśnie kwintesencja polskości”. Jacek Dehnel pisał kiedyś, że „nie może wyobrazić sobie niczego bardziej odpychająco koślawego niż umiejętność zaskarbienia podziwu naprawdę wszystkich, bez wyjątku”. Oba cytaty niebezpiecznie dziwnie pasują do fenomenu Amarala, hołubionego przez miliony na Instagramie, występującego w Fazendzie, tańczącego w Tańcu z Gwiazdami, śpiewającego w The Masked Singer Brasil i udzielającego setek wywiadów w TV.

Mało.

Tysięcy wywiadów.

Mawiają, że jako król anegdoty i dowcipu jest ich niezrównanym mistrzem.

***

– Co najdziwniejszego jadłeś? – pyta dziennikarz.

– Indonezyjską mysz. Pewnego dnia pomyślałem sobie, że chętnie schrupałbym kurczaczka. Zamówiłem, zjadłem, pyszne. Poprosiłem o powtórkę. Kucharz powiedział, że potrzebuje chwili na przygotowanie kolejnego dania. W tym czasie postanowiłem wbić się do kuchni. Ot, z ciekawości. Patrzę, a ten koleś niesie do góry nogami mysz! No tak, pomyślałem, kury nie mają ogonów.

Bis!

Czego się boisz? – ciekawi się redaktor.

– Sów. Kiedyś widziałem pięciometrową. Niczego w życiu się jakoś nie boję, ale sów boję się cholernie, aż mnie ciarki biorą. Czaicie? Przez cztery lata pracowałem w domu pogrzebowym. Widziałem trupy i zwłoki, a boję się sów. 

Bis! Bis!

Nie chciałbyś wejść w politykę? – dopytuje pismak.

– Jestem zbyt uczciwym facetem, żeby zajmować się polityką. 

Bis! Bis! Bis!

***

Jest samograjem. Zaraz opowiada anegdotkę o wędrującym garniturze na pogrzebie swojego wujka. Potem streszcza, jak poradził sobie, trafiając przypadkiem z wykładem na kongres dentystów. Następnie może coś z repertuaru o facecie, który pierdział tak często, że aż umarł, autentyczne i prawdziwe. Albo o kangurze, którego karmił czekoladą, to też nośne. No i na koniec kilka łóżkowych smaczków o „strzelaniu goli” w egzotycznych krajach i łamańcach językowych wokół prezerwatyw.

– Całym sobą staram się nieść ludziom radość. Życie ludzi jest ulotne. Czasami sława przemija, pieniądze się kończą. Ale nie możemy zapomnieć o prostocie i pokorze. I Bogu – mawia, a widzowie kupują go jako nieskomplikowanego człowieka, który zdaje się nikogo nie udawać. Jest wiarygodny. Cholernie wiarygodny. Wywodzi się z biedy. Ojciec pił. Karierę piłkarską zaczął absurdalnie późno, od dziecka musiał zarabiać na życie, imając się parszywych fachów – od zakładu pogrzebowego, przez czyszczenie butów i zbieranie kartonów na ulicy, po stanie w budkach z hamburgerami. Edukację skończył na trzeciej klasie podstawówki. Kiedy legendarny Mario Zagallo powołał go na mecz reprezentacji Brazylii z RPA i zapytano go o Apartheid, stwierdził, że nie będzie miał problemu z kryciem gwiazdora tamtejszej reprezentacji z numerem „10”. Będzie umiał się z tego śmiać, więc cały kraj zaśmieje się wraz z nim.

***

– Jakie dobra materialne przynoszą szczęście? – zaczepiają go w „O Globo”.

– Wcześniej myślałem, że szczęściem jest mieć dobry samochód. Teraz już nie wiem. 

Bis!? Bis!? Bis!?

Edi Andradina: – Z każdym rozmawia, z każdym się przytula, to jest taki dobry człowiek, uwierz. Nie mówię, że jest biedny czy poszkodowany, ale zaznał biedy i stracił dużo pieniędzy, a teraz chce wszystkim pomagać. Temu da, tamtemu da. Widzi kogoś na ulicy, podejdzie, poratuje, kupi coś. Cały Amaral. On jest trudny do opisania słowami. Pozytywna energia. Człowiek-pozytywna energia. Nie ma w nim choćby cienia negatywnych emocji. To jest gość, który ogląda film i płacze. Normalnie łzy mu lecą ciurkiem. 

Ma absurdalne poczucie humoru. W Brazylii był kiedyś taki okres, że zaczęli porywać matki piłkarzy dla okupu. Ot, taka moda. Wybierali bogatych piłkarzy i żądali pieniędzy. Amaral opowiadał, że mówi do swojej mamy, która dużo ważyła: – Mama, jak wejdą, to udawaj, że straciłaś przytomność, przecież cię nie przeniosą, nie będzie im się chciało! 

Bis!? Bis!? Bis!?

***

Zalicza kolejny program w brazylijskiej telewizji. Chwali się, że codziennie robi sześćset pompek.

– Skąd bierzesz w sobie tyle pary, żeby robić to wszystko? – nie dowierzają.

– Gadam, co mi ślina przyniesie na język i robię, co tylko chcę!

Czytaj więcej o Pogoni Szczecin:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Manchester United sprzeciwia się zmianom w regulacjach finansowych Premier League

Bartek Wylęgała
0
Manchester United sprzeciwia się zmianom w regulacjach finansowych Premier League

Komentarze

15 komentarzy

Loading...