Wreszcie jesteśmy ukontentowani po piątku z Ekstraklasą w tym roku. I wcale nie chodzi o to, że po awansie Lecha do 1/8 finału Ligi Konferencji zaczęliśmy spoglądać na świat przez różowe okulary. Mecze Jagiellonii z Rakowem i Legii z Widzewem po prostu bardzo dobrze się oglądało, bo cała czwórka była zainteresowana kreowaniem gry i szukaniem swoich szans. Ligowy klasyk przy Łazienkowskiej nie zawiódł, trzymał w napięciu do samego końca.
Tym razem balonik nie musiał pękać po wcześniejszym napompowaniu oczekiwań i wyprzedaniu wszystkich biletów. Kibice dostali emocje, po które przyszli.
Legia – Widzew 2:2. Hansen mógł zostać bohaterem
Widzew miał w tym spotkaniu momenty, w których pozwolił się całkowicie zdominować “Wojskowym”, zwłaszcza w środkowym fragmencie pierwszej połowy. Josue z Kapustką i nieodstającym od nich Patrykiem Sokołowskim zawłaszczyli sobie środek pola i robili, co chcieli. Goście mieli problem, żeby wyjść z piłką poza koło środkowe.
To jednak oni mieli swoją piłkę meczową. Strata Carlitosa, rozegranie przez Hanouska do Hansena, dobry drybling Norwega i… No właśnie, Hansen po raz drugi tego dnia przesadził z graniem pod siebie. Chciał zostać bohaterem absolutnym, zapewnić pierwsze od dwudziestu dwóch meczów zwycięstwo nad Legią i zamiast podać do idealnie wbiegającego Hanouska, wybrał strzelanie samemu z trudniejszej pozycji.
Nie podać w takiej sytuacji w 93′ 🙃 pic.twitter.com/vfLcMoOdWS
— Damian Smyk (@D_Smyk) February 24, 2023
Nie udało mu się to, trafił w świetnego dziś dysponowanego Artura Jędrzejczyka, który mnóstwo razy czyścił za kolegów i ratował im skórę. Kilka sekund później sędzia zagwizdał po raz ostatni, a Hansen, świadom zmarnowanej szansy, długo nie podnosił się z murawy. Ciekawe, czy w szatni koledzy bardziej będą mu gratulować kolejnego gola po wejścia z ławki, czy jednak w większym stopniu zaczną dociekać, dlaczego w doliczonym czasie zachował się tak egoistycznie.
Wszołek i Sokołowski obniżyli sobie noty
Spodziewaliśmy się otwartego meczu i dokładnie taki on był. Widzew ani myślał się murować, często zaczynał akcje od swojej bramki i na najwyższym ryzyku próbował wychodzić spod pressingu przeciwnika. Bartłomiej Pawłowski już na początku dwa razy tak zakręcił Maikiem Nawrockim, że temu mogło się zrobić niedobrze. Łodzianie nie zamierzali się kłaniać.
Legia nie wykorzystała swojego najlepszego okresu między 15. a 35. minutą. Wtedy w drugiej linii się bawiła, tyle że poza akcją bramkową brakowało jej czystych sytuacji. Beniaminek jakoś się z tego wszystkiego otrząsnął i w dobrym stylu wrócił do gry. Debiutujący w stołecznych barwach Dominik Hładun nie mógł narzekać na nudę i trzeba przyznać, że pierwszy egzamin zdał.
Kilku podopiecznych Kosty Runjaica chwilami słabości częściowo zamazywało pozytywne wrażenie dotyczące swojej postawy. Wszołek strzelił gola i to po jego dograniu samobója wpakował Hanousek, ale trudno zrozumieć jego zachowanie przy rzucie wolnym Pawłowskiego. Stojąc w murze odbił piłkę głową jakby wykańczał dośrodkowanie, czym zupełnie zmylił Hładuna. A sam wolny na 2:2 wziął się z tego, że dotychczas bardzo dobrze prezentujący się Sokołowski (zastępował zawieszonego za kartki Slisza) popełnił prosty błąd techniczny, który “naprawił” faulem przed polem karnym, za co zresztą otrzymał żółtą kartkę. Gdyby w samej końcówce weszła mu piękna przewrotka, pewnie na ten moment wszyscy w Legii przymknęliby oko, a tak będzie duży niedosyt.
Gospodarze mogą dywagować, co by było, gdyby Żyro w ostatniej chwili nie zablokował Kapustki, albo Nawrocki wykorzystał choć jedną ze swoich okazji. W Widzewie mogą żałować dwóch akcji Hansena, niecelnego strzału Pawłowskiego na początku czy zepsutej kontry po stracie Josue. W sumie – remis można uznać za sprawiedliwy.
A my tylko mamy nadzieję, że w kolejne dni nasi ligowcy pójdą w ślady drużyn z piątku. Panowie, warto naśladować.
Fot. FotoPyK