Chaos był na początku mitologii helleńskiej i kadencji Johna van den Broma w Lechu Poznań. W pierwszym wypadku z niego powstał świat, w drugim – drużyna, która jako pierwszy przedstawiciel Polski od 32 lat wygrała wiosenny dwumecz w europejskich pucharach.
Euforia po mistrzostwie Polski Lecha trwała w Poznaniu krócej niż się spodziewano – już pięć dni przed startem przygotowań do kolejnych rozgrywek zastąpiła ją niepewność, kiedy Maciej Skorża podał się do dymisji ze względów prywatnych. Kłopoty trenera zaczęły się w jeszcze w trakcie rundy wiosennej, w klubie o wszystkim doskonale wiedzieli, po sezonie szkoleniowiec zapowiedział władzom, że rozważa rezygnację z tego powodu. Ale pojechał na urlop, szefostwo cały czas było z nim w kontakcie, jeszcze trzy dni przed ogłoszeniem decyzji wszystko wskazywało, że zostanie. Aż tu bach, bomba. Po dogłębnych przemyśleniach Skorża podjął ostateczną decyzję – odchodzi.
Zaczęły się nerwowe poszukiwania zastępstwa. Dać posadę Rafałowi Janasowi, dotychczasowemu asystentowi? A może Marcin Brosz? Czy jednak lepiej ktoś z zagranicy? Koniec końców wygrała ta ostatnia opcja i zespół powierzono Johnowi van den Bromowi. Osiem dni po rozpoczęciu przygotowań i 16 przed pierwszym meczem o stawkę.
Holender przejął zespół, który właśnie stracił jednego z liderów – Jakub Kamiński zgodnie z planem zdobył majstra i przeniósł się do VfL Wolfsburg. Inna ważny zawodnik – Dawid Kownacki – po zakończeniu wypożyczenia wrócił do Fortuny Duesseldorf. Wreszcie kolejny kluczowy piłkarz – Bartosz Salamon – ciągle leczył uraz.
Holender przejął zespół, który był wpatrzony w jego poprzednika jak w obrazek. Skorża zastał Lecha drewnianego, a zostawił murowanego. Z gości, którzy w pewnym momencie bali się własnego cienia, stworzył kozaków, którzy nie pękli w wymagającym wyścigu po tytuł.
Holender przejął zespół w sumie bez środkowych obrońców. Salamon pozostawał niedostępny z powodu poważnego urazu, Lubomir Satka z Antonio Miliciem co jakiś czas wypadali za sprawą drobnych kłopotów zdrowotnych, a Filip Dagerstal został ogłoszony dopiero trzy tygodnie po debiutanckim spotkaniu szkoleniowca z Karabachem w eliminacjach Ligi Mistrzów. Dlatego w centrum defensywy występowali lewy obrońca (Barry Douglas), środkowy pomocnik (Nika Kwekweskiri) oraz zupełnie niedoświadczony młodzieżowiec (Maksymilian Pingot). W różnych konfiguracjach, bo w premierowych 11 potyczkach van den Broma na stanowisku wystąpiło dziewięć różnych duetów środkowych obrońców:
- Satka – Milić
- Kwekweskiri – Milić
- Satka – Pingot
- Satka – Douglas
- Dagerstal – Pingot
- Dagerstal – Douglas
- Czerwiński – Pingot
- Czerwiński – Milić
- Kwekweskiri – Pingot
A do tego wszystkiego przed rywalizacją ze Śląskiem Wrocław w trybie awaryjnym zgłoszono Adriana Laskowskiego z II-ligowych rezerw, który zasiadł w rezerwie na wypadek problemów Kwekweskiriego lub Pingota. Bida i rozczarowanie.
Holender przejął zespół, którego kompletnie nie znał i poznawał dopiero w ogniu kolejnych bitew. Od pierwszego meczu – z Karabachem – do ostatniego – z Jagiellonią Białystok – minęło 130 dni, podczas których Kolejorz rozegrał 32 spotkania. Prosta matematyka – średnio co cztery dni drużyna walczyła o punkty lub awanse.
130 dni, lekko ponad cztery miesiące – na pierwszy rzut oka kawał czasu. Ale odejmijmy 32 dni meczowe, następne 32 dni przed i 32 dni po, jako że to chwile na podróże, rozruchy czy regenerację. Zostają 34 dni, w których teoretycznie van den Brom mógł przeprowadzać konkretne treningi. Teoretycznie, bo rzecz jasna piłkarze mieli też wolne, więc tych dni było mniej niż 34. Ile faktycznie? Cóż, bezpiecznie stwierdzić, że Kolejorz jesienią więcej grał niż trenował, bo tych wolnych z pewnością było przynajmniej trzy.
A mimo to van den Brom zdołał ogarnąć to wszystko na tyle, by jesienią awansować do fazy grupowej Ligi Konferencji i następnie do 1/16 finału, a do tego nie stracić kontaktu z podium. Tylko Raków Częstochowa znacząco odskoczył od Lecha, pozostali rywale pozostali spokojnie w zasięgu, zresztą w trakcie krótkiej wiosny ekipa z Poznania zdążyła się wdrapać na trzecią pozycję i wyprzedziła Widzew Łódź oraz Pogoń Szczecin.
Naturalnie van den Brom nie jest Midasem i nie zamienia wszystkiego w złoto, by wymienić gigantyczny regres Joao Amarala (klucz do osobowości Portugalczyka najwyraźniej ma wyłącznie Skorża) czy kłopoty ze skutecznością na starcie drugiej rundy (wg Instat Kolejorz wykreował sytuacje strzeleckie na poziomie xG 13,1, a zdobył tylko pięć bramek), ale trudno odmówić mu efektywności. Zdołał zapanować nad poznańskim chaosem i na nim wyhodował wyniki, z których może być dumny.
A całkiem prawdopodobne, że czas będzie działał na jego korzyść i będzie jeszcze lepiej.
WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:
- Janczyk: Legia przespała szansę, czas na Lecha. Czy spełni marzenie o polskim liderze w Europie?
- Przez głowę do kadry. Jak Jesper Karlström wygrał ze swoimi słabościami
- 32 lata i wystarczy. Lech w 1/8 finału LK!
foto. Newspix