To było to, na co czekaliśmy od trzech co najwyżej solidnych meczów na wiosnę (eufemistycznie rzecz biorąc). Kapitalne widowisko. Znakomite. I wszystko się zgadza, bo można było wierzyć, że jeśli gdzieś się odkujemy, to właśnie w starciu Widzewa z Pogonią. Czub tabeli, dwie drużyny chcące i potrafiące grać w piłkę, wspaniała otoczka w postaci pełnego stadionu i żywiołowego dopingu. Naprawdę: trudno było to spieprzyć. I na szczęście się nie udało, bo też nikt nie próbował, akurat na tym spotkaniu każdy powinien bawić się wspaniale i poczuć, że liga wróciła na sto procent.
Cholernie trudno było przewidzieć, w którą stronę pójdziemy, kto wygra, czy ktokolwiek. Nawet jeśli jedni mieli przewagę, to drudzy dochodzili do swoich sytuacji – i na odwrót. To się chciało oglądać, chłonąć każdą sekundę. Jedno wyjście do toalety mogło spowodować, że stracimy coś ważnego, wyłączenie telewizora zbyt szybko: również.
Brawo, panowie. Dziękujemy.
Natomiast: dlaczego nikt nie wygrał? Zacznijmy od Widzewa. Tutaj wskazalibyśmy najpierw błędy indywidualne. Pierwszy gol – zawalił Nunes. Stracił piłkę z boku boiska po wybiciu od bramkarza, potem chciał blokować uderzenie Grosickiego, stojąc w świetle bramki, ale zrobił to tak nieporadnie, że zaskoczył Ravasa. Drugi gol – niestety, ale duży błąd Żyry. Podanie od Almqvista do Kowalczyka nie było na tyle dokładne, by mogło przejść, piłka leciała za wolno. Jednak Żyro zachował się tak, jakby miał problemy na WF-ie i stracił równowagę w prostej sytuacji. Przewrócił się, potem jeszcze starał się blokować przeciwnika, ale było za późno – Kowalczyk ze spokojem pokonał słowackiego golkipera.
Po drugie trzeba odnotować, że Widzew miał trochę pecha. W pierwszej połowie w poprzeczkę pieprznął Pawłowski, to samo Terpiłowski, ale o ile w jego przypadku i tak można było pewnie dostrzec spalonego, o tyle po przerwie wszystko działo się już legalnie, lecz Terpiłowski walnął tylko w słupek.
Mimo paru przeciwności losu Widzew jednak nie zwątpił, tylko zawsze parł po swoje, dość powiedzieć, że trzykrotnie odrabiał straty. Bramki doczekał się Pawłowski, po uderzeniu głową, również Terpiłowski, kiedy na pustaka wykończył świetną kombinację ekipy łodzian.
Ale uosobienia tej kwestii o braku wątpliwości poszukalibyśmy w Sanchezie. Nie jest najwyżej oceniony, bo nie może być – w pierwszej połowie irytował, skupiał się na kopaniu rywali i dyskutowaniu, zamiast na graniu w piłkę. Potem jednak wziął się za siebie i a), był kluczowy w akcji bramkowej Terpiłowskiego, b) to on wywalczył rzut karny w samej końcówce. Przerzucił obrońcę, potem uderzył tak, że Zech zagrał ręką. Jedenastkę w pewny sposób wykorzystał Kreuzriegler.
A propos Zecha… Tu przechodzimy do pytania, dlaczego nie wygrała Pogoń? Tyle się nasłuchaliśmy przez przerwę zimową, że Portowcy poprawią grę w defensywie, bo owszem, są transfery (Koutris wyglądał co najmniej ciekawie), natomiast przede wszystkim za siebie wezmą się Zech z Kostasem. Jeśli to ma tak wyglądać – nie wróżymy różowej przyszłości.
Gdy strzela Pawłowski – Austriak z Grekiem stoją, nawet nie wyskakują, tylko patrzą się jak sroki w gnat.
Gdy strzela Terpiłowski – Zech kompletnie nie wie, co się dzieje w jego polu karnym, Terpiłowski mógłby tam wbiec z gorąca herbatą w dłoni. Strzeliłby gola i nic nie rozlał.
Gdy Widzew wywalcza karnego – Austriak rozpaczliwie blokuje, ale nieprzepisowo.
Oj, coś nam mówi, że Pogoń jeszcze mocniej rozejrzy się za stoperem w tym okienku. Miało być lepiej, a są trzy sztuki na dzień dobry, które zawaliły dobry mecz ofensywy.
Bo przecież Pogoń w przodzie oglądało się naprawdę ciekawie – raz po raz hasał Grosicki, do żywych (przynajmniej dziś) wrócił Kurzawa, szefem w środku był Dąbrowski, dobre zmiany dali Kowalczyk, Zahović i Gorgon; ten ostatni ze śliczną asystą do Słoweńca. Widzew miał momentami problem, żeby za Portowcami nadążyć, gdyż ci szybko rozgrywali piłkę i na przykład wypracowywali sobie dobre pozycje do strzału z szesnastego metra. Był pomysł, była jakość.
Ale jako się rzekło – w defensywie już nie.
Słówko o arbitrze, bo mieliśmy co najmniej dwie kontrowersje, skoro Stefański biegał do VAR-u. Rzut karny za rękę Zecha jednak oczywisty, piłka chyba równocześnie dotyka jego głowy i ręki. A karny za wejście w Nunesa? Nie… Sędziowie sobie sami skomplikowali życie, bo ani najpierw Nunes nie faulował Stolarskiego, ani sam nie był faulowany później, kiedy po prostu wystawił nogę przed rywala. Raczej trzeba było to puścić dwukrotnie i nie zawracać sobie głowy monitorem.
Niemniej: nie wpływa to na obraz całego meczu, który – podkreślmy, bo tęskniliśmy za tym – był fantastyczny. A remis – sprawiedliwy. Jednak o ile lepiej smakuje ten podział punktów niż w przypadku trzech poprzednich zestawów.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Zator: Patrzyłem na Daviesa i mówiłem – o ja cię, niemożliwe, że jest tak szybki!
- Podejrzane spalone, nowi w akcji. Raport ze sparingu Korony Kielce
- Hit transferowy w Ekstraklasie? Pogoń Szczecin rozmawia z byłym reprezentantem Portugalii
Fot. Newspix