Kamil Kuzera kończył jesień jako tymczasowy trener Korony Kielce i nie było to jego pierwsze zetknięcie się z tą rolą. Wiosną będzie on już pierwszym szkoleniowcem beniaminka Ekstraklasy, więc postanowiliśmy bliżej przyjrzeć się jego wizji futbolu. Nowy trener Korony opowiedział nam o pomyśle na grę, relacjach z Leszkiem Ojrzyńskim czy swoich trenerskich wzorcach, motywacjach, obawach oraz doświadczeniach.
Przyzwyczaił się pan do tytułu “trener Ekstraklasy”?
Nie za bardzo zaprzątam sobie tym głowę. Wiem, że mam dużo roboty do zrobienia z całym sztabem, wiem, ile już zrobiliśmy i z jakiego poziomu musieliśmy zacząć, więc na tytuły nie mam czasu. Skupiam się na tym, co przed nami, na maksa wykorzystujemy każdy dzień. Życie pokaże, jak to wszystko się rozwinie.
Nie każdy ma jednak szansę, żeby zaczynać pracę w tej roli i od razu znaleźć się w Ekstraklasie, więc jest to jakieś wyróżnienie.
Na pewno. Podkreślałem, że bardzo mocno to doceniam, ale jest za mną drogą, którą przeszedłem. Kilka lat pracowałem jako asystent, kilka razy przejmowałem ten zespół. Dzisiaj wiem, jaka jest różnica między byciem asystentem a pierwszym trenerem, jaka to jest odpowiedzialność.
To jaką różnicę pokazał panu pierwszy miesiąc pracy?
Przede wszystkim ogrom pracy poza treningami. Wszystkie sprawy organizacyjne, rozmowy z piłkarzami. Z punktu widzenia asystenta one czasami wydają się zero jedynkowe, z punktu widzenia trenera, jak poznasz kulisy pewnych rzeczy, już takie nie są. Trzeba wszystko ważyć, żeby nie popełnić błędu, bo wiem, że drużyna ufa, wierzy w sposób pracy, jaki zaproponowaliśmy, ale też wiem, że bardzo łatwo to zaufanie stracić. Zespół czyta, żyje, cały czas oczekuje profesjonalizmu i zdrowego podejścia. W zespole jest ponad dwudziestu zawodników, z których każdy chce grać. Musisz zadbać i o to, żeby każdy czuł się dobrze i o to, żeby była rywalizacja, z której wybierzesz jedenastkę do grania. To stąpanie po bardzo cienkiej linii, ale myślę, że sobie radzimy.
Czym zajmował się pan jako asystent w Koronie Kielce, jak rozwijał się pański zakres obowiązków?
Zaczynałem od stałych fragmentów gry, bardzo prostych rzeczy. Przygotowanie środków treningowych, rozstawienie treningu, planowanie. Z każdym czasem, z każdym nowym trenerem, który przychodził, zakres obowiązków się rozszerzał. Nie mogliśmy i nie możemy sobie pozwolić na siedmiu-ośmiu trenerów w sztabie, z których każdy jest odpowiedzialny tylko za daną rzecz. Mamy podział ról, ale one się bardzo przenikają. Na przykład cenię sobie opinię trenera bramkarzy – Jarosława Tkocza. Wiem, że pracował w poważnych klubach, w reprezentacji Polski, z dobrymi trenerami. Ma bardzo fajne spojrzenie na piłkę, ma posłuch w sztabie i głupotą byłoby nie korzystać z jego wiedzy. Każdy członek mojego sztabu żyje tym sportem i poświęca się swojej pracy w 100%, dlatego wszystkie dyskusje, które ze sobą prowadzimy sprawiają, że rozwijamy się jako sztab. Sam nigdy się nie szufladkowałem i dziękowałem trenerom, z którymi pracowałem, za swobodę. Zawsze mówiłem też, że jeśli ktoś chce asystenta, który potwierdzi mu nawet złe decyzje, to nie ma sensu wspólnie pracować. Bez klakierowania, nazywanie rzeczy po imieniu.
Zdobył pan duże doświadczenie jako asystent, ale tylko w jednym środowisku, bo to zawsze była Korona Kielce. To nie jest minus?
Przywiązanie jest dużą wartością. Możliwość pracy w jednym miejscu, budowania czegoś od podstaw, daje duże możliwości. Będąc na kursie UEFA Pro spotykam naprawdę fajną grupę trenerów i wiem, jak dużo wiedzy jest jeszcze przede mną. Czasami patrzysz tylko na własne podwórko, widzisz swój własny nos, a jadąc tam, odbywam mnóstwo rozmów, widzę konkretne rozwiązania, które mają inni.
Szukał pan rozwoju jako trener poza Koroną?
Jest Internet, jest mnóstwo książek. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele mogą dać staże u innych trenerów jednak przez ostatnich cztery – pięć lat mało w moim życiu było czasu wolnego na cokolwiek poza Kielcami. Nawet, gdy dostajemy kilka tygodni wolnego, to tak naprawdę dla rodziny zostaje nam nie więcej niż dwa tygodnie raz na pół roku. Rodzina to dla mnie olbrzymia wartość bez której nie da się funkcjonować.
Pytam, dążąc do tego, jaką filozofią kieruje się pan jako trener. To zawsze pytanie dość proste, ogólne, ale ciężko je pominąć w przypadku osób, które dopiero poznajemy w tej roli.
Mnie zawsze podobała się piłka angielska. Większości ludzi kojarzy się ona z tą piłką sprzed dziesięciu lat: piła do boku, dośrodkowanie, głowa, walka i tak dalej. Dzisiaj ona poszła do przodu, wiadomo — jakość, pieniądze, ale też systemowe rozwiązania. Sami musieliśmy się cofnąć do podstaw, zacząć od tego pracę, żeby oni poznali to, co chcemy robić i jaką drogą chcemy pójść. Samo bycie na boisku, samo bieganie, nic nie da. Musisz biegać intensywnie, musi to być zaplanowane. Nie można iść na wymianę ciosów, bo tak, po prostu. Trzeba myśleć systemowo, rozwiązywać problemy.
Michał Trela pisał u nas ostatnio, że często myślimy o trenerach, łącząc ich z automatu z tym, jakim byli piłkarzami. Nie boi się pan takiej łatki, że każdy myśli, że Korona Kamila Kuzery będzie grała prosty, ostry futbol?
Generalnie piłka nożna nie jest grą skomplikowaną. Ona jest rozbudowana, jest mnóstwo detali, ale wciąż liczą się proste rzeczy. Dobre przyjęcie piłki, dobre zagranie, odnalezienie się na pozycji, półprzestrzeni. Czy dzisiaj nie gra się w piłkę nożną agresywnie, prosto? Dąży się do tego, żeby jak najprościej dotrzeć do bramki przeciwnika.
Powiedziałbym, że futbol jest bardzo intensywny i fizyczny, ale mówimy chyba o trochę innej prostocie. Mam na myśli defensywne nastawienie, długie podania.
Nie ma nic złego w długich podaniach i nie boje się ich. W rundzie wiosennej zobaczycie moją Koronę. Chcemy zaprezentować wszystko, nad czym pracowaliśmy podczas okresu przygotowawczego. Chcemy być przygotowani na różne warianty. Nie sztuką jest stanąć, łupnąć piłkę i pomyśleć “dobra, zbierzemy”. Takie rzeczy się zdarzają na wszystkich boiskach. Są fragmenty meczu, w których przeciwnik ukierunkowuje nas w dany sektor, jesteśmy pozamykani, więc nie ma sensu oddawać piłki pod nogi rywala.
Wiadomo, że mówimy bardziej o całości niż o fragmentach. Wiele osób, patrząc na Radosława Sobolewskiego, spodziewa się, że jego drużyna będzie grała tak, jak on sam grał jako piłkarz.
Łatkę bardzo łatwo jest przypiąć, ale jeśli ona jest, to zrobimy wszystko, żeby ją odkleić. Miałem przyjemność grać z Radkiem, to była ekspresja, burza, dynamika. A na ławce jest raczej stonowany, spokojniejszy. Aleksandar Vuković na boisku był podobny, a jako pierwszy trener stara się obserwować, stać z boku. Widzę po sobie, że sposób reagowania różni się w przypadku pracy jako asystent i pierwszy trener. Jako asystent czujesz żywioł, teraz czasami patrzę na asystentów, którzy krzyczą, odwrócę się i poproszę o spokój. Czas na sterowanie i pracę jest na treningach. Na boisku trzeba być z drużyną, ale też pozwolić jej robić to, co ma robić.
Nie startował pan do pracy w Koronie Kielce z pole position.
Po zakończeniu rundy prezes Łukasz Jabłoński i dyrektor Paweł Golański poznali moją wizję. Jak będę chciał pracować, jaki będę chciał mieć sztab, jakich zawodników chciałbym mieć. Potem odsunąłem się na bok, czekałem na rozwój sytuacji i wyszło na to, że to wystarczyło.
Czuł się pan opcją rezerwową, czy od początku dało się odczuć, że ta wizja ich chwyciła?
Zdawałem sobie sprawę z tego, że klub szuka rozwiązań. Po rozmowach byłem mocno przekonany do tego, że wierzę w ten zespół. Wierzę, że wydobędę z tych zawodników kilkanaście procent więcej, bo wiem, jak to zrobić. Czułem się przekonany, że może być tak, że klub obierze taką strategię, że wybierze człowieka, który zna ten klub najlepiej.
Jacek Kiełb powiedział, że zespół przyjął pański pomysł na grę zespołu. Jaki to pomysł, nad czym pracujecie?
Jesteśmy na dole tabeli, nie możemy czekać. Musimy brać sprawy w swoje ręce. Jeżeli już mamy czekać to w sposób bardzo zorganizowany. Jeżeli mamy odbierać piłkę wysoko, to w sposób mądry i z odpowiednim zabezpieczeniem. Jeśli mamy piłkę z tyłu, jesteśmy niżej, to wiemy, co chcemy zrobić. Wiemy, jakie miejsca na boisku powinniśmy zająć, żeby zabezpieczyć się przed stratą piłki, ale również coś wykreować. Mam nadzieję, że to pójdzie do przodu, że to będzie widoczne od pierwszego meczu.
Blisko panu do podejścia Dawida Szulczka, który mówiąc o Warcie Poznań zawsze pamięta o ograniczeniach? Przed sezonem wskazywał minimalną liczbę punktów konieczną do utrzymania jako swój cel, mówił też, że woli oddawać mniej strzałów, jeśli są to strzały lepsze jakościowo, bo w ten sposób łatwiej wygrać mecz.
Dawid ujął to w słowach bardzo konkretnie. Ja nie chcę siebie ograniczać, szukać wytłumaczenia, że czegoś nie mam, więc będę robił inaczej. Będę starał się wdrożyć taki pomysł na grę, jaki mam. Jeżeli będę miał deficyty jakościowe, to będziemy próbowali je niwelować w przyszłości, ale chcemy mieć swój styl i go powielać.
Nie zawsze asystent przejmuje zespół po pierwszym trenerze, który pracował. Takie sytuacje powodują plotki i wiem, że krążą plotki o tym, że pańskie relacje z trenerem Leszkiem Ojrzyńskim nie są najlepsze.
Zacznijmy od tego, że Kamil Kuzera nigdy nie zatrudniał ani tym bardziej nie zwalniał żadnego trenera Korony. Odkąd jestem w klubie współpracowałem z czterema różnymi szkoleniowcami. Od dziecka jestem związany z tym miejscem i nie wyobrażam sobie żeby własne ambicje były stawiane ponad dobro klubu. Trener Leszek Ojrzyński nadal jest nadal jest ważną postacią w Kielcach, pierwszy raz od jego zwolnienia porozmawialiśmy dopiero w wigilię. Wiedziałem, z jakimi emocjami przychodził i odchodził z klubu, uznałem, że trzeba po prostu dać sobie czas. Po powrocie z Turcji jestem z nim umówiony na rozmowę twarzą w twarz. Moją rodzinę i rodzinę Leszka, świętej pamięci Ulę, łączyła mega więź. Ula była moją wykładowczynią na studiach w Kielcach, przyjaźniła się z moją żoną. Rozumiem, że ktoś nie zna sytuacji od środka i rozsiewa takie plotki, ale dla mnie to żałosne.
Pozostając w kwestii sztabu szkoleniowego — razem z pierwszym szkoleniowcem odszedł także Michał Macek, trener od stałych fragmentów gry. Nie chciał pan zostawić go w sztabie? Statystyki pokazują, że finalizacja zawodziła, ale nieźle broniliście, a w ofensywie dochodziliście do sytuacji bramkowych.
W momencie zwolnienia trenera Ojrzyńskiego byłem na treningu. Gdy z niego wróciłem, przekazał mi informację, okazało się, że odchodzi także trener Jerzy Cyrak. Zapytałem Michała, co zrobi on i powiedział, że też odchodzi. Podczas rozmowy z prezesem i dyrektorem ten temat był poruszony jeszcze raz, przekaz był jasny: trener Macek chce odejść razem z trenerem Ojrzyńskim, temat był zakończony.
Dlaczego Ekstraklasa odjeżdża Leszkowi Ojrzyńskiemu?
Miał pan świetny bilans w roli “strażaka”, tymczasowo przejmując zespół. A co czuł pan przed pierwszym występem w roli szkoleniowca?
Różnicę przede wszystkim robiła otoczka. “Ratując” zespół w pierwszej lidze nadal jest to jednak pierwsza liga. Ona się rozrosła, ewoluowała, są transmisje, fajnie wygląda, natomiast wciąż jest to pierwsza liga. Jadąc na mecz do Poznania miałem totalny luz, ale wchodząc na odprawę z chłopakami, czułem stres. Było to po mnie widać. Na meczu to już ze mnie zeszło, przed Widzewem było normalnie, ale pierwsze zetknięcie z Ekstraklasą, z tą odpowiedzialnością i z momentem, w jakim jesteś, bo walczymy o utrzymanie, było stresujące.
Dużo mówimy o sentymentach i przywiązaniu. Aleksandar Vuković często słyszał pytanie o to, czy nadmierne związanie się z jednym klubem jest minusem. Jakie jest pana zdanie?
Myślę, że nie ma to znaczenia. Jesteś w stanie obronić się swoją dobrą pracą. Nigdy nikomu nie ubliżam, mimo że mówię głośno, że jestem z Korony i to manifestuję. To jednak nie oznacza, że wszystkich innych chcę pozabijać. Zdaję sobie sprawę, że zostając pierwszym trenerem mogę być dobry rok czy dwa, mogę popracować trzy miesiące, a jeśli ktoś mnie zwolni to i tak otoczka będzie taka, że się do niczego nie nadaję. Ja zaś wychodzę z założenia, że każda taka sytuacja rozwija i każde – zarówno dobre jak i złe doświadczenie – sprawiają, że stajesz się lepszym trenerem. Wiem, że jeśli zaprezentujemy się dobrze to ktoś, kto zna się na piłce nie będzie zwracał uwagi na nic innego.
Pozostając w temacie sentymentów — trochę wam się oberwało od kibiców po transferze Bartosza Kwietnia, że kierujecie się sercem, a nie rozumem.
Znam Bartka i wiem, z jakimi problemami się boryka, znam jego historię sprzed pół roku. Widziałem go w ostatnich meczach, oglądaliśmy go. On ma olbrzymi potencjał. Jego kariera potoczyła się nie tak jak trzeba głównie z przyczyn zdrowotnym. Gdy jednak był zdrowy, był jednym z lepszych zawodników Jagiellonii i wiem, że pomoże nam w realizacji celu.
Ale czy na pewno był najlepszy na swojej pozycji w pierwszej lidze, czy jednak jakiś sentyment był?
Może nie sentyment, tylko znajomość tego, czego mogę się po nim spodziewać. Jaką wartość wniesie do szatni, która też żyje swoim życiem i musimy pamiętać o tym, że straciliśmy kilka ważnych dla niej osób. W ich miejsce też trzeba ściągnąć odpowiednie charaktery. Poza tym Bartek ma dużo cech, które cenię u ludzi i wierzę, że wyciągniemy go do góry piłkarsko. On wie o tym, że to może być jego ostatnia przygoda z Ekstraklasą, jeśli nie wykorzysta szansy.
Jako trener chce pan sobie powetować karierę piłkarską, która nie rozwinęła się tak, jak początkowo wróżono?
Wróżono dużo, ale niczego nie żałuję. Różnie w życiu bywa, mógłbym mieć dziś w życiu coś innego, ale mam wspaniałą żonę, dwójkę dzieci, zagrałem w Pucharze UEFA. Miałem zupełnie inne marzenia, nie zrealizowałem ich, jednak może w wieku 50-60 lat spotka mnie nagroda i będę za to wdzięczny.
Szybki wstęp do kariery trenerskiej był podyktowany tym, że w karierze piłkarskiej na początku straciłeś dużo czasu?
Nie, przede wszystkim zrezygnowałem z grania w piłkę ze względów zdrowotnych. Miałem dosyć bólu i środków przeciwbólowych, pojawiły się dzieci, więc przewartościowałem pewne rzeczy. Przygotowywałem się do tego, zacząłem robić kursy, pracować i czekałem na szansę.
Trenerka to była jedyna droga, którą pan rozważał?
Nawet się nad tym nie zastanawiałem, to było naturalne przejście. Coś się skończyło, fajnie, że udało się to kontynuować w dużym klubie. Pewnie, gdybym skończył karierę w Koronie Kielce, wrócił do domu i poszedł do pracy w Klasie A, musiałbym iść do normalnej pracy i za dwa, trzy miesiące przemyślałbym, czy warto się męczyć, ale nie lubię gdybać.
Przynajmniej udało się uniknąć największego bólu piłkarza kończącego karierę i pozostać w szatni.
Trochę tak!
WIĘCEJ O ZGRUPOWANIU W TURCJI:
- Szwarga: Mówili, że oglądam za dużo “Ligi+ Extra”
- Kupisz: Mówienie o turyście z Polski wkurzało, ale znów wybrałbym Włochy
- Dzień z życia na zgrupowaniu. Jak Widzew Łódź trenuje w Turcji?
- Hinokio: Zaskoczyło mnie, że w Polsce tak szybko się przebiłem
- Inflacja i pomundialowe boiska. Jak wygląda tegoroczne zgrupowanie w Turcji?
- Zator: Patrzyłem na Daviesa i mówiłem – o ja cię, on nie może być aż tak szybki
- Matysik: Podziwiałem Pazdana, ale nie goliłem się na łyso!
fot. Newspix, FotoPyK