Reklama

Pragmatyzm totalny. Dlaczego Ekstraklasa odjeżdża Leszkowi Ojrzyńskiemu?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

06 listopada 2022, 10:23 • 13 min czytania 47 komentarzy

Największa rewolucja w piłce nożnej? Zapewne futbol totalny, wzniesienie gry ofensywnej na nowy poziom. Jak więc nazwać odwrotność tego stylu? Wybraliśmy pragmatyzm totalny – styl, który jest aż nazbyt prosty i defensywny, więc zamiast pomagać drużynie, podcina jej skrzydła. Na podstawie danych, liczb i analizy pokażemy, dlaczego Leszek Ojrzyński miałby ogromny problem z utrzymaniem w lidze Korony Kielce, grając taką piłkę, jaką grał do tej pory.

Pragmatyzm totalny. Dlaczego Ekstraklasa odjeżdża Leszkowi Ojrzyńskiemu?

Zanim rozprawimy się z tym, jaki pomysł na futbol oferuje Leszek Ojrzyński, zaznaczmy, że nie będzie to wielka bitwa dobra ze złem. To nie jest dyskusja o tym, że każdy zespół musi grać ofensywną i otwartą piłkę, bo oczywiste jest, że tak się nie da. Na całym świecie znajdziemy drużyny, które preferują grę defensywną, prostą, czy jakkolwiek chcemy ją nazwać. Pragmatyzm sam w sobie nie jest zły, tak jak i złe nie jest skupienie się na obronie, wybijanie rywala z rytmu czy nawet kradnięcie sekund przy wznowieniach.

Sęk w tym, że Leszek Ojrzyński nie oferuje nam piłki tak zwyczajnie pragmatycznej. Stwierdzenie, że nie oferuje nam piłki w ogóle, byłoby wyolbrzymieniem, ale też nie takim, jak nazwanie ratlerka ogromnym psiskiem. Bardziej jak powiedzenie, że łyżka to chochla, bo pomysł tego trenera można bez problemu opisać, sięgając po statystyki efektywnego czasu gry. W każdym zespole, w którym ostatnio pracował, powtarzał się ten sam schemat. Przejęcie sterów przez Ojrzyńskiego oznaczało mniej „piłki w piłce”, jego zwolnienie zaś równało się z poprawieniem tej statystyki.

Już w programie “Weszłopolscy” przedstawiliśmy wstydliwą dla tego szkoleniowca grafikę. Nie tylko dlatego, że jego Korona Kielce ustanowiła absolutny rekord, jeśli chodzi o najniższy efektywny czas gry — żaden inny zespół nie zszedł poniżej 19 minut, podczas gdy beniaminek był bliski tego, żeby z przodu stanęła „17”. Większym problemem było to, że wycinając krótkie epizody Ojrzyńskiego w poprzednich drużynach, Stali Mielec i Wiśle Płock, okazało się, iż tylko ten trener trzykrotnie pojawia się w ścisłej czołówce zestawienia.

Reklama

Prowadzone przez niego zespoły nigdy nie grały inaczej. Arka Gdynia to 21:25 minut efektywnego czasu gry, Górnik Zabrze – 21:40. Nawet pierwszoligowa Korona szybko zweryfikowała popularną tezę o tym, że styl gry Leszka Ojrzyńskiego byłby inny, gdyby prowadził drużynę z większym potencjałem. Kielczanie na zapleczu śmiało mogli aspirować do roli faworyta i traktować sporą część rywali z wyższością w kwestii kultury gry w piłkę. Ojrzyński nie poszedł jednak w kierunku dominacji, zamiast tego obniżył efektywny czas gry (21:17), uciekając w sprawdzone przez siebie sposoby.

Felieton Jakuba Białka o zwolnieniu Leszka Ojrzyńskiego

Dlaczego taktyka Leszka Ojrzyńskiego nie działa?

W Ekstraklasie sposób ten sprawił, że Korona Kielce odstawała od reszty stawki tak bardzo, że od kiedy zbierane są dane (sezon 2015/2016) między pierwszą a ostatnią drużyną w zestawieniu nigdy nie było tak dużej różnicy, jak teraz. Traf chciał, że zwolnienie i ten tekst idealnie wpasowały się do okoliczności — Korona zagra z Lechem, który w piłkę gra najdłużej. Mocno wygląda także porównanie ostatniej i przedostatniej pozycji w rankingu, bo i wtedy kielczanie wypadają blado, wyraźnie odstając od reszty.

Reklama

Na początku wspomnieliśmy jednak, że defensywny futbol wcale nie musi być złym rozwiązaniem. Ba, dla drużyn takich jak Korona Kielce — beniaminek ligi, niezbyt zamożny, z kadrą, którą umieścilibyśmy w okolicy miejsc spadkowych i nie byłaby to żadna kontrowersja — to czasami jedyna droga. Sęk w tym, że nawet obniżyć efektywny czas gry można na dwa sposoby. Pierwszy to efekt pomysłowości i poukładanej taktyki. To logiczne, że underdog powinien dążyć do tego, żeby wybić faworyta z rytmu i ograniczyć momenty, w których ten może mu zagrozić. Wiąże się to jednak z czymś więcej niż wybijanie piłki, leżenie na murawie czy celebrowanie autów. Najprościej mówiąc niższy efektywny czas gry działa na korzyść słabszej strony, gdy:

  • jest on dwustronny, czyli rywal także notuje niższy efektywny czas gry niż zwykle
  • idzie za nim ryzyko w postaci wyższego pressingu i wysokich odbiorów
  • mniejsza liczba sytuacji bramkowych nie jest problemem, bo strzały oddawane są z lepszych pozycji, co zwiększa szansę na zdobycie gola

Problemem Leszka Ojrzyńskiego w Koronie było to, że malowanie pejzażu zakończył na wylaniu niebieskiej farby na płótno. Kielczanie nie wyróżniali się pod względem pressingu względem ligowej średniej, co zaskakuje tym bardziej, że przy niskim posiadaniu piłki wyższy pressing jest zwykle naturalnym następstwem. Wskaźnik wysokich odbiorów też znajduje się poniżej przeciętnej, gdy powinno być odwrotnie. Wreszcie pod względem jakości poszczególnych strzałów Korona jest ostatnia w lidze. O tym, jak to istotne, mówił ostatnio Dawid Szulczek.

Nie oddajemy wielu strzałów, ale zazwyczaj oddajemy je z dobrze przygotowanych pozycji, dlatego w skali roku strzeliliśmy całkiem sporo bramek jak na Wartę.

Całkiem sporo, czyli 17, dwie więcej niż Korona, mimo że w przeliczeniu na 90 minut poznaniacy oddają o dwa uderzenia mniej niż kielczanie. Tyle że w przypadku Warty Poznań xG per shot to 0,122, co jest trzecim najlepszym wynikiem w lidze, zaś xG per shot Korony Kielce to 0,086, co sprawia, że beniaminek zamyka tabelę. Dlatego fakt, że drużyna Ojrzyńskiego strzelała mniej więcej tyle bramek, ile powinna (15 przy xG 15,92) i taki wynik dawałby jej miejsce tuż nad lub tuż pod kreską (obecnie — trzecie od końca), nie pociesza. Być może gdyby Korona poszła w ślad Warty i postawiła na jakość, a nie ilość, wypracowałaby sobie wyższe statystyki i strzeliła więcej goli.

Ojrzyński: Śmieszą mnie głosy, że jesteśmy brutalni

Jak sprawić, że efektywny czas gry będzie działał na korzyść underdoga?

Ważniejszy jest jednak ostatni z wymienionych przez nas punktów — obniżanie efektywnego czasu gry rywala. Co z tego, że w meczu z Rakowem Częstochowa Korona okopała się tak mocno, że jej ECZG wyniósł ledwie nieco ponad 10 minut, skoro rywale odnotowali wynik o blisko 10 minut dłuższy niż jego ligowa średnia? W ten sposób drużyna Marka Papszuna miała nie mniej, a więcej czasu na stworzenie sobie sytuacji bramkowych, co działało na jej korzyść — w końcu to ona lepiej czuje się z piłką przy nodze. W całym sezonie Korona tylko pięć razy sprawiła, że jej przeciwnik grał w piłkę krócej niż zwykle. Działo się tak z:

  • Legią Warszawa
  • Cracovią
  • Wisłą Płock
  • Pogonią Szczecin
  • Stalą Mielec

W czterech z pięciu wymienionych spotkań PPDA kielczan było niższe niż ich średnia za sezon, co wskazuje, że drużyna Ojrzyńskiego była agresywniejsza w działaniach defensywnych, naciskała mocniej niż zwykle. Czyli szła w kierunku skutecznego zwiększenia swoich szans na zwycięstwo, wzorem modelu opisanego przez nas wyżej. Musimy jednak powalczyć z jeszcze jednym argumentem — mianowicie Korona żadnego z tych spotkań nie wygrała, zwyciężyła za to ze Śląskiem Wrocław, Lechią Gdańsk i Radomiakiem Radom, a więc w meczach, w których rywale mieli piłkę tak długo, jak zwykle lub nawet dłużej. Odbijemy jednak piłeczkę, bo ze średniej przewidywanych wyciągniętej z meczów, w których Korona obniżyła ECZG rywala i tych, w których jej się to nie udało, jasno wynika, że większe szanse na punkty kielczanie mieli w pierwszym przypadku:

  • mecze z niższym ECZG rywala niż jego średnia w lidze: -0,08 różnicy między xG i xGA
  • mecze z wyższym ECZG rywala niż jego średnia w lidze: -0,31 różnicy między xG i xGA

Różnicę widać przede wszystkim w tym, ile i jakie sytuacje stwarzali sobie rywale. Gdy efektywny czas gry przeciwników Korony był wyraźnie wyższy (siedem z 15 spotkań), xGA kielczan wynosiło średnio 1,57, a kiedy był on niższy (5/15), średnia spadała do 1,16.

Wniosek jest prosty: gdyby zespół Leszka Ojrzyńskiego miał ciekawy plan na „zabijanie piłki”, moglibyśmy zgrzytać zębami na wrażenia wizualne, jednak całkiem prawdopodobne, że Korona miałaby więcej punktów lub po prostu większe szanse na utrzymanie. W momencie zwolnienia trenera kielczanie według tabeli expected points zajmowali jedno miejsce nad kreską. Sukces? Być może, ale wspomniana już Warta, która praktykuje pragmatyzm w formie, która faktycznie zwiększa jej nadzieje na zachowanie ligowego bytu, w tabeli xP jest trzecia i choć zapewne dysponuje nieco lepszą kadrą, to też nie na tyle, żebyśmy mówili o tak drastycznej różnicy.

Zresztą – na zapleczu Ekstraklasy mamy przykład książkowego, wzorowego wręcz stosowania pragmatycznej taktyki. Puszcza Niepołomice robi to od lat, skutecznie utrzymując się w lidze. Nie chodzi już o to, że obecnie jest liderem. W tabeli expected points drużyna Tomasza Tułacza jest bowiem ósma. Jeśli Korona robiłaby to, co robi tak dobrze, jak Puszcza czy Warta, nie byłaby może rewelacją ligi, ale z całą pewnością miałaby więcej argument za utrzymaniem się w lidze.

Co wychodziło Koronie Kielce? Stałe fragmenty gry

Wspominka o Puszczy Niepołomice nam się przyda, bo nie od dziś wiadomo, że zespół ten słynie ze stałych fragmentów gry. Korona Kielce Tomasza Tułacza nie ma, a zwalniając Leszka Ojrzyńskiego, pozbyła się także Michała Macka, czyli trenera odpowiadającego za ten aspekt. Z pozoru można to zrozumieć, bo w tabeli bramek zdobytych po stałych fragmentach gry Korona nie stoi wysoko, zaś w tabeli straconych zupełnie odwrotnie (choć głównie z powodu rzutów karnych).

Spójrzmy jednak szerzej, bo o ile taktyczne pomysły Ojrzyńskiego skuteczności nie wróżyły, tak w przypadku SFG było zupełnie odwrotnie. Tylko trzy zespoły w lidze oddawały więcej strzałów na bramkę po stałych fragmentach gry, a zaledwie sześć dopuszczało do mniejszej liczby uderzeń rywala w analogicznej sytuacji pod drugą bramką.

Nie było z tego bramek, to niezaprzeczalny fakt. Wygląda jednak na to, że w całym tym średnio przemyślanym i opracowanym planie, był to najjaśniejszy punkt. Punkt dający nadzieję na, nomen omen, punkty. Czasami było bardzo blisko, wystarczy przypomnieć mecz ze Stalą Mielec.

Mówiąc, że był to najjaśniejszy punkt planu Korony, nie przesadzamy. Aż 36,24% wszystkich strzałów kielczan to uderzenia po SFG — tylko Cracovia, Piast i Radomiak odnotowały wyższy wynik, czyli faktycznie największe zagrożenie ekipa Ojrzyńskiego tworzyła właśnie w ten sposób. W defensywie drużyna z województwa świętokrzyskiego pod każdym względem jest w środku ligowej stawki. Zdecydowanie dobry wynik jak na beniaminka.

O ile pożegnanie z pierwszym trenerem może zwiększyć szanse kielczan na utrzymanie (to zależy także od wyboru następcy), tak pozbycie się specjalisty od SFG można dziś odbierać jako potencjalny zapalnik. W końcu jedyne inne statystyki, w których koroniarze brylowali to faule (14,85 – najwięcej) i żółte kartki (42 – drugie miejsce) – czyli tradycyjny zestaw w przypadku drużyn tego szkoleniowca, bo tak samo było choćby w Arce Gdynia (17,3 fauli — blisko dwa więcej niż drugi zespół pod tym względem).

Korona Kielce nie dojeżdżała fizycznie

Jeśli Korona Kielce koniecznie chciała odchudzić sztab szkoleniowy, to spojrzała w złym kierunku. Analizując dane dotyczące przygotowania fizycznego, można dostrzec, że po tym względem beniaminek był w ogonie ekstraklasowej stawki. Patrząc na suchy dystans, okaże się, że Korona biega średnio więcej niż Lech Poznań, ale to pułapka. W futbolu liczy się nie tylko to, ile biegasz, ale przede wszystkim to, jak biegasz.

W Polsce przez 50-60% gry mamy do czynienia z fazami przejściowymi. Jeśli nie przygotujesz drużyny do dużej liczby sprintów, nie poradzisz sobie w takiej lidze. Ciągle gra się tu „pionowo” – tracisz piłkę i się cofasz, odzyskujesz piłkę, idziesz wyżej. Lepiej biegać mniej, jeśli chodzi o dystans całkowity, ale mieć lepsze rezultaty sprintów, niż biegać dużo, ale mieć słabe rezultaty sprintów — mówił nam Michel Huff, trener przygotowania fizycznego Radomiaka.

W przypadku drużyny Leszka Ojrzyńskiego było dokładnie tak, jak być nie powinno. Korona biega sporo, jednak pod względem sprintów jest czwarta (dystans) i trzecia (liczba sprintów) od końca. Gorzej biegają tylko piłkarze Piasta Gliwice, Miedzi Legnica i Lechii Gdańsk. Nie dziwi więc, że cała czwórka walczy o utrzymanie. Co więcej, z biegiem czasu statystyki kielczan tylko malały. Ostatnie mecze Ojrzyńskiego (Raków i Piast) to dwa najgorsze wyniki pod względem liczby sprintów w sezonie, a przeciwko gliwiczanom Korona odnotowała najniższy dystans przebiegnięty sprintem tej jesieni.

Podobnie było zresztą w kwestii szybkich biegów.

Tylko w meczu z Radomiakiem kielczanie wypadli pod tym względem słabiej niż w dwóch ostatnich spotkaniach za kadencji byłego już trenera. To wyniki odstające od ligowej średniej równie mocno, jak wspomniana na wstępie statystyka efektywnego czasu gry. A nie ma co ukrywać — utrzymanie trzeba sobie wybiegać. Zresztą sam Leszek Ojrzyński często odwołuje się do zaangażowania i walki, więc wie o tym najlepiej.

Co prawda ostatni gol Korony pod jego wodzą padł po wysokim odbiorze piłki, tylko czy był to zamierzony efekt, czy improwizacja? Wskaźnik wysokich przejęć Korony z Piastem i Rakowem był w czołówce najgorszych tej jesieni (TOP4), co sugeruje drugą wersję.

Leszek Ojrzyński musi coś zmienić, żeby nadążyć za współczesną piłką

Taktyka Leszka Ojrzyńskiego nie pasuje do współczesnej piłki, ale nie dlatego, że to trener defensywny, a dlatego, że w tym wszystkim brakuje konkretu. Nieprzypadkowo na znaczeniu zyskują dziś trenerzy, którzy błyszczą merytoryką, rozpracowywaniem przeciwników, wdrażaniem ciekawych rozwiązań taktycznych. Zresztą: gdy spojrzycie na tabelę najniższego efektywnego czasu gry w Ekstraklasie, poza ekipami Ojrzyńskiego wysoko są dwa zespoły z sezonu 2017/2018 – Górnik Zabrze i Cracovia. Ci pierwsi sensacyjnie dostali się nawet do pucharów.

Powody? Być może to, że ekipa ze Śląska nie zamykała tabeli pod względem xG/per shot (11. miejsce, Korona przedostatnie), lepiej radziła sobie także w przeciwnym kierunku (5. najniższe xG per shot rywali, Korona – 10.). Podobnie było rzecz jasna z „Pasami”. Obydwie drużyny lepiej pressowały, czyli wpisywały się w założenia skutecznego pragmatyzmu. Podejmowały ryzyko, nie odbierały sobie na własne życzenie szans na zagrożenie rywalom. Nawet to, że ta trójka zespołów tworzy tercet najgorszych drużyn w historii (od kiedy zbierane są dane) pod względem celności podań, zagłusza fakt, że Korona wymieniała ich średnio 230 na mecz — 40 mniej niż w dwóch pozostałych przypadkach.

Być może Leszek Ojrzyński utrzymałby Koronę w lidze, jej sytuacja nie jest w końcu tragiczna, to taniec na linie nad przepaścią, ale jednak z szansami, że dotrze się na drugi brzeg. Przewidywane punkty jego drużyny/mecz (1,19) w niemal każdym sezonie dawały czwarte miejsce od końca, ostatnie bezpieczne. Mocne fifty, fifty, ale jednak fifty to więcej niż thirty — dało się to zrobić. W jego ostatnim pełnym sezonie utrzymał podobnie (choć jednak nieco lepiej) grającą Arkę Gdynia.

Z drugiej strony akurat tamta Arka według xP powinna zająć przedostatnie miejsce i zlecieć, a całkiem niedawno wyśmiewany przez wielu „dziadek” Włodzimierz Gąsior uratował Stal Mielec, której Ojrzyński nie pomógł. Uratował, podejmując większe ryzyko na boisku, jednocześnie zwiększając efektywny czas gry. Forma kielczan pikowała, zaczynała sprowadzać się do wybijania futbolówki i próby dotrwania do końcowego gwizdka. Do tego można mieć w pamięci starty Stali, Arki czy wcześniej Górnika pod Ojrzyńskim po zimowej przerwie. Odpowiednio: sześć, pięć i cztery mecze bez zwycięstwa — uczciwie odnotujmy, że w pierwszoligowej Koronie poszło odwrotnie: osiem meczów bez porażki, choć też tylko trzy wygrane.

Działacze Korony pomyśleli więc pewnie: ok, może i znacznie wyżej nie podskoczymy, ale czy możemy choć trochę zwiększyć szanse na pomyślny finał tej historii? Odpowiedź „tak” jest tą prawidłową, chociaż pamiętajmy — wiele zależy też od tego, kogo kielczanie zatrudnią. A skoro nie wyłapali, że mieli w sztabie niezłego specjalistę od SFG, to nie zaufamy w ciemno, że doskonale sprofilują trenera, który w takiej sytuacji te szanse zwiększy.

Leszek Ojrzyński ma przed sobą dwie drogi. Albo pogodzi się z tym, że wypadł z ekstraklasowego obiegu, co pewnie nie będzie łatwe, skoro dopiero co był blisko pracy w Legii Warszawa (swoją drogą pokazuje to poziom amatorki w profilowaniu trenerów przez polskie kluby — pragmatyzm totalny nie miał szans powodzenia w tej rangi klubie), a i telefon z drżących o ligowy byt desperatów pewnie się odezwie. Drugą drogą jest próba zainspirowania się tym, jaki pomysł na grę defensywną mają przykładowo Tomasz Tułacz czy Dawid Szulczek. Bo to w taki sposób, a nie rozmowami, w których próbuje przekonać, że czarne jest białe (czytaj: że nie jest jedynie strażakiem), odbuduje swoją pozycję na rynku.

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

SZYMON JANCZYK

fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Bramkostrzelny 20-latek zwrócił uwagę Puszczy. Będzie transfer z IV ligi?

Bartosz Lodko
5
Bramkostrzelny 20-latek zwrócił uwagę Puszczy. Będzie transfer z IV ligi?

Komentarze

47 komentarzy

Loading...