Reklama

Ta dziewczyna się nie zatrzymuje. Linette w półfinale Australian Open!

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

25 stycznia 2023, 04:19 • 3 min czytania 25 komentarzy

Mamy trzecią Polkę w historii w półfinale Australian Open! Magda Linette awansowała do niego po fantastycznej wiktorii 6:3, 7:5 nad Karoliną Plíškovą. – Wierzę, że uda się wygrać Wielkiego Szlema, to jest mój cel – takie zdanie poznanianka wypowiedziała ponad dwa lata temu w programie „Pierwszy raz” Tomka Smokowskiego w Kanale Sportowym. Czy w Melbourne okaże się prorocze? 

Ta dziewczyna się nie zatrzymuje. Linette w półfinale Australian Open!

Zanim ktoś oskarży mnie tu o podgrzewanie atmosfery, podkreślam raz jeszcze: to nie ja stawiam tezę, że Magda zatriumfuje w Australii, to sama Linette mówiła, że taki sukces leży w zasięgu jej możliwości. W rozmowie ze Smokowskim opowiadała, jak sparowała z Sofią Kenin. 

– Prezentowałyśmy podobny poziom, a ona potem wygrała Australian Open. Teraz trenuję czasem z Igą, wiem, jak blisko niej jestem – dopowiadała w listopadzie 2020 roku Linette. Jak widać, absolutnie wtedy nie fantazjowała. Ot, po prostu realnie oceniła swoje możliwości.

O tym, jak duże są, przekonała się dziś Plíškova. Owszem, Linette dała się przełamać w pierwszym gemie meczu, ale potem grała perfekcyjnie. Jej serwis zachwycał, jej zmiany kierunków ataku zadziwiały, jej dokładność porażała – w całej pierwszej partii popełniła tylko 4 niewymuszone błędy przy 14 rywalki!

Już przy stanie 3:2 dla Polki Czeszka zaczęła się denerwować, zupełnie jak Caroline Garcia w poprzedniej rundzie. Karolina przegrała wtedy swoje podanie do zera, a gema zakończyła… podwójnym błędem serwisowym. Po czymś takim nie miała prawa się już pozbierać.

Reklama

W drugiej partii  Plíškova wyglądała lepiej, ale nie oznacza to, że na korcie znowu zobaczyliśmy zawodniczkę, która grała w finale US Open czy Wimbledonie. Nie, Czeszka prezentowała się po prostu solidnie, ale najkrócej ten czas można opisać tak: Magda z reguły bezproblemowo wygrywała swoje podanie, a Karolina w piątym i siódmym gemie straszliwie męczyła się, by je utrzymać. Linette miała w nich piłki na przełamanie, niestety nie udało się nawet przy prowadzeniu 40:0 (!), ale to nie zatrzymało Polki. Cierpliwie czekała na kolejną szansę, którą wykorzystała w końcu jedenastym gemie. Wynik 6:5 oznaczał, że poznanianka jest kilka minut od wielkoszlemowego półfinału.

Przyznam, że oglądanie decydującego gema w takim spotkaniu z trybun jest czymś niesamowitym.  Za każdym razem, gdy Linette składała się do serwisu, czułem się jakby czas stanął w miejscu. Czy cholerne słońce, które ją oślepia, nie utrudni zadania? Czy po ewentualnym udanym podaniu wytrzyma tę sytuację nerwowo i nadal będzie posyłać tak precyzyjne piłki w głąb kortu? Czy Czeszka nagle się nie przebudzi? Te wszystkie pytania nieustannie przewijały się wtedy przez głowę. Może gdyby na tenisie panował taki tumult jak podczas piłkarskich meczów, człowiek nie miałby czasu ich sobie zadawać. Cisza przed każdym zagraniem wzmaga natomiast nerwy, intuicyjnie czujesz, że w powietrzu wisi coś niezwykłego.

Nie tylko ja się tak stresowałem – widziałem polskich kibiców, którzy w kluczowych momentach z nerwów odwracali wzrok od placu boju. Australijczycy obserwowali to z wyrozumiałymi uśmiechami na twarzach, zapewne przez lata przywykli do takich emocji przyjezdnych. Widzieli już na Rod Laver Arenie wiele pięknych historii underdogów, cudownie, że kolejną pisze właśnie Polka!

Dziewięć lat temu turniej deblowy wygrał tu Łukasz Kubot, uznawany za najbardziej pracowitego z polskich tenisistów. Magdę nazywa się jego damskim odpowiednikiem, nawet jej mama mawia, że to dziewczyna, która ma ważny talent – właśnie do ciężkiej harówki. Niestety, nie zawsze miał on przełożenie na wyniki.

– Całe życie idę wolnymi kroczkami do przodu. Nie miałam spektakularnych wystrzałów – mówiła w programie „Pierwszy raz” Linette.

Cóż, w końcu to się zmieniło! Bo to, co Magda wyprawia w Melbourne, można nazwać tylko w jeden sposób: konkretnym trzęsieniem ziemi, takim na co najmniej 8 w skali Richtera. Dziękujemy za to, co udało się już osiągnąć, prosimy o jeszcze, niech ta cudowna historia nie kończy się w półfinale!

Reklama

KAMIL GAPIŃSKI Z MELBOURNE

Fot. FotoPyk

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

25 komentarzy

Loading...