Szok w Walencji. Po zatrudnieniu czternastego trenera w ciągu dziewięciu lat zespół wcale nie gra lepiej. Była pasja, jest frustracja. Dlaczego Gattuso idzie w ślady swoich poprzedników?
Gennaro Gattuso uwierzył w instagramowe hasło „nowy rok, nowy ja”, jednak tę przemianę trudno odbierać pozytywnie. Włoch, który jeszcze pod koniec grudnia mówił, że „za swoimi zawodnikami skoczyłby w ogień”, dziś krytykuje podejście zespołu. Na Valencię trudno patrzeć, a jej kibice mogą poczuć, jakby cofali się w czasie, bo „Rino” podąża śladami swojego poprzednika, José Bordalása.
Znaleźć punkty wspólne między José Bordalásem i Gennaro Gattuso łatwo nie jest. Pod względem filozofii, różnią się jak dzień i noc. Zamiana Hiszpana na Włocha miała sprawić, że Valencia przeobrazi się z brzydkiego kaczątka, słynącego przede wszystkim z najniższego efektywnego czasu gry w Europie, w pięknego łabędzia, imponującego polotem w ofensywie. I moglibyśmy się czarować, że było widać efekty tej ewolucji, jednak fani Nietoperzy mogą czuć pewnego rodzaju déjà vu. Ich drużyna, podobnie jak przed rokiem, wchodziła w sezon z wielkimi nadziejami, odmienioną mentalnością i grała naprawdę dobrze. Ale efekt nowej miotły szybko gasł. Bordalásowi, mimo awansu do finału Pucharu Króla, nie udało się na nowo „podpalić” swoich zawodników. Gattuso wciąż ma na to szansę, ale czuć, że miesiąc miodowy dobiegł końca.
Pasję widać tylko poza boiskiem
Valencia znalazła się w dołku i nikt na Mestalla nie wie, jak z niego wyjść. Piłkarska zapaść – sześć punktów w ośmiu kolejkach LaLiga to wynik słabiutki, w mieście pomarańczy wygrywały nawet Mallorca (2:1) i Cádiz (1:0) – to jedno, ale kryzys wiary w szkoleniowca – to drugie. Przychodząc do Walencji, Gattuso obiecywał zmianę stylu gry i poprawę wyników. Włoch ciężko pracuje, przy linii bocznej zachowuje się jak wariat i deklaruje, że jest piłkarskim szaleńcem, który o usprawnieniach myśli nawet idąc siku. Ale tę pasję widać tylko poza boiskiem i to zaczyna 46-latkowi przeszkadzać. – To ja jestem głównym winnym kryzysu, ale widzę, że wielu zawodników ma problem mentalny. Musimy go rozwiązać. Jestem zmartwiony, bo brakuje nam żądzy wygrywania.
Takie słowa muszą martwić, szczególnie w kontekście najmłodszej drużyny w LaLiga. – Martwi mnie, że moja filozofia przestaje działać – przyznaje Gattuso. Na Mestalla kwestionuje się dziś wszystko, a szkoleniowiec wątpi i w zawodników, i w system. – Muszę ustawić sportowców na właściwych pozycjach, wypracować rozwiązanie problemów – biczował się „Rino”, który po raz pierwszy dał do zrozumienia, że 4-3-3 nie musi być jedyną drogą. Do takich wniosków Gattuso został jednak popchnięty. Trudno jest stosować system 4-3-3, jeśli w kadrze masz jednego piwota (Hugo Guillamón), w sumie pięciu zdrowych pomocników, a także dwóch skrzydłowych. – Nie będę kłamać, potrzebujemy wzmocnień – powiedział Włoch, który w meczu z Cádizem gonił wynik, wpuszczając np. Dimitriego Foulquiera.
Frustracja, która nie dziwi
Od 2014 roku, gdy klub przejął Peter Lim, kadra Valencii stopniowo się osłabiała. Z ostatnich stu meczów w LaLiga wygrała ledwie 28, gdy jej historyczna średnia w tym okresie to 44 wygrane. Dziś ekipa z Mestalla to synonim chaosu. W ciągu niespełna dziewięciu lat, wliczając szkoleniowców tymczasowych, doszło do czternastu zmian trenerskich. Z podstawowej jedenastki, która w 2020 roku rywalizowała z Realem w Superpucharze, ostał się tylko José Gayà, a w szatni te spotkania pamięta jeszcze dwóch innych graczy. Tarcia między trenerami a zarządem w sprawie wzmocnień to w Walencji coś normalnego, dlatego też nie dziwi, iż Gattuso daje w mediach upust swoich frustracji. – Nie chodzi o to, byśmy kogoś ściągnęli, by wypełnić miejsca w składzie. Chcę poważnych, dobrych wzmocnień – grzmi 46-latek, który zaczynał sezon, apelując o dwa wzmocnienia. Teraz, po kontuzjach Nico Gonzáleza i Samu Castillejo, potrzebuje co najmniej pięciu transferów.
„Rino” pragnie weteranów, którzy pomogliby mu zbudować dobrą atmosferę w szatni i wywrzeć wpływ na młodzież. Ale trudno sobie wyobrazić spełnienie tych próśb. O defensywnego pomocnika prosił praktycznie każdy szkoleniowiec Nietoperzy, jednak w erze Lima Valencia chce sprowadzać piłkarzy młodych, których później może drożej sprzedać. Ta filozofia się nie sprawdza. Klub pogrążył się w finansowym kryzysie, sprzedał swoich najlepszych zawodników i dziś, korzystając ze swojej marki i grania w cudownym mieście, stał się drużyną ogrywającą talenty. W składzie Nietoperzy jest czterech zawodników wypożyczonych tylko do 30 czerwca, a tego dnia wygasają kontrakty kolejnych trzech graczy, w tym podstawowego stopera Mouctara Diakhaby’ego. Trener czuje się jak budowniczy zamku z piasku – co z tego, że zbuduje fajny zespół, skoro od kolejnego sezonu będzie musiał działać z kompletnie innym materiałem ludzkim?
Zapomnieli o europejskich pucharach
Dziś rzeczywistość ekipy z Mestalla jest trudna. Jeszcze kilka tygodni temu wymieniano ją w gronie kandydatów do gry w Europie, ale Gattuso już wtedy, być może przewidując przyszłość, zaznaczał: – Najpierw zdobądźmy czterdzieści punktów. Do tej granicy, Nietoperzom jeszcze daleko. Po szesnastu kolejkach mają tylko dziewiętnaście oczek. To jeden ze słabszych wyników w erze Lima (średnia 23), gorszy nawet niż ten Bordalása (22), który miał gorszy materiał ludzki.
Zamiast patrzeć w górę ligowej tabeli, fani z Walencji oglądają się za siebie. W roku stulecia Mestalla Nietoperze wygrali tylko jedno z pięciu ostatnich spotkań na własnym terenie. Mają tylko cztery punkty przewagi nad strefą spadkową, wąską kadrę, a terminarz jest napięty. Nie dość, że zespół Gattuso gra w Superpucharze i w Pucharze Króla, to jeszcze w LaLiga czeka go seria trudnych meczów, w większości z drużynami walczącymi o utrzymanie – najpierw podejmie Almerię, a następnie z nożem na gardle przystąpi do wyjazdowych starć z Realem Valladolid, Realem Madryt i Gironą.
Trudno jest nie lubić Gattuso i nie zachwycać się pojedynczymi występami jego zespołu (vide 5:1 z Getafe czy 3:0 z Realem Betis), ale symptomów zwiastujących katastrofę było w ostatnim czasie dużo. Paradoksem jest, że Nietoperze są o 180 minut od zdobycia trofeum, czego wykluczyć się nie da. Żaden z uczestników Superpucharu Hiszpanii formą nie zachwyca, ale Valencia do rozgrywek przystępuje jak uczeń, który do egzaminu jest nieprzygotowany i liczy na cud. Być może triumfy nad Realem oraz Barçą lub Betisem pozwoliłyby tchnąć nowego ducha w zatęchłą szatnię, ale w taki scenariusz naprawdę trudno uwierzyć.
- Piłkarska rewolucja według Gerarda Pique. Tak będzie wyglądał zespół przyszłości?
- Lopetegui w Wolverhampton. Jak wysoka będzie cena spełniania marzeń?
- Uzależnieni od Lewandowskiego. Kto uratuje Barcelonę pod nieobecność RL9?
Fot. newspix.pl