Decyzja o rozpoczęciu tej współpracy jest z obu stron ze wszech miar logiczna i zrozumiała, co może sprawić, że ostatecznie okaże się też dobra. Ale jednocześnie można być rozczarowanym, że obu stronom zabrakło odrobinę awanturniczego pierwiastka. Elementu ryzyka, który mógłby zmienić ich postrzeganie.
Odkąd Waldemar Fornalik stracił pracę w Piaście Gliwice, można było współczuć wszystkim ligowym trenerom, których posady się chwiały. Gdy bowiem trener o takiej renomie znajduje się na rynku, prezesów i dyrektorów sportowych naturalnie zaczynają świerzbić palce. Nie było więc żadnym zaskoczeniem, że działacze Zagłębia Lubin, rozstawszy się z Piotrem Stokowcem, pierwsze kroki skierowali w stronę byłego selekcjonera. Już jednak to, że udało im się go przekonać do podjęcia pracy tak szybko po zwolnieniu z poprzedniego stanowiska, można uznać za niespodziankę. Wydawało się bowiem, że 59-letni trener miał w rękach wszystkie argumenty, by znacznie spokojniej czekać na powrót na ławkę. O to, że popadnie w zapomnienie albo że czeka go dłuższe bezrobocie, nie musiał się martwić. Zbyt silne jest wspomnienie tego, co robił przez lata pobytu w Gliwicach. Pomijając nieliczne pewnie niedostępne dla niego posady w Polsce, to on mógł sobie wybrać miejsce pracy. To, że wybrał takie, w którym znów będzie musiał rozpoczynać od walki o utrzymanie, jest jednak pewnym zaskoczeniem.
RYNEK POZORNIE OTWARTY
Można go zrozumieć o tyle, że być może tylko pozornie rynek był dla niego w pełni otwarty. W Polsce trwa poszukiwanie selekcjonera, ale akurat jego w kontekście tej posady nikt nigdy już pewnie nie wymieni. Pozostaje mu więc piłka klubowa. Większe perspektywy osiągania sukcesów sportowych, rozumianych jako walkę o trofea lub przynajmniej awanse do europejskich pucharów, niż miał w Piaście, dawałoby mu pewnie maksymalnie kilka klubów. Legia Warszawa, która właśnie rozpoczęła nowy projekt z długo wyczekiwanym trenerem i pewnie w najbliższym czasie jednak nie wyrzuci go do kosza. Raków Częstochowa, który po pierwsze ma nietykalnego Marka Papszuna, a po drugie raczej w poszukiwaniach jego ewentualnego następcy szukałby kogoś o innym profilu.
To, że Lech Poznań albo Pogoń Szczecin pomyślałyby kiedyś o zatrudnieniu Fornalika, wydaje się bardziej prawdopodobne, ale też na razie nic nie wskazuje, by któraś z tych posad miała być w najbliższym czasie otwarta. Zresztą oba kluby raczej w ostatnim czasie szukały trenerów za granicą. A poza tą czwórką znajduje się już bardzo wyrównane grono klubów z mniejszymi lub większymi defektami utrudniającymi walkę o wysokie cele. Tu chaos organizacyjny, tam finansowy, jeszcze gdzie indziej ubóstwo infrastrukturalne albo trudny właściciel. Gdyby Fornalik wybierał spomiędzy Rakowa, Legii, Lecha i Pogoni, a zdecydowałby się na Zagłębie, pewnie trudno byłoby go zrozumieć. Lecz jeśli miał czekać, aż pojawią się oferty z pułapu Cracovii, Jagiellonii, Śląska Wrocław czy Jagiellonii Białystok, objęcie “Miedziowych” nie wygląda już abstrakcyjnie.
POPRAWA WARUNKÓW
W przeciwieństwie do poprzednich klubów Fornalika Lubin będzie miejscem, w którym faktycznie nie powinno mu niczego brakować. Będzie miał obiekty treningowe, o jakich w Gliwicach mógł tylko pomarzyć. Będzie miał akademię funkcjonującą w zupełnie innych warunkach niż te, które zna z Górnego Śląska. Bezpośrednim zapleczem jego drużyny będzie zespół rezerw, grający w drugiej, a nie w IV lidze. Juniorów będzie dobierał z ekipy grającej w Centralnej Lidze Juniorów, a nie w wojewódzkiej. Pod względem aktualnych możliwości finansowych pewnie będzie porównywalnie do tego, co było w Gliwicach, ale warunki pracy z piłkarzami oraz poziom zaplecza zespołu pójdzie zdecydowanie w górę. Nietrudno zrozumieć, dlaczego Zagłębie to dla trenerów z karuzeli dość łakomy kąsek. Nie ma tam wielu problemów, będących kulą u nogi w innych miejscach.
SPECYFICZNE PROBLEMY
Jednocześnie jednak są problemy specyficzne dla tego konkretnego miejsca. Fakt, że właścicielem klubu jest skarb państwa, sprawia, że czasem decyzje podejmuje się nie tylko pod kątem sportowym. To wpływa także na sporą niestabilność na stanowisku trenera. W okresie, w którym Fornalik pracował w Gliwicach, Zagłębie pięć razy zmieniało szkoleniowców. Od czasu pierwszego zwolnienia Piotra Stokowca w 2017 roku, tylko Martin Sevela zdołał przepracować na Dolnym Śląsku dłużej niż rok. Słowa, które nowy trener wygłosił po objęciu posady, że zamierza nadal wprowadzać młodzież, ale nie na siłę (mkszaglebie.pl), pozornie brzmią sensownie, lecz jednocześnie mogą do trenera wrócić rykoszetem, gdy komuś w zarządzie, czy w radzie nadzorczej nie spodoba się zbyt mała liczba młodych Polaków grających w pierwszym składzie. Procesy decyzyjne też mogą być trochę dłuższe niż te, do których Fornalik jest przyzwyczajony. I regularnie mogą się zmieniać jego bezpośredni przełożeni.
TRUDNE MIEJSCE
Gdyby Zagłębie było łatwym miejscem do pracy, tak wielu trenerów nie połamałoby sobie na nim w ostatnich latach zębów. To, co mówi się dziś o potencjale Miedziowych, w dużej mierze aktualne było także dziesięć lat temu. Jednak w tym czasie Zagłębie zaliczyło tyle awansów do europejskich pucharów, ile spadków z ligi. W poprzednich pięciu sezonach nie podskoczyło powyżej szóstego miejsca, a ostatnio niebezpiecznie często kręci się w okolicach strefy spadkowej. Raz, drugi czy trzeci można by to przypisać nieudolności tego, czy innego trenera albo dyrektora sportowego. Jednak przy takiej rotacji na najważniejszych stanowiskach, trudno wskazać jednego winowajcę. Bardziej prawdopodobne, że jest on zbiorowy.
SZARY ŚREDNIAK
Do tego dochodzi jeszcze specyfika otoczenia, w którym stosunkowo trudno sprzedać opowieść o tym, że wszyscy jadą na jednym wózku. Niemal programowo, silniej niż w innych miejscach, występuje tam rozdźwięk pomiędzy tymi ciężko pracującymi na trybunach, a “przepłacanymi i rozpieszczonymi” na boisku. Wiele czyniono prób w ostatnich latach, by piłkarze trochę lepiej zrozumieli, jak wygląda życie codzienne ich fanów, albo by kibice zobaczyli, że piłkarzom naprawdę zależy, ale większość z nich nie przyniosła przełomu. Rzadko można poczuć, że w Lubinie zawodnicy i trybuny tworzą prawdziwą jedność. A neutralni obserwatorzy Ekstraklasy rzadko mają okazję ucieszyć się, że akurat zbliża się transmisja meczu z udziałem Zagłębia Lubin. Miedziowi stali się synonimem średniaka. Tyle że raczej szarego niż solidnego.
GWARANCJA SOLIDNOŚCI
Fornalik, patrząc na historię jego pracy w różnych klubach, raczej tę solidność gwarantuje. Można się w jakiejś perspektywie spodziewać poukładania gry drużyny, sprawienia, że będzie tracić mniej bramek. Można zakładać, że pojawi się tam więcej doświadczonych graczy sprawdzonych już w warunkach polskiej ligi, bo jednym z kluczy do sukcesu nowego trenera Zagłębia jest minimalizowanie ryzyka i unikanie niespodzianek. Zatrudnienie go, zwłaszcza przed rundą wiosenną, które tradycyjnie są lepsze w wykonaniu jego klubów, znacznie zmniejsza ryzyko spadku Zagłębia z ligi i raczej zapowiada przesunięcie się tego klubu w okolice środka tabeli. Ale czy coś więcej?
POCZUCIE BEZPIECZEŃSTWA
Zagłębie to klub, który pozornie oferuje trenerom dość ciepłą posadę, z dobrymi warunkami, niskim ryzykiem spadku z ligi i niezbyt wygórowanymi wymaganiami, jeśli chodzi o walkę o czołowe miejsca w lidze. Fornalik to z kolei trener, który oferuje klubom ciepłą wodę w kranie. Jest przewidywalny i bezpieczny. Nie zawali przygotowań tak, by zagrozić bytowi klubu w lidze. Nie pokłóci się z całą szatnią i połową klubu. Nie chlapnie na konferencji czegoś, co sprawi, że zwrócą się przeciwko niemu kibice albo że powstanie na klub medialna nagonka. Nie sprowadzi bandy szemranych nowych piłkarzy z zaprzyjaźnionej agencji menedżerskiej. A jego pomysł na grę nie wypali się po trzech miesiącach. Zatrudniwszy go, można usiąść wygodnie w fotelu i na chwilę odpocząć, mając poczucie, że nic niepokojącego nie powinno się wydarzyć. Każdy trener przynosi do klubu jakąś obietnicę. Fornalik przynosi taką, że będzie spokojnie, rzetelnie i solidnie. I zazwyczaj jej dotrzymuje.
BRAK DOZY SZALEŃSTWA
Być może to z obu stron sensowna kalkulacja. Zagłębie to doświadczony ligowiec, a Fornalik to doświadczony trener. Doskonale znają wartość spokoju i solidności. Niewykluczone jednak, że tych samych argumentów można użyć jako zarzutów wobec klubu i trenera. Że zabrakło w tym jakiejś nuty awanturnictwa. Odrobiny ryzyka. Ruszenia po coś mniej przewidywalnego, ale bardziej ekscytującego. Fornalik mógł trochę przeczekać sytuację i spróbować udowodnić, że jednak potrafi pracować pod wielką presją, prowadzić duże postaci i być pod obserwacją rzesz kibiców oraz dziennikarzy, a także osiągać miejsca w czołówce, które byłyby traktowane jako obowiązek, a nie epokowy sukces. Zagłębie z kolei, bardziej niż ciepłej wody w kranie, którą i tak ma, mogło potrzebować kogoś, kto zdołałby rozpalić w tym klubie ogień. Wskazałby jakiś wielki cel i zaprzągł do jego realizacji całe otoczenie. A Waldemar Fornalik to trener, który raczej przekonuje otoczenie, niż je porywa. Ale skoro wszędzie, skąd odchodzi, ostatecznie nazywają go “Kingiem”, prawdopodobnie wie, co robi.
Fot. Newspix