Kacha Kaladze wciąż jest najlepszym i najdroższym gruzińskim piłkarzem w historii rodzimego futbolu, choć młodziutki Chwicza Kwaracchelia zamierza położyć kres takiemu stanowi rzeczy. Burmistrz Tbilisi nic sobie jednak z tego nie robi, bo już dawno zawiesił buty na kołku i aktualnie jest jednym z najbardziej wpływowych polityków w Gruzji.
W 2012 roku na OilPrice.com, stronie reklamującej się jako pierwsze źródło informacji o ropie i energetyce, pojawił się artykuł z następująco ironicznym zdaniem wprowadzającym: „Możesz mieć pewność, że twój kraj poważnie traktuje swoją politykę energetyczną, kiedy jako nowego ministra energetyki instaluje gwiazdę piłki nożnej bez żadnego kierunkowego wykształcenia i doświadczenia w tym sektorze gospodarki”.
W 2019 roku ośrodek badawczy NDI opublikował listę najbardziej lubianych przywódców gruzińskiej polityki. Kiepsko wypadła prezydent Salome Zurabiszwili, tylko ciut lepiej premier Mamuka Bachtadze. Dominował odbiór negatywny, w najlepszym razie neutralny, pozytywne odczucia stanowiły zaledwie jedną dziesiątą wszystkich wskazań. I wtedy, cały na biało, wparował Kachaber Kaladze, mer Tbilisi, ze swoim zaskakująco entuzjastycznym elektoratem: 45% respondentów oceniało go „bardzo dobrze” albo ”dobrze”, 37% odbierało go „neutralnie”, a tylko 15% opiniowało go „bardzo źle” albo „źle”. Miniona dekada w gruzińskiej polityce należy do Kachy Kaladze.
Porwanie Lewana
Trudno uwierzyć, że na początku wieku ten sam Kacha Kaladze był gotów wyrzec się ukochanej Gruzji w akcie desperackiej rozpaczy po zaginięciu swojego brata Lewana. W krótkiej prasowej notce na łamach „La Repubblica” z 25 maja czytamy o porwaniu dwudziestojednoletniego członka rodziny piłkarza Milanu: „Student stomatologii wyszedł z domu w Tbilisi i udał się do polikliniki, żeby poddać się rutynowym badaniom, które przechodził z powodu problemów z funkcjonowaniem serca. Lekarze są ostatnimi ludźmi, którzy widzieli go na wolności, bowiem od tamtej pory nie wrócił do domu. Policja z Tbilisi informuje, że niektórym świadkom wydaje się, że Lewan został zatrzymany przez dwóch mężczyzn w mundurach i wsadzony do samochodu. Przypuszcza się, że byli to porywacze przebrani za policjantów”.
„La Repubblica” snuła, że „porywaczami mogą być zwykli przestępcy, a nawet separatystyczni partyzanci powiązani z Czeczenią” i informowała, iż Kacha Kaladze szykuje się do czasowego opuszczenia Włoch, żeby wziąć udział w poszukiwaniach Lewana. Dwa dni później obrońca Milanu zagrał 59 minut w meczu z Romą. Wziął udział w szarpaninie. Wyłapał czerwoną kartkę. Przedwcześnie udał się do szatni. Niedługo później był już w Tbilisi. Ale niecały miesiąc później strzelał gola w ostatniej kolejce sezonu Serie A z Regginą. I to nie dlatego, że brata udało się odbić z rąk porywaczy, a dlatego, że nigdy nic wiążącego się w tej sprawie nie wyjaśniło.
Ilu było kidnaperów? Dwóch czy trzech? Kto ostatni go widział? Rodzice w domu, przyjaciele z uczelni czy lekarze w szpitalu? Już na samym starcie historii mnożyły się niejasności, bo w całej Gruzji panował ustrojowy i systemowy rozgardiasz, panoszyły się mafie i bandytierka, przyzwoity człowiek nie potrafił wskazać, kto w tym całym układzie jest zły, a kto dobry, kto policjant, a kto złoczyńca, jeśli w ogóle można było wspominać o jakimkolwiek tego typu rozróżnieniu moralnym na czarne i białe.
Jedne media podawały, że porywacze są w stałym kontakcie z rodziną Kaladze i oczekują 600 tysięcy dolarów. Drugie media dodawały, że familia dostawała szantażujące filmy z żywym Lewanem i kilkukrotnie bezskutecznie próbowała przekazać okup. Trzecie media ripostowały, że sprawa stała się oczkiem w głowie prezydenta Eduarda Szewardnadze, który obiecał gwiazdorowi Milanu, że władza odnajdzie i odbije jego brata ku własnej propagandowej chwale. Wszystkie wersje przyjmowano jako prawdziwe. Nawet, jeśli mijały dni, tygodnie, miesiące, a później lata, i jak nie było śladu po porwanym Lewanie, tak nie pojawiał się ślad po porwanym Lewanie.
Obiecanki-cacanki
Nie ma grama przekłamania w zdaniu, że Eduard Szewardnadze – dziedzic części politycznej spuścizny po Stalinie, nieudolny prezydent Gruzji, oskarżany choćby za rozbicie kraju, wzrost korupcji i wojnę w Abchazji – faktycznie publicznie obiecywał rodzinie Kaladze przywrócenie utraconego Lewana. Nie miał żenady i wyczucia w tych swoich zapewnieniach, popychał do nich zresztą również polityków ze swojego otoczenia, aż w końcu stracił władzę.
Reporter Wojciech Jagielski rozmawiał po latach z Kachą Kaladze o wydarzeniach tamtych dni i tak spisał jego relacje z tamtych dni w „Tygodniku Powszechnym”: – Czcza gadanina. Obiecywali, zapewniali, uspokajali, a tak naprawdę nie kiwnęli palcem, żeby go uwolnić. To miały być najlepsze lata mojego życia, a okazały się najgorszymi. Zamiast cieszyć się karierą i życiem we wspaniałym mieście, codziennie budziłem się z myślą o Lewanie. Nie miałem nawet pojęcia, czy wciąż żyje. Obwiniałem siebie, bo gdybym nie został znanym piłkarzem, nikt przecież nie podniósłby ręki na mojego brata.
Władzę w kraju objął Micheil Saakaszwili, który najpierw przeprowadził bezkrwawą rewolucję róż, a następnie jako przedstawiciel Zjednoczonego Ruchu Narodowego wygrał wybory prezydenckie z 96% głosów. W międzyczasie Kacha Kaladze przypominał o Lewanie, jego matka Medei wypłakiwała łzy, a jego ojciec Karlo groził, że spali się pod budynkiem parlamentu w Tbilisi. Micheil Saakaszwili chyba nie zareagował specjalnie akuratnie, bo Kacha Kaladze po dziś dzień ma go za jednego z największych wrogów.
Wyrzec się Gruzji
Ciało odnalazło się w maju 2005 roku. Po czterech latach od zniknięcia człowieka. W tajemniczej i wyizolowanej Swanetii wykopano nieoznaczony grób, w którym spoczywało osiem trupów. Jedne ze szczątek należały do Lewana. Główna teoria prawi, że porywacze przestraszyli się rozgłosu, który wybuchł po zniknięciu brata gwiazdy Milanu, bo tak naprawdę nie wiedzieli, kogo porywają i wcale nie żądali astronomicznie wysokiego okupu…
I dlatego zabili Lewana.
Ze strachu.
Wojciech Jagielski pisał w „Tygodniku Powszechnym”: „Parę lat potem aresztowano i skazano na więzienie cztery osoby, uznane za porywaczy Lewana. Jednak Kachaber Kaladze nie był przekonany, że ukarano prawdziwych winowajców. – Mało to niewinnych Saakaszwili powsadzał do więzień, żeby się ludziom przypodobać? Żeby pokazać, jaki to będzie surowy i sprawiedliwy?… – mówił mi”.
Wcześniej Kacha Kaladze groził złożeniem gruzińskiego obywatelstwa i opuszczeniem gruzińskiej reprezentacji. Bezpieczny azyl i nową ojczyznę znaleźć miał na Ukrainie, gdzie w końcówce lat 90. był ważną częścią świetnego Dynama Kijów z Walerym Łobanowskim u sterów i Andrijem Szewczenką na ataku. Dynama Kijów, które w Lidze Mistrzów pokonywało Real Madryt i w półfinale biło się z Bayernem.
Szewczenko, Łobanowski i Surkis. Jak Dynamo Kijów próbowało podbić Europę
Stamtąd też za rekordowe na warunki gruzińskiego futbolu 16 milionów podkupił go AC Milan, w którym nie tylko kopał tą swoją lewą nogą u boku wielbionego przez siebie Paolo Maldiniego, ale też sięgnął po wszystko, co się tylko dało wygrać – Ligę Mistrzów, Serie A, Coppa Italia, Superpuchar Włoch, Superpuchar Europy i Klubowe Mistrzostwa Świata. Jednocześnie jeździł do Gruzji, kiedy tylko pozwalał mu na to czas. W ojczyźnie spędzał każde wakacje i każde ferie. Dla ojczyzny grał jako kapitan, bronił, strzelał gole (tylko raz z Łotwą w 2007 roku) i samobóje (te dwa w jednym meczu z Włochami w eliminacjach do mundialu w RPA). Ojczyzny nigdy się ostatecznie nie wyrzekł.
Marzyciel
Drażnił go Micheil Saakaszwili.
Raz, że Kacha Kaladze nigdy nie wybaczył mu zamknięcia do więzienia Georgiego Demetradze, wielokrotnego reprezentanta kraju, za rzekome wspieranie tzw. „worowskich tradycji”, rozumiane jako kumplowanie się z członkiem postradzieckiego gangu, jednym ze „złodziejów w prawie”. Dwa, że obwiniał go za sierpniową wojnę rosyjsko-gruzińską z 2008 roku, a niektórych kręgach twierdziło się, iż tylko bezpośrednia interwencja piłkarza Milanu u właściciela swojego klubu i włoskiego premiera Silvio Berlusconiego sprawiła, że nie skończyła się ona bombardowaniem Tbilisi. Trzy, że gwiazdor kadry Gruzji postrzegał Saakaszwilego jako przywódcę nieudolnego. Zagubionego we własnych poglądach, prowadzącego niezrozumiałą politykę zagraniczną i równie absurdalną politykę wewnętrzną, uwikłanego w szemrane układy i interesy, toczącego wojny i wojenki z przypadkowymi ludźmi, a także niegwarantującego integralności i niepodległości narodu w sensie ścisłym.
Dlatego też Kaladze postanowił dołączyć do nowopowstałego ugrupowania Gruzińskie Marzenie. Projekt założył i ukonstytuował miliarder Bidzina Iwaniszwili, bogacz po okresie rosyjskiej prywatyzacji, zakochany we władzy, ale też nieprzepadający za firmowaniem partii własną twarzą, więc aktualnie trzęsący tamtejszą politykę z zacisza własnego gabinetu. Postać jest to szemrana, Agenda.ge informowała niedawno, że Parlament Europejski ponownie wezwał Radę Europejską do ukarania Iwaniszwilego za psucie demokratycznego procesu politycznego w Gruzji i pomoc Rosji w uniknięciu międzynarodowych sankcji…
Żeby jednak Iwaniszwili mógł wygrywać – a jego Gruzińskie Marzenie zwycięża we wszystkich najważniejszych gruzińskich wyborach od dziesięciu lat, co można przyjąć za fenomen, bo już politolog Lewan Lortkipanidze zauważał, iż we wcześniejszych dwóch dekadach odbyło się osiem wyborów parlamentarnych i po każdym z nich do władzy dochodziło ugrupowania polityczne, które nie istniało w poprzednim cyklu wyborczym – potrzebował znanych twarzy i charyzmatycznych liderów. Kacha Kaladze doskonale spełniał oba wymogi. Najwybitniejszy gruziński piłkarz w historii futbolu z całą swoją przeszłością i otwarcie wyrażonymi poglądami politycznymi był idealnym kandydatem na „Marzyciela”, jak sami określają się działacze Gruzińskiego Marzenia.
Seksowny minister
Emerytowanym piłkarzom na początku karier politycznych najczęściej słusznie zarzuca się brak jakiekolwiek doświadczenia zawodowego, predestynującego gościa, który przez 30 lat kopał piłkę w przód i w tył, do pełnienia istotnej funkcji społecznej. Gdy nie ma wiedzy, łatwo o kompromitacje, o wpadki, o błędy językowe, o klęski wizerunkowe, o bolesne odczarowanie i o spektakularny upadek.
Wielu myślało, że wyłoży się też Kaladze, bo Bidzina Iwaniszwili, przejmując na chwilę premierowską władzę, zaproponował mu stanowisko wicepremiera i tekę ministra energetyki. Niby zajmował się bankowością, nieruchomościami i sektorami energetycznymi w ramach Kala Capital, niby wszedł do zarządu JSC Progress, niby miał do czynienia z biznesem i gospodarką, ale z tego wszystkiego krytycy wyłuskiwali tylko potencjalny konflikt interesów, gdy przypomniano sobie, że Kaladze posiada połowę akcji największej elektrowni wodnej w Gruzji. Akcja oczywiście wyprzedał, deklarował pełną uczciwość, ale wątpliwości wciąż nie brakowało.
Charles Kennedy pisał na OilPrice.com: „Ze strategicznego punktu widzenia Gruzja jest ważnym szlakiem naftowym i gazowym, położonym między dwoma wiecznie wojującymi państwami – Azerbejdżanem i Armenią. To sprawia, że Gruzja jest kluczowym szlakiem eksportu ropy i gazu z Morza Kaspijskiego i Azji Środkowej do Europy przez Turcję i Morze Czarne. Tylko trzeba umieć to wykorzystać. Kaladze jest reklamowany jako świetny były piłkarz, odnoszący sukcesy biznesmen, zaangażowany w działalność organizacji charytatywnych, ale z pewnością nie jest Stevenem Chu, nadzwyczajnym szefem ds. energii w USA, choć wielu entuzjastów gruzińskiej władzy z jakiegoś powodu uważa, że podoła temu zadaniu, pomimo poważnej stawki i wysokiej rangi wyzwania. Bardziej prawdopodobny scenariusz jest jednak taki, że Kaladze jest marionetką kontrolowaną przez koalicję Gruzińskiego Marzenia i Iwaniszwilego. To byłoby w stylu oligarchów jego pokroju – utrzymywać zabawkę za pomocą sterowania pilotem”.
W tym samym tekście Kaladze określony jest przymiotnikiem „sexy”, który na stałe, i to nieironicznie, przylgnął do jego sylwetki w gruzińskiej polityce. Męski, szczupły, wysportowany, dynamiczny, elegancki, w drogich i skrojonych garniturach, po prostu przystojny. Na spotkaniach z wyborcami dawali mu piłkę, to zawsze coś jego lewa nóżka wyczarowała dla przełamania pierwszych lodów, a potem przemawiał zaskakująco niegłupio. Jako polityk balansował zaś na cienkiej linii, bywał krytykowany, szczególnie za umowy i układy z Rosją, ale w tej kwestii akurat twardo trzymał się pragmatycznej linii ideowej Gruzińskiego Marzenia.
Wojciech Jagielski pisał w „Tygodniku Powszechnym”: „Kiedy na początku 2016 r. Kaladze podpisywał z rosyjskim Gazpromem nową umowę na dostawy gazu, w Tbilisi opozycja wyprowadziła na ulice zagniewane tłumy, przeklinające byłego piłkarza oraz Iwaniszwilego, że oddają Gruzję Rosji w nowe poddaństwo.
– Histerycy i manipulatorzy… – kiedy mu to przypomniałem, Kaladze machnął z lekceważeniem ręką. Podpisał jednak dodatkowe porozumienie z Azerbejdżanem, który zapewnił dodatkowe dostawy gazu, gdyby okazały się Gruzinom potrzebne”.
Prawda była taka, że Kaladze nie poniósł klęski. Ba, po kilku latach w polityce należał do ścisłej grupy najbardziej wpływowych ludzi sprawujących władzę w Gruzji, a do tego wszelkie sondaże wskazywały, że sympatią cieszy się nie tylko wśród plutokratów, oligarchów i kacyków, ale też, i może przede wszystkim, wśród zwykłych ludzi. Nie było przypadku w tym, że powierzono mu odpowiedzialną rolę sekretarza generalnego Gruzińskiego Marzenia. Człowieka odpowiedzialnego za kształt partii i ciągłość w wygrywaniu kolejnych elekcji na wszystkich frontach.
Wódz Kaladze
Ministerialną tekę Kacha Kaladze porzucił dla wyborów na stanowisko burmistrza Tbilisi. W 2017 roku zagłosowało na niego ponad 200 tysięcy mieszkańców miasta, w którym mieszka prawie jedna trzecia wszystkich obywateli Gruzji. Podczas kampanii był arogancko pewny siebie, wręcz bezczelnie przekonany o własnej bezbłędności. Chodził po stolicy, cykał sobie zdjęcia z fanami i nakazywał uciszanie skandującej opozycji za użyciem najróżniejszych środków przymusu, sporadycznie kopał futbolówkę dla błyskawicznego poklasku, a jednocześnie przemawiał, jakby już od dawna był merem. Cóż, wizualizacja, jak to się teraz ładnie określa.
Po czterech latach rządów udzielił długiego wywiadu dla „Financial Times”. Chwalił się, ze za jego rządów „zasadzono tysiąc terenów zielonych”, „urządzono piętnaście parków” i „zakazano zabudowy na terenach zielonych, rekultywowano tereny zdegradowane i przestrzenie krajobrazowe, a także stworzono wokół miasta swoistą strefę krajobrazowo-buforową”. Mnożył przykłady wdrożenia przeróżnych „rozwiązań pro-środowiskowych”, zastosowania najróżniejszej maści „nowoczesnej infrastruktury” i puentował, że „Tbilisi nie będzie już miastem, w którym każdy będzie mógł budować sobie cokolwiek i gdziekolwiek bez żadnej kontroli”.
No i podkreślał, że walczy z wykluczeniem komunikacyjnym i technologicznym biedniejszej części miasta, na co prezentował twarde dane. Trochę propaganda dla propagandy, ale podróżnicy i fact-checkerzy z całego świata raz po raz potwierdzali, że choć scena polityczna w Gruzji wrzała i paliła się jak zwykle, to Tbilisi faktycznie się rozwijało. Najlepszy dowód? Poparcie 200 tysięcy i wygrane wybory w 2021 roku. Reelekcja w Tbilisi. Ale, co ważne, już nie w pierwszej turze, co przyjęto jako pierwszą poważniejszą wpadkę wodza Kaladze, który jednak, trochę na przekór, w sondażu z marca 2022 roku został uznany za najpopularniejszego polityka w Gruzji. Żadna tajemnica, że obrońca Milanu ma ambicje prezydenckie albo premierowskie.
Ostatnio nie jest jednak kolorowo. Eurasianet pisze o nim: „Jest rzadkim przykładem powszechnie lubianego polityka z rządzącej partii Gruzińskie Marzenie. Przedstawia obraz pogodnego, rodzinnego mężczyzny, regularnie pozującego z żoną i kilkorgiem dzieci. Często występuje publicznie, osobiście lub w mediach społecznościowych, nie robi mu to różnicy. I w przeciwieństwie do większości działaczy partyjnych, których programy wydają się koncentrować wyłącznie na utrzymywaniu opozycji poza władzą, przedstawił pozytywną wizję Tbilisi, w którym żyje się lepiej, skupiając się na pieszych i transporcie publicznym. Jego hasłem przewodnim było „Miasto pełne życia”. Obiecywał, że za cztery lata Tbilisi będzie najbardziej zielonym, najlepiej zorganizowanym i najpiękniejszym miastem w Europie. Teraz jednak coraz częściej pojawiają się demonstracje, które kpią z hasła Kaladze i nadają mu nowe sensy – „Miasto pełne korupcji” i „Miasto pełne śmierci”. I tak to powoli zaczyna wyglądać. Komunikacja miejska szwankuje. Metro jest zatłoczone. Dzieci giną w fontannach”.
Ostatnie zdanie jest nawiązaniem do śmierci trzynastoletniej dziewczynki po wejściu do fontanny w Vake Park. Wyszperano, że przetarg na jej remont odbył się w nieuczciwy sposób i domagano się dymisji mera. Ten ograniczył się do żałobnej mowy. Teraz ma poważniejsze sprawy na głowie. I bardziej personalne. Ostatnio – ni to wprost, ni to chyłkiem – publicznie groził pani prezydent Salome Zurabiszwili, żeby nawet nie zastanawiała się nad potencjalnym ułaskawieniem Micheila Saakaszwiliego, który został zatrzymany w Tbilisi w październiku 2021 roku podczas potajemnego powrotu do Gruzji przed wyborami samorządowymi i odsiaduje sześcioletni wyrok za nadużycie władzy w dwóch odrębnych sprawach, które sięgają czasów sprawowania urzędu, podczas gdy trzy inne sprawy są w toku.
– Nie trawię taniego aktorstwa Saakaszwiliego – mówił Kaladze, a następnie głowił, jak tu tańczyć tak, żeby i Unia Europejska, i Ukraina, i Rosja wciąż akceptowały ambiwalentną i pokraczną postawę Gruzji na arenie międzynarodowej.
To już dawno nie jest żaden piłkarz.
To wódz.
Czytaj więcej o związkach polityki ze sportem:
- Ubóstwo prezydenta Weaha
- Europejska reprezentacja afrykańska. Skąd wzięły się gwiazdy Maroka?
- Nie wierzymy w hidżab. O piekle irańskich kobiet
Fot. Newspix