Nastąpiła histeria. Powiedziałam, by wszyscy zostawili mnie w spokoju – tak Paulina Dudek opowiada nam o trudnym momencie, gdy po raz drugi doznała tej samej, strasznej kontuzji. W rozmowie z Weszło piłkarka PSG i reprezentacji Polski opisuje ból, związany z tym, że przez prawie dwa lata nie grała w piłkę. Teraz już gra i ma być ważnym punktem kadry na EURO. Dudek wspomina zwycięski Puchar Tymbarku i wyjazd do Barcelony, oraz mistrzostwa Europy U-17 sprzed 12 lat, kiedy po finale ominęła ją radość z koleżankami, ale widziała, jak ważny działacz PZPN z radości skacze do basenu. Wraca też pamięcią do swoich sportowych początków i opowiada o kulisach transferu do PSG.
![Nie grała w piłkę przez 659 dni. Paulina Dudek: Czułam ciągły ból [WYWIAD]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/07/638858410526461152-scaled.jpg)
Jakub Radomski: 659 dni to rok i 10 miesięcy. Przez tyle czasu nie rozegrałaś żadnego spotkania. Jak podnieść się, gdy najpierw raz zrywasz więzadła w kolanie, a później, kiedy bardzo pragniesz powrotu na boisko i jesteś go blisko, to dzieje się znowu?
Paulina Dudek, piłkarka PSG i reprezentantka Polski: Pierwsze zerwanie wydarzyło się we wrześniu 2022 roku, w meczu ligowym z Fleury. To był czas, gdy czułam się trochę bardziej zmęczona. Byłam w powietrzu, wpadła we mnie rywalka. Kiedy postawiłam stopę na ziemi, poczułam, jakby kolano mi się wykręciło. Pojawił się ból. Od razu wiedziałam, że stało się coś poważnego. Badania to potwierdziły. Zdarzały mi się wcześniej dłuższe przerwy spowodowane urazem, ale to była najgorsza kontuzja w karierze. Miałam jednak w głowie spokój, bo wiedziałam, że jestem w odpowiednim miejscu i wierzyłem w proces rehabilitacji. Nie byłam załamana, nie napędzałam się negatywnymi myślami. Potraktowałam to jak wyzwanie. Pomyślałam: „Niech moja forma po powrocie będzie lepsza niż ta sprzed kontuzji”.
A później był ten mecz sparingowy.
To stało się wcześniej, do meczu nawet nie doszło. To miał być pierwszy sparing po tym urazie. Do dziś pamiętam, jak w euforii pakowałam walizkę. Korki, ochraniacze, koszulka na zmianę. Mam w głowie obraz tego, jak wrzucam te wszystkie rzeczy i cieszę się: „Rany, pierwszy raz po kontuzji mogę spakować się na mecz. Ale super uczucie”. A tu na treningu przedmeczowym takie coś, jeszcze bez kontaktu z inną piłkarką.
Drugie zerwanie bolało mnie bardziej niż pierwsze. Nastąpiła histeria. Przez pierwsze 15-20 minut nie chciałam, by ktokolwiek do mnie podchodził. Weszłam do jakiegoś pomieszczenia i powiedziałam, żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju. Najgorsza była świadomość, jak wiele kosztował mnie powrót po pierwszej kontuzji. Nie mogłam uwierzyć, że znowu czeka mnie dokładnie to samo.

Paulina Dudek jako kapitan PSG
Co motywowało cię do powrotu?
Zawsze lubiłam wyzwania. Gdy poradziłam sobie z najgorszym momentem, zaczęłam odliczać w głowie. „Dobra, po miesiącu będę już w stanie robić to. A później to. Przyjdzie kolejny etap. Spokojnie Paulina, krok po kroku”. Takie nastawienie ratowało głowę i trochę pomogło. Wiedziałam jednak, że po tych niemal dwóch latach bez grania mój organizm trochę oduczył się pracy boiskowej. Kiedy w końcu wróciłam do treningów z drużyną, pewnych rzeczy musiałam uczyć się od nowa. Liczba impulsów fizycznych była przygniatająca, co generowało stres.
Myślałam, że gdy już wróciłam po dwóch zerwaniach, nic mnie nie może złamać, a organizm dawał znać, że nie wszystko jest w porządku. Pojawił się problem z plecami, dyskopatia, bardzo uciążliwa. Później doszedł do tego jeszcze kłopot z achillesem. To był nowy rodzaj bólu. Taki nerwowy, powodujący, że nie byłam sobą na boisku, bo szedł impuls do głowy, na zasadzie: „Trzeba wyhamować, bo nie mogę wykonać w pełni tego ruchu i innych też”. Zwykły wymach nogą generował ten impuls.
Ból był ciągły, nieustannie mi towarzyszył. Miałam wrażenie, że nie jestem sama na boisku. Że nieustannie towarzyszą mi cierpienie i frustracja. Że ciało mówi mi: „Nie możesz wyjść na boisko”. Fizjoterapeuci nie byli w stanie powiedzieć, kiedy to minie. Dostawałam informacje, że to może przejść z dnia na dzień, albo dopiero po czterech, pięciu miesiącach. Robiłam wszystko, co mogłam, a tkwiłam w niewiedzy.
Niewiedza bywa niszcząca.
Tak. W pewnym momencie pomyślałam: „Jeżeli dalej tak będzie, że co chwilę coś mnie blokuje, mogę już nie wrócić na swój poziom”. Bałam się tego, były czarne myśli. Na szczęście poradziłam sobie z tym. Teraz czuję się dobrze i chcę iść tylko do przodu.
W rozmowie z Hanią Urbaniak, która ukazała się pod koniec kwietnia w TVP Sport mówisz takie zdanie: „Z prądem rzeki idą tylko śmieci”. Kiedy ty po raz pierwszy w życiu mocno poszłaś pod prąd?
Każda zmiana klubu wiązała się z tym. Jestem osobą emocjonalną, więc opuszczałam w takich momentach swoją strefę komfortu. Musiałam się przemóc, poradzić sobie z emocjami i trudnościami. Największym pójściem pod prąd była jednak decyzja o wyjeździe do PSG.
Była końcówka stycznia 2018 roku. Masz 20 lat, jesteś zawodniczką Medyka Konin.
Wszyscy z boku mówili: „Kurczę, takiej propozycji się nie odrzuca”. Albo: „Musisz to zrobić. Jeżeli nie pójdziesz tam, długo możesz pluć sobie w brodę”. A dla mnie to był stres. Dużo stresu. Na podjęcie decyzji miałam dzień, może dwa, bo okienko transferowe zaraz się zamykało. Byłam na obozie przygotowawczym z Medykiem: trzeba było spakować walizki, wrócić do Konina, tam szybki przepak, wzięcie tego, co mogę i dzień później Paryż. Zmiana otoczenia, problemy komunikacyjne. Moje dwie siostry, Justyna i Asia, mają talent do języków, a ja potrzebuję więcej czasu niż one, by się ich nauczyć. I jeszcze te ciągłe pytania w głowie: „Czy ja poradzę sobie w PSG? Czy nie porywam się na zbyt głęboką wodę?”

Dudek w barwach Medyka Konin
Zadzwoniła do ciebie Katarzyna Kiedrzynek, występująca już od 2013 roku w PSG, tak?
Tak, od jej telefonu wszystko się zaczęło. Wtedy jeszcze myślałam: „Ok, ktoś mógł zwrócić uwagę na moje umiejętności”, ale jednocześnie tłumaczyłam sobie, że PSG na pewno interesuje się różnymi zawodniczkami. Nie do końca w to wierzyłam. Dopiero gdy dostałam informację od mojego menedżera, zrozumiałam, że robi się troszeczkę poważniej. I że zaraz może wydarzyć się coś większego. Wydarzyło się. Choć początki w PSG nie były łatwe.
Bardziej chodziło o wymogi fizyczne czy kwestie mentalne?
Jedno i drugie. To połączenie w pewnym momencie tak mnie docisnęło do ziemi, że ciężko było sobie z tym poradzić. Pierwsze dwa miesiące to była głównie ekscytacja. Niosła mnie energia zmiany. Później zaczęłam dostrzegać, że w moim treningu w zasadzie nic się nie zmienia. Nie potrafiłam się sprzedać. Trafiłam do PSG w lutym, zostały trzy, cztery miesiące do końca sezonu. Wiedziałam, że potrzebuję czasu, ale nie sądziłam, że będzie mi aż tak ciężko. Do tego pojawiła się tęsknota za bliskimi, rodziną.
Nie potrafiłam sobie z tym poradzić. W Polsce byłam czołową zawodniczką w topowym klubie w kraju, a tu przyszłam do zespołu, w którym czułam się bardzo mała. W ogóle się nie wyróżniałam. Miałam wręcz poczucie, że moje umiejętności nagle stały się dużo mniejsze. Mieszanka tych emocji powodowała, że było mi naprawdę ciężko psychicznie. Na szczęście po kilku miesiącach przyszły wakacje. Wróciłam do domu, do rodziny, odbyłam kilka rozmów z mamą i tatą. To mi pomogło poukładać wiele rzeczy w głowie. Pomyślałam: „Teraz wszystko zależy ode mnie: mogę wziąć się w garść i podjąć rękawicę albo od razu się poddać. Ale to drugie nie ma sensu”. Po powrocie do klubu i wraz ze startem kolejnego sezonu moja gra i nastawienie wyglądały już zupełnie inaczej.
Rozmawiamy dzień po finale Ligi Mistrzów, w którym męskie PSG rozniosło Inter, wygrywając aż 5:0. Jest w tobie myśl w stylu: „Oni to zrobili, teraz pora na nas”?
Na pewno czuję dumę, że PSG zwyciężyło, bo to mój klub, z którym bardzo się utożsamiam. Mam też pewne nadzieje w kontekście kobiecej sekcji. Na nasze wyniki ma wpływ wiele czynników: zmiany trenerskie, transfery, odejścia zawodniczek, zarządzanie drużyną, forma całej jedenastki. Dziś, patrząc jako już dość doświadczona piłkarka, wiem, że czasami musisz po prostu poczekać na odpowiedni moment, żeby coś wygrać. Męskiej drużynie to się udało.
Kiedy czułaś, że było najbliżej wygrania Ligi Mistrzyń?
W 2020 roku. Udało nam się wtedy zdobyć mistrzostwo Francji kosztem Lyonu, który wcześniej zwyciężał seryjnie. To było historyczne osiągnięcie. W półfinale Ligi Mistrzyń też czekał Lyon. Grałyśmy nieźle, miałyśmy swoje okazje, ale przegrałyśmy 0:1. Szkoda, bo to był właśnie ten moment, kiedy mogłyśmy mieć w pełni kompletny sezon: z ligą, pucharem kraju i Champions League.

Dudek w spotkaniu z Lyonem
Porozmawiajmy o tym, jak to się wszystko zaczęło. Twój tata grał w siatkówkę, a mama w koszykówkę.
Rodzice nigdy do niczego mnie nie zmuszali. Wszystko działo się naturalnie. Tata grał w II lidze i często zabierał mnie na swoje treningi. Patrzyłam, jak odbija z kumplami. Widziałam piłkę, to od razu brałam ją do ręki albo nogi i coś kombinowałam. Jako dziecko miałam łatwość z łapaniem każdego możliwego sportu. Szybko opanowywałam podstawy koszykówki, siatkówki i piłki nożnej. W podstawówce miałam wuefistę, który zabierał mnie na wszystkie możliwe zawody. Pamiętam biegi przełajowe, rzucanie piłeczką palantową. Na poziomie lokalnym, w moich Słubicach, byłam świetna. Zawody wojewódzkie mnie już trochę bardziej weryfikowały (śmiech).
Gdy grałaś w piłkę z chłopakami, stawiali cię na bramce. Frustrowało cię to?
Trochę tak, ale wiedziałam też, że to z ich perspektywy bezpieczne. Znałam jednak swoje możliwości i chciałam zagrać w polu, strzelić bramkę i pokazać im wszystkim, że dużo potrafię. Często tak właśnie było. Zresztą w Polonii Słubice grałam z chłopakami w moim wieku.
Jak do tego doszło?
W pewnym momencie, na zawodach szkolnych, zwrócił na mnie uwagę prezes Stilonu Gorzów Wielkopolski, w którym była już sekcja stricte kobieca. Problem polegał jednak na tym, że Słubice i Gorzów dzieli 80 kilometrów. Nie było możliwości, bym codziennie dojeżdżała na treningi, więc byłam zawodniczką tego klubu, ale jeździłam tam tylko na mecze, zawody. Wozili mnie rodzice. Jakoś tak wyszło, chyba z mojej inicjatywy, że poszło zapytanie, czy mogłabym trenować z chłopakami w Polonii. Trenerzy nie widzieli problemu. Miałam nawet wyrobioną kartę i zagrałam tam trzy mecze.
Pamiętam, że gdy przebierali się w jednej szatni, czułam się trochę niekomfortowo. Chodziłam po toaletach, by przebierać się osobno. Do gimnazjum przeniosłam się już do Gorzowa. Powstawała tam akurat klasa o profilu piłkarskim, na miejscu był internat. Zgadzało się wszystko. No po prostu rewelacja. Dopiero będąc w pierwszej klasie liceum, przeniosłam się do Medyka.
Miałaś 10 lat, gdy wygrałaś Puchar Tymbarku. Wybrano cię też najlepszą zawodniczką imprezy.
Występowałam w tamtych rozgrywkach ze szkolną drużyną ze Słubic, ale odpadłyśmy z zespołem z Gorzowa. Prezes Stilonu po meczu spytał mnie, czy nie chciałabym grać dalej w turnieju w jego drużynie. Przepisy to umożliwiały, oczywiście się zgodziłam. Pojechałyśmy do Szczecina, okazałyśmy się najlepsze, dostałam też indywidualną nagrodę. Dobre boiska, atmosfera na meczach, atrakcyjne nagrody. To pobudzało wyobraźnię. Czułam, że to może być wstęp do profesjonalnego grania.
W nagrodę pojechałyśmy do Barcelony. Pamiętam, że w hotelu otwierało się takie duże okno balkonowe i dosłownie kilka metrów za nim były palmy, a na nich papugi. Wiesz, że ja nigdy wcześniej nie widziałam na oczy papug? (śmiech). Poza tym one kojarzyły mi się z ptaszkami w klatce, a tu żyły na wolności. Poszłyśmy też oczywiście na Camp Nou. Nie kojarzę, z kim Barcelona wtedy grała, ale to był czas, gdy największą gwiazdą był Ronaldinho. Pamiętam, jak doszło do zmiany i właśnie Brazylijczyk opuszczał boisko. Na trybunach gromkie oklaski. Zmieniał go młodziutki Messi, który wtedy jeszcze piłkarsko raczkował. Leo wchodzi za Ronaldinho, a na trybunach cisza. Dużo potrafi się w piłce zmienić.
Z jakim nastawieniem reprezentacja do lat 17, z tobą w składzie, jechała na mistrzostwa Europy do Szwajcarii w 2013 roku?
My byłyśmy zaskoczone, że w ogóle znalazłyśmy się w finałach mistrzostw Europy. Nie czułyśmy presji, bo panowała opinia, że już sam awans na turniej to sukces. Miałyśmy jednak świadomość, że tworzymy fajną grupę i niesie nas atmosfera oraz relacje, które zbudowałyśmy między sobą. W turnieju brały udział cztery zespoły, więc pierwszym spotkaniem był od razu półfinał z Belgijkami. Wygrałyśmy 3:1, czego się trochę nie spodziewałyśmy, bo Belgia to był zespół na poziomie dwóch pozostałych, Hiszpanii i Szwecji. Bardzo silny. Wtedy zaczęła się euforia. Pamiętam telefony, informacje w kraju, że Polki zagrają w wielkim finale i to historyczny wynik.

Dudek w meczu kadry U-17, zdjęcie z 2013 roku
Byłyśmy w amoku. Miałam poczucie, że nie zdążyłyśmy jeszcze ochłonąć po awansie na turniej, a tu nagle gramy wielki finał. Dzwoniły rodziny, znajomi, zainteresowały się media, co było dla nas czymś nowym. Wcześniej zainteresowanie piłką kobiecą w Polsce było znikome.
To było trudne?
Raczej dziwne. Pamiętam, że w Szwajcarii było z nami dwóch chłopaków z Łączy Nas Piłka: Łukasz Wiśniowski i operator Kuba Rejmoniak. Obaj zaczynali wtedy pracę w PZPN-ie i trochę otwierali nam oczy na to, że warto się przemóc i swobodnie pokazywać w materiałach wideo. Byli bardzo otwarci, złapałyśmy z nimi flow. Pokazali nam, jak wygląda świat mediów, choć wciąż było czymś dziwnym, że ktoś się nami nagle tak bardzo zainteresował.
W półfinale z Belgią Katarzyna Gozdek, który dziś gra w beach soccera, doznała poważnej kontuzji. I okazało się, że to ty, choć byłaś jedną z najmłodszych w drużynie, zostaniesz kapitanem w meczu o złoto. To było coś specjalnego?
Zdecydowanie tak. Tamten dzień, tamten finał uświadomiły mi, że to właśnie początek mojej wielkiej przygody z piłką. Wychodziłyśmy na wielki finał mistrzostw Europy, a ja, jako kapitan, pierwsza postawiłam stopę na murawie. Pomyślałam sobie wtedy: „To jest to, co chcę robić profesjonalnie. Ale na razie moim marzeniem jest wygrać ten finał”. Ciekawe jest to, że ja nie pamiętam absolutnie żadnej minuty z tamtego meczu. Emocje, stres wszystko przyćmiewały.
Kiedy wraca ci pamięć? Gdy cieszycie się tuż po końcowym gwizdku?
Nie, bo ja się w zasadzie nie cieszyłam.
Jak to?
Po kilku minutach zostałam zabrana na testy antydopingowe. Musiałam poczekać aż mi się zachce, pójść do toalety. Spędziłam tam jakieś półtorej godziny. Obok mnie siedział „Wiśnia”. Oczywiście rozdzwoniły się pierwsze telefony, więc podawał mi co chwilę telefon i tylko mówił, jaki dziennikarz dzwoni i skąd. W sumie dobrze spożytkowaliśmy ten czas, od razu udało się załatwić parę tematów. Było mi jednak trochę żal, że nie mogłam w euforii bawić się z dziewczynami. W hotelu były tańce. Spania nie było za wiele. Ja dojechałam na koniec tego wszystkiego, wiele rzeczy dziewczyny pokazywały mi później na filmikach, ale widziałam jak pan Maciej Sawicki, wtedy sekretarz generalny PZPN, z tej wielkiej radości wskoczył do basenu.
Niedługo później, mając tylko 16 lat, debiutowałaś już w seniorskiej kadrze. Przegrałyście wtedy wysoko, 1:4 z Węgierkami. To też pokazuje, jak wiele się zmieniło. Dziś wasza kadra, tak zakładam, łatwo odprawiłaby te rywalki.
Pojechałam na zgrupowanie z kadrą U-19 i w tym samym momencie była tam też reprezentacja seniorska. Skończyłyśmy turniej, a dorosły zespół grał z Węgierkami. Trener Wojciech Basiuk spytał, czy mogłabym zostać i znaleźć się w kadrze meczowej. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo tego chciałam. Zadebiutowałam, pojawiłam się z ławki. Strasznie byłam zestresowana, grałam obok doświadczonej Patrycji Pożerskiej (starsza od Pauliny o 13 lat – przyp. red.), która była dla mnie wzorem. Pamiętam, że w pewnym momencie krzyknęła: „Brawo Paulinka!”. Dwa wyrazy, a dały mi nagle mnóstwo energii do biegania. Wtedy to był transfer na jeden mecz, ale później byłam już regularnie powoływana. Dorosła kadra stanowiła przeskok. Trafiłam w miejsce, gdzie na odprawach oglądało się wycinki spotkań, był główny trener, asystent, trener bramkarek, do tego analityk i osoba od przygotowania motorycznego. Wszystko wydawało mi się dużo bardziej profesjonalne.
A nie było tak profesjonalne, jak jest teraz.
To prawda. Dopiero z czasem dostrzegałam, że niby wszystko jest ok, ale rywalki, będące wyżej w rankingu, są tak naprawdę cztery kroki przed nami, bo np. mają odnowy. U nas przez pewien czas trenerzy nie byli świadomi, że trzeba się rolować. Przygotowanie taktyczne i pewne rozwiązania na boisku też nie wyglądały tak, jak teraz. To przychodziło z czasem.
Miałaś różnych trenerów oraz trenerki. Gdybym poprosił cię o wskazanie jednej rzeczy, która na ich tle wyróżnia Ninę Patalon, co by to było?
Szczerość. Ta dotycząca aspektów boiskowych, ale też pozaboiskowych. U trenerki Niny nie ma owijania w bawełnę. Jest bezpośredni komunikat i według mnie to duży plus, bo po prostu wiem, na czym stoję. Mam jasność: co jej się podoba, co nie i czego ode mnie oczekuje. Nie ma zadawania pytań, domysłów w głowie czy snucia jakichś historii.

Nina Patalon i Paulina Dudek
Szwajcaria kojarzy ci się ze złotem z kadrą U-17, a teraz w tym samym kraju niebawem odbędą się mistrzostwa Europy – pierwsza tak ważna impreza, na którą awansowała dorosła kadra. Jesteście w grupie z Niemkami, Szwedkami i Dunkami. Widziałem zestawienie, sugerujące, że to jedno z najgorszych możliwych losowań.
Mamy świadomość, że to ciężka grupa, ale z Niemkami miałyśmy już możliwość grać dwa razy w Lidze Narodów. Wiemy, czego mniej więcej można się po nich spodziewać. A jeśli chodzi o nastawienie, to ja czuję przede wszystkim podekscytowanie. Odliczam już w głowie dni do pierwszego meczu, właśnie z Niemkami. To taka zwyczajna chęć sprawdzenia swoich możliwości. Czy w naszej grze będzie widać progres? Czy coś się zmieni? Chcę poznać odpowiedzi na te pytania.
O presji, takiej wewnętrznej, nie chcę mówić, bo to bardzo zindywidualizowana kwestia, ale ja osobiście uważam, że nie możemy jej sobie narzucać, bo wiele osób ma świadomość, w jak silnej grupie jesteśmy i zwyczajnie nie oczekuje od nas zbyt dużo. Niewielu ludzi pewnie uważa, że jesteśmy w stanie wyjść z tej grupy. To może być nasza przewaga. Chcę, żebyśmy wyszły na każdy mecz, nie czując presji, z nastawieniem, żeby jak najbardziej swoją dobrą grą uprzykrzyć życie przeciwnikowi. Chcę, żebyśmy opuszczały Szwajcarię z poczuciem, że nic więcej nie dało się zrobić.
Wierzę, że przy takim podejściu możemy zagrać na bardzo dobrym poziomie i uzyskać wynik, z którego będziemy dumne.
ROZMAWIAŁ: JAKUB RADOMSKI
Fot. Newspix.pl