Ponad 60 milionów euro. Tyle – łącznie, biorąc pod uwagę wszystkie opłaty – wyłożył na stół Real Madryt, by sprowadzić do siebie Franco Mastantuono. Argentyński pomocnik jest powszechnie uznawany za największy aktualnie talent w całej Ameryce Południowej i największy argentyński talent od czasów Leo Messiego. Czy słusznie? Za co tak naprawdę zapłacili Królewscy? Jak gra młody zawodnik? I czemu jego kariera jest miejscami zbieżna z tą… Rafy Nadala?
Franco Mastantuono, czyli największy argentyński talent… od Messiego?
Nawet gdyby wziąć pod uwagę tylko pieniądze, które trafią do River Plate – czyli 45 milionów euro – Mastantuono jest 11. najdroższym nastolatkiem w historii futbolu. Wśród graczy, za których płacono przed osiemnastką – bo urodziny obchodzić będzie w sierpniu – jest drugi. O 2,5 miliona euro przebija go tylko… przyszły klubowy kolega, czyli Endrick. Takie pieniądze wykłada się często na graczy już ukształtowanych, bywa, że należących do czołówki na swojej pozycji.
Real Madryt tymczasem postanowił sięgnąć po swego rodzaju obietnicę, że Mastantuono zrealizuje swój ogromny potencjał. Zrobił to w dodatku w tym samym momencie, w którym Manchester City taniej – bo za 36,5 miliona euro – sprowadził obytego na wysokim poziomie, starszego o cztery lata i grającego w Europie Rayana Cherkiego. Stąd kwota wyłożona na Franco budzi momentami zdumienie. Ale gdy przyjrzeć się temu, co Mastantuono faktycznie obiecuje, przestaje to robić.
Bo ten chłopak to faktycznie Talent. Przez duże, ogromne wręcz “T”. I jeśli wszystko pójdzie dobrze, szybko może podbić serca kibiców na Bernabéu.
Real w DNA
Interesowało się nim pół Europy. Już rok temu można było przeczytać o tym, że Franco Mastantuono obserwują kluby angielskie, zerka nieśmiało w jego stronę też Atlético Madryt, katalońskie media wspominały naturalnie o Barcelonie, a we Francji walczyć o młodego pomocnika miało PSG.
I to ci ostatni byli najbliżej zakontraktowania Mastantuono. Niedawni zdobywcy Ligi Mistrzów załatwili już właściwie wszystkie formalności, Luis Enrique rozmawiał ponoć kilkukrotnie z 17-latkiem i jedyne czego brakowało, to podpisu samego zawodnika. Ten pewnie by go złożył, gdyby nie to, że zgłosił się Real Madryt. Królewscy zresztą też monitorowali postępy Argentyńczyka od dłuższego czasu, ale gdy po podpisaniu nowego kontraktu z River znacznie zwiększyła się jego klauzula odejścia, temat odpuścili.
Fanami talentu Franco pozostali jednak Santiago Solari – były piłkarz i trener, a obecnie dyrektor ds. futbolu – oraz Juni Calafat, jedna z najważniejszych postaci w transferowej strukturze Królewskich, człowiek, który odpowiadał między innymi za sprowadzenie Viniciusa czy Rodrygo. To oni mieli przekonać i Xabiego Alonso, i Florentino Pereza, że warto zainwestować ogromne środki w transfer zawodnika River Plate.
A gdy Franco usłyszał, że Real jest na niego zdecydowany, to z miejsca zrezygnował z pomysłu przejścia do PSG.
Daniel Brizuela, skaut odpowiedzialny za odkrycie talentu Mastantuono, mówił na łamach „Asa”: – Myślę, że jest gotów [na transfer]. Pracował bardzo ciężko, bo jego marzeniem zawsze było grać dla Realu Madryt. Sam też zawsze powtarzałem, że patrząc na jego styl gry, technikę, nawet fizyczność – ma DNA Realu.

Sam Mastantuono – już kilka lat temu – mówił, że to Real Madryt jest jego wymarzonym klubem. I to mimo tego, że idolem dla młodego Franco – jak zapewne dla każdego Argentyńczyka w tym pokoleniu – był i pozostaje Leo Messi. Z jednej więc strony legenda Barcelony, z drugiej – marzenie o grze w białej koszulce. Dlatego, gdy Real się zgłosił, Franco zrobił wszystko, by trafić do stolicy Hiszpanii.
Jak donosili hiszpańscy dziennikarze: od razu zapewnił, że w żaden sposób nie utrudni tego ruchu. Pierwotnie chciał zostać w River do zimy i końca argentyńskiego sezonu, ale zgodził się przejść wcześniej, po Klubowych Mistrzostwach Świata. Osobiście rozmawiał z Junim Calafatem i José Ángelem Sánchezem (dyrektor wykonawczy klubu, jedna z najważniejszych postaci w gabinetach Realu), a przez wideo z Xabim Alonso. Zapewniał, że chce trafić do klubu. River też poszło na rękę Królewskim – oba kluby mają zresztą naprawdę dobrą relację – i zgodziło się rozbić płatność na raty, zamiast jednorazowej transakcji w wysokości klauzuli odejścia wpisanej w kontrakt Franco.
A Mastantuono? On miał powiedzieć, że „Madryt to Madryt”. I dzięki temu spełnił marzenie.
Jak Rafa Nadal… tylko odwrotnie
Urodził się w Azul, 300 kilometrów od Buenos Aires. Ponoć miał talent właściwie do każdego sportu, jakiego się chwycił, ale szczególnie do dwóch – piłki nożnej i tenisa. Mógł więc zostać kolejnym Juanem Martinem del Potro i walczyć o tytuły wielkoszlemowe, zresztą w pewnym momencie pracował w grupie Guillermo Corii, finalisty Roland Garros z 2004 roku. Miał się od kogo uczyć.
Jednak piłka kusiła, a oferta z River Plate przyszła szybko – miał 10 lat, gdy wypatrzyli go tamtejsi skauci i zaoferowano mu miejsce w akademii. Oferta została jednak odrzucona. Rodzice młodego Franco uznali, że jest zbyt młody by opuścić dom i lepiej, by nadal trenował tenisa, a piłkę kopał w lokalnych ekipach. Dziwna decyzja? Niekoniecznie. Guillermo Coria mówił bowiem o młodym podopiecznym tak: – Był jednym z najlepszych graczy w kraju w swoich kategoriach wiekowych.
Biorąc pod uwagę, że to opinia gracza należącego w przeszłości do światowej czołówki, można zrozumieć, że rodzice Mastantuono mieli podstawy, by podejrzewać, że tenisowy rozwój syna też może przynieść wspaniałe efekty. Jednak w 2019 roku Franco stanął na rozdrożu: River znów zaprosiło go do siebie, a równocześnie tenisowa kariera wciąż jawiła się jako wielka szansa.
Kiedyś przed takim dylematem stał też Rafa Nadal, również utalentowany na murawie, w dodatku wujek Hiszpana był znanym piłkarzem, grał między innymi w barwach Barcelony. Ale Rafa – na szczęście dla tenisa – postawił na kort. Franco wybrał odwrotnie.
Tym razem przystał na ofertę River i pojechał do klubowej akademii. W średnim momencie, niedługo potem wybuchła globalna pandemia i na moment zahamowała jego rozwój. Gdy jednak mecze wróciły, Mastantuono właściwie od razu pokazał, jak wielkim talentem jest. Od samego początku grał ze starszymi od siebie, zwykle o dwa lata, a i tak się wyróżniał. Zostawał królem strzelców na różnych poziomach młodzieżówek. Asystował. Rozgrywał. Był liderem kolejnych drużyn, często kapitanem.
A jego pierwszy mecz? W jednej z młodzieżowych ekip, o mistrzostwo kraju. Wskoczył do składu, zagrał świetnie, drużyna wygrała. To wszystko sprawiło, że w River szybko zrozumieli, że tego chłopaka nie mogą zmarnować, a tym bardziej – wypuścić za grosze. Gdy miał 16 lat i jeszcze nawet nie zadebiutował w seniorskiej drużynie, podpisał kontrakt z klauzulą odejścia w wysokości 45 milionów dolarów.
Niedługo potem część tego, co napisano w poprzednim zdaniu nie była już aktualna.
Rekordzista
Franco Mastantuono w River od początku gonił rekordy. Martin Demichelis – ówczesny trener – szybko zaprosił go na treningi pierwszej drużyny i już w styczniu 2024 roku wpuścił na boisko w meczu pucharowym. Miesiąc później Franco po raz pierwszy trafił do bramki – w meczu z Excursionistas krajowym pucharze. Został tym samym najmłodszym strzelcem w historii klubu (miał 16 lat, 5 miesięcy i 24 dni), bijąc rekord Javiera Savioli.
Skrót meczu, w którym Franco zdobył pierwszego gola dla River.
Wystartował więc świetnie. A potem nastąpiło pewne zahamowanie.
Choć nie z jego winy. To Demichelis na niego nie stawiał i było to tak naprawdę gwoździem do jego trumny, bo fani nie potrafili zrozumieć – a dziwili się pewnie i w gabinetach – czemu tak genialnego nastolatka brakuje w składzie. A że wyniki też trenera nie broniły, no to ten ostatecznie wyleciał z posady. Do River Plate trafił później legendarny dla tego klubu szkoleniowiec, czyli Marcelo Gallardo.
A on już na Franco chciał stawiać i to robił. Mastantuono w międzyczasie zresztą otrzymał nowy kontrakt, za który odwdzięczył się kapitalną bramką z rzutu wolnego na wagę zwycięstwa w Superclasico przeciwko Boca Juniors. I tak, był najmłodszym strzelcem bramki w historii tych spotkań (17 lat, 8 miesięcy i 13 dni), a filmik z jego golem krążył po wszystkich serwisach społecznościowych. Bo młodzian dokonał rzeczy wielkiej i przepięknej zarazem.
To wszystko sprawiło, że powołano go do reprezentacji Argentyny. Tej pierwszej, bo kolejne szczeble młodzieżówek przeskakiwał ze sprawnością Armanda Duplantisa przelatującego nad tyczką i z U-17 przeszedł od razu do U-20, a stamtąd do dorosłej kadry. Lionel Scaloni dał mu wejść na kilka minut w meczu eliminacji mistrzostw świata przeciwko Chile. To był epizod, ale niezwykle znaczący.
Dlaczego? Pewnie się domyślacie. Mastantuono został dzięki niemu najmłodszym w historii graczem, który wystąpił w kadrze Argentyny w meczu o stawkę.
Co jednak u niego najważniejsze – wszystko to brał na chłodno, bez emocji. A przynajmniej tego nie pokazywał. Jak mówił Javier Mascherano, były gracz między innymi Barcelony, który poznał Franco w prowadzonej przez siebie juniorskiej reprezentacji Argentyny: – Najbardziej zaimponowało mi nie to, co robił z piłką, ale jego mindset. Pod tym względem wygląda, jakby miał 25 lat. Jest głodny sukcesów, skromny i rozumie, co znaczy poświęcenie. Na jego wiek to zaskakująca dojrzałość – mówił argentyński trener.

Franco Mastantuono w debiucie dla seniorskiej reprezentacji Argentyny. Fot. Newspix
Jednak dojrzałość nie wystarczyłaby, by skusić Real Madryt. Zwłaszcza za taką cenę.
Za co zapłacił Florentino Perez?
Świetny drybling, ale przede wszystkim odwaga w podejmowaniu pojedynków i to w fizycznej, trudnej lidze, jaką jest argentyńska. Bardzo dobra lewa noga, gorsza prawa – choć nie tak, że tylko do tramwaju, swoje potrafi i z niej, ale jest trochę jak Angel Di Maria w tym, że dopóki się go nie zmusi do skorzystania z prawej stopy, to będzie wolał używać wyłącznie lewej. Strzał z dystansu – topowy.
Do tego kreatywność, umiejętność rozbijania obrony rywala podaniami. Szybkie przejścia z piłką do ataku, świetny w jej prowadzeniu, jeszcze lepszy w wynajdywaniu partnerów. Raczej nie gość od zwalniania gry, a wręcz przeciwnie – on ma akcje napędzać. Sam zresztą mówił, że lubi „być na boisku bezpośredni”. Do tego jest nieprzewidywalny, lubi na boisku wolność, choć cierpi na tymczasem jego gra w tyłach i odbudowywanie formacji po stracie piłki. Ale to też cechy młodości, świadomość taktyczna jest do wykształcenia.
Wytrzymałość – bardzo dobra. Szybkość? No, zależy jak spojrzeć. Na pewno jest szybki, ale nie jak klasyczny skrzydłowy – choć często schodzi do boku. Nie odjedzie obrońcom jak Vinicius, natomiast arsenał zwodów i sztuczek ma taki, że potrafi im się urwać na inne sposoby. Niektórzy przyrównują go do innego genialnego nastolatka, czyli Lamine’a Yamala. Inni wspominają młodego Leo Messiego (mówiąc przy okazji, że właśnie od czasów Lionela nie było w argentyńskiej piłce takiego talentu) albo nawet tego nieco starszego – który lubił zaczynać akcje z prawej strony, a potem ścinać z piłką do środka i tam szukać opcji do dalszego jej rozprowadzenia.
Ale są i inne opinie. Javier Saviola sugerował, że i pod kątem gry, i tego, jak wygląda jak do tej pory jego kariera, Franco jest podobny do niego, ale też Jamesa Rodrigueza, bo Kolumbijczyk grał w Realu i też był świetną „10”, a Mastantuono – przynajmniej na razie – raczej bliżej do ustawienia za plecami napastnika niż operowania konkretnie na skrzydle.
Do poprawy na pewno ma wykończenie, mógłby być bardziej skuteczny. Ale do sytuacji podbramkowych dochodzi z łatwością godną pozazdroszczenia czy to przy podaniach od kolegów, czy takich, które sam sobie wypracowuje. Zachwyca jego pierwszy kontakt, bo niezależnie od tego, ilu obrońców ma obok, to genialnie potrafi wypracować sobie nim miejsce na murawie. Generalnie: umie już teraz naprawdę wiele, a pod okiem Xabiego Alonso powinien się tylko rozwinąć.
Jeden, poważny znak zapytania
Zastanawia tylko jedno.
Pytaniem bowiem pozostaje, czy aby dostanie potrzebne minuty. Real ma Kyliana Mbappe, Viniciusa Juniora, Rodrygo, Brahima Diaza, Ardę Gulera, Jude’a Bellinghama, Fede Valverde i kilku innych pomocników, a mówi się, że może sprowadzić jeszcze kogoś w typie Toniego Kroosa. Miejsca więc bardzo brakuje, jednak w Madrycie uznali, że po prostu nie wypada stracić takiego talentu, a sam Alonso ponoć również był zwolennikiem jego sprowadzenia, co sugerowałoby, że ma na niego pomysł.
I, z perspektywy Królewskich patrząc, oby tak było. Na razie w tych kosztownych transferach z Ameryki Południowej skuteczność Realu jest niezła – Vinicius został graczem klasy światowej, Rodrygo miewa wielkie mecze, a nawet całe miesiące, choć często jest chimeryczny, Endrick dopiero się rozwija, ale kilka bramek już zdobył. Nie sprawdził się tak naprawdę tylko Reinier. Teraz do tego grona doszedł Franco i wydaje się, że on na starcie swojej przygody z Realem będzie bardziej ukształtowanym piłkarzem od tych przywołanych z czasów, gdy do Madrytu przyjeżdżali po raz pierwszy.
Innymi słowy: przy dobrym prowadzeniu jego kariery, te 60 milionów euro powinno spłacić się szybko. Florentino Perez wyłożył na stół sporo pieniędzy, ale zrobił to za talent czystej wody, ogromny potencjał, który – wszyscy w Realu na to liczą – się urzeczywistni.
Oczywiście, łatwo nie będzie. Saviola ostrzegał Franco, że trudno może być mu się zaadaptować, trafi w końcu do innego klubu, za Ocean, będzie musiał się odnaleźć. Odezwał się też na przykład James Rodriguez, który też napomykał, że adaptacja będzie kluczowa. – Franco jest już bardzo dobry, a kiedy otaczają cię świetni gracze, wszystko staje się nawet łatwiejsze. W Madrycie wiele od ciebie wymagają, ale też wiele ci dają. Jeśli Franco będzie ciężko pracować i dobrze się zaadaptuje, poradzi sobie – mówił Kolumbijczyk.

Franco Mastantuono pojedynków się nie boi. Fot. Newspix
Wszyscy w ekipie Królewskich oczekują, że Franco Mastantuono podoła wyzwaniu. Fani Realu tym bardziej, że wreszcie mogą liczyć na to, że bliżej prawej strony będzie biegać ktoś świetnie operujący lewą nogą, bo takiego piłkarza brakowało od czasów Garetha Bale’a. Sam Argentyńczyk na pewno też wierzy, że to będzie przygoda na lata i zostanie w Madrycie dobrze ponad dekadę. Na pewno ma ku temu umiejętności i mentalne nastawienie, przynajmniej jeśli wierzyć osobom, które go znają.
A reszta? To już wróżenie z fusów. Nie wiemy przecież nawet, jak Xabi Alonso będzie ustawiać Real w tym sezonie. A zresztą Franco na razie ma jeszcze przed sobą Klubowe Mistrzostwa Świata, czyli pożegnalne mecze w River. To po nich dołączy do Los Blancos.
Pierwsze z tych jego ostatnich spotkań już dziś, o 21. Zmierzy się z Urawa Diamonds, czyli zespołem prowadzonym przez Macieja Skorżę. Przekonamy się, czy polskiemu szkoleniowcowi uda się zatrzymać genialnego nastolatka. A przy okazji zobaczymy, jak ten poradzi sobie z presją – bo po głośnym transferze do Realu oczywistym jest, że wielu fanów będzie oglądać ten mecz tylko dla niego.
To jego pierwszy taki test. Kolejne przyjdą w najbliższych miesiącach, już w Madrycie.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Najlepszy polski trener. Fenomen Macieja Skorży w Japonii [REPORTAŻ]
- Abramowicz: Gdyby nie piłka, rozwinąłbym hodowlę zwierząt egzotycznych [WYWIAD]
- Gdzie jest sufit Wieczystej? „Będziemy w stanie walczyć o Ekstraklasę”
- “Będzie najlepszy w Polsce”. Kim jest Edward Iordanescu, nowy trener Legii?
fot. NewsPix.pl