Po zatrudnieniu przez Legię Rumuna Iordanescu, już osiem klubów Ekstraklasy ma zagranicznych trenerów. W całej historii naszej ligi udało mi się znaleźć tylko jeden moment, gdy więcej (dziewięć) klubów miało szkoleniowców spoza Polski. Było to w… 1929 roku.

Obecnie w Europie tylko Cypr i Anglia w mniejszym stopniu od nas stawiają na rodzimych szkoleniowców. Ale nam pod względem poziomu bliżej raczej do wyspy na Morzu Śródziemnym niż do ojczyzny futbolu. Czy polska szkoła trenerska ma się tak źle, że już prawie nikt, poza Cezarym Kuleszą, nie zatrudnia menadżerów znad Wisły?
Liczba trenerów zagranicznych w klubach Ekstraklasy
Pod koniec ubiegłego roku w Lechii Gdańsk Anglik John Carver zastąpił Szymona Grabowskiego, a w marcu Chorwat Željko Sopić objął posadę w Widzewie po Danielu Myśliwcu. Zagranicznych trenerów zaangażowały także Śląsk i Stal, ale akurat te dwa kluby zgodnie spadły z ligi.
Wyniki Feio w Legii, Gierczaka w Górniku, Vukovicia w Piaście i Kroczka w Cracovii okazały się niezadowalające. W ich miejsce w komplecie przyszli szkoleniowcy z zagranicy: odpowiednio: Rumun Edward Iordanescu, Słowak Michal Gasparik, Szwed Max Mölder i Słoweniec Luka Elsner. Dołączyli tym samym do Nielsa Frederiksena w Lechu, João Henriquesa w Radomiaku, dzięki czemu mamy w Ekstraklasie już ośmiu zagranicznych trenerów.
Jeszcze wiosną 2024 roku, po zwolnieniu Galki z Radomiaka i van den Broma z Lecha, było ich tylko trzech: Gustafsson w Pogoni, Runjaić (a potem Feio) w Legii i Vuković w Piaście. A ponadto tego ostatniego trudno w pełni traktować jako obcokrajowca, skoro od ponad dekady pracuje w Polsce i posiada polskie obywatelstwo.
Z kolei jeszcze jesienią 2021 roku zaszczycał nas swoją obecnością jedynie duet zagraniczny: Runjaić z Adrianem Gulą w Wiśle Kraków. Natomiast ostatni przypadek, gdy mieliśmy jednego rodzynka-obcokrajowca, to 2013 rok. Przez kilka pierwszych dni sierpnia po zwolnieniu Pavla Hapala z Zagłębia i przed zatrudnieniem Jose Rojo Martina przez Koronę, jedynym nie-Polakiem na ławce trenerskiej Ekstraklasy był Stanislav Levý w Śląsku.

Od ściany do ściany
Widać wyraźnie, że liczba trenerów zagranicznych ostatnio się zwiększa, ale nie jest to prosty, systematyczny wzrost. Od 2017 roku do wiosny 2019 trwał na nich prawdziwy boom. Potem trend się odwrócił i takich szkoleniowców przez ponad dwa lata ciągle ubywało.
Kolejny szał na zagranicę zaczął się zimą 2021/22 i trwał bardzo intensywnie do wiosny 2023. Jak szybko przyszedł, tak też mocno się zakończył prawdziwym tąpnięciem przez kolejny rok. Z kolei przez ostatnie dwanaście miesięcy średnio co około sześćdziesiąt dni przybywa do nas kolejny obcokrajowiec. To tempo prawdziwie ekspresowe, bo przecież niektórych trzeba w międzyczasie zwalniać.
Wygląda na to, że prezesi polskich klubów kierują się od wielu lat prostą zasadą: jak konkurencja bierze Polaka, to ja też. Jak rywale biorą obcokrajowca, to ja wraz z nimi. Trudno inaczej wytłumaczyć stadne rzucanie się na zagranicznych trenerów, a potem grupowe ich zwalnianie. Właściciele zespołów popadają ze skrajności w skrajność. Zgodnie z tą logiką, polscy uczestnicy karuzeli trenerskiej nie powinni się przesadnie martwić. Za chwilę trend powinien się odwrócić i kto wie: może znajdzie się miejsce nawet dla Michała Probierza?
Komu to przeszkadzało?
Próbowałem ustalić też, kiedy ostatni raz szkoleniowcami byli wyłącznie nasi rodacy i mój typ to 14 marca 2009 roku. Tak to wtedy wyglądało:
Lech Poznań – Franciszek Smuda
Wisła Kraków – Maciej Skorża
Ruch Chorzów – Bogusław Pietrzak
Legia Warszawa – Jan Urban
GKS Bełchatów – Rafał Ulatowski
Polonia Bytom – Marek Motyka
Lechia Gdańsk – Jacek Zieliński (były piłkarz Legii)
Śląsk Wrocław – Ryszard Tarasiewicz
Jagiellonia Białystok – Michał Probierz
Cracovia – Artur Płatek
Polonia Warszawa – Jacek Zieliński (dzisiejszy trener Korony)
Arka Gdynia- Czesław Michniewicz
Odra Wodzisław Śląski – Ryszard Wieczorek
Piast Gliwice – Dariusz Fornalak
Górnik Zabrze – Henryk Kasperczak
ŁKS – Grzegorz Wesołowski
Można zapytać: komu to przeszkadzało? Kluby Ekstraklasy prowadziło wtedy trzech późniejszych selekcjonerów reprezentacji (a za chwilę może się okazać, że czterech) oraz kilku takich, którzy się o to stanowisko otarli. Na liście są osoby, które osiągały sukcesy w europejskich pucharach, ale i takie, które były kompletnymi niewypałami.

W szesnaście lat doszliśmy od stuprocentowo polskich ławek trenerskich Ekstraklasy do etapu, gdzie jednej zmiany szkoleniowca brakuje, by połowę składu stanowili obcokrajowcy. W tym tempie do 2045 roku możemy mieć całą osiemnastkę zagranicznych trenerów.
Więcej klubów miało trenera z zagranicy w… 1929 roku
Pokusiłem się o sprawdzenie, czy kiedykolwiek w historii naszej ligi zbliżyliśmy się do takiej liczby trenerów z zagranicy. Jeżeli wiemy, że w latach 1980-2000 szkoleniowcy spoza Polski zjawiali się u nas sporadycznie, to wielu kibiców może sądzić, że wcześniej było ich jeszcze mniej.
Tymczasem źródłem sukcesów naszych klubów, ale także i reprezentacji w latach siedemdziesiątych był właśnie wielki zaciąg trenerów z Czechosłowacji, Węgier, Rumunii, Jugosławii, a czasem także Związku Radzieckiego, który rozpoczął się w połowie lat siedemdziesiątych, a apogeum osiągnął około 1971 roku. W dodatku jednym z jego inicjatorów był poprzedni… Rumun w Legii, czyli Virgil Popescu w 1964 roku!
Przez ponad dekadę Ferenc Farsang, Ferenc Szusza i Géza Kalocsay z Górnika, Jaroslav Vejvoda z Legii, Károly Kontha ze Stali Mielec i Michal Vičan z Ruchu tylko trzykrotnie dopuścili polskiego trenera do tytułu mistrza Polski.
Najbliższe miesiące pokażą, czy kolejny Rumun w CWKS-ie spowoduje, że większość ławek trenerskich zdominują obcokrajowcy. Czy wręcz przeciwnie – będzie początkiem końca obecnego boomu.

Nowy rumuński trener Legii – Edward Iordanescu
Wielu szkoleniowców zagranicznych mieliśmy także bezpośrednio po wojnie – w sezonach 1948 i 1949. Jednak niewielu wie, że także w okresie międzywojennym, gdy chciałeś osiągać sukcesy, po prostu musiałeś mieć na ławce kogoś z zagranicy.
Mistrzostwo kraju zdobywali Austriacy, Węgrzy, Ślązacy (Katzy i Wodarz) oraz Franciszek Zastawniak z Cracovią. Nie zdawałem sobie jednak sprawy ze skali dominacji obcokrajowców szczególnie w pierwszym okresie istnienia ekstraklasy pod koniec lat dwudziestych. To właśnie w tamtych czasach odnalazłem jedyny moment, w którym aż dziewięć klubów miało trenerów z zagranicy.
Latem 1929 roku ławki szkoleniowe wyglądały następująco:
Warta Poznań: Béla Fűrst (Węgier)
Wisła Kraków: František Koželuh (Czech)
Legia Warszawa: Elemer Kovacs (Węgier)
ŁKS: Karl Linsmayer (Austriak)
Cracovia: Viktor Hierländer (Austriak)
Polonia Warszawa: Josef Steyskal (Austriak)
Warszawianka: Jozef Ferenczi (Niemiec czeskiego pochodzenia)
Pogoń Lwów: Otakar Škvain-Mazal (Czech)
Klub Turystów Łódź: Karl Linsmayer (Austriak)
Jest to jedyny znaleziony przeze mnie moment w historii polskiej piłki, kiedy trenerów z zagranicy miało więcej klubów niż obecnie, bo aż dziewięć. Uważny czytelnik dostrzegł pewnie, że trenerów… nie było dziewięciu, tylko ośmiu! Karl Linsmayer – były gracz Rapidu Wiedeń i (rzekomo) reprezentacji Austrii był tak rozchwytywany, że prowadził… jednocześnie oba łódzkie zespoły.
Może to jest rada dla włodarzy naszych klubów: zrzutka na wspólnego trenera? Przecież nie tak dawno pojawiły się żartobliwe pomysły, że Legia powinna mieć jednego szkoleniowca od europejskich pucharów (Feio) i drugiego od meczów ligowych.

Liczba trenerów z zagranicy jest odzwierciedleniem historii Polski ostatniego stulecia
Dane o tym, kto i kiedy dokładnie był trenerem każdego z klubów, nie są w pełni dostępne i wiarygodne. Sporządziłem orientacyjny wykres jednoczesnej maksymalnej liczby szkoleniowców zagranicznych w Ekstraklasie w historii. Jest on szacunkowy – w wielu sezonach rzeczywista ich liczba może się różnić o jednego, czasem może o dwóch. Mimo tego, obrazuje on historię polskiego futbolu i nie tylko.
Jest to bowiem obraz historii Polski ostatniego stulecia. Po boomie lat dwudziestych, gdy kluby stać było na obcokrajowców, ich liczba drastycznie spada po Wielkim Kryzysie. Zespołom brakuje wtedy pieniędzy nawet na buty i piłki. Wojna tak bardzo przetrzebiła polskie elity, także sportowe, że kluby masowo sięgają po obcokrajowców, także bardzo wątpliwej reputacji. Zresztą podobnie jak obecnie.
Po kongresie zjednoczeniowym PZPR w 1948 roku wprowadzany jest w Polsce komunizm pełną gębą, a na ludzi z zagranicy patrzy się bardzo niechętnie. Odwilż lat pięćdziesiątych otwiera drzwi dla towarzyszy z bratnich krajów. Na początku rządów Gierka napływają oni wręcz masowo przynosząc duże sukcesy także reprezentacji.
Zagraniczne kredyty się kończą i w końcówce lat siedemdziesiątych nadchodzi olbrzymi kryzys. I przez wiele lat trenują, a raczej handlują meczami, głównie Polacy. Karnawał 1989 roku przynosi lekkie ożywienie, ale dopiero po wejściu do Unii Europejskiej obcokrajowcy walą do nas drzwiami i oknami. Tak jak nasi pracownicy do Holandii, Anglii czy Irlandii.
Ilu w przyszłości będzie zagranicznych trenerów w Ekstraklasie? Żartobliwie można powiedzieć, że to chyba zależy od polityki gospodarczej rządu.
Przebijają nas tylko Cypr i Anglia
Jak jednak plasujemy się w Europie? A może taka liczba trenerów, jak u nas obcokrajowców, jest normą? Okazuje się, że nie bardzo. Wśród najlepszych trzydziestu lig średnia liczba zagranicznych trenerów wynosi mniej niż pięciu. Szczególnie w krajach naszego regionu: Austrii, Czechach, Rumunii, Ukrainie, Serbii, Danii, Słowenii, Bułgarii, na Węgrzech. Tam można policzyć ich na palcach jednej ręki.
Tylko w dwóch ligach jest ich więcej niż u nas. Pierwszym jest Cypr, gdzie aktualnie mamy trzech Hiszpanów, dwóch Portugalczyków, Austriaka, Białorusina, Anglika, Greka, Włocha, Norwega (Berg), Urugwajczyka i tylko dwóch Cypryjczyków. Jednak od lat jest to kraj, w którym nie stawia się ani na rodzimych zawodników, ani tym bardziej miejscowych trenerów. Mam poważne wątpliwości, czy powinien być w dla nas wzorem w czymkolwiek.

Drugą ligą z dominacją obcokrajowców jest oczywiście Premier League. Dziś aż piętnaście angielskich klubów ma trenerów spoza Wysp. Do tego dochodzi Szkot Moyes w Evertonie i Anglicy Howe w Newcastle, Parker w Burnley i Potter w West Hamie. Brentford właśnie zwolnił Duńczyka Franka.
Od lat w Anglii staje się to normą. Żaden angielski trener nie wygrał dotąd Premier League, a Howe wygrywając niedawno Puchar Ligi, został pierwszym, który zdobył jakiekolwiek istotne trofeum na Wyspach od czasu, gdy Harry Redknapp wygrał Puchar Anglii z Portsmouth w… 2008 roku.
Niechciani Anglicy
O przyczynach niechęci do rodzimych menadżerów można napisać książkę. Wśród przyczyn wskazuje się ich niski poziom i to, że wolą za bardzo dobre pieniądze robić za ekspertów w telewizji. Nie ponoszą za to zbyt wielkiej odpowiedzialności, nie borykają się z ciężarem opinii publicznej, prowadząc profesjonalne kluby. Telewizja w Anglii płaci dużo, a dostępnych stanowisk jest bardzo wiele.
W dodatku nie jest wychowywany nowy narybek, bo kluby jeśli już decydowały się na Anglików, to na dinozaurów w rodzaju lana Pardew, Sama Allardyce’a, czy Steve’a Bruce’a.
A przecież w Polsce są też są obiecujące młode wilczki trenerskie, a wyniki Papszuna czy Siemieńca są bez wątpienia imponujące. W reprezentacji tęsknimy za Nawałką, a od jego czasu jeśli ktoś pokazał w miarę obiecujące wyniki, to byli to Michniewicz i Brzęczek. Nie Sousa czy Santos. W dodatku Cezary Kulesza jednoznacznie wskazuje, że teraz też będzie wybierał spośród polskich trenerów.
Trend angażowania coraz lepszych obcokrajowców (Elsner pracował w lidze francuskiej, Iordanescu prowadził kadrę Rumunii) jest ciekawy. Szczególnie w kontekście aż pięciu miejsc w europejskich pucharach od przyszłego sezonu i tego, że nawet druga drużyna w tabeli zagra w kwalifikacjach Ligi Mistrzów. Patrząc długofalowo – chyba lepiej dla polskiej piłki byłoby, gdyby młodzi trenerzy znad Wisły dostawali więcej szans. Ale jeżeli podłapią trochę nowinek od gości z zagranicy (jak w latach siedemdziesiątych), miejmy nadzieję, że przechylą trend na swoją korzyść.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZLO:
- Widzew kupi piłkarza Legii! Znamy szczegóły [NEWS]
- Filip Rózga odchodzi do Austrii. Cracovia dobrze zarobi [NEWS]
- Dlatego Legia odrzuciła Szpilewskiego? “Władze klubu się przestraszyły”
- Ekstraklasa czternastą ligą świata. Liczby nie kłamią?
Fot. Newspix.pl