Eskalacja konfliktu między Robertem Lewandowskim a Michałem Probierzem to tylko finał tragikomedii, którą od kilku lat oglądamy na szczytach polskiego futbolu. Wszystkie te wydarzenia łączy osoba prezesa PZPN Cezarego Kuleszy. Od niego to się zaczęło.
Tak fatalnej atmosfery wokół reprezentacji nie było od dawien dawna. Chyba musielibyśmy się cofnąć do końcówki pierwszej dekady tego wieku, żeby trafić na równie zły czas dla Biało-Czerwonych. Na żywo z ośnieżonego i przeraźliwie pustego Stadionu Śląskiego widziałem, jak Seweryn Gancarczyk ładował absurdalnego samobója ku uciesze Słowaków, którzy dzięki temu wygrali i awansowali na mundial w RPA. My już straciliśmy na to szanse, kibice ogłosili bojkot, a związkowi działacze byli wyzywani od najgorszych, gdzie tylko się dało, na wszelkie sposoby.
Nawet wtedy jednak nie czuło się tyle złości i zniechęcenia w stosunku do samej drużyny. Piłkarze nie gasili ognia benzyną wypowiedziami o wyczekiwaniu na urlopy, symulowaniu kontuzji czy kibicach-ignorantach, których trzeba zabawiać na boisku. Obrzydzenie ludzi kierowało się bardziej ku piłkarskiej górze.
Cezary Kulesza zaczynem dzisiejszych problemów reprezentacji Polski
Teraz jest inaczej, a moim zdaniem te proporcje powinny być rozłożone po równo. To wszystko nie miałoby dziś miejsca, gdyby cztery lata temu na czele PZPN-u nie stanął Cezary Kulesza. Ci, którzy się do tego przyczyniliście, nie wstyd wam?
Od razu było wiadomo, że ten wybór cofnie nas w rozwoju, bo mówimy o kimś, kto zawsze funkcjonował trochę chałupniczo, w atmosferze “wicie-rozumicie”, w oparach lat 90. Po prostu czyste disco-polo, z którego aktualny prezes się wywodzi. Nie miał i nie ma nawet dziesięciu procent charyzmy i poważania Zbigniewa Bońka, który nieraz bywał arogancki i bezsensownie uparty, ale pewne rzeczy wokół PZPN odczarował, zmienił jego wizerunek. Kulesza natomiast przywrócił go ponownie do czasów prezesury Grzegorza Laty i to miejscami ze zdwojoną siłą.
Trzeba mu oddać, że jest biegły w zakulisowych gierkach i układach – inaczej nie uziemiłby opozycji na tyle, że ta finalnie nawet nie wystawi kontrkandydata w zbliżających się wyborach – ale tylko wtedy, gdy kamery i światła są wyłączone, a przy stole nie siedzi się bez niczego. Gdy ma przemawiać publicznie, choćby w symbolicznym wymiarze, widzimy przestraszonego uczniaka, któremu odcina tlen. W efekcie jest w stanie podczas prezentacji nazwać Fernando Santosa Felipe Santosem, a na niedawnej gali Ekstraklasy wręczyć nagrodę za sezon 2004/05.
Gdyby tylko o to chodziło, pół biedy, można byłoby się do tego uśmiechnąć, nie każdy ma żyłkę konferansjera. Ale to jedynie gorzkie podsumowanie znacznie poważniejszych spraw.
5 października 2023, prezentacja Michała Probierza jako selekcjonera reprezentacji Polski.
Bo tak naprawdę w pierwszym odruchu z czego kojarzy się obecny PZPN?
- z cichaczem przesłanych do Kataru kabanosów i wódki;
- z rozmową Kuleszy z prezesem albańskiego związku, gdzie ewidentnie widać, że przy byle czym nie siedzieli;
- ze skompromitowanego Mirosława Stasiaka, który leci samolotem z reprezentacją i potem przy wódeczce śpiewa do związkowej wierchuszki “za zu zi za zu zaj”;
- z afery premiowej, której nie dało się gorzej rozegrać komunikacyjnie i przy której Kulesza schował głowę w piasek, udając, że nie miał pojęcia (teraz zresztą obrał podobną strategię);
- z bandziorem “Gruchą” jako ochroniarzem kadrowiczów;
- z żałosnych wpisów prezesa w mediach społecznościowych, totalnie ogólnikowych i beztreściowych, jakby żywcem wyjętych z trudnych początków Chatu GPT;
- z kolejnych zmian przepisu o młodzieżowców, wprowadzanych później niż za pięć dwunasta.
No czyste weselicho o piątej nad ranem i spocony wujas z rozpiętą koszulą robiący biznesowe plany ze szwagrem. Sorry, ale nie da się uciec od takich skojarzeń.
Mój największy zarzut do Cezarego Kuleszy dotyczy jednak tego, jak wybierał selekcjonerów. Fernando Santosa wziął dla wizerunku, bo znany, zagraniczny, dopiero co prowadził Portugalię. A już na wejściu było widać, że facet jest zmęczony życiem, swoje największe bitwy stoczył, a teraz to już tylko “jak zarobić, żeby się nie narobić”.
Aż wreszcie zrobił selekcjonerem Michała Probierza, swojego zaufanego kompana z czasów Jagiellonii, pozorując przed opinią publiczną, że odbywał się tu jakiś normalny konkurs (zarzut ze strony Marka Papszuna). Żaden inny prezes nawet by o takim rozwiązaniu nie pomyślał, a on nie tylko pomyślał, ale wcielił tę ideę w życie.
W efekcie za naszą drużynę narodową odpowiada dziś trener, który nie miałby szans na poprowadzenie czołowego klubu Ekstraklasy, którego Cracovię szkoleniowiec rywali nazwał “drużyną koszykarzy” – to był wariat Peter Hyballa, ale tu trafił – który przez blisko dwa lata pracy nie ruszył z miejsca i który na koniec w akcie bezsilności doprowadził do odejścia z zespołu naszego najlepszego zawodnika w historii. Nie mógł zbudować przed nim autorytetu, skoro skupiał się na dośrodkowaniach i stałych fragmentach, a analizując niedostatki w naszej grze mówił o tym, że trzeba częściej strzelać z dystansu. Skoro tak, pozbył się go z drużyny w przededniu kluczowego meczu w eliminacjach.
To wszystko “zasługa” Cezarego Kuleszy, on jest zaczynem i praprzyczyną dzisiejszych nieszczęść. Dzięki, wujas. Koncertowo zmarnowałeś cztery lata i zmarnujesz następne cztery. Tyle dobrze, że Ekstraklasa jest w dużej mierze niezależna od PZPN-u i może się rozwijać własnym torem, co widać po wynikach w pucharach, rekordowych pieniądzach, rekordowej frekwencji i nowej fali trenerów, która nadąża za trendami. Inaczej mielibyśmy pogrzeby na obu frontach.
CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Kulisy konfliktu Lewandowski – Probierz. Otwarta wojna już w marcu
- „Małe rzeczy” i mały selekcjoner. Probierz zwyczajnie oszukał Lewandowskiego
- Probierz jako kolejny poległ na zarządzaniu piłkarzem formatu Lewandowskiego
- Probierz: Lewandowski powiedział mi, że opaska kapitańska nic nie znaczy
- Kłótnik, paliwoda. Michał Probierz – trener znany ze wszystkiego poza trenowaniem
- Trela: Lewy selekcjoner. Ostatnia (?) przysługa Roberta Lewandowskiego
Fot. FotoPyK