Nie tak miało być na PGE Narodowym. Choć w finale obejrzeliśmy dwóch Polaków, to po pierwsze żadnym z nich nie był Bartosz Zmarzlik. A po drugie – ani Dominik Kubera, ani Patryk Dudek nie dojechali w tym finale na pierwszym miejscu. Na dziewięć prób w Warszawie nigdy nie triumfował więc nasz zawodnik. Udało się to za to dziś Jackowi Holderowi, który – trzeba mu to oddać – był najlepszy przez całe zawody.
Grand Prix Polski. Zmarzlik i spółka walczyli o wygraną
Dla Polaków Grand Prix w Warszawie było do tej pory… niegościnne. W ośmiu poprzednich edycjach ani razu nie triumfował nasz reprezentant. W tym roku, wiadomo, wszyscy liczyli tradycyjnie na Bartosza Zmarzlika. Ale swoje chcieli udowodnić tez Dominik Kubera i startujący w Warszawie z dziką kartą Patryk Dudek. Trzech Polaków w stawce zwiększało nasze szanse na wygraną, ale historia stała przeciw nim. Pozostało tylko sobie powtarzać, że my nie patrzymy w przeszłość, a wybiegamy myślami i nadziejami do przodu.

Dominik Kubera. Fot. Newspix
Choć początkowo trudno było utrzymywać taki optymizm. Dominik Kubera zaczął co prawda od trójki w pierwszym biegu, ale w kolejnym przywiózł zero. Przez całą fazę zasadniczą był zresztą niesamowicie nieregularny – albo wygrywał (dwukrotnie), albo nie zgarniał choćby punktu (trzy razy). Lepiej radził sobie Patryk Dudek, ale i on mieszał startami. Zaczął od dwóch punktów, potem były trzy, a później jedynka, trójka i znowu jedynka. Choć z dziesięcioma oczkami i tak był najlepszym z Polaków.
Bo swoje problemy miał – do czego w pewnym sensie zdążyliśmy się w Warszawie przyzwyczaić – Zmarzlik. Pierwszy bieg? Jeden punkt. Drugi? Okrągłe zero. Publika miała powody do niepokoju, bo Zmarzlik, który w najlepszy możliwy sposób zaczął rywalizację w tym sezonie – wygraną w Grand Prix w Landshut – na własnym terenie nie mógł odnaleźć dobrego rytmu. Szukał ewidentnie też w motocyklach, bo przed kolejnym startem wymieniał je na ostatnią chwilę, już na torze.
I chyba zadziałało. Od tego momentu przywiózł bowiem osiem oczek na dziewięć możliwych. I fazę zasadniczą skończył na szóstym miejscu. Dobrym, bo – podobnie jak Patryk Dudek w drugim półfinale – wybierał pole startowe jako drugi.
Automatycznie do finału przeszli dwaj Australijczycy: Jack Holder i Brady Kurtz. Pierwszy zgarnął 14/15 możliwych punktów. Drugi o oczko mniej. Dopingował ich w dodatku Mark Webber, były znakomity kierowca F1 i fan speedwaya. No i zdecydowanie miał powody do radości, bo jego rodacy jeździli jak nakręceni.
Był tylko jeden gorszy moment.
Seria upadków
O ile wcześniej całe Grand Prix przebiegało sprawnie, o tyle w czwartej serii startów obejrzeliśmy cztery upadki w… trzech biegach. Najpierw poleciał Brady Kurtz, minimalnie zahaczony przez Fredrika Lindgrena…. o ile w ogóle. Szwed został wykluczony z powtórki biegu, publika spuentowała to gwizdami. Ale restart przysłużył się Dudkowi, bo zgarnął trzy oczka. W 16. biegu leżał z kolei najpierw Martin Vaculik, ale że upadł sam, to jego wykluczono z restartu.
A po restarcie fantastycznie walczyli ze sobą Zmarzlik i Jan Kvech. Wygrał, minimalnie, Polak, który wjechał lekko w Czecha… już za metą. I wtedy upadł i Kvech, a Bartek podjechał upewnić się, że wszystko z rywalem w porządku.
Najgorsze działo się jednak o bieg wcześniej.
Wtedy fatalnie w bandę – już na pierwszym łuku – przydzwonił Jason Doyle. A to akurat gość, który z torem na Stadionie Narodowym się lubi, rok temu to on tu triumfował. Dziś nie miał na to szans, bo nie kontynuował rywalizacji. Trudno się zresztą dziwić, skoro z ziemi zbierano go przez dobrych 20 minut, a ostatecznie został wsunięty na noszach do karetki. Na szczęście podniósł do publiki rękę, pomachał, a fanom przekazano jeszcze przez głośnik, że Australijczyk jest przytomny, natomiast ma uraz lewej nogi. Dla Doyle’a to zresztą kolejna kontuzja w karierze. A miał ich już tyle, że pewnie nie jest w stanie sobie wszystkich przypomnieć.
Jason Doyle…
Niebezpiecznie to wyglądało. Bieg wstrzymany. Trzymamy kciuki za Ciebie, Jason 🤞#SGP #WarsawSGP #FIMSpeedwayGP pic.twitter.com/XxWAlwQzSN
— Eurosport Polska (@Eurosport_PL) May 17, 2025
Po tych upadkach faza zasadnicza poszła jednak już swoim torem, ale wszyscy Polacy zgodnie – jak napisaliśmy – musieli przedzierać się przez “Biegi ostatniej szansy”, z których tylko zwycięzca wchodził do finału.
Zmarzlik nadal nie rozgryzł Narodowego. Jego koledzy – po części
Pierwszy baraż? No tak naprawdę bez emocji. Jak wystartowali, tak dojechali do mety, wszystko wyjaśniło się tuż po pierwszym łuku. Zmarzlik wylądował w tym układzie na trzecim miejscu i nie zdołał podnieść się wyżej. Ale Polacy mieli powody do radości – do finału po świetnym starcie wszedł bowiem Dominik Kubera, który w świetnym stylu kontrolował wszystko, co miał za swoimi plecami. Drugi baraż wyglądałby podobnie… gdyby nie to, że udało się go rozegrać dopiero po restarcie.
Za pierwszym razem szybko upadł Max Fricke, ale sędziowie dopuścili do ponownego startu całą czwórkę zawodników. I w sumie dobrze się stało, bo w pierwotnie rozgrywanym biegu Patryk Dudek nie wystartował najlepiej. A po restarcie? Wystrzelił przed wszystkich rywali, uciekł im i prowadzenia nie oddał. Z dziką kartą dotarł więc do finału zawodów.

Patryk Dudek. Fot. Newspix
A ten finał miał okazać się sprawą polsko-australijską, Choć to żużlowcy z Antypodów mieli przewagę – oni wybierali pola jako pierwsi. Dudkowi i Kuberze zostały dwa wysunięte najbardziej na zewnątrz. Z nich trudno było dziś jeździć. Ale tak jak przed całym Grand Prix, tak i teraz – mieliśmy nadzieję.
Przewaga pól – ale i forma – zrobiły jednak swoje. Australijczycy byli dziś bezkonkurencyjni i dowieźli dublet – wygrał najlepszy dziś Jack Holder, drugi był Brady Kurtz. Patryk Dudek, choć wydawało się, że wystartował świetnie, dojechał trzeci. Dominik Kubera skończył bez miejsca na podium.
Warszawa wciąż jest więc terenem, w którym Polacy nie wygrywają. I na pewno nie zrobią tego w Grand Prix za rok, bo na Narodowym w jego miejsce odbędzie się finał Drużynowego Pucharu Świata. Choć chyba nikt by nie narzekał, gdyby tę złą passę przełamali akurat tam?
WIĘCEJ O ŻUŻLU:
- Miliony długów to nie problem? Stal Gorzów wciąż na powierzchni
- Mieli upaść, będą walczyć dalej. Miesiąc cudów w polskim żużlu
Fot. Newspix