Degradacja wicemistrza kraju z przyczyn innych, niż na przykład przewinienia korupcyjne, finansowe czy licencyjne, jeszcze do niedawna brzmiała jak pokręcona wizja science-fiction. Wielu obserwatorów futbolu może zadawać sobie teraz pytanie, czy w tak krótkim czasie w klubie rzeczywiście może wydarzyć się tyle złego, żeby przeskoczył ze skrajności w skrajność. Odpowiadamy: tak, to możliwe, ale nie bez odpowiedniego przygotowania.

Spadek Śląska Wrocław po 17 latach pobytu w Ekstraklasie to „tylko” puenta dłuższej historii powolnego upadku. Ona nie może zaskakiwać szczególnie tych, którzy wrocławskiej piłce przyglądają się od dawna. A jeśli nie dostrzegali, że katastrofa zmierza małymi, niepozornymi kroczkami, po prostu byli ślepi albo naiwni.
–
Spis treści
- Jak upadał Śląsk Wrocław? Nie tylko era Jacka Sutryka
- Grzechy Solorza-Żaka, boje o akcje i zamrożony potencjał Śląska
- Początki rządów Jacka Sutryka były miłym początkiem, ale końca
- Nie wiem, czego chcę. Wersja wrocławska
- Sezon wicemistrzowski przysłonił chorobę Śląska
- Śląsk pogrzebało trzech muszkieterów, a Sutryk im na to pozwolił
- Śmierć narkomana. Śląsk szokował rok temu, ale nie teraz, gdy sobie nagrabił
Jak upadał Śląsk Wrocław? Nie tylko era Jacka Sutryka
Geneza tego, co widzimy obecnie, zdaniem wielu sięga wczesnych lat rządów Jacka Sutryka we Wrocławiu. Nie będziemy tutaj przesądzać, czy jest dobrym, czy niedobrym prezydentem Wrocławia, ale to jak najbardziej miejsce, żeby oceniać jego działania jako właściciela klubu. Niektórym może się wydawać, że Sutryk jest postacią wystawianą na ostrzał trochę na wyrost, zwłaszcza jako wdzięczny cel dla przeciwników politycznych. Nic bardziej mylnego – mamy do czynienia z człowiekiem, który – raczej nie z premedytacją, ale jednak – nie wyleczył chorób, które trawiły klub od…
No właśnie, od kiedy? To zależy, czy sięgamy naprawdę daleko, do głębokich i wciąż nierozwiązanych usterek w zarządzaniu klubem, czy może jedynie do początków kadencji Sutryka. Spójrzmy jednak na sprawę szerzej, począwszy od ery Zygmunta Solorza-Żaka. Bo właśnie w tamtych latach, najbardziej udanych dla Śląska w XXI wieku, zaczęto popełniać grzechy powtarzane do dziś.
Grzechy Solorza-Żaka, boje o akcje i zamrożony potencjał Śląska
Najpierw w 2009 roku oddano klub w ręce człowieka, który mimo poszerzenia gabloty, omal nie doprowadził go do ruiny finansowej. Potem go odzyskano, ale z poparzonymi rączkami i bez zbudowanych podwalin, jaką mogła być nowa infrastruktura, na przykład w formie domu dla akademii. Śląsk był mistrzem i zdobywał medale, owszem, ale w kolejnych latach władze Wrocławia upojone sukcesami nie zrobiły nic, żeby ten okres wykorzystać do rozwoju.
Solorz-Żak obiecywał duże kontrakty i piłkarze Śląska byli przyzwyczajeni, że zarobią zapewne więcej, niż powinni. Gdy Solorza-Żaka w 2013 roku pogoniono, pewne przyzwyczajenia pozostały. Nie inwestowano w infrastrukturę, akademię, tego typu fundamenty, które powinien mieć każdy większy ośrodek sportowy w dużym mieście. Nie rozpisywano też planów, jakim klubem ma być Śląsk w perspektywie kilku, może nawet kilkunastu lat. Zamiast tego bez przerwy dominowała wizja krótkofalowa, typowa dla pojedynczych kadencji polityków.
Swoje zrobił też rozkrok, podobny do obecnego między chęcią oddania WKS-u w prywatne ręce, a uzależnieniem od władania nim. Niestety dla Śląska, to drugie zawsze przeważało. Choćby od 2014 roku, co trwało przez dobrych kilka lat, władze Wrocławia właściwie zamrażały potencjał Śląska. Z jednej strony oddały większościowy pakiet akcji Wrocławskiemu Konsorcjum Sportowemu, zostawiając sobie 49%, ale z drugiej: nabywcami byli znajomi ówczesnego prezydenta Dutkiewicza, biznesowo mocno związani z miastem.
Z czasem w grze o władzę dochodziło do sporów i nieporozumień, aż wreszcie w 2016 roku, po wielu dziwnych medialnych potyczkach (o tym więcej w tekście: Saga właścicielska w Śląsku Wrocław), miasto sprytnie wyciągnęło kartę pod tytułem „wrogie przejęcie akcji”. Nie odzyskało wszystkich, ale wysłało sygnał, że poprzednie dwa lata, pozornie bez większych ingerencji w działania klubu, były trochę picem na wodę. Konsorcjum oczywiście też się nie popisywało, trzymając klub jak zabawkę, którą nie potrafi odpowiednio zarządzać. Śląsk był wtedy w skali Ekstraklasy co najwyżej przeciętny.

Zygmunt Solorz-Żak i Rafał Dutkiewicz
Początki rządów Jacka Sutryka były miłym początkiem, ale końca
W 2017 roku miasto wystawiło na sprzedaż swój pakiet większościowy. Śląsk ponownie miał dostać nowego właściciela, już pod koniec rządów Rafała Dutkiewicza, ale wtedy też nie wyszło, tylko z innych powodów. Grzegorz Ślak, biznesmen wcześniej kojarzony ze sponsorowaniem żużla, wygrał przetarg, ale wycofał się z przejęcia klubu. Później jego wiarygodność zniszczył fakt, że otrzymał zarzuty za malwersacje finansowe i trafił za kratki.
I dopiero teraz, w 2018 roku, dochodzimy do ery Jacka Sutryka, który miał plan na odzyskanie mniejszej części akcji od Wrocławskiego Konsorcjum Sportowego. Był to plan dobry, bo przecież trudno w normalnych warunkach sprzedać de facto połowę klubu. W 2019 roku takie przejęcie doszło do skutku, miastu udało się wrócić do pozycji wyjściowej i – jak się okazało – trwa ona do dzisiaj.
Paradoksalnie po powrocie na garnuszek miasta WKS naprawdę dobrze radził sobie w lidze. Najpierw w sezonie 2019/2020 zajął piąte miejsce pod wodzą Vitezslava Laviczki, a potem po jego zwolnieniu Jacek Magiera dociągnął zespół na czwartą pozycję (2020/2021), dającą kwalifikacje do europejskich pucharów. Były więc widoki na to, że Sutryk jest w stanie uczynić ze Śląska markę porządną, regularnie kończącą rywalizację w czołowej ósemce.
Nie wiem, czego chcę. Wersja wrocławska
Ale ten okres nadziei trwał tylko przez chwilę. Co prawda postawienie na trenera Magierę się obroniło, ale samo pożegnanie Laviczki, czyli trenera szanowanego przez kibiców i nie spadającego z klubem poniżej środka tabeli, śmierdziało rozchwianiem projektu. W ratuszu nagle stwierdzono, że drużyna powinna utrzymać, a nawet poprawić to piąte miejsce z poprzedniego roku, które i tak było małym zaskoczeniem. Politycy chcieli więcej, niezmiennie dopłacając do funkcjonowania klubu, mimo że jakość piłkarzy nie była kompatybilna z marzeniami o rozbiciu czołówki.

Od 2021 roku zaczęło dziać się coś zupełnie odwrotnego. Jakby w ramach kary, że władze wachlowały koncepcjami, czym Śląsk ma być. Czy klubem opartym na młodzieży z akademii (bez własnej bazy), spokojnie grającym w środku tabeli, czy klubem z większymi aspiracjami, który stawia na wyniki tu i teraz, przesuwając wajchę w stronę bardziej doświadczonych zawodników. Problem był też z ustaleniem wzoru trenera, bo raz był nim na przykład Laviczka, człowiek stawiający wysoki próg wejścia dla młodzieżowców, a potem Magiera, który miał być jego przeciwieństwem.
Vitezslav Lavicka. Biała szata, ale nie bez skazy
Skończyło się na tym, że Magiera wpadł z zespołem w kryzys i sezon 2021/2022 musiał ratować Tworek. Potem szansę w 2022/2023 dostał Djurdjević, ale nie podołał, więc wrócono do Magiery, tym razem w roli strażaka. W międzyczasie wyleciał dyrektor sportowy, Dariusz Sztylka, którego na sezon 2023/2024 zastąpiono Davidem Baldą. Całe te dwa lata, kiedy WKS ocierał się o spadek i odbijał od ściany do ściany, zmieniając ludzi na kluczowych stanowiskach, pokazywał, że klub zmierza w bardzo złym kierunku.
Sezon wicemistrzowski przysłonił chorobę Śląska
Nawet sami piłkarze i pracownicy klubu, już na początku sezonu 2023/2024, mówili nam – również w prywatnych rozmowach – że sytuacja jest alarmująca i że schemat na nową kampanię może się powtórzyć. Przecież Śląsk wicemistrzowski sezon zaczął od słabo rozegranych kolejek, po których pomyśleliśmy: rany, oni trzeci rok z rzędu będą bronić się przed spadkiem. Aż tu nagle wystrzelił z formą i opaską kapitańską Erik Exposito, zmotywowany przez trenera Magierę i otoczony kilkoma piłkarzami, którzy albo mieli akurat życiową formę (np. Samiec-Talar, Nahuel Leiva, Leszczyński), albo sprawdzili się po przyjściu do klubu (patrz: Petkov czy Pokorny).
Jak już jednak wspominaliśmy nie raz, cały ten sezon wicemistrzowski, tak na logikę, był aberracją. Dosłownie jakimś wybrykiem natury, który zamazał ludziom zarządzającym klubem prawdziwy obraz problemów, a one przecież nie zniknęły. Boisko mówiło swoje, zaplecze swoje. Bajzel w zarządzaniu, finansach, infrastrukturze, akademii, transferach i kontraktach wciąż był obecny, a w dodatku spotęgowany przez sukces i uzależnienie klubu od dofinansowań miasta. Że aż wspomnimy o przesuwaniu milionów z jednej spółki miejskiej, choćby ZOO, do drugiej, do kasy Śląska Wrocław.

I tu dochodzimy do punktu, który wpływa bezpośrednio na to, co wydarzyło się w sezonie 2024/2025. Kiedy do Magiery dołączył Patryk Załęczny i David Balda, po pierwszych miesiącach miało się wrażenie, że to jednak może wypalić. No, może poza Baldą, o którym pisaliśmy, że jest podejrzany i może przyjść taki czas, kiedy klub się na nim przejedzie. Dopiero po osiągnięciu wicemistrzostwa Polski wszystkie te przywary i potencjalne obawy, które spadły na dalszy plan przez wynik sportowy, zaczęły wracać.
Śląsk wziął na pokład czeskiego bajeranta? „W Czechach nie ma dla niego miejsca”
Ale było za późno, bo Jacek Sutryk uznał, że ojcowie sukcesu zasługują na niemal bezgraniczne zaufanie. Magiera dostał większą władzę, co przyznawali sami piłkarze i później prezes Mazur, z którym rozmawialiśmy o zbyt daleko idących kompetencjach poprzedniego pionu sportowego. Transfery znowu pilotował Balda, choć nie wszystkie wychodziły z jego inicjatywy. Tak czy siak, dyrektor sportowy z trenerem mieli na koncie takie niewypały jak: Tudor Baluta, Filip Rejczyk, Sebastian Musiolik, Marcin Cebula (nie pomogła kontuzja), Arnau Ortiz, Mateusz Bartolewski, legendarny Junior Eyamba, Simon Schierack czy Sylvester Jasper. Zdecydowana większość transferów albo nie pomogła, albo przeszkodziła Śląskowi, podczas gdy po odejściu Exposito i Nahuela było oczywiste, że potrzebne są realne wzmocnienia.
Śląsk pogrzebało trzech muszkieterów, a Sutryk im na to pozwolił
Prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, kto w budowaniu kadry na sezon spadkowy zawinił bardziej, ale Magiera słusznie zapowiadał, że powtórki z rozrywki nie będzie. Że Śląsk nie może walczyć znowu z czołówką, bo zwyczajnie nie ma do tego piłkarzy. Tylko że on sam nie mógł się spodziewać, że drużyna wejdzie w dołek gorszy od tego w sezonie 2021/2022. Nie potrafił na to zareagować, zatopił go drugi kryzys. Po zwolnieniu słyszeliśmy z klubu, że Magiera nie wyciągnął wniosków po pierwszej kadencji, że popełniał podobne błędy, a mimo to w ratuszu czekali dość długo, aż ich cudotwórca coś wyczaruje.
Prezes Śląska: Pion sportowy miał wcześniej zbyt daleko idące kompetencje [WYWIAD]
Ale nie wyczarował ani on, ani tym bardziej Balda, który położył największe zadanie na ten sezon. W ataku, zamiast Exposito, kibice Śląska zobaczyli Musiolika, Eyambę czy Świerczoka. To samo w sobie pachniało dużym zjazdem i problemami, tak jak braki na innych pozycjach, może poza środkiem pola, środkiem obrony i pozycją bramkarza. Choć jak pokazał ten sezon, nawet stoperzy zdziadziali, co w sezonach, kiedy Śląsk walczył o utrzymanie, było symptomatyczne.

Jesienią zeszłego roku nie pomagał też prezes, Patryk Załęczny. Kiedy zaczęło się palić, wyszło na to, że o zarządzaniu klubem potrafi tylko ładnie opowiadać. Sami tego doświadczyliśmy, spotykając się z nim w klubowych gabinetach. To samo było z Baldą i Magierą, a zwłaszcza tym pierwszym, którego Magiera bardzo polubił, ale była to sympatia zgubna. Tak jak umowy z wypowiedzeniami niezbyt korzystne dla klubu, które dostali panowie wcześniej zarządzający Śląskiem. Choć może lepiej byłoby dodać, że to przede wszystkim wina Jacka Sutryka, który m.in. poprzez Załęcznego do takiej sytuacji dopuścił.
“Wizerunek klubu szorował po dnie”. Dyrektor ds. komunikacji szczerze o Śląsku
Śmierć narkomana. Śląsk szokował rok temu, ale nie teraz, gdy sobie nagrabił
Jak wspominałem w ostatnim materiale o Śląsku na Weszło TV, polityka zniszczyła Śląsk, wokół klubu pojawiło się za dużo doradców, tzw. szeptaczy, sił ciągnących w różne strony. A z drugiej strony zabrakło też takiego samca-alfa, męża stanu i właściciela z prawdziwego zdarzenia, który zrobiłby z tym wszystkim porządek. Sutryk nigdy nim nie był i nie będzie, a w dodatku przyczynił się do stworzenia spalarni kasy z miejskich pieniędzy.
Ten stan trwał od lat i Sutryk nic sobie z tego nie robił. Co więcej, w słabszych okresach dla Śląska albo przed wyborami na prezydenta Wrocławia zapewniał, że w końcu doprowadzi do prywatyzacji WKS-u. Nie dość, że ta obietnica przedwyborcza okazała się bujdą, to jeszcze akurat w tym wątku władze miasta dołożyły do pieca. Sutryk później się zarzekał, że klub nie powinien być wykorzystywany politycznie (a to dobre), a gdy Śląsk niespodziewanie został wicemistrzem Ekstraklasy, zarządził zupełnie inną wycenę klubu, która odstraszyła potencjalnego inwestora. Zagrał nie fair, tak jakby wcale nie zamierzał oddać Śląska i wręcz przeciwnie: nadal czerpać z niego korzyści.
Paradoksalnie Śląsk też takie korzyści czerpał, pobierając miejską kasę. Ale właściwie co sezon dało się zobaczyć, że to mariaż patologiczny, bez przyszłości. WKS stał się w pewnym sensie – jak fajnie to nazwał Michał Zachodny – narkomanem, klubem pozbawionym barier i konsekwencji finansowych. Gdy trzeba było dosypać więcej, gdy Śląsk decydował się na przepłacanie piłkarzy (patrz: Patryk Klimala), brakowało dyscypliny. W dodatku stała budowa akademii, klub trenował na jednej płycie od lat, przy Oporowskiej, właściwie w podobnej bazie, w której zdobywał kiedyś mistrzostwo. Nie przesadzimy zatem, mówiąc, że wszystko stało w miejscu lub ledwo się ruszało przez długie lata. Od planów właściciela, po niuanse życia codziennego, takie jak sprzęt na siłowni.
Sutryk kontra Bodnar, czyli najważniejsza bitwa o (Śląsk) Wrocław

I właśnie całe to zaplecze zaniedbań, wchodzenie w ślepe zaułki i bagaż problemów sprzed laty, cała ta bomba, której wcześniej nie rozbroił Jacek Sutryk, wreszcie eksplodowała. Tym razem na nic zdał się ratunek innym trenerem, Ante Simundzą, w drugiej części sezonu, tak jak wcześniej. Na nic zdały się również pojedyncze transfery Pozo czy Al-Hamlawiego i kilkutygodniowy zryw w tabeli. Śląsk spadł i to zasłużenie, ale nie byłoby prawdą hasło, że wyłącznie przez błędy z tego sezonu.
Owszem, teraz zawiedli zwłaszcza piłkarze, którzy nawet przy walącym się niebie po prostu nie mieli prawa wygrać tylko jednego spotkania w rundzie jesiennej. Tak, kadra była słabsza i źle skonstruowana, ale raz, że na pewno nie na spadek, dwa: koniec końców, to był dopiero finał smutnej historii Śląska. Finał, za który ogromną, o ile nie największą odpowiedzialność ponoszą władze Wrocławia na czele z Jackiem Sutrykiem. To on pozwolił, żeby najpierw Śląsk zubożał na miejskiej kroplówce, aż ostatecznie doprosił się – mimo wszystko – od lat zaglądającej mu w oczy degradacji.
WIĘCEJ O ŚLĄSKU WROCŁAW:
- Al-Hamlawi. Piłkarz-parkourowiec z Palestyny, który otarł się o śmierć
- Cięcia budżetowe i niepewność sponsorów. Kulisy Śląska
- Śląsk Wrocław spada z Ekstraklasy. Kim są główni winowajcy tej katastrofy?
- Rafał Grodzicki o Śląsku Wrocław: Realia są brutalne [WYWIAD]
Fot. Newspix