Barcelona jest na drodze do stania się pierwszym klubem w historii, który trzeci raz zdobędzie potrójną koronę, czyli wygra Ligę Mistrzów oraz mistrzostwo i puchar kraju. Droga do tego jeszcze daleka, a wśród wskazywanych przeszkód poza Interem jest także mocno zagęszczony terminarz. Dziś Blaugrana zagra po raz dziewiąty w tym miesiącu. Żaden klub, gdy zdobywał potrójną koronę nie grał w kwietniu tak wielu meczów, ale nie jest to rekord wszech czasów. Aż trudno uwierzyć ile spotkań musiał rozegrać kiedyś pewien klub z małej wyspy wspominanej przez Josepha Conrada.
Spis treści
- Kto zdobył dotąd klasyczną potrójną koronę i jaka droga do tego prowadziła?
- Barcelona i tak nie zagra w Klubowych Mistrzostwach Świata
- Lwy Lizbony i Niemcy w końcu przegrywają w końcówce
- Czy to rekordowy terminarz?
- Dziesięć meczów w miesiącu
- Joseph Conrad i listonosz bez chwili wytchnienia
- CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZLO O BARCELONIE:
Kto zdobył dotąd klasyczną potrójną koronę i jaka droga do tego prowadziła?
Spójrzmy, jak wygląda historia klubów, które zdobywały potrójną koronę. Biorę pod uwagę jedynie klasyczną, stuprocentową polegającą na wygraniu najważniejszych rozgrywek: Ligi lub Pucharu Mistrzów, ligi krajowej oraz pucharu kraju. Pomijam dwa narodowe trofea połączone ze zdobyciem Pucharu UEFA – dokonało tego Porto w 2011 i 2003 oraz CSKA w 2005, Galatasaray w 2000, IFK Goteborg w 1982 – oraz trzy domowe trofea (wliczając puchar ligi), które wielokrotnie wygrywały Celtic i Rangers, a także cztery razy PSG, Bayern w 2000, czy City pięć lat temu. Nie obejmują one bowiem wygranej w najważniejszych europejskich rozgrywkach, a o nią wciąż walczy Barcelona.
Barcelona i Bayern w 2009 i 2020 zdobyły… sześciokrotną koronę. Podbiły ligę, puchar, superpuchar kraju, Ligę Mistrzów, Superpuchar Europy oraz Klubowe Mistrzostwa Świata. Co ciekawe, nawet jeśli Blaugrana wygra wszystko, co możliwe w tym sezonie, to w tym ostatnim turnieju w tym roku nie zagra! Zabrakło dla niej miejsca w wielkich trzydziestodwudrużynowych mistrzostwach, które odbędą się latem w USA.
Barcelona i tak nie zagra w Klubowych Mistrzostwach Świata
Dwanaście miejsc dla Europy przypadło w nim zwycięzcom czterech poprzednich edycji Ligi Mistrzów oraz ośmiu najlepszym klubom w rankingu UEFA za ten okres. Barca nie tylko jest w nim dopiero dwunasta przez przeciętne wyniki w czasach Xaviego, ale nie znalazła się nawet wśród dwóch najlepszych hiszpańskich drużyn wyprzedzona przez madrycki duet, a FIFA nie zezwala na wejście z rankingu więcej niż duetu z jednego kraju. Dlatego w czerwcu zobaczymy na amerykańskich boiskach Salzburg, a nie Dumę Katalonii, choćby nawet była wtedy pierwszym klubem w historii z trzema potrójnymi koronami. Można narzekać na światową federację, ale trzeba przyznać, że nie poszła na łatwiznę z przyznawaniem dzikich kart nawet zespołom, które większość z nas chętnie zobaczyłaby na tym turnieju.
Na pocieszenie można przypomnieć, że ewentualna wygrana w Monachium spowoduje, że Barcelona zapewni sobie grę na… kolejnych Klubowych Mistrzostwach Świata, które odbędą się w… 2029 roku. Nie będzie jednak pierwszym klubem z biletem być może znowu do USA. W tę sobotę wywalczy go bowiem zwycięzca azjatyckiej Ligi Mistrzów: Al-Ahli, Al-Nassr lub Kawasaki Frontale.
Lwy Lizbony i Niemcy w końcu przegrywają w końcówce
Pierwszym, który zdobył prawdziwą potrójną koronę był Celtic w 1967 roku. Choć tak naprawdę była ona pięciokrotna, wliczając mniej ważne puchar ligi i puchar Glasgow, a w całym sezonie Lwy Lizbony zdobyły rekordowe 196 goli! Nazwa tamtej drużyny pochodzi od miejsca rozgrywania finału, w którym wygrała z Interem. Wszyscy jego członkowie urodzili się w promieniu trzydziestu mil od stadionu Celtic Park, a jego wschodnia trybuna do dziś nosi ich imię.
Kolejni dwa zdobywcy potrójnej korony pochodzili z Holandii, gdzie nieco łatwiej było im połączyć europejską chwałę z krajowymi triumfami. Pięć lat po Celticu dokonał tego wielki Ajax z Johanem Cruyffem nie ponosząc przez cały sezon ani jednej domowej porażki. Drugim był niespodziewanie PSV w 1988 pochodzący ze średniej wielkości miasta Eindhoven. O ile ligę wygrali zdecydowanie, to w pucharach aż pięć razy przechodzili dalej minimalnie – dzięki golom strzelonym na wyjeździe lub w dogrywce. Nie zmienia to faktu, że stosunkowo mały klub przeszedł do historii.
Dopiero po prawie pół wieku istnienia europejskich pucharów potrójną koronę zdobył ktoś z ligi uważanej za jedną z najsilniejszych. Byli to chłopcy Fergusona w 1999 roku, choć rok wcześniej nie wygrali żadnych rozgrywek. Droga do triumfów rozpoczęła się od sierpniowych bojów w kwalifikacjach Ligi Mistrzów z… ŁKS-em, a skończyła golami Sheringhama i Solskjaera w doliczonym czasie gry w finale tych rozgrywek na Camp Nou przeciwko Bayernowi prowadzącemu dotąd 1:0. Schmeichel, Neville, Beckham, Keane, Stam, Yorke, Cole i spółka stali się legendami.
Do 2009 roku potrójne korony były tylko cztery, czyli zdarzały się raz na kilkanaście lat. W ostatnich piętnastu sezonach miały jednak miejsce aż sześciokrotnie. W 2009 i 2015 zdobyła ją Barcelona, a oba te sezony łączą tacy gracze jak Alves, Xavi, Messi, Piqué, Iniesta, Busquets i Pedro. Sukcesy Bayernu w 2013 roku łączą z kolei nazwiska Neuera, Boatenga, Alaby, Javi Martíneza i Thomasa Müllera. Co ciekawe, w 2020 sezon kończył na ławce trenerskiej Hansi Flick, który w tym roku powtarzając tamten sukces dokonałby rzeczy niebywałej.
Barcelona może zatem zostać pierwszym klubem w historii, który potrójną koronę założy nomen omen trzykrotnie. Tylko raz zdobyły ją bowiem Inter w 2010 roku i City dwa sezony temu prowadzone odpowiedniu przez Mourinho i Guardiolę.
Czy to rekordowy terminarz?
Wiele osób zastanawia się, czy terminarz Barcelony w drodze po tak wielki sukces nie jest zbyt napięty. Czy granie przez cały miesiąc praktycznie co trzy dni to nie przesada. Problem w tym, że terminów brakuje także przez takie fikołki, jak Superpuchar Hiszpanii rozgrywany nie tylko w formule kilkumeczowej, ale w dodatku w Arabii Saudyjskiej. Postanowiłem sprawdzić, jak się ma kalendarz Blaugrany w tym miesiącu do tego, jak często musieli grać dotychczasowi zdobywcy potrójnej korony. Spoglądam na kwiecień, bo to on jest tradycyjnie najbardziej obciążonym miesiącem klubowym końcówki sezonu. W marcu gra kadra, a pod koniec maja zaczynają się wakacje. Duma Katalonii rozegrała przez ostatnie trzydzieści dni dziewięć spotkań.
Liczba meczów w kwietniu klubów, które zdobyły potrójną koronę oraz tegorocznych Barcelony:
- 9 Barcelona 2025
- 8 Barcelona 2009, Barcelona 2015, Bayern 2013, Ajax 1972, PSV 1988, Inter 2010, Manchester City 2023
- 7 Celtic 1967 Manchester United 1999
- 0 Bayern 2020 (covid)
Okazuje się, że jest to najbardziej zagęszczony terminarz spośród wszystkich zdobywców potrójnej korony. Z drugiej strony, zawsze (poza United i Celtikiem) rozgrywali oni w kwietniu osiem meczów, a więc tylko o jeden mniej niż koledzy Lewandowskiego obecnie. Oczywiście z wyliczenia odstaje Bayern, który w covidowym sezonie przez kilka miesięcy nie rozegrał żadnego spotkania.
Postanowiłem sprawdzić, czy nie jest to najintensywniejszy kwiecień w historii europejskiego futbolu. Okazuje się, że nie tylko nie, ale do kosmicznych rekordów drużynie Flicka jeszcze wiele brakuje! Przede wszystkim dzięki drużynom angielskim, bo to one przodują w nabitych do granic możliwości terminarzach.
Dziesięć meczów w miesiącu
Na przykład West Ham grał dziewięć razy w październiku 2022 roku (trzy w Lidze Konferencji i sześć w lidze) i w kwietniu 2023 (siedem w lidze, dwa w Europie). Przez powtórki w Pucharze Anglii było to także możliwe wcześniej. W kwietniu 2013 roku Chelsea rozegrała dziewięć spotkań: cztery w lidze, dwa w pucharze, trzy w Lidze Europy. Kilka lat później replaye w ćwierćfinałach FA Cup zostały zniesione. Wcześniej możliwe były jednak także na późniejszych etapach, co prowadziło do komicznych wprost efektów.
W 1979 roku Arsenal zajął siódme miejsce w lidze i wygrał Puchar Anglii. W nagrodę grał w kolejnym sezonie w Pucharze Zdobywców Pucharów. W efekcie jego kalendarz wyglądał wiosną następująco:
- 28 marca (piątek) wyjazd do Evertonu w lidze (1:0)
- 2 kwietnia (środa) wyjazd do Norwich (1:2)
- 5 kwietnia (sobota) liga z Southampton (1:1)
- 7 kwietnia (poniedziałek) wyjazdowy mecz z Tottenhamem (2:1)
- 9 kwietnia (środa) półfinał Pucharu Zdobywców Pucharów z Juventusem (1:1)
- 12 kwietnia (sobota) półfinał Pucharu Anglii z Liverpoolem (0:0)
- 16 kwietnia (środa) pierwsza powtórka półfinału Pucharu Anglii z Liverpoolem (1:1)
- 19 kwietnia (sobota) wyjazd do Liverpoolu (1:1)
- 23 kwietnia (środa) rewanż półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów w Turynie (1:0)
- 26 kwietnia (sobota) liga z West Bromwich (1:1)
- 28 kwietnia (poniedziałek) druga powtórka półfinału Pucharu Anglii z Liverpoolem (1:1)
- 1 maja (czwartek) trzecia powtórka półfinału Pucharu Anglii z Liverpoolem (1:0)
- 3 maja (sobota) wyjazd do Coventry (1:0)
- 5 maja (poniedziałek) mecz z Nottingham (0:0)
Trzydzieści osiem dni, czternaście spotkań, z czego dziesięć w samym kwietniu. Strach pomyśleć, jak wyglądałby kalendarz, gdyby Kanonierzy nie odpadli w grudniu z Pucharu Ligi. Nic dziwnego, że Arsenal przegrał wtedy zarówno walkę o miejsce na podium, jak i finał Pucharu Anglii oraz Pucharu Zdobywców Pucharów z Valencią. Miał bowiem olbrzymie problemy ze zdobywaniem bramek. Na czternaście wymienionych meczów, strzelił więcej niż jednego gola tylko w jednym spotkaniu.
Rok wcześniej także dziesięć meczów w kwietniu rozegrało Nottingham, z czego aż osiem było spotkaniami ligowymi, a dwa to półfinały Pucharu Mistrzów z FC Koeln. Forest nie doznało porażki w żadnym z nich aż do ostatniego dnia miesiąca, gdy musiało uznać wyższość Wolves. Co ciekawe, nie jest to rekord liczby meczów ligowych w jednym miesiącu. Rob Bagchi i Rob Smyth w Guardianie wiele lat temu napisali, że Coventry także w kwietniu, ale 1955 roku rozegrało ich aż dziesięć. W dodatku były to mecze kompletnie o nic, bo Bristol City prowadziło w lidze z olbrzymią przewagą, a spaść się nie dało. Dlatego kibice nieco je zbojkotowali, a na niektóre przychodziło mniej niż cztery tysiące widzów.
Kwiecień historycznie był miesiącem największego obciążenia meczami klubowymi. Nie grają wtedy generalnie reprezentacje, a wszelkiego rodzaju puchary wkraczają w decydującą fazę. Także tego miesiąca dziesięć spotkań rozegrało Middlesbrough w 2006 roku: pięć w lidze, dwa w pucharze, trzy w pucharze UEFA (rewanż z Basel i awans do finału po pokonaniu Steauy). Warto dodać, że grali też 30 marca oraz 1 i 3 maja, co oznacza trzynaście meczów w trzydzieści cztery dni. Przy tym tegoroczny terminarz Barcelony wygląda na okres urlopowy.
Trenerem Middlesbrough po wiosennym maratonie został Gareth Southgate
Joseph Conrad i listonosz bez chwili wytchnienia
To jednak nic w porównaniu do przygód z 2001 roku pewnego klubu z miasta leżącego u ujścia Tamizy. Canvey Island to obszar, który w XVII wieku został odebrany morzu oczywiście dzięki pracy najlepszych w tym zakresie specjalistów z Niderlandów. Joseph Conrad w jednym ze swoich najważniejszych dzieł – „Jądrze ciemności” – opisuje już na drugiej stronie tamtejszą latarnię morską:
“Słońce zaszło, zmierzch padł na rzekę i światła zaczęły się ukazywać wzdłuż brzegu. Latarnia morska Chapmana, stojąca na trzech nogach wśród błotnej ławicy, rzucała silny blask. Okrętowe światła dążyły żeglownym szlakiem — odbywał się wielki ruch światełek w górę i w dół rzeki. A dalej na zachód, nad górnym biegiem, leże miasta-olbrzyma znaczyło się wciąż złowieszczo na niebie — posępną mgłą w słońcu, mętnym blaskiem pod gwiazdami.
— A i to miejsce — rzekł nagle Marlow — było ongi jednym z mrocznych zakątków ziemi”. (tłumaczenie: Aniela Zagórska)
Dla Marlowa jest ono symbolem tego, jak Rzymianie przynieśli cywilizację Anglii, tak jak on niesie ją dzikim Afrykanom. Późniejsza fabuła odmienia jego podejście. Ponad sto lat po powstaniu opowiadania na Canvey Island nałożyły się dwa zjawiska: jedno bardzo pozytywne, a drugie katastrofalne. Pierwszym były niezwykle udane serie meczów miejscowego zespołu w Pucharze Anglii, a szczególnie w FA Trophy, czyli w rozgrywkach dla klubów półzawodowych. Drugą były największe jesienne opady jakie zanotowano w Anglii odkąd są one tam mierzone, a więc od XVII wieku.
Na wyspie Canvey, która wznosi się na zaledwie kilka metrów nad poziom morza oznaczało to praktycznie ciągłą powódź. Oznaczało to konieczność przeniesienia prawie każdego spotkania na wiosnę. Na to nałożył się wyjątkowo dobry sezon w Pucharze Anglii. Tamtejszy klub rozegrał w nim aż siedem meczów i dotarł aż do drugiej rundy głównej, co jak na zespół występujący na szóstym szczeblu rozgrywek jest świetnym wynikiem. Jeśli do tego doliczymy dziesięć spotkań w FA Trophy oraz fakt, że liga liczyła aż dwadzieścia dwie drużyny prowadzi do sytuacji, której już się pewnie domyślacie.
Była już połowa lutego, a Canvey Island F.C. musieli rozegrać jeszcze: dwadzieścia dwa mecze ligowe, dwa w Pucharze Essex (finał wspaniałomyślnie przeniesiono na jesień), sześć w FA Trophy, jeden w pucharze ligi. Trzydzieści dwa spotkania, na których rozegranie były niecałe trzy miesiące – zaledwie do 5 maja, bo wtedy kończyły się kontrakty wszystkich zawodników.
Klub grał coraz częściej, ale i tak pozostawił zbyt wiele meczów na ostatnią chwilę. W kwietniu zagrał trzynaście razy. Między 24 a 29 kwietnia wychodził na boisko pięć razy w sześć dni (nie wygrał ani razu), a od 1 do 5 maja kopał piłkę… codziennie.
Rozkład meczów Canvey Island F.C. wiosną 2001 roku (źródło: strona klubu www.canveyfc.com)
Pocieszające mogło być to, że pewien londyński zespół Isthmian League musiał wtedy rozegrać dwa spotkania… jednego dnia. Wystawił dwie różne jedenastki.
Piłkarze Convey Island byli amatorami. Jeden z nich – Mick Bodley był na co dzień listonoszem. Tak wspomniał tamte dwa tygodnie według Guardiana:
„Graliśmy osiem meczów w dziewięć dni, a codziennie chodziłem do pracy na pocztę. Wstawałem o 4:30, byłem w domu na lunch, kładłem się na parę godzin do wyra, wychodziłem grać w piłkę i byłem z powrotem o północy. I tak dzień w dzień.”
Żartował też: „Gdy słyszałem, jak Gerard Houllier żalił się, że jego Liverpool gra za często, chciało mi się śmiać”. The Reds w kwietniu 2001 wychodzili na boisko „zaledwie” osiem razy. Ciekawe, co dziś powiedziałby Flickowi.
Do utraty tchu. Czy największe kluby świata grają zbyt wiele meczów?
Aż prosi się o inny cytat, już nie z Conrada, ale z innego polskiego klasyka:
– Ja to, proszę pana, mam bardzo dobre połączenie. Wstaję rano, za piętnaście trzecia. Latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem. Śniadanie jadam na kolację. Tylko wstaję i wychodzę.
Convey Island skończyli sezon na drugim miejscu, niedającym awansu do Conference. Warto jednak było się poświęcać. Zagrali w finale FA Trophy, który w obecności dziesięciu tysięcy widzów odbył się na Villa Park. Znów pech, bo mecz ten pierwszy raz w historii odbył się poza Wembley, na którym akurat rozpoczął się remont. Na pocieszenie Wyspiarze mecz ten wygrali osiągając największy sukces w historii.
Barcelona po dziewięciu kwietniowych spotkaniach może „delikatnie” przebić ten wynik zostając pierwszym europejskim klubem, który zdobędzie trzy razy potrójną koronę w historii. Myślę, że zapomną wtedy o przeładowanym terminarzu.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZLO O BARCELONIE:
- Media: To on ma zastąpić Lewandowskiego w Barcelonie
- W tym finale było WSZYSTKO. Kounde znokautował Real, Barcelona zdobywa Puchar Króla!
- Real, Barcelona i sędziowie. Bezcelowa telenowela pokrzywdzonych
- Z piekła do nieba. Najlepsza karuzela na świecie jest w Barcelonie
Fot. Newspix.pl