Szalejący przy linii Jose Mourinho, kosmiczni Diego Milito i Wesley Sneijder, wielka klęska tiki-taki Pepa Guardioli, Messi z Ibrahimoviciem i Henrym bezsilni jak nigdy. Taki zestaw informacji każdego z nas powinien cofać do czasów, gdy mecz Barcelony z Interem Mediolan rozgrzewał całą piłkarską Europę. Do 2010 roku, do innej ery futbolu i zupełnie innego starcia niż teraz, które słusznie zasłużyło na miano kultowego. I na swój sposób szokującego, bo przecież Włosi potrafili powstrzymać najlepszą drużynę na świecie, niespodziewanie samej taką się stając.

Ale zanim o tym, co wydarzyło się w 2010 roku, uporządkujmy, że w XXI wieku do starć Interu z Barceloną doszło 12 razy. Z tłem tylu spotkań tym bardziej wyjątkowy staje się wyczyn ferajny Mourinho, bo był zaledwie jednym z dwóch zwycięstw „Nerazzurri”. Zaczęło się od sezonu 2002/2003, meczów w fazie grupowej, których ogółem było aż 10. Nie ma wielu drużyn, z którymi w Lidze Mistrzów Barca spotykała się częściej. To tylko PSG, Bayern i Milan.
–
Spis treści
- Barcelona vs Inter w Lidze Mistrzów. Historia (nie tylko) jednego dwumeczu
- To właśnie starcie z 2010 roku, też w półfinale LM, to sól futbolu tamtych lat
- Mourinho z Interem chciał być tak wielki jak Barcelona, ale wybrał inną drogę do celu
- Inter był szalenie cynicznym i ofiarnym mistrzem kontrataku. Tak pokonał Barcę
- Wulkan i wiele więcej. Półfinał Barcelony z Interem z 2010 roku to osobna księga historii
- Niech żyje catenaccio! Inter zabójcą radości Barcelony
Barcelona vs Inter w Lidze Mistrzów. Historia (nie tylko) jednego dwumeczu
W pierwszej dekadzie tego wieku, niezależnie od sezonu, w obu drużynach niemal zawsze roiło się od gwiazd. 2003 rok należał m.in. do Kluiverta, Savioli, Cocu, Overmarsa, Xaviego czy Puyola, a po drugiej stronie Vieriego, Zanettiego, Cannavaro, Conceicao czy Recoby. Powiedzmy jednak, że to był dopiero przedsmak. Niezła, ale tylko przystawka przed daniem głównym, jakiego mieliśmy zakosztować już w erze rywalizacji Mourinho z Guardiolą. Bowiem ponad 20 lat temu ani Barcelona, ani Inter nie byli potęgami w Europie. Owszem, nosili łatkę gigantów ze względu na bogatą historię, ale gigantów uśpionych. Bez trofeów, bez żadnych sukcesów.
Między sezonem 2002/2003 a 2009/2010, kiedy w fazie grupowej spotkali się po raz kolejny, wiele się zmieniło. Barca zdobyła dwie Ligi Mistrzów i trzy tytuły mistrzowskie w Hiszpanii. Z kolei Inter, też nie próżnując, właściwie zdominował włoskie podwórko. W latach 2006-2009 nie było na Półwyspie Apenińskim mocniejszego klubu, co w głównej mierze mediolańczycy zawdzięczali Roberto Manciniemu, tamtejszemu cudotwórcy, który miał jedną z najdłuższych kadencji w historii Interu. Kiedy odchodził w 2008 roku, kibice myśleli, że to koniec złotego okresu. Ale „The Special One”, rok po zakończonej misji w Chelsea, bardzo szybko ich z tego błędu wyprowadził.
To właśnie starcie z 2010 roku, też w półfinale LM, to sól futbolu tamtych lat
Wtedy Barcelona, jak to Barcelona, miała problemy na wyjazdach. W 1/8 finału najpierw zremisowała 1:1 ze Stuttgartem, a potem rozgromiła go na własnym stadionie (4:0). Później ten sam scenariusz zobaczyliśmy w ćwierćfinale z Arsenalem – od 2:2 do 4:1. Guardiola, który objął zespół w 2008 roku tak jak Mourinho Inter, zbudował najbardziej ekscytującą ekipę w Europie. Czasami przeciekającą na tyłach, ale kontrolującą spotkania jak nikt inny. Zwycięską na każdym froncie, świeżo po potrójnej koronie, z Messim, Xavim, Busquetsem i Iniestą na czele. W 2010 roku trudno było sobie wyobrazić, że takie grono piłkarzy nie obroni Ligi Mistrzów.

Inter zaś, stojąc w przeciwieństwie do barcelońskiej tiki-taki, w wielu spotkaniach się po prostu przeczołgiwał. Choćby w swojej grupie, wówczas współdzieloną z Barceloną, wygrał tylko dwa mecze z sześciu. Jako mistrz Włoch, w dodatku wzmocniony kilkoma wielkimi transferami (o tym zaraz), potykał się na Rubinie Kazań czy Dynamie Kijów. Dodając Barcę, przed fazą rewanżową Inter miał tylko trzy punkty i absolutnie nie wyglądał jak zespół, który może dotrzeć daleko. Ba, w czwartym meczu omal nie wypadł z rywalizacji, ale jakimś cudem uratował się w końcówce meczu z mistrzem Ukrainy, wychodząc z 0:1 na 2:1.
A przecież latem poczyniono wiele, żeby dominację we Włoszech wreszcie przełożyć na ekspansję w Europie. Do klubu przyszli: Lucio z Bayernu, Thiago Motta i Diego Milito z Genoi, Wesley Sneijder z Realu Madryt i partner Milito w ataku, transfer symboliczny: Samuel Eto’o z Barcelony. Symboliczny, bo w drugą stronę, kuszony wizją wygrania pierwszej Ligi Mistrzów, przeszedł Zlatan Ibrahimović. Ale nie tylko on, bo tą samą ścieżką podążył również Maxwell.
Mourinho z Interem chciał być tak wielki jak Barcelona, ale wybrał inną drogę do celu
Przed sezonem 2009/2010 Inter zaszalał na rynku, wydając prawie 90 milionów euro. Z drugiej strony wzbogacił się o ponad 100, szczególnie dzięki sprzedaży „Ibry” za prawie 70 baniek. Nie było więc mowy o transferowej grze va-banque, a zwyczajnej wymianie najważniejszych ogniw w ramach zyskanej gotówki. Mimo zdobycia mistrzostwa Włoch, Mourinho wychodził z założenia, że z szatni trzeba pozbywać się zgniłych jabłek czy – jak niektórzy wolą – sytych kotów.

Diego Milito (w sezonie 2009/2010 – 30 goli i 8 asyst)
Jak na europejskie standardy, „Nerazzurri” złożyli świetną trójkę z przodu, Milito-Eto’o-Sneijdera, w dodatku wspieraną z ławki przez Balotelliego. Ale bez kozaków w linii defensywnej i pracusiów pokroju Motty i Cambiasso w środku pola, nie byłoby mowy o sukcesie. Mówiąc wcześniej o czołganiu się, mieliśmy na myśli cynizm Interu na miarę Jose Mourinho. Cynizm, który doskonale sprawdzał się w połączeniu piłkarzy kreatywnych i technicznych, z piłkarzami stricte skupionymi na grze obronnej. W głowie Portugalczyka model pod tytułem „obrona, odbiór, kontra, bramka” był tym idealnym.
Dzięki temu wersja Interu z sezonu 2009/2010 wyróżniała się tym, że jak już prowadziła jedną bramką, bardzo często organizator meczu mógł zacząć zawijać bandy. To był koniec, rywal miał pozamiatane, bo właśnie tak nieprzyjemne zasieki stawiali Zanetti, Lucio, Samuel i Maicon, wsparci przez resztę zespołu. „The Special One” nauczył ich, że bronienie to też sztuka, którą można pokochać. W edycji mistrzowskiej, na 11 meczów, w pięciu potrafili obronić różnicę gola, a przecież za ich plecami bronił jeszcze Julio Cesar, następca legendarnego Didy w reprezentacji Brazylii, który sześć razy zanotował czyste konto.

Składy na pierwszy półfinał Barcelona-Inter w 2010 roku
Inter był szalenie cynicznym i ofiarnym mistrzem kontrataku. Tak pokonał Barcę
Barca miała prawo obawiać się drużyny prezentującej przeciwne podejście do futbolu. Nikt w Europie nie miał tak przemyślanej gry defensywnej, jak Inter Mediolan. Mourinho nie chciał typowych ofensywnych skrzydłowych i zamiast tego stawiał na skrajnych środkowych pomocników, na przykład Mottę i Stankovicia, schodzących bez futbolówki bliżej bocznych obrońców. Gdy Inter wyprowadzał kontry, właśnie od nich najczęściej szła długa piłka krzyżowa na Eto’o lub Milito, czasami przechodząca przez Sneijdera. Ośmiu skupionych na bronieniu pola karnego, trzech wysyłanych na połowę przeciwnika. To była kwintesencja bezpośredniej taktyki Portugalczyka.
Tripletta Jose Mourinho. 10 lat temu Inter był najlepszy na świecie
Jose Mourinho był nawet gotów częściowo wyrugować potencjał ataku, tak jak w rewanżu z Barceloną, byle tylko mieć dodatkowych piłkarzy broniących. Wtedy, z obawy przed Leo Messim, posłał do boju Cristiana Chivu jako obrońcę na lewym „skrzydle”. Dlatego właśnie w kultowym dwumeczu na wagę finału Ligi Mistrzów bezradność Barcelony aż raziła po oczach. W Mediolanie, mając 33% posiadania piłki i 58% celności podań, Inter wyprowadzał zabójcze kontry. A że miał mnóstwo jakości z przodu, wiele czasu w polu karnym Valdesa nie potrzebował.

Rewanż na Camp Nou był już inną, ekstremalną odsłoną defensywnego Interu. Po części jednak wymuszoną przez czerwoną kartkę Motty w 28. minucie, ale też tym bardziej imponującą, bo skuteczną. Przez 90 minut „Nerazzurri” oddali wtedy jeden strzał w kierunku bramki Barcelony, a sami stracili tylko gola i to dopiero w 86. minucie. Co mogło szokować, wykonali 67 podań przy celności 42% (67/160). Bardziej absurdalne w historii meczów Ligi Mistrzów, pod kątem naporu jednych i cudach po stronie drugich, było chyba tylko spotkanie Barcy z Celtikiem (1:2).

Wulkan i wiele więcej. Półfinał Barcelony z Interem z 2010 roku to osobna księga historii
Warto przypomnieć, że cała ta rywalizacja stała w oparach absurdu nie tylko ze względu na zdarzenia boiskowe. Przed pierwszym meczem w Mediolanie Mourinho wypowiedział słynne zdanie: – Zaraz pewnie usłyszę, że ja jestem winny wybuchu wulkanu. Usłyszę, że wulkan to mój przyjaciel i osobiście doprowadziłem do tego wybuchu.
Portugalczyk pił do narzekań Barcelony, że przed półfinałem znalazła się w niesprzyjającym położeniu. Wszystko przez podróż autokarem w obliczu wybuchu wulkanu.
W kwietniu 2010 roku doszło do erupcji islandzkiego Eyjafjallajökull. Pewnie kojarzycie tę historię, więc skrócimy ją do minimum: wybuch doprowadził do emisji pyłów wulkanicznych, które rozciągnęły się nad dużą częścią Europy i sparaliżowały międzynarodowe loty. Mówiło się, że właśnie z tego powodu Barack Obama nie przyleciał na pogrzeb Lecha Kaczyńskiego, Robert Lewandowski nie trafił do Blackburn, a Barcelona musiała tyrać się w ramach kilkunastogodzinnej podróży do Mediolanu.
Mourinho, który omal nie wdał się w bójkę z Valdesem w trakcie świętowania zwycięstwa
Pep Guardiola miał prawo narzekać, bo była to sytuacja niecodzienna, a przy graniu co trzy dni na pewno w jakimś stopniu kosztowna. Ale nawet gdyby piłkarze Barcy przylecieli do Włoch najdroższym na świecie odrzutowcem, tamtego dnia, 20 kwietnia, nie daliby rady najlepszej defensywie na świecie. Pep trochę co prawda narzekał, że Interowi sprzyjała murawa, że była słabo zroszona. Ale – między Bogiem a prawdą – najwidoczniej nie byłby to game-changer, skoro na idealnej trawie w Barcelonie Mourinho ze swoim planem taktycznym też był górą. Znowu trzymając losy rywalizacji na ostrzu noża, wygrywając 3:2 w dwumeczu.
Niech żyje catenaccio! Inter zabójcą radości Barcelony
Ten dwumecz, a zwłaszcza rewanż na Camp Nou, dało się zapamiętać jako pokaz frustracji obozu Barcelony. Były huczne zapowiedzi choćby Gerarda Pique, że piłkarze Interu zaczną nienawidzić swojej profesji, kiedy tylko zabrzmi pierwszy gwizdek sędziego. Było pompowanie balonika, że odrobienie strat to standardowa procedura, że to osobny rozdział. Ale skończyło się na tym, że Barca ledwo tknęła (dosłownie) mur Interu, a znienawidzony został… Sergio Busquets. Za tę obrzydliwą symulkę po faulu łokciem, za który z boiska wyleciał Thiago Motta.

Piękna gra sprzedaje bilety, ale mistrzostwa wygrywa defensywa. To hasło, które mogło prześladować Barcelonę przez większość rewanżu z Interem, a potem długo po nim. Na nic bowiem zdał się skład naszpikowany gwiazdami z wybitnym Messim. Mourinho spoliczkował Guardiolę czymś, czego ten drugi nigdy nie potrafił. Postawił autobus, ten słynny pragmatyczny autobus, którym Inter dojechał do finału. Tam na Santiago Bernabeu pokonał Bayern Monachium 2:0 i przeszedł do historii włoskiej piłki jako pierwszy zdobywca potrójnej korony.
Wraz z końcem kwietnia 2010 roku w hiszpańskich mediach żalono się, że umarł futbol. Owszem, w jakiejś części można było to tak przedstawić, ale za to – przynajmniej na chwilę – nad Europą wzniósł się król Catenaccio. Zasłużenie, bez dwóch zdań. Zarżnął piękno Barcelony, jakby w zemście za poprzednią edycję Ligi Mistrzów, w której sędziowie popełniali słynne pomyłki na jej korzyść.
***
Jak będzie teraz? Cóż, mamy zupełnie inne czasy, inne gwiazdy, inne trendy wśród szkoleniowców. Tak hardcorowo wajchy na defensywę trener Inzaghi nie przestawia, a z kolei Barca Hansiego Flicka jest wielowymiarowa, bardziej nieobliczalna niż ta Guardioli. Co więcej, nie ma też sensu odwoływanie się do ostatnich lat, kiedy obie ekipy spotykały się w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Częściej, jeszcze z Messim, te mecze wygrywała Barcelona, ale ostatnie starcia z sezonu 2022/2023 to smutna rzeczywistość, w której Inter zsyłał zespół Xaviego do Ligi Europy. Jest zatem rzecz, nawet nie jedna, jeśli sięgamy do 2010 roku, za którą Barca może się odegrać, o ile nie wchłonie jej dawny duch catenaccio.
WIĘCEJ O ZAGRANICZNEJ PIŁCE NA WESZŁO:
- Wittmann: Lewandowski nie może być najlepszy na świecie [WYWIAD]
- Były skaut Arsenalu: Każdy klub chciałby mieć Kiwiora [WYWIAD]
- PSG gra jak przyszły zwycięzca Ligi Mistrzów
Fot. Newspix