Zwykle, kiedy Bayern Monachium zdobywa tytuł mistrza Niemiec, jest to traktowane jako coś oczywistego. Ale nie w tym wypadku. Kiedy przypomnimy sobie, że latem Bawarczykom odmawiali kolejni trenerzy, największe gwiazdy myślały o transferach, a w gabinetach panował rozgardiasz, zobaczymy, jaki progres uczyniła drużyna pod wodzą Vincenta Kompany’ego. Jednak zarówno on, jak i próbujący poukładać klocki dyrektor sportowy Max Eberl, wciąż polaryzują kibiców, a w ocenie ich pracy nie ma jednomyślności.
Trzy kolejki do końca i osiem punktów przewagi nad drugim Bayerem Leverkusen. Bayern Monachium matematycznie nie zapewnił sobie jeszcze mistrzostwa Niemiec, ale w praktyce nic już mu go nie zabierze – Aptekarze musieliby wygrać wszystkie mecze do końca sezonu, a Bawarczycy wszystkie przegrać. To się nie wydarzy.
Bayern świętować mógł już w minioną sobotę, ale potrzebował do tego potknięcia ekipy Xabiego Alonso. Ta wygrała 2:0 z Augsburgiem, więc koronacja została odłożona. Monachijczycy świętować będą prawdopodobnie na RedBull Arenie pogrążonego w kryzysie Lipska.
Bayern Monachium. Mistrzostwo możliwe już w sobotę
Wyjątkowo celebrować zamierzał z pewnością Harry Kane, który w końcu doczeka się pierwszego trofeum w klubowej karierze. Tylko że Anglik w tym meczu… nie zagra. Przeciwko Mainz obejrzał piątą żółtą kartkę i za tydzień będzie musiał pauzować.
– To szalona zasada – zżymał się napastnik, obwiniając zarówno sędziego, że ukarał go kartką, jak i przepisy Bundesligi, w których napomnienia nie kasują się po połowie sezonu. A że Kane rzadko publicznie wybucha, można tylko przypuszczać jak bolesne będzie dla niego uczestniczenie w tak wyjątkowej chwili jedynie w roli widza.
Dla Harry’ego Kane’a lejące się strumieniami piwo będzie więc piwem z goryczką, ale ostatecznie narzekać raczej nie ma na co – w końcu doczeka się chwili, w której będzie mógł podnieść klubowe trofeum. Czyli zrobi coś, co w momencie jego transferu do Bayernu wydawało się oczywiste, ale rok później, u progu sezonu, już wcale niekoniecznie.
Nein, danke. Wszyscy odmawiali Bayernowi
– Julen Lopetegui odmówił Bayernowi Monachium. To ósmy trener, z którym kontaktowali się działacze die Roten – przekazał w maju zeszłego roku David Ornstein, dziennikarz The Athletic. Według podawanych przez niego informacji Bayernowi podziękowali już Xabi Alonso, Julian Nagelsmann i Ralf Rangnick, a klub kontaktował się także z Sebastianem Hoenessem, Zinedinem Zidanem, Rogerem Schmidtem, a nawet Joachimem Loewem.
Wszędzie słyszał: nie.
To chyba najwięcej mówi, jak z boku postrzegany był wówczas Bayern Monachium. Praca w takim klubie, będąca zwykle szczytem marzeń każdego trenera, nagle zaczęła być postrzegana jako pułapka. Jako miejsce, gdzie łatwiej się sparzyć, niż ogrzać w blasku chwały.
Jeśli Nagelsmann, zresztą zwolniony chwilę wcześniej przez Bayern, wolał reprezentację Niemiec – można to zrozumieć. Ale już fakt, że Ralf Rangnick podziękował Maksowi Eberlowi i wybrał dalsze prowadzenie skromnej reprezentacji Austrii – był wymowny. W Bawarii spodziewano się, że ten słysząc o ofercie, wsiądzie w pierwszy samolot do Monachium i kontrakt podpisze jeszcze na lotnisku.
Ale ostrożność – a może wprost niechęć – trenerów nie brała się z niczego. Bayern mógł jawić się jako klub z niejasną strukturą władzy, gdzie z jednej strony niedawno zatrudniony Christoph Freund po kilku miesiącach musiał ustąpić miejsca Eberlowi, jednocześnie zostając w pionie sportowym, ale nad wszystkim i tak czuwają Uli Hoeness oraz Karl-Heinz Rummenigge. Jawił się jako klub, w którym trenerów zwalnia się bez powodu (Nagelsmann), kluczowi działacze tracą pracę w atmosferze skandalu (Hasan Salihamidzić o tym, że wylatuje dowiedział się tuż po meczu z Koeln, na murawie, gdy Bayern zaczynał świętowanie tytułu. Oliver Kahn – jako prezes! – w ogóle nie dostał zgody, by na ten mecz pojechać). Wreszcie – jako klub, w którym oczekiwania są bardzo wysokie, a kluczowi piłkarze: przepłaceni, zniechęceni i myślący głównie o zmianie klubu.
Bayern zdecydował się więc na ruch desperacki i ryzykowny: zatrudnił Vincenta Kompany’ego. Gościa, który właśnie zleciał z Burnley z Premier League.
Kluczowi gracze odzyskali formę
Jasne, przedstawienie Kompany’ego w ten sposób było niesprawiedliwe, bowiem Belg miał pewne atuty, które świadczyły na jego korzyść. Wcześniej przecież z Burnley awans do Premier League wywalczył, a jego zespół grał ładny dla oka, efektowny futbol. Filozofii nie zmienił nawet po promocji, ale zespołowi brakowało jakości, by nawiązać walkę z silniejszymi przeciwnikami. Ważnym atutem Kompany’ego było też boiskowe doświadczenie i szacunek, jakim na start cieszył się wśród zawodników. Nie zaszkodziła znajomość Bundesligi, w której występował jako piłkarz HSV.
Niemniej, zatrudnienie trenera bez żadnego doświadczenia na tak wysokim poziomie pokazywało skalę desperacji Eberla i spółki. Ostatecznie – ruch się opłacił, choć postać Kompany’ego wciąż dzieli fanów die Roten. Mistrzostwo Niemiec, ćwierćfinał Ligi Mistrzów, 1/8 finału Pucharu Niemiec. Szału nie ma, ale po ostatnim beznadziejnym sezonie, to osiągnięcia przynajmniej akceptowalne.
Zwłaszcza, że zwolennicy Kompany’ego mogą wyciągnąć sporo argumentów za jego dobrą pracą. Jednym z nich jest poprawa formy kluczowych graczy, choć kilku z nich wydawało się już w Monachium wypalonych. Garściami czerpie z tego Max Eberl.
Kwestionowana przez Tuchela była choćby pozycja Joshuy Kimmicha, który u Kompany’ego znów jest absolutnym liderem środka pola i piłkarzem, przez którego przechodzi każda akcja Bayernu. 30-latek, który latem dopuszczał myśl o transferze, znów czuje, że Monachium to jego miejsce na ziemi, przedłużył kontrakt, a status kapitana przychodzi do niego naturalnie. To on nosi opaskę, gdy kontuzjowany (często) jest Manuel Neuer, a Thomas Mueller siedzi na ławce (też często).
Motywację do gry dla Bayernu odzyskał też Alphonso Davies, któremu przez ostatnie sezony po głowie chodził Real Madryt. 24-latek nie dość, że przed kontuzją znów był w formie, to jeszcze wrócił do negocjacji z Bayernem, przerwanych po odejściu Hasana Salihamidzicia. Kanadyjczyk podpisał nową umowę, związując się kontraktem aż do 2030 roku.
Wiosna to też lepsza gra Leroya Sane, który – wygląda na to – też podpisze w Monachium nową umowę, choć z obciętymi o blisko połowę zarobkami. Radość z gry odzyskał Jamal Musiala, któremu Kompany zapewnił swobodę, a do zespołu dobrze wkomponował się Michael Olise.
Największe słowa uznania Kompany’emu należą się chyba jednak za „ogarnięcie” środkowych obrońców. Gdy latem klub opuszczał Matthijs de Ligt, panowało przekonanie, że z Monachium odchodzi najlepszy obrońca poprzedniego sezonu. Kompany jednak wiedział co robi. Belg chciał grać bardzo wysoko wysunięta linią obrony, do czego znacznie lepiej pasował duet Dayot Upamecano – Kim Min-jae. Ta dwójka prezentuje się o niebo lepiej, niż w zeszłym sezonie, a gdy któregoś z nich musi zastąpić Eric Dier – też staje na wysokości zadania.
Harakiri Fussball
Krytycy Belga z kolei zwracali uwagę na to, że taktyka Bayernu, choć efektowna i skuteczna przy dużej przewadze jakości z bundesligowymi przeciwnikami, w starciach z lepszymi zespołami była wprost samobójcza. Po tym, jak w październiku Barcelona rozbiła Bawarczyków 4:1 w Niemczech wprost pisało się o harakiri Fussball, granym przez zespół Kompany’ego.
Jesienią wątpliwości budziły przede wszystkim wyniki przeciwko jakościowym przeciwnikom. W lidze tylko remisowali przeciwko Bayerowi Leverkusen, Eintrachtowi Frankfurt i Borussii Dortmund, w Lidze Mistrzów przegrywali z Aston Villą i Barceloną. Na domiar złego w styczniu przyszła niespodziewana i wysoka porażka z Feyenoordem (0:3), a w Pucharze Niemiec po czerwonej kartce dla Neuera lepsze okazało się Leverkusen.
W lutym wątpliwości odezwały się ponownie: choć Kompany wyciągał wnioski i nie grał już tak szaleńczo wysuniętą linią defensywy, to pojawiły się problemy z drugiej strony: nagle Bayern zgasł, jakby dodatkowe skupienie się na obronie nagle odebrały im atuty z przodu. Ledwo wyeliminował Celtic z LM (o braku dogrywki zadecydował dopiero gol Daviesa z 94. minuty rewanżu), w dodatku w ligowym starciu został zupełnie zdominowany przez Bayer. Szczęśliwie, choć w doliczonym czasie gry piłkę meczową na nodze miał Florian Wirtz, Bayern uratował bezbramkowy remis, zapewniający mu korzystną sytuację w tabeli przed finiszem sezonu.
Patrzyliśmy wówczas w tabelę i diagnozowaliśmy: przed Bayernem mecze z wicemistrzem ze Stuttgartu, rewelacją z Frankfurtu, a później dwumecz Ligi Mistrzów z Bayerem Leverkusen. Jeśli Bawarczycy chcą udowodnić, że znów są w Niemczech najlepsi, lepszej okazji nie będzie.
I Bayern zrobił to bezapelacyjnie. Z Eintrachtem wygrał 4:0, ze Stuttgartem 3:1, z Leverkusen w dwumeczu 5:0. Cztery mecze i cztery perfekcyjne – nie zmieniła tego nawet dziwna porażka z Bochum, przedzielająca dwumecz z Bayerem (ten przegrał wówczas z Werderem). Tych kilka tygodni – między 23 lutego a 11 marca – pozwoliło uwierzyć, że Kompany buduje drużynę, która znów zdominuje niemiecką ligę na dobre.
Bayern robi krok do przodu, ale Kompany wciąż polaryzuje
Tak Bayern dotarł do dwumeczu z Interem, który znów dzielił kibiców w ocenie pracy Belga. Jedni doceniali, że ze złożoną na kolanie linią obrony był bliski awansu do półfinału. I faktycznie, gdy rozłożymy to na czynniki pierwsze: nie wyglądało to na najbardziej komfortowe warunki pracy. W bramce stał Jonas Urbig, który niedawno stracił miejsce w składzie drugoligowego FC Koeln, na prawej obronie grał środkowy pomocnik Konrad Laimer, duet stoperów tworzyli Kim z rezerwowym Dierem, a na lewej obronie grał Josip Stanisić, nominalnie prawy lub środkowy defensor. Na pięć pozycji – tylko jeden zawodnik pierwszego wyboru.
Z drugiej strony – Inter też grał na wahadle 35-letnim Matteo Darmianem, gola strzelał oddany tam z Monachium bez większego żalu Benjamin Pavard, a w bramce stał Yann Sommer, którego w Bayernie uznano za zbyt krótkiego w uszach.
Obrońcy pracy Kompany’ego zwracali uwagę, że zespół grał efektowną piłkę, dominował i – nie można mu tego odmówić – po prostu tworzył sytuacje. Że gdyby nie niewytłumaczalne pudło Kane’a z pierwszego meczu, że gdyby w innych sytuacjach nie brakło szczęścia…
Przeciwnicy odpowiadali, że co z tego, skoro to Inter przez niemal cały czas miał dwumecz pod kontrolą. I kiedy trzeba było po prostu wrzucał wyższy bieg: gdy w 85. minucie pierwszego meczu wyrównał Thomas Mueller, gola trzy minuty później strzelił Davide Frattesi. Gdy w rewanżu w 52. minucie trafił Kane, sześć minut później odpowiedział Lautaro Martinez. A już w 61. minucie było 2:1 dla Interu.
Ile spojrzeń – tyle opinii, bo obecny sezon w wykonaniu Bayernu Monachium trudno oceniać jednoznacznie. Niemniej – zespół pod wodzą Kompany’ego bezapelacyjnie wykonał krok do przodu w porównaniu do tego, co zastał w swoim nowym miejscu pracy. Inna sprawa, że jak na warunki Bayernu, trzeba było startować z wyjątkowo niskiego pułapu.
WOJCIECH GÓRSKI
WIĘCEJ O BUNDESLIDZE NA WESZŁO: