To miał być kluczowy mecz dla Stali Mielec w kontekście walki o utrzymanie. Rola gospodarza, rywalem Górnik po trzech z rzędu porażkach i zwolnieniu Jana Urbana. No kiedy wygrać, jak nie dziś? Cóż, może już nigdy w tym sezonie. Gospodarze nie udźwignęli mentalnie stawki zawodów i koniec końców to oni mogą być bardziej zadowoleni, że nie przegrali.
Górnik od trzech kolejek rozgrywa co najmniej jedną dobrą połowę, ale za mało wyciska z lepszych fragmentów w swoim wykonaniu i potem przegrywa. Dziś też do przerwy powinien prowadzić. Ismaheel mógł lepiej wykończyć dalekie dogranie Podolskiego, przede wszystkim jednak powody do łapania się za głowę miał Zahović. Najpierw musiał dobrze trafić z paru metrów na wślizgu i zdecydowanie zabrakło mu siły w nodze. Gdy z kolei dość przypadkowo znalazł się praktycznie sam na sam, walnął wysoko nad poprzeczką. No nie przystoi.
Stal Mielec – Górnik Zabrze 0:0. Najpierw pudłowali jedni, potem drudzy
Domyślamy się, że z pełnymi ze strachu gaciami ciężko się biega, dlatego Stal do przerwy praktycznie nic sobie nie wykreowała. Może gdyby Gerbowski, uprzedzając Majchrowicza na przedpolu, lepiej zgrał piłkę, doszłoby do czegoś groźnego, a tak nie było tematu. Widać było, że mielczanie są przyblokowani, brakuje im pewnoście siebie i swobody w grze. Ivan Djurdjević trochę zaskoczył składem, sadzając na ławce Getingera, Domańskiego czy Dadoka, a stawiając chociażby na Gerbowskiego i Wołkowicza. Stężenie kreatywności z przodu zostało zatem mocno ograniczone.
Kibice Stali znów liczyli na Ivana Cavaleiro, który dotychczas w każdym występie notował ofensywny konkret. Dziś tak dobrze mu nie szło, nie wszedł na wyższe obroty, a tylko wyjątkowej wyrozumiałości wracającego do sędziowania w Ekstraklasie Tomasza Musiała zawdzięcza to, że nie wyleciał z boiska jeszcze w pierwszej odsłonie. Gdy oglądał powtórki swojego starcia z Sarapatą (stał zaskakująco blisko monitora), zapewne w myślach już widział siebie schodzącego pod prysznic. Musiał jednak, który pierwotnie odgwizdał tylko faul, po konsultacji z VAR-em poprzestał na żółtej kartce. Jakieś okoliczności łagodzące znajdziemy. Portugalczyk z pewnością nie zagrał celowo, w jego ataku na staw skokowy rywala nie było “dociśnięcia” i wyjątkowego impetu, ale i tak to nadal prędzej wykluczenie niż oszczędzenie zawodnika.
W dziesiątkę po dwóch upomnieniach dla Piotra Wlazły kończyła natomiast Stal, która po zmianie stron zrobiła trochę więcej. Dadok nie trafił w bardzo dobrej sytuacji, Wolsztyński mógł więcej wycisnąć z centry Wołkowicza, a Majchrowicz po strzale Hannoli i rykoszecie od Janickiego wykazał się ponadprzeciętnym refleksem. Wciąż jednak wracamy do tego, że podopieczni Ivana Djurdjevicia byli na musiku, a sprawiali wrażenie, jakby w założeniach mieli przede wszystkim to, by niczego nie zawalić. Tak się nie da, panowie.
Wtorek z Ekstraklasą godnie nawiązał do tradycji poniedziałkowych, gdy często spodziewamy się paździerzu dla koneserów. Nie powiemy, że było dziś nudno, bo jedni i drudzy parę okazji stworzyli, ale ogólny poziom i kultura gry stały na tak niskim poziomie, że musimy to rozchodzić. Do piątku jakoś się otrząśniemy.
Zmiany:
Legenda
Fot. Newspix