Reklama

Klaun albo król. Jakim dyrektorem sportowym jest Michał Żewłakow?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

28 marca 2025, 09:39 • 15 min czytania 92 komentarzy

Jakim dyrektorem sportowym jest Michał Żewłakow? Mistrzowskim — powiedzą w Legii Warszawa, gdzie kojarzy się jednoznacznie. Bogusław Leśnodorski, tytuły i Liga Mistrzów. Niedopasowanym — stwierdzą w Zagłębiu Lubin, gdzie poległ na biurokracji i zależności od KGHM, ale też na polu transferów. Leniwym — rzucą w Motorze Lublin, gdzie podpadł tym, że dyrektorską fuchę traktował jak robotę z doskoku przy udzielaniu się w Canal Plus.

Klaun albo król. Jakim dyrektorem sportowym jest Michał Żewłakow?

— Co dobrego, to ja. Co złego, to też ja. Tego się trzymam. Albo będę klaunem, albo królem. Patrząc na to, jak jestem oceniany przez niektóre media i część kibiców – chwilowo jestem klaunem — to fragment rozmowy Michała Żewłakowa z „Gazetą Wyborczą”. Dyrektor sportowy Legii Warszawa udzielił jej zaraz po tym, jak klub zwolnił Besnika Hasiego, którego kadencja była wręcz memiczna. Gromy za ten wybór spadły na głowę Żewłakowa, który ręczył za fachowość Hasiego, wszak znali się z Belgii.

Michał Żewłakow przekazał wtedy Bogusławowi Leśnodorskiemu, że jeśli chce pozbyć się i jego, zrozumie. Leśnodorski nawet o tym nie myślał. Dyrektor sportowy był osobą z jego najbliższego otoczenia, zaufaną i cenioną, co zresztą obróciło się przeciwko Żewłakowowi, gdy Legia trafiła w ręce Dariusza Mioduskiego.

Hasi wciąż kogoś na siebie nabiera, przed chwilą, gdy Anderlecht dowiedział się, że Cercle Brugge złożyło Besnikowi ofertę przejęcia zespołu zaraz po odpadnięciu z Jagiellonią Białystok, w Brukseli także postanowiono zmienić trenera i sprzątnąć Hasiego sprzed nosa ligowej konkurencji. Dla Michała Żewłakowa pozostanie rzadkim dowodem na to, że może się pomylić w sprawie wyboru szkoleniowca, z czym zwykle trafiał w dziesiątkę.

Paradoksem jest, że to właśnie ten fatalny ruch otworzył dyrektorowi sportowemu Legii Warszawa drogę do transferu, o którym będzie mógł opowiadać w wywiadach i za dwadzieścia lat.

Reklama

Vadis, Langil i Legia. Jakim dyrektorem sportowym jest Michał Żewłakow?

To Besnik Hasi rzucił do Michała Żewłakowa: Vadis Odjidja-Ofoe, zerknij. W niedawnej rozmowie z Tomaszem Ćwiąkałą były dyrektor sportowy Legii Warszawa wspominał, że był to o tyle nietypowy ruch, że w zasadzie w całości był na jego głowie. Od rozmów z Norwich — które rozpoczęły się od tłumionej eksplozji śmiechu, gdy Żewłakow usłyszał, że jego vis a vis z Anglii nazywa się Ricky Martin i w głowie zagrał mu hymn wszelkich wypraw skautingowych z Dominikiem Ebebenge: Livin’ la vida loca — po przyjęcie faceta w Warszawie i przekonanie go, że warto zrezygnować z ogromnych pieniędzy, żeby pokazać Europie: jeszcze potrafię.

Vadis to transfer-wizytówka, zapewne najlepszy piłkarz, jaki w ogóle biegał po polskich boiskach. Jednocześnie nie był to ruch z rodzaju oczywistych, pewnych strzałów. Raz, że rzadko zdarzało się, żeby do Ekstraklasy trafiał facet z Premier League. Nawet jeśli dodamy gwiazdkę, że w Norwich Odjidja-Ofoe nie grał. Dwa, że Belg nie był w optymalnej formie. Brzuch rozlewał mu się na boki, tymczasem tani nie był. Bogusław Leśnodorski dopytywał: — Michał, jesteś pewien?

Bogusław Leśnodorski, Dominik Ebebenge, Michał Żewłakow, Vadis Odjidja-Ofoe, Thibault Moulin i Guilherme

Był, tak jak w kilku innych przypadkach. Jeśli coś go wyróżniało, to chęć podjęcia ryzyka. Nie lubi korporacji, piłkarskiej nowomowy i zbędnego filozofowania. Czujesz, działasz. Zwykł mówić, że trener ma wpływ na to, jak wygląda zespół, z kolei rolą dyrektora sportowego jest to, jak wygląda klub. Dlatego, gdy był przekonany, że zawodnik przyda się drużynie, walczył o niego i uparcie przekonywał trenera do transferu. Tak było z Nemanją Nikolicsem, co do którego pewności nie miał Henning Berg.

Reklama

— Były boje. Tłumaczył, że będzie strzelał bramki, ale w Polsce trzeba coś więcej. Mieliśmy wtedy alternatywnego zawodnika, to aż by śmiesznie brzmiało, bo okazał się kompletnym ogryzkiem — wspominał Michał Żewłakow w rozmowie z Krzysztofem Stanowskim.

Żewłakow i Ebebenge sypią anegdotami

W tej samej rozmowie działacz żałował, że podobnego finału nie miała przepychanka o Maora Meliksona. Berg stwierdził wtedy, że byłby to zawodnik, który zawyży i tak wysoką już średnią wieku, więc nie chce go w zespole. Ale Nikolics wypalił, Żewłakow mógł go dopisać do pokaźnej listy sukcesów.

Najwięcej nazwisk trafiło na nią w pierwszych latach pracy Michała przy Łazienkowskiej 3. Zaraz po tym, jak zawiesił buty na kołku, zajął się skautingiem. Objeżdżał Europę ze wspomnianym Ebebenge i powoli stawał się frontmenem pionu sportowego. Formalnie posadę dyrektora sportowego objął dekadę temu, we wrześniu, zastępując Jacka Mazurka. W praktyce transfery dopinał nawet na początku 2015 roku, bo to on podpisywał się pod sypnięciem sporych pieniędzy za Michała Masłowskiego.

Jeszcze zanim oficjalnie objął funkcję, przeprowadził najlepsze okienko transferowe w karierze — właśnie to z Nikolicsem, ale też Aleksandarem Prijoviciem czy Michałem Pazdanem. Przyjmijmy, że rozliczać go będziemy właśnie od wtedy. Trudno, odcierpi to brakiem Orlando Sa czy Ondreja Dudy po stronie sukcesów, za to zrekompensuje sobie tym, że do największych flopów nie wciągnięmy Masłowskiego. Całkiem uczciwy układ.

Legia Warszawa w Lidze Mistrzów to zespół autorstwa Michała Żewłakowa

— Nie wiem, czy mam świetne oko. Jeśli chodzi o obrońców, zawodników defensywnych, tego się nie boję. W ocenie napastników, Orlando Sa i Nemanji Nikolicsa, ufałem ocenie brata — wyznał Michał Żewłakow w rozmowie z Tomaszem Ćwiąkałą. Wspomniany brat, Marcin, był jednym z najbliższych współpracowników dyrektora sportowego Legii Warszawa. Drugim z nich był Ebebenge, trzecim, choć nie przez cały okres, Radosław Kucharski, który obserwował na przykład wymienianego już Dudę.

Żewłakow odpowiadał za decyzje ich wszystkich, taka rola. Czasami oznaczało to splendor i chwałę, czasami wzięcie na klatę porażki. Sam wspominał, że najbardziej żałuje, że dał się przekonać do zatrudnienia Daniela Chimy Chukwu. Nie spodziewał się, że po przygodzie w Chinach będzie mu się jeszcze chciało, lecz współpracownicy przekonywali, że warto. Ostatecznie Chima Chukwu do spółki z Tomasem Necidem stworzyli najgorszy w historii ligi duet następców sprzedanych piłkarzy.

Można wytykać, że Jacek Zieliński zastąpił Bartosza Slisza Qendrimem Zybą, ale taki ruch byłby ledwie w połowie skali popularnego szrotomierza, którą zamykają Necid i Chuma Chukwu w miejsce Nikolicsa oraz Prijovicia.

Legia Warszawa i Jacek Zieliński. Sztuka stania w miejscu

Zanim jednak zaczęło się sypać, Michał Żewłakow zbudował pomnik, który wielu wciąż ma przed oczami, gdy wspomina jego pracę w Warszawie. Legia Warszawa w Lidze Mistrzów była jego autorskim dziełem. Poza tymi, o których już wspomnieliśmy, współtworzyli ją Adam Hlousek, Thibault Moulin, Artur Jędrzejczyk, Miroslav Radović, Arkadiusz Malarz, Jakub Czerwiński – w zasadzie sami wybrańcy Żewłakowa. W podobnym czasie do stoli przeprowadzili się Jarosław Niezgoda czy Kasper Hamalainen, którym także wiodło się w Warszawie świetnie.

Michał Żewłakow działał w komfortowych warunkach. Mógł wdrażać filozofię ryzyka, bo Legia rozrzucała pieniądze gdzie popadnie. Nie wydawał tyle, ile ostatnio Jacek Zieliński, którego zastępuje, ale swoje robi transferowa inflacja. Obecne półtora miliona euro za Ilję Szkuryna to mniej więcej tyle, ile wyłożono za Masłowskiego. Tymczasem ruchów gotówkowych było więcej, tu pół miliona euro, tam kilkaset tysięcy i kupka rosła. Nie oszczędzano na wypłatach oraz prowizjach dla menedżerów, które w czasach Champions League przekroczyły dziesięć milionów złotych. Zieliński zmniejszył te wydatki dwukrotnie.

Michał Żewłakow

Przykładowo ściągnięty z powrotem z Rosji Jędrzejczyk skasował horrendalne osiemset tysięcy euro, co stało się potem kulą u nogi Dariusza Mioduskiego. Legia rosła, Legia wygrywała, Legia stawała się polskim Bayernem, który zuchwale wyciągał ligowym rywalom ich perełki. Mało kto widział wtedy, że Michał Żewłakow buduje zamek, lecz na piasku. Wszystko na tu i teraz, bo tak wtedy działano. Duda, Niezgoda czy Sandro Kulenović to nieliczne przypadki rozwojowych chłopaków, którzy przewinęli się przez tamten zespół.

Średnia wieku piłkarzy, których Żewłakow ściągnął w trzech pierwszych, bardzo udanych, okienkach, to równe dwadzieścia sześć. Ryzyko, które podejmował ówczesny dyrektor sportowy, wróciło do niego na koniec kadencji i trapiło Legię w kolejnych latach.

Moulin wspomina Legię w Lidze Mistrzów [WYWIAD]

Co Michał Żewłakow zostawił po sobie w Legii Warszawa?

Jeśli ktoś w stolicy westchnie, że Legia Warszawa nie zdominowała ligi jak Celtic Glasgow po zainkasowaniu milionów z Champions League, nie może wskazać palcem tylko na Dariusza Mioduskiego. Fakt, że jego wizję i zarządzanie klubem świetnie podsumowuje to, że społeczność, która Michała Żewłakowa żegnała bez żalu, teraz czuje ulgę, że po latach eksperymentów Mioduski przyznał w końcu, że Bogusław Leśnodorski na piłce znał się lepiej i postawił na jego człowieka. Nowy właściciel udowodnił, że da się znaleźć ludzi, przy których Żewłakow wyglądał jak nieomylna wyrocznia.

Problem w tym, że nieomylną wyrocznią nie był, co skutkowało przepaleniem stosu pieniędzy i zmarnowaną szansą na zbudowanie przewagi nad resztą stawki. Określenie Michała Żewłakowa mianem człowieka, który nie zbudował w Legii Warszawa niczego trwałego, może niektórych zszokować, lecz są argumenty na obronę tej tezy. Nie doczekaliśmy się wtedy żadnej rewolucji, w którą powoli zaczynał wierzyć świat.

Podstawową metodą pracy Żewłakowa był luz, bajerka i kontakty. Rzeczy przydatne dyrektorowi sportowemu – Michał zna angielski, francuski i serbski – naprawdę szacun! – ale też rzeczy, w które coraz mniej wierzono na zachodzie. Pion sportowy Legii ominęły więc inwestycje w innowacje i otwieranie furtek, które prowadziły do dłuższej obecności na pucharowych salonach.

Michał Żewłakow pozostał blisko Legii Warszawa, niedawno odwiedził ją na zgrupowaniu

Żewłakow trafił na okres, w którym akademia potrafiła dostarczyć drużynie kogoś takiego jak Sebastian Szymański, Mateusz Wieteska czy Sebastian Walukiewicz. Dwóch ostatnich jednak odstrzelił – Wieteskę oddano do Górnika Zabrze, chwała za to, że zapisała sobie przynajmniej prawo do odkupienia stopera. Rozżalony Walukiewicz trafił natomiast do Pogoni Szczecin. Żewłakow poniekąd odsuwał od siebie odpowiedzialność za ten ruch, ale agent Sebastiana mówił nam wprost: gdyby ktoś się nim zainteresował, zaprosił na obóz, zostałby w Legii.

Legia Warszawa straciła Sebastiana Walukiewicza. Jak do tego doszło?

Historia sprowadzania przyszłościowych chłopaków z zewnątrz też pozostawia sporo do życzenia. Duda, Niezgoda, w porządku, lecz poza nim zestaw ananasów i siódmego sortu kubańskich pomarańczy w postaci Vamary Sanogo, Hildeberto Pereiry, Pablo Dyego. Dominik Nagy stoi półkę wyżej niż oni, ale z racji zainwestowanych pieniędzy też trzeba go rozpatrywać jako pudło. Michał Żewłakow miał kontakty, ale gdy przychodziło do wyciągnięcia ciekawych zawodników, których nikt jeszcze nie zna wypadał blado.

Opowiadał, że z Anderlechtem negocjował wypożyczenie Dodiego Lukebakio, ale skończył ze Steevenem Langilem. Zdradzał, że z Benfiką rozmawiał o Victorze Lindelofie, ale skończył z Hildeberto. Najgorzej, że z czasem zaczął pudłować na potęgę także z gotowymi produktami. Na pożegnanie z Legią Warszawa wyłożył blisko półtora miliona euro na tercet Armando Sadiku, Krzysztof Mączyński, Cristian Pasquato. Nie zostawił Legii przeciętnej, ale pikującą w kierunku przeciętności – już tak.

Michał Żewłakow może i odchodził z Legii dlatego, że Dariusz Mioduski czyścił klub z ludzi Bogusława Leśnodorskiego, ale gdyby decyzja miała zapaść tylko na podstawie oceny jego pracy, to, powiedzmy sobie uczciwie, byłaby ona taka sama. Bilans po prostu przestawał mu się spinać.

Berg, Czerczesow, Sevela. Michał Żewłakow i sztuka doboru trenerów

Tym, co broni Michała Żewłakowa, jest fakt, że – jak sam powiedział – zaczynając pracę był gnojkiem bez pojęcia. Jacek Zieliński miał chociaż przetarcie w Wigrach Suwałki, epizod trenerski na koncie. On? Absolutnie. Wszedł do wymagającej fuchy prosto z szatni i pod tym względem na pewno wypadł imponująco. W przeciwieństwie do człowieka, którego zastępuje, ma wiedzę i obycie z europejskiej piłki. To kluczowe, bo Żewłakow na starcie dysponował naprawdę imponującą siecią kontaktów oraz połączeń, na które przykładowy Łukasz Masłowski pracował latami jako agent piłkarski.

Umiejętność budowania relacji międzyludzkich też okazała się bardzo pomocna. Fakt, że anegdota o wynalezieniu Orlando Sa na dyskotece brzmi śmieszno-strasznie, bo jednak nie jest to chlubna droga dla skauta, ale styl bycia Żewłakowa ułatwił masę spraw, transferów, rozmów. Bajerka o futbolu, którą preferuje, nie pasowała może do trendów, które szły z zachodu, jednak była skuteczna – nie każdy może to o sobie powiedzieć. Więcej jest przykładów dyrektorów, którzy chwalą się notesem pełnym numerów, lecz na koniec niewiele z tego wynika.

Leśnodorski: Jeśli Żewłakow dostanie kasę i wolną rękę, Legia zdominuje polską ligę

Ludzie, którzy znają Michała Żewłakowa i jego styl pracy, przekonują, że ma on znakomitą umiejętność wyczucia człowieka i skrócenia dystansu. Sugerują, że potrafi zajrzeć pod nieoczywiste kamienie, że przypomina w tym właśnie Masłowskiego. Przede wszystkim jednak podkreślają: ten facet jedną rzecz robi najlepiej na świecie – dobiera trenerów i nawiązuje z nimi relacje. Ole Gunnar Solksjaer do Legii Warszawa nie przyszedł, ale polecił Henninga Berga i wystarczyło. Norweg “wprowadził inny dzień treningowy, inną kulturę pracy”.

Myślałem, że piłkarze zaraz wybuchną. Niektórzy się oburzali: ile można siedzieć w klubie, od ósmej do szesnastej?! Zaczął przygotowywać odprawy i analizy dla każdego zawodnika indywidualnie. Nie wiem, kiedy jego sztab spał – zachwycał się Żewłakow u Tomasza Ćwiąkały.

Berga zastąpił Stanisławem Czerczesowem, który również sprawdził się wyśmienicie, pasował do całości. Besnik Hasi nie wypalił, lecz Jacek Magiera to naprawił. Żewłakow potrafił też zarządzać charakterem. Berg czy Czerczesow to nie byli przecież łatwi goście, ale sytuacje jak z Ricardo Sa Pinto nigdy nie miały miejsca. Ostatecznym potwierdzeniem fachowości Michała w zakresie wyboru trenerów jest jednak praca w Zagłębiu Lubin.

Na Dolnym Śląsku Michał Żewłakow trafił fatalnie. Jego styl życia i pracy po prostu nie pasował do sztywnych reguł KGHM. Najbardziej zapamiętane będzie mu to, że walczył o Bartosza Białka, ale pamiętajmy – walczył o niego, bo zawiedli ludzie, których sprowadził. W Zagłębiu zawiódł niemal każdy obcokrajowiec, po którego sięgnął. Asmir Suljić, Rok Sirk, Matyas Tajti, Władisław Sirotow – to nie byli piłkarze darmowi, tymczasem każdy z nich okazał się kompletną wtopą.

Obronili się w zasadzie tylko Damjan Bohar i Patryk Szysz. Może jeszcze Sasza Żivec, który był już znany na polskich boiskach.

Nie da się jednak powiedzieć, że Michał Żewłakow zatrudnił w Lubinie fatalnych trenerów. Martin Sevela okazał się porządnym szkoleniowcem, więcej niż solidnym. Na tyle dobrym, że od lat krąży po świecie arabskim, napychając kieszenie petrodolarami. Ale nawet Ben van Dael, który awaryjnie został pierwszym trenerem na dłużej, niż zakładali wszyscy, z Żewłakowem na czele, miał okres bardzo zaskakująco przyzwoity.

Ba, i w Motorze Lublin Żewłakow z trenerem trafił. Co prawda na Lubelszczyźnie psioczą na cały warszawski zaciąg – całkiem słusznie, bo koniec końców przyniósł tylko wielki odpływ z klubowej kasy; na osiemnaście transferów mniej więcej piętnaście (!) kompletnie rozczarowało – ale Marek Saganowski zrobił sympatyczny wynik jak na miejsce, w którym wówczas był Motor. To fragment, który powinien zaniepokoić Goncalo Feio, bo jeśli nowy dyrektor sportowy Legii Warszawa rzuci, że znajdzie klubowi lepszego trenera, który w dodatku nie będzie powodował tylu problemów wizerunkowych, będzie można mu zaufać.

Feio, Mozyrko, Zieliński – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii

Bajerka i kontakty. Czy Michał Żewłakow to dobry dyrektor sportowy dla Legii Warszawa?

Czy jednak można zaufać, że tak samo skutecznie wypełni inne zadania, które przed nim stoją? Nie ma co ukrywać, że Legia Warszawa sięgnęła po Michała Żewłakowa z braku laku, trochę wbrew temu, czego szukała na zachodnich rynkach. Sondując kandydatury Jiriego Bilka, Marcela Klosa czy Roela Vaeyensa nastawiała się na rewolucję. Czy raczej: sugerowała chęć obrania kompletnie innej drogi, w co chyba nie do końca wierzyli sami zainteresowani, skoro ostatecznie nikt nie był zainteresowany podjęciem pracy w Polsce.

Ciężko sobie wyobrazić taką rewolucję pod okiem Michała Żewłakowa. Praca w telewizji dała mu odskocznię, czas na zebranie myśli, ale czy zmieniła podejście do zawodu? Nikt chyba nie uwierzy, że Żewłakow krążył w tym czasie po Europie, czerpał nowinki choćby z tak dobrze znanej mu Belgii, która stała się drugą najmłodszą ligą na kontynencie oraz bezpośrednim zapleczem pięciu najlepszych rozgrywek. Prędzej będzie to druga odsłona wiary w kontakty, znajomości, nosa własnego i swoich współpracowników.

Zresztą, Mateusz Borek zdążył już obwieścić w swojej naiwności, że agenci piłkarscy zamierzają z dobroci serca pomóc Legii i samemu Żewłakowowi. – Nie wcisną mu szrotu! – zapewnia. Tak jak nie wciskali, gdy w Beveren do Moulina dokooptowali Langila.

Mateusz Borek już wie – agenci będą działać dla Żewłakowa!

Legia na pewno ma poważny problem z identyfikacją tego, kim powinna być i jak powinna działać. Jacek Zieliński też mówił, że transfery mają być na już, bo młodzież to mają w akademii, co na koniec sezonu płynnie przechodziło w nagłówki krzyczące o tym, że wychowankowie stołecznego klubu grają najmniej w lidze (chyba że w innych klubach, tam grają całkiem sporo i przynoszą tymże klubom zarobek). Wybór nowego dyrektora sportowego był szansą na ocknięcie się i zwrot w kierunku Europy.

Jiri Bilek był wymarzonym dyrektorem sportowym dla działaczy Legii Warszawa

Mało prawdopodobne, że dojdzie do niego w takim rozdaniu, co zwiastuje dalsze lata huśtawki: raz będzie lepiej, raz będzie biedniej, fortuna kołem się toczy. Nie oznacza to jednak, że Michał Żewłakow to wybór krótkowzroczny oraz pozbawiony atutów. Największym, jaki posiada, jest jego twardy charakter, który w środowisku legijnym, pełnym grupek interesów, podpowiadaczy i wszelkiego rodzaju szeptuchów, którzy może i nie mają odpowiednich kompetencji, ale są dostatecznie blisko, żeby suflować rozwiązania, będzie ogromnym atutem.

Łatwo wyobrazić sobie Bilka, Klosa czy innego działacza, który jest pełen werwy i pasji, lecz po kilku miesiącach orientuje się, że bierze udział w niekończącym się spektaklu i rozgrywce grup interesów, w której najmniej liczy się interes podkreślany w przekazie zewnętrznym najczęściej – interes Legii Warszawa. Ktoś taki gaśnie jak zapałka, rozczarowany tym, ile faktycznie może. Żewłakow nie zgaśnie, będzie parł do przodu, po swoje. Dariusz Mioduski musi o tym wiedzieć, nawet jeśli nie jest do końca gotowy i świadomy tego, co to oznacza w praktyce.

Jiri Bilek – idealny dyrektor sportowy dla Legii Warszawa?

Michał Żewłakow zna specyfikę pracy w tym konkretnym klubie, wciąż bardzo dobrze orientuje się w jego realiach oraz możliwościach. Podobno ma wpłynąć na to, że akademia na poważnie zacznie być zapleczem pierwszego zespołu. Ponoć o Legii myślał od dawna, nawet jeśli nie stały za tym żadne sygnały, że coś może się z tego urodzić. Skoro tak to planów ma pewnie więcej, bo w końcu sam przyznał, że żeby wrócić do piłki “trzeba się przygotować, mieć pomysł, coś swojego, naprawić problemy, które klub ma”.

Zwłaszcza w kontekście tego ostatniego, lepiej trafić nie mógł. Legię problemy trawią przez trzysta dni w roku, z małymi przerwami na to, gdy po prostu nie wypływają one na powierzchnię.

WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA NA WESZŁO:

SZYMON JANCZYK

fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Polecane

Praca z Małyszem, ratowanie karier i pasja do Premier League. Oto nowy trener kadry skoczków

Jakub Radomski
2
Praca z Małyszem, ratowanie karier i pasja do Premier League. Oto nowy trener kadry skoczków