Sponsorem mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym jest przedsiębiorstwo energetyczne, opierające się na paliwach kopalnych. Paliwa kopalne powodują, że ociepla się klimat i brakuje śniegu. Śnieg jest podstawą dla narciarstwa, przez co cierpi sport, który przedsiębiorstwo sponsoruje. Prosta zależność, prawda? Właśnie na nią zwracają uwagę norwescy aktywiści, którzy planują protestować przeciw temu jutro, na trasie biegu na 50 kilometrów. Metoda – zakłócenie rywalizacji – jest stara. Pod pewnym względami to jednak protest inny od poprzednich. Dlaczego? Czym tłumaczą swoje zaangażowanie aktywiści i jak odpowiadają im organizatorzy? W jaki sposób protestowano w przeszłości? Oraz czemu problem, o którym tu mowa, jest znacznie szerszy?

Aktywiści zakłócą MŚ? Dlaczego i po co protestują
„Nie chcemy przeszkadzać”
– Nie chcemy przeszkadzać, żeby tylko przeszkadzać. Chcemy zwrócić uwagę na problem, który nasze społeczeństwo konsekwentnie ignoruje. Chcemy w ten sposób rozpocząć uczciwą i przejrzystą debatę w naszym kraju, który czerpie ogromne zyski z ropy i gazu – mówiła Frida Steinbak na łamach „Verdens Gang”.
Steinbak to jedna z przewodniczących organizacji „Naród przeciw paliwom kopalnym”. To właśnie jej członkowie planują jutro zakłócić przebieg rywalizacji mężczyzn na mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym. Ich celem stał się królewski dystans – 50 kilometrów.
O swoich zamiarach poinformowali organizatorów jakiś czas temu. Jak sami mówią – z nadzieją, że ci będą skłonni ich wysłuchać, a być może nawet przychylić się do ich postulatów. Te były dwa: wyświetlenie krótkiego filmu dla zgromadzonych na trasie kibiców, który miałby opowiadać o zagrożeniach płynących z eksploatacji paliw kopalnych. Drugi – zrezygnowanie ze współpracy z jednym z głównych sponsorów i zaklejenie loga tegoż w każdym miejscu.
Jaki to sponsor? Equinor, norweski koncern energetyczny, działający w niemal 40 krajach (w tym w Polsce). Firma od wielu lat wspiera norweskie narciarstwo, cieszy się zresztą bardzo pozytywną opinią w tamtejszej federacji oraz wśród samych sportowców, bo wielu z nich skorzystało z oferowanych przez nią środków. Aktywiści zwracają jednak uwagę na to, że jest to kompania, która – jakby nie było – zatruwa planetę.
Organizatorzy mistrzostw twierdzą jednak, że w pełni Equinorowi ufają. A przedstawiciele firmy sami zaznaczają, że są w fazie transformacji swojej działalności. Aktualnie 20% inwestycji firmy kierowanych jest w stronę rynku paliw odnawialnych i niskoemisyjnych. Nie zmienia to jednak faktu, że – zgodnie z raportami samego przedsiębiorstwa – 99,5% obecnej energii produkowanej przez Equinor nadal pochodzi z paliw kopalnych.
Stąd planowany protest.
Ten w pewnym sensie otrzymał… zgodę organizatorów. Ci przyznali, że nie zamierzają wpływać na wolność słowa i wyrazu swoich poglądów przez aktywistów. Prosili jednak, by protestujący nie wpływali na przebieg sportowej rywalizacji, a zamiast tego, na przykład, ustawili się tuż przy trasie ze swoimi transparentami. To w pewnym sensie podejście „wilk syty, owca cała” i próba zapewnienia bezpieczeństwa i zawodnikom, i aktywistom.
Sami organizatorzy twierdzą bowiem, że – nawet z pomocą policji – nie są w stanie zabezpieczyć całości trasy, która długimi fragmentami przebiega przez okoliczne lasy. Do tego istnieje obawa, że w razie zakłóceń mistrzostw fani zgromadzeni przy trasie – część z pewnością „po spożyciu” – postanowi wziąć sprawy we własne ręce i siłowo rozprawić się z protestującymi. Stąd negocjacje, które – jak mówiły obie strony – przebiegały w atmosferze wzajemnego szacunku. Ale wielkich efektów nie dały.
Pozostaje więc liczyć na to, że po prostu nic się nie stanie. A ryzyko istnieje.
– Biegi techniką dowolną potrafią być bardzo szybkie i atak aktywistów może doprowadzić do zderzeń, upadków i do kontuzji. Ich agresja narasta i przerwanie biegu podczas MŚ byłoby światowym skandalem, ale jak widać chcą rozgłosu – mówiła „Expressen” szwedzka biegaczka Maja Dahlqvist.
Wśród sportowców opinie na temat tego typu protestów ogółem są mieszane. To znaczy – żaden z nich nie chciałby, by ktoś wbiegł mu na trasę. Ale wielu popiera samo przesłanie. Część amerykańskich sportowców zimowych nosiła już na przykład w przeszłości stroje pokazujące topniejące góry lodowe. Inny Amerykanin, Gus Schumacher, od dawna współpracuje z organizacją „Protect Our Winters” i namawia innych sportowców do jej wsparcia. Zorganizował on też spotkanie z członkami „Narodu przeciw paliwom kopalnym”, które „przebiegło w produktywnej atmosferze”.

Gus Schumacher na podium w Falun, w czapce „Protect Our Winters”. Fot. Newspix
– Najważniejsze było dla nas, by przekonać ich, że zakłócenie rywalizacji nie pomoże im w przekazie ich wiadomości. Takie działania sprawią bowiem, że sportowcy nie będą chcieli wypowiadać się pozytywnie o ich sprawie. Sami próbowaliśmy ściągnąć do sprawy sportowców, którzy podzielają zdanie aktywistów. Najważniejsze jest dla nas, byśmy wszyscy okazali w tej sprawie solidarność – mówił Schumacher.
Oczywiście, są też krytycy aktywistów. Na przykład Simen Hegstad Krueger, zresztą złoty medalista olimpijski, nazywał ich „idiotami”. Aczkolwiek to Norweg, od lat wspierany przez Equinor, co zauważyli tamtejsi dziennikarze, podkreślając, że jego zdanie może być dyktowane „prywatnym interesem”.
Bo ten publiczny jednak wygląda inaczej.
Podcinanie gałęzi
– Rozumiemy, że tego typu działania, jakie mamy w planach, są prowokujące. Chcemy jednak pomóc ludziom w odpowiednim ukierunkowaniu ich uczuć – gniewu i frustracji. To przedsiębiorstwa zajmujące się eksploatacją paliw kopalnych rujnują nasz sport. Fakt, że planujemy zakłócić jeden wyścig w tym tygodniu to nic w porównaniu do zakłóceń i uśmiercania sportu, który powodują te przedsiębiorstwa.
To słowa Ragnhilda Kvista Simonsena, rzecznika organizacji. Słowa, w których kryje się zresztą sporo prawdy.
Szwedzki New Weather Institute, zajmujący się badaniem klimatu, opublikował ponad rok temu badanie, z którego wynikało, że siódemka wybranych dużych sponsorów (w tym gronie znalazł się i Equinor) sportów zimowych z branż takich jak motoryzacja i wydobycie paliw kopalnych, na co dzień niszczy te sporty, które sponsoruje. CO2, które emitują do atmosfery wpływa bowiem na coroczne topnienie ogromnych połaci śniegu – niemal 200 razy większych, niż teren kurortu w Saalbach, gdzie w tym roku odbywały się MŚ w narciarstwie alpejskim w 2024 roku.
Innymi słowy: sponsorzy sportów zimowych zabijają i te sporty, i zimy same w sobie. Przy czym trudno tu krytykować sam marketing – to jak najbardziej zrozumiałe, że organizatorzy sięgają po oferowane im pieniądze, bo po prostu nierzadko ich potrzebują. Podobnie jak zrozumiałe jest, że firmy te reklamują się tam, gdzie istnieje duża oglądalność, tym bardziej, że – jak wykazali naukowcy – istnieje korelacja między sponsoringiem sportowym a pozytywnym wizerunkiem firmy w oczach ludzi ten sport oglądających.
Innymi słowy: fani widząc dane logo nie pomyślą o tym, że śnieg topnieje również przez konkretne przedsiębiorstwo. Raczej pomyślą o tym, że to firma wspierająca lubiany przez nich sport czy zawodników, których dopingują. Czyli firma dobra.
Pytanie, które zadają dziś sobie i badacze, i aktywiści, brzmi: czy za kilkanaście albo i kilkadziesiąt lat, będzie jednak co oglądać i kogo dopingować? Już teraz coraz więcej kurortów w Europie mierzy się z brakiem śniegu i zamiast tego korzysta ze sztucznych naśnieżań (według szacunków – na przykład ponad 50 procent w Szwajcarii i 70 procent w Austrii), również przy okazji zawodów. Te jednak wiążą się z wykorzystywaniem zasobów wody, co również negatywnie wpływa na środowisko. Rokrocznie części zawodów w biegach narciarskich czy narciarstwie alpejskim nie udaje się jednak przygotować nawet z taką pomocą.
CZYTAJ TEŻ: CIEPLEJSZE ZIMY I MNIEJ ŚNIEGU. JAKA JEST PRZYSZŁOŚĆ SPORTÓW ZIMOWYCH?
Emil Johansson Kringstad, były szwedzki biegacz narciarski, ujmował sprawę wprost:
– Sponsoring od firm z wysokim śladem węglowym, niszczy zimowe sporty – mówił. Podobnie wypowiadał się na ten temat na przykład Mark Ooijevaar, były łyżwiarz szybki z Holandii, który twierdził, że dobrze by było, gdyby „sponsoring takich firm zamienić na sponsoring przedsiębiorstw, które zajmują się budowaniem przyszłości bez paliw kopalnych”. Choć niewielu sportowców – zwłaszcza tych z topu, bo i Kringstad, i Ooijevaar wybitnymi zawodnikami nie byli – wypowiada się o sprawie tak dosadnie, to coraz więcej dostrzega problem zmian klimatu.
Robią to zwłaszcza narciarze alpejscy. Przygotowanie wielkich połaci terenu do zjazdu czy supergiganta na stromych stokach jest bowiem niezwykle trudne, gdy temperatury nie pomagają, śnieg topnieje, a sztuczne dośnieżanie nie wszędzie przynosi efekty. Bode Miller, jakiś czas temu, mówił, że od czasów, gdy sam był zawodnikiem, wiele lodowców zupełnie się zmieniło. Na gorsze, zmniejszyła się bowiem ich powierzchnia.
– To widać od razu – mówił Amerykanin.
Pomarańczowy proszek i czerwona farba
Tego typu protesty w świecie sportu to żadna nowość. Sport od dobrych stu lat jest przecież – i ci, którzy mówią o tym, by „nie łączyć go z polityką” często o tym zapominają – środkiem przekazu również dla haseł politycznych, społecznych czy propagandowych. Często ze strony organizatorów imprez, czasem sportowców (nie bez powodu na igrzyskach zabrania się im manifestacji), firm, polityków, ale też i fanów.
Przypomnijcie sobie baner Solidarności w trakcie MŚ w piłce nożnej w 1982 roku. To też była manifestacja. Tylko wobec innego rodzaju problemu.
Różnica jest głównie taka, że wszelkie protesty z czasem stały się bardziej „aktywne”. Nie chodzi już tylko o transparenty na trybunach, teraz wszystko często dzieje się w samym środku wydarzeń. I to w różnych sportach. Protestujący zakłócili na przykład przebieg wyścigu elity mężczyzn na mistrzostwach świata w kolarstwie w 2023 roku. Usiedli na jezdni – według niektórych doniesień: przykleili się – zatrzymując w ten sposób i uciekających kolarzy, i peleton za nimi. Organizatorzy byli na to gotowi, sprawnie sobie z tym incydentem poradzono.
Kolarze, eksperci i fani mówili potem, że dziwne jest akurat celowanie w kolarstwo, bo rower może stać się rozwiązaniem wielu problemów – w końcu jazda nim nie opiera się na paliwach, a sile własnych nóg. Z drugiej strony – za kolarzami zawsze jadą kolumny samochodów, z helikopterów kręci się zdjęcia z lotu ptaka, fani też dojeżdżają kibicować autami. A przynajmniej spora ich część. Efekt jest taki, że owszem, promocja jazdy na rowerze działa dobrze, ale CO2 do atmosfery i tak trafia mnóstwo. Kilka lat temu policzono, że 94% emisji wytworzonej w trakcie Tour de France to efekt przemieszczania się ciężarówek i autobusów ekip, sponsorów czy organizatorów między etapami.
Inne protesty? W piłce nożnej bywało, oczywiście, przypinanie się do słupków bramek. Z różnych powodów – w 2012 roku mężczyzna chciał tak na przykład zaprotestować… przeciwko polityce rekrutacyjnej Ryanaira. W ostatnich latach jednak najczęściej robi się to w celu zwrócenia uwagi na problem paliw kopalnych i kryzysu klimatycznego. Choć zdarzył się też protest przeciwko Izraelowi i jego działaniom w Palestynie. Co zresztą dziwić nie może, bo te na protest zdecydowanie zasługują.
Areną dla protestów stał się też na przykład tenis. Przy okazji jednej z edycji Pucharu Lavera mężczyzna podpalił się na korcie, a na sobie miał t-shirt z napisem „End UK Private Jets”. Ogień szybko jednak ugaszono, a jego zabrano najpierw do szpitala, a potem aresztu. Bywało też przypinanie się do siatki. A to wszystko i tak brzmi bezpieczniej niż… wybieganie na tory samochodowe w trakcie trwania Grand Prix. Aktywiści zrobili to jednak w 2022 roku przy okazji GP Wielkiej Brytanii w Formule 1 (w czasie wywieszonej czerwonej flagi, więc bolidy jechały wolno, jednak i tak było to – ujmując sprawę delikatnie – nierozsądne) i w czasie jednego z wyścigów Formuły E, czyli serii, w której jeżdżą bolidy z silnikami elektrycznymi. Czyli tej prawdopodobnie najbardziej ekologicznej.
Cóż, w tym ostatnim przypadku akurat zdecydowanie można było znaleźć do protestów lepsze miejsce.
Słynnym pomarańczowym proszkiem obrzucono kiedyś za to stół do snookera w czasie mistrzostw świata w tym sporcie. A czerwoną farbą – fasadę willi Leo Messiego. Sportom zimowym, od których tu zaczęliśmy, też obrywało się w przeszłości. W Norwegii kilkukrotnie zdarzały się już protesty – choćby przy okazji jednego ze startów Pucharu Świata w biegach narciarskich w sezonie 2023/24, który odbywał się w… Trondheim. Wtedy też rozrzucono czerwony proszek.
Zrobiono to również w czasie Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim w austriackim Gurgl (to właśnie widzicie na głównym zdjęciu tego tekstu). Wtedy o mało nie doszło do rękoczynów, bo w stronę aktywistów z Ostatniego Pokolenia ruszył Henrik Kristoffersen, czyli dwukrotny mistrz olimpijski. – To brak szacunku. Mówcie co chcecie, głosujcie, zmieńcie rzeczy w taki sposób. Ale nie rujnujcie sportu dla ludzi – mówił potem, mając na myśli fakt, że przez przerwanie zawodów w ich trakcie, kilku narciarzy straciło szanse na dobry wynik.
Do całej tej „tradycji” w pewnym sensie nawiązywać ma też – o ile się odbędzie – jutrzejszy protest w trakcie mistrzostw świata. Równocześnie jednak jest on pod pewnymi względami zupełnie inny.
Otwarte podejście
Organizatorzy nazwali to „otwartym podejściem”. Chodzi o to, że o planowanym proteście poinformowali władze z naprawdę dużym – niemal dwumiesięcznym – wyprzedzeniem. Jak twierdzili, zrobili to z nadzieją, że uda się wypracować porozumienie, a protest dzięki temu w ogóle nie będzie potrzebny. Jednak o ile rozmowy, owszem, były pełne wzajemnego zrozumienia i szacunku, o tyle porozumienia nie ma.
Stąd protest nadal jest w planach.
– Organizatorzy MŚ nie chcą wziąć odpowiedzialności za to, że ich sponsorem jest firma eksploatująca paliwa kopalne. […] dlatego podejmiemy pokojowy akt obywatelskiego nieposłuszeństwa w czasie wyścigu na 50 kilometrów. […] Obywatelskie nieposłuszeństwo jest jedynym efektywnym środkiem, który chronią i konstytucja, i Europejska Konwencja Praw Człowieka – pisano w oświadczeniu organizacji.
Możliwe jednak, że aktywiści nie zakłócą przebiegu samej rywalizacji, a jedynie podejmą akcje przy trasie. Jak sami bowiem podkreślają, wspomniane otwarte podejście i tak pomogło im osiągnąć cel ich celów – przede wszystkim zwróciło uwagę na problem, o którym mówią. Od momentu, gdy ogłosili możliwy protest, zwiększyło się zainteresowanie medialne ich sprawą oraz organizacją, poparła ich część sportowców, wzięli udział w wielu spotkaniach i z zawodnikami, i z ludźmi zainteresowanymi walką o sprawę.
Kto wie – może zamiast wdzierania się siłą na tory, boiska czy stoły, przyszłością jest właśnie bardziej „pokojowa” forma protestu? Taka, która nie przeszkadza zawodnikom?
Tak byłoby najlepiej. Bo protesty będą, co do tego nie można mieć wątpliwości. Z czasem mogą się wręcz nasilać. Ale jeśli nie zakłócą i wypaczą idei samej rywalizacji sportowców, powinny być w pełni akceptowane. Tak, jak mówili organizatorzy MŚ w Trondheim.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
CZYTAJ WIĘCEJ O SPORTACH ZIMOWYCH NA WESZŁO: