Osiem dni. Tyle czasu mają ekipy Juventusu i PSV Eindhoven na udowodnienie sobie nawzajem i kibicom w Europie, że pasują do elitarnego grona szesnastu najlepszych drużyn na Starym Kontynencie. Bo jedna z nich do tego towarzystwa dołączy, a we wtorkowy wieczór mieliśmy raczej przepychankę o to, kto do niego bardziej nie pasuje.
Przewrotny los w walce o 1/8 finału skojarzył ze sobą Juventus i PSV, które w tym sezonie spotkały się już w Lidze Mistrzów. W pierwszej kolejce fazy ligowej, ekipa z Turynu przejechała się po mistrzu Holandii, a wynik 3:1 z bramką dla gości w doliczonym czasie gry, absolutnie nie oddaje przewagi, jaką Stara Dama miała w tamtym starciu nad zespołem z Eindhoven.
Potem jednak sporo się wydarzyło. Bianconeri stali się niemal zespołem-memem po absurdalnej serii remisów i wciąż nieudolnie gonią ścisłą ligową czołówkę. Pojawiło się mnóstwo wątpliwości czy Thiago Motta, który miał być “trenerem na lata”, faktycznie powinien dotrwać nawet do najbliższego lata.
Sytuację odmienił trochę Randal Kolo Muani. Niechciany w Paryżu, błyskawicznie podbił stolicę Piemontu, strzelając pięć goli w trzech pierwszych spotkaniach w koszulce Juventusu. Z taką dziewiątką Stara Dama może wreszcie poważnie myśleć o zdobyciu jakiegoś trofeum w tym sezonie. Pytanie tylko na jak długo wystarczy pary francuskiemu napastnikowi.
Także u mistrza Holandii zmiany, zmiany, zmiany. PSV fatalnie rozpoczął rok. Po raz pierwszy od 45 lat w pięciu pierwszych ligowych spotkaniach w nowym roku kalendarzowym zespół z Eindhoven odniósł tylko jedno zwycięstwo. Mimo gigantycznej przewagi zbudowanej na starcie sezonu dał się w tabeli Eredivisie przegonić Ajaksowi Amsterdam. Pojawiły się napięcia wewnątrz drużyny, a w konsolidacji zespołu nie pomagały też kontuzje kluczowych graczy.
Był to więc pojedynek dwóch zranionych gigantów. Kapitan Juve, Manuel Locatelli na przedmeczowej konferencji prasowej przyznał, że jeżeli grasz dwumecz w fazie pucharowej i pierwsze spotkanie masz u siebie to liczy się tylko zwycięstwo. I faktycznie nie kłamał. Początek należał zdecydowanie do gospodarzy. To oni przeważali i mieli lepsze sytuacje. Strzelał Kolo Muani, a Juve co rusz zaskakiwało rywali wysokim pressingiem.
Starczyło im sił na dziesięć minut. Wtedy goście z Eindhoven zaczęli przeważać, ale potem znowu role się odwróciły. Ale żeby nie było – strzały, jeśli już były, nie sprawiały nawet najmniejszego problemu ani Michele Di Gregorio ani Walterowi Benitezowi.
To nie były piłkarskie szachy, ale żadna z drużyn nie miała w pierwszych 35 minutach ani odpowiedniej determinacji, ani przede wszystkim piłkarskiej jakości, żeby objąć prowadzenie.
I wtedy stało się to…
RAKIETA WESTONA MCKENNIEGO!
Kapitalne uderzenie piłkarza Juventusu!
Mecz Juventusu z PSV trwa w CANAL+ 360 i w serwisie CANAL+: https://t.co/OFoz9m2OwN pic.twitter.com/d0hCcZJMEA
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) February 11, 2025
Weston McKennie odpalił taką rakietę, że nie było co zbierać. A całą akcję przeprowadził niespodziewanie Federico Gatti. Obrońca Bianconerich najpierw ruszył pazernie na bezpańską piłkę jak dzik na żołędzie i wpadł z nią w pole karne. Tu kłania się konsekwentny i agresywny od pierwszych minut pressing graczy Juventusu. A kiedy po dośrodkowaniu Gattiego znów nikt nie kwapił się, żeby wybić futbolówkę, dopadł do niej drugi raz i wystawił ją McKenniemu. Co zrobił Amerykanin nie trzeba pisać, trzeba to jeszcze raz obejrzeć…
RAKIETA WESTONA MCKENNIEGO!
Kapitalne uderzenie piłkarza Juventusu!
Mecz Juventusu z PSV trwa w CANAL+ 360 i w serwisie CANAL+: https://t.co/OFoz9m2OwN pic.twitter.com/d0hCcZJMEA
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) February 11, 2025
To się nie nudzi. Amerykanin zresztą upodobał sobie najwyraźniej rozgrywki Champions League, bo w lidze ma dwa trafienia, a w najważniejszych rozgrywkach na Starym Kontynencie już trzy w ośmiu meczach. Takiej skuteczności w tych rozgrywkach może mu pozazdrościć w tym sezonie wielu dużo bardziej znanych i cenionych graczy.
Bianconeri trochę się rozochocili, ale piłki już do bramki do końca pierwszej części już wcisnąć nie potrafili. Drugą połowę też zaczęli z animuszem, ale znowu dała o sobie znać niemoc w polu karnym gości. Niby przewaga gospodarzy była coraz większa, gracze Motty spokojnie kontrolowali przebieg wydarzeń na własnym boisku. Druga bramka dla Juve wisiała gdzieś w powietrzu.
I co? I jajco.
Kompletnie z niczego trafili goście. Tu jakaś przebitka, tu krycie na radar i piłka trafia do Perisicia, a ten jest za stary i za cwany, żeby nie korzystać z prezentów od rywala. Z zimną krwią wziął na zamach jednego z obrońców i strzelił w krótki róg. Gospodarze byli w szoku i kilkanaście minut zajęło im, żeby się otrząsnąć. Gracze Starej Damy stracili koncept. Jedna drużyna nie potrafiła, druga już nie chciała i mieliśmy przez długi czas wyrób meczopodobny, na pewno niegodny fazy pucharowej Champions League.
Juventus raził nieudolnością w polu karnym rywala i nie potrafił zorganizować sobie stuprocentowej sytuacji, a PSV miał w tym wszystkim więcej szczęścia niż piłkarskiego rozumu i dostał bramkę w prezencie od rywala. Wydawało się, że spotkanie zakończy się tym żałosnym remisem, ale to Motta miał na ławce więcej atutów. Wystarczył znów ledwie jeden przebłysk wprowadzonego po godzinie Francisco Conceicao. Po jego strzale do wyplutej przez golkipera piłki najszybciej dopadł Mbangula i trafił do bramki. Mieliśmy 2:1, ale wciąż poczucie ogromnego niedosytu. Utrzymujący się zresztą aż do ostatniej z doliczonych minut.
Oby więc oba zespoły w rewanżu dały nam i swoim kibicom dużo więcej niż dziś, bo szkoda miejsca w 1/8 finału dla jednej z tych drużyn. Przynajmniej grających tak jak we wtorkowy wieczór w Turynie. Wynik spokojnie pozwala marzyć im o byciu w najlepszej szesnastce klubów na Starym Kontynencie. Tymczasem my dziś wzięlibyśmy tam może jedynie McKenniego za tego kapitalnego gola. Ale dziś tylko jego.
Juventus Turyn – PSV Eindhoven 2:1 (1:0)
- 1:0 – McKennie 34′
- 1:1 – Perisić 56′
- 2:1 – Mbangula 82′
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Klątwa europejskich pucharów. Pocałunek śmierci naprawdę istnieje
- Trela: Sprawy wewnętrzne. Pamiętne krajowe rywalizacje w Lidze Mistrzów
- Ancelotti na polu minowym. Obrona Realu w rękach jednego człowieka
- Liga Mistrzów bez dogrywek? UEFA debatuje nad zmianami
- Nowa Liga Mistrzów przywraca futbol tam, skąd przyszedł
Fot. Newspix