Reklama

Krew, pot, przyjaźń i osobiste dramaty w tle. Historia jednej z najbrutalniejszych walk w MMA

Błażej Gołębiewski

Autor:Błażej Gołębiewski

29 stycznia 2025, 12:44 • 12 min czytania 3 komentarze

Potężnie zbudowany wąsacz z flagą USA na spodenkach kontra dwumetrowy Japończyk z długimi, tlenionymi włosami. Pojedynek, wydawałoby się, rodem z kreskówki lub gry komputerowej. Ale Don Frye i Yoshihiro Takayama naprawdę spotkali się w ringu, gdzie od pierwszych sekund postawili przede wszystkim na bezkompromisową brutalność. I choć stali się gwiazdami w swoich ojczyznach, to dziś są pokiereszowanymi przez los facetami – jeden przeszedł przez trudny rozwód i chciał popełnić samobójstwo, drugi został sparaliżowany od szyi w dół. Poznajcie historie bohaterów jednej z najbardziej krwawych bijatyk w historii MMA!

Krew, pot, przyjaźń i osobiste dramaty w tle. Historia jednej z najbrutalniejszych walk w MMA

Skrzywdzony twardziel z Arizony 

Wielki, kowbojski kapelusz na głowie, góra mięśni, niski, basowy głos, a do tego gęsty i czarny jak smoła wąs. Brzmi jak opis bajkowego superbohatera z Arizony? W istocie. Ale Donald Frye wcale nie jest postacią z kreskówki, a żywą legendą mieszanych sztuk walki. I do dziś wzbudza niemały postrach – zarówno swoim wyglądem, jak i dokonaniami w ringu czy klatce. 

Tak naprawdę kochał się bić od małego. Miał ku temu wszelkie predyspozycje, bo fizycznie wyróżniał się na tle rówieśników. Nastoletni Don postawił na boks, który miał mu przynieść wielką sławę i pozwolić na wyrwanie się z niewielkiego miasta Sierra Vista we wspomnianej Arizonie. Ale ostatecznie, mimo twardego charakteru i potężnej sylwetki, Frye między linami nie robił furory. Ba, często zbierał bęcki od bardziej doświadczonych rywali, dokładając kolejne porażki do mało imponującego amatorskiego rekordu. 

Trzeba było więc zejść na ziemię. Marzenia o byciu kolejnym Muhammadem Alim czy Georgem Foremanem Don Frye musiał schować do szuflady. Nie miał po prostu wystarczającego talentu, nie wykazywał bokserskiego potencjału nie tylko na miarę mistrza świata, ale choćby lokalnego czempiona. Był po prostu twardzielem, który nie bał się dostać w gębę. I ta odwaga pozwoliła mu rozpocząć służbę w straży pożarnej. 

Reklama

Skąd wzięła się u niego bezkompromisowość i zawziętość? Przede wszystkim z trudnego dzieciństwa. Frye, który od najmłodszych lat musiał sobie radzić w niełatwym środowisku, był trzykrotnie molestowany seksualnie. Pierwszy raz jako sześciolatek, kiedy wykorzystał go przyjaciel rodziny. Dwa lata później sytuacja się powtórzyła, choć napastnikiem był dalszy, adoptowany krewny. A kiedy Don miał około 11 lat, ruszył do jednej ze swoich pierwszych prac, dostając wycisk jako pomoc kuchenna w jednym z lokalnych hoteli. I tam też doszło do trzeciego przypadku molestowania. 

To wszystko fatalnie odbiło się na młodym chłopaku z mało perspektywicznej Sierra Visty. Sprawiło, że początkowo zwątpił we wszystko, a smutki topił w alkoholu, będąc nastolatkiem. Ale wreszcie przekuł negatywne emocje w motywację. – Pozostawałem zły, wściekły. Trudno zresztą inaczej czuć się jako ofiara molestowania seksualnego. Takie coś albo cię złamie, albo ukształtuje i stworzy jako człowieka. Miałem szczęście, bo w moim przypadku doszło do tego drugiego – mówił później Frye. 

Rzeczone treningi bokserskie i walki były więc dla niego ujściem emocji, których tak wiele w sobie tłumił. Jako strażak mógł wieść względnie normalne życie, odpoczywając w domu po ciężkich dniach w pracy. Ale wciąż brakowało mu rywalizacji, możliwości prawdziwego wyładowania. Przerzucił się więc na judo, w którym radził sobie świetnie. 

Nie stronił od anabolików, do czego otwarcie się potem przyznawał. – Alkohol? Więcej. Sterydy? Więcej – śmiał się w wywiadach. Regularne treningi w połączeniu z przyjmowaniem testosteronu pozwoliły mu osiągnąć niesamowitą sylwetkę – mierząc 185 cm, ważył około 95 kilogramów przy bardzo niskim poziomie tkanki tłuszczowej. W takiej też formie zadebiutował w MMA, które w czasach jego młodości dopiero raczkowało. 

Reklama

Dwumetrowy wybryk natury  

Doskonale warunki fizyczne były również domeną Yoshihiro Takayamy. Urodzony w Sumidzie, jednej z dzielnic Tokio, miał od dziecka ogromną przewagę nad swoimi kolegami – był wyższy, szerszy i po prostu większy. A kiedy w kraju, w którym średnia wzrostu dla mężczyzn wynosi niecałe 171 cm, przekraczasz 2 metry, zastanawiasz się przede wszystkim nad dwiema ścieżkami kariery: zawodowym sportem i aktorstwem. 

Takayama postawił początkowo na to pierwsze. Zaczął grać w rugby, choć tak naprawdę najszybciej odnalazł się we wrestlingu. Początkowo w formule, w której zawodnicy nie ustalali wcześniej, w jaki sposób będą widowiskowo okładać się w ringu. Później już stawiał przede wszystkim na show, dodając do swoich występów elementy komediowe. Choć trenował całkowicie poważnie, bo pod okiem legendarnej postaci dla japońskich sztuk walki, Giant Baby. 

Do akcji weszła słynna organizacja PRIDE. Kiedy Yoshihiro zauważył, że spora część jego kolegów decyduje się przenieść karierę z wrestlingu do MMA, sam również zapragnął spróbować swoich sił w mieszanych sztukach walki. Bardzo dobre warunki fizyczne, a do tego przygotowanie motoryczne (wszak przez wiele lat ćwiczył choćby rozmaite techniki zapaśnicze), pozwalały mu patrzeć z nadzieją w przyszłość na ścieżce wojownika. 

Szybko okazało się jednak, że być może jest świetnym wrestlerem, ale zawodnikiem MMA niekoniecznie. Na pięć walk zawodowych tylko raz to rękę Takayamy podniesiono do góry – i to po pojedynku, który toczył się według zasad wrestlingowych. Czego jednak nie można było odmówić Japończykowi, to zaangażowania we wszystkich starciach. 

Czasem okazywało się ono nawet zbyt duże. W 2005 roku doznał udaru po tym, jak razem z Kensuke Sasakim dali wrestlerski popis brutalności. Ale tak naprawdę zasłynął głównie z jednego występu: masakry w ringu, kiedy to zestawiono go z Donem Fryem. 

Najbrutalniejsi w historii 

Japonia to kraj kochający show. Widowiskowo ma wyglądać również sport – nawet w wydaniu profesjonalnym. Jeśli idziesz na galę MMA, żądasz po prostu rozrywki, niekoniecznie taktycznych, przemyślanych walk, w których zawodnicy stosują wysublimowane techniki obronne, pozostając przez długi czas w zwarciu. Nie, ma się lać krew, ma być głośno, mają pojawiać się nokauty. I tego oczekiwano po starciu dwóch gigantów: Dona Frye’a i Yoshihiro Takayamy. 

Obaj spotkali się 23 czerwca 2002 roku w ringu podczas gali PRIDE 21 o wdzięcznej nazwie “Demolition”. I faktycznie, kibice zgromadzeni w hali w Saitamie mogli podziwiać istną demolkę już od pierwszych sekund, gdy rzeczona dwójka pojawiła się między linami. Najpierw szybko do siebie dopadli, by mierzyć się wzrokiem z odległości kilku centymetrów. A potem zaczęło się szaleństwo. 

Frye i Takayama wyglądali w ringu jak postacie z gry komputerowej. Wielcy, umięśnieni, do tego dość charakterystyczni: Japończyk z długimi włosami w jasnym odcieniu, a Amerykanin ze swoim czarnym wąsem i w spodenkach ze wzorem flagi Stanów Zjednoczonych. Przebieg samej walki również przypominał dziki pojedynek na konsoli, a nie typową – w szczególności z perspektywy dzisiejszych profesjonalnych starć w MMA – rywalizację dwóch zawodników mieszanych sztuk walki. 

Już w pierwszych sekundach obaj chwycili się za szyje i maksymalnie zbliżyli, będąc niemal w klinczu. Ale nie było mowy o odpoczynku czy unikaniu walki, bo Frye i Takayama zaczęli okładać się pięściami niczym wytrawni hokeiści w widowiskowej bójce na lodzie. W ciągu pierwszej minuty wyprowadzili kilkadziesiąt ciosów wymierzonych prosto w twarz rywala. Japończyk dokładał do tego jeszcze uderzenia kolanem w korpus Amerykanina, choć te zdawały się nie robić Frye’owi większej krzywdy. 

Publika oszalała. Skazana na nudę we wcześniejszych pojedynkach, całkowicie odżyła przy krwawej jatce dwóch gigantów. Zadowolony z przebiegu walki był nawet… sędzia, który nie chciał dać zawodnikom odpocząć w klinczu, zachęcając ich do dalszego okładania się po twarzach. I ostatecznie dostał to, czego oczekiwał, bo dwumetrowy wrestler z Tokio w widowiskowym stylu obalił swojego przeciwnika. A kiedy ten chciał wstać, dostał w głowę kolanem. 

To było jednak wciąż za mało, by znokautować Dona Frye’a. Ale jego ciosy wyprowadzane już w parterze w kierunku Takayamy również nie były w stanie powalić Japończyka, choć na jego twarzy wyraźnie zauważalne były już trudy widowiskowej bójki. Kolejne obalenie przyniosło Yoshihiro odwrotny efekt do zamierzonego – znalazł się na plecach, podczas gdy Frye był w dosiadzie. I ciosami z góry zakończył krwawą rzeźnię, którą, w obliczu braku obrony Takayamy, przerwał sędzia. 

Powinienem był przejść na emeryturę po tej walce. Ukradł mi duszę. Po tej walce już nigdy nie byłem taki sam. Odebrał mi sporą część tego ducha walki, o którym Japończycy zawsze mówią. Po tym już nigdy nie byłem taki sam. Jak niby miałbym przebić jeszcze kiedykolwiek taki pojedynek? – mówił później Don Frye. 

Eksperci byli zachwyceni tym, co wydarzyło się w Saitamie. Zachwyceni byli oczywiście również fani – i to nie tylko ci z Japonii, ale całego świata. Starcie Frye’a z Takayamą szybko okrzyknięto najbardziej brutalnym w całej ówczesnej historii MMA. I taki status zresztą ta wyjątkowa walka utrzymała po dziś dzień. 

Bolesny rozwód 

Kariery obu zawodników rozwinęły się od tamtego czasu nieco innymi ścieżkami. Don Frye, który miał już na koncie między innymi zwycięstwo w turnieju UFC 8 i drugie miejsce podczas UFC 10, zaliczył serię porażek na PRIDE. Potem dawał jednak kolejne widowiskowe pojedynki w Japonii i Stanach Zjednoczonych, stając się jednym z pionierów MMA i prawdziwą legendą sportów walki. 

W pokonywaniu kolejnych przeciwników kibicowała mu ukochana żona, Mollie. To właśnie z nią Frye ma dwie córki, do których prawa rodzicielskie otrzymała później tylko matka. Para rozwiodła się w 2016 roku, a separacja i ostatecznie rozstanie były dla Amerykanina bardzo bolesne. Donald musiał się ponadto pogodzić ze stratą konia, którym opiekował się przez prawie ćwierć wieku. Zdradził później, że w tamtym okresie był emocjonalnym wrakiem i nie radził sobie kompletnie z otaczającą go nową rzeczywistością. 

To natomiast doprowadziło do licznych prób skończenia ze swoim życiem. Frye nie potrafił popełnić jednak samobójstwa, dlatego wszczynał awantury i zachowywał się agresywnie w stosunku do lokalnych policjantów. – Chciałem, żeby mnie postrzelili dwa, trzy razy. Byłem totalnie rozbity tym rozwodem. Ale kiedy mogli, ostatecznie nie pociągnęli za spust. Niech Bóg błogosławi tych dobrych chłopaków, którzy byli moimi fanami i nie zastrzelili mnie, choć dawałem im ku temu powody – wyjawił później Frye. 

Do tego doszły problemy zdrowotne, które były wynikiem intensywnej i dość długiej kariery w sportach walki. Najwięcej bólu sprawiały Amerykaninowi kontuzje pleców, przez które przechodził kilka operacji. Podczas jednej z nich doszło do krwotoku w mózgu, a Frye zapadł w śpiączkę. Wybudził się po trzech tygodniach, mając jednocześnie infekcję i zapalenie płuc. Ale i z tych tarapatów udało mu się ostatecznie wygrzebać. 

Kłopoty ze zdrowiem były według Frye’a powodem rozwodu. Bo kiedy w towarzystwie Mollie miała według Dona zachowywać się opiekuńczo, to już na osobności wypominała mu, że nie jest tak twardy i męski jak wcześniej. Choć tak naprawdę nie można brać tego za pewnik, wszak byli już małżonkowie wzajemnie obrzucali się oskarżeniami, chcąc udowodnić światu, że rozstanie jest winą drugiej strony. 

Pewne było natomiast to, że mimo wielkiej rozpoznawalności i ogromnych sukcesów nie tylko w ringu czy klatce, ale i na szklanym ekranie (Don wystąpił też w wielu produkcjach filmowych, m.in. w jednej z ekranizacji Godzilli), Frye wszedł w trudny etap swojego życia. Być może nawet i porównywalnie trudny do dzieciństwa, które przecież było jednym wielkim koszmarem. 

Wrestling, który dał, a później zabrał wszystko 

Yoshihiro Takayama po walce z Amerykaninem stał się w Japonii bardzo popularny. Swoje pięć minut wykorzystywał we wrestlingu, bo przecież to w nim czuł się najpewniej. Ale również i ten mariaż, podobnie jak małżeństwo Dona Frye’a, okazał się finalnie fatalny w skutkach dla dwumetrowego wojownika z Sumidy. 

Takayama w 2016 roku pojawił się w nowej organizacji – DDT Pro-Wrestling. Wiązał z nią spore nadzieje, chcąc pokazać się publiczności w innej federacji. Zaledwie rok po podpisaniu kontraktu doszło jednak do pechowego wypadku, który zakończył karierę Yoshihiro. Zabrał mu też możliwość normalnego funkcjonowania, a początkowo prawie i pozbawił życia. 

Co więc właściwie się stało? Takayama spotkał się w ringu z Yasu Urano. Chciał wykonać sunset flip, czyli przewrót, po którym powinien wylądować na plecach. Zamiast tego, uderzył o podłoże głową. Diagnoza? Uraz rdzenia kręgowego szyjnego spowodowany zwyrodnieniową spondylozą szyjną. I tym samym paraliż od szyi w dół. 

Nie mogłem samodzielnie oddychać. Do tego doszły komplikacje związane z operacjami – podczas jednej z nich moje serce stanęło. Przez to nie byłem w stanie udzielić żadnych informacji na temat swojego stanu zdrowia. W tych trudnych okolicznościach otrzymałem jednak ogrom wsparcia. Jestem za to głęboko wdzięczny. Mam wiele pomysłów na siebie i zrobię wszystko, by jak najszybciej wyzdrowieć – poinformował w specjalnym oświadczeniu Yoshihiro. 

Japończykowi trudno było pogodzić się z tym, co się wydarzyło. Nagle znalazł się w całkowicie nowej rzeczywistości – nie był już silnym, ogromnym mężczyzną, a niknącym w oczach inwalidą, któremu trzeba było pomagać w praktycznie wszystkich codziennych czynnościach. Takayama szybko stracił kilkadziesiąt kilogramów. Mógł jednak liczyć na wsparcie żony, wiernych kibiców, kolegów z wrestlingu i wreszcie swojego przyjaciela, z którym stoczył najbrutalniejszą walkę w karierze. Dona Frye’a. 

Obaj już po tamtym starciu mieli do siebie ogromny szacunek. Ostatecznie zostali dobrymi znajomymi, będąc w stałym kontakcie. Kiedy tylko Frye dowiedział się o wypadku Takayamy, nagrał dla niego specjalny filmik z pozdrowieniami. 

Takayama-san. Bóg dał mi największego przeciwnika, jakiego ktokolwiek mógłby sobie wymarzyć. Ciebie. Stoczyłeś największą walkę, jaką świat kiedykolwiek widział. Jesteś powodem, dla którego nasz pojedynek pokonał pod względem oglądalności mistrzostwa świata w piłce nożnej. Jesteś obrazem Bushido, siły i triumfu. Jesteś pierwszą osobą, o którą ktoś mnie pyta, kiedy mnie spotyka. Jesteś wojownikiem, którym wszyscy chcemy być – mówił wzruszony. 

Pokiereszowany przez los Frye odwiedził sparaliżowanego Takayamę w szpitalu, chcąc dodać mu otuchy. Ale widok byłego ringowego rywala przykutego do łóżka całkowicie go rozkleił. Amerykanin rozpłakał się jak dziecko, co było dla fanów wąsatego twardziela niecodziennym widokiem. I świadczyło tym samym, jak wiele znaczy dla niego Takayama. 

Dziś obaj dobijają do sześćdziesiątki. Obaj przeszli w swoim życiu wiele, ale też obaj wciąż pokazują ogromną niezłomność, którą wyróżniali się od dziecka i którą zaprezentowali 23 czerwca 2002 roku w ringu. Obecnie mierzą się z zupełnie innymi wyzwaniami, ale wciąż – mimo wielu przeciwności losu – z optymizmem patrzą w przyszłość.

Wrócę – zapowiedział Yoshihiro na pierwszej gali Takayamanii, czyli turnieju poświęconego sparaliżowanej legendzie japońskiego wrestlingu. We wrześniu zeszłego roku odbyła się jej trzecia już edycja, a Takayama, który w ringu pojawił się na wózku, został nagrodzony gromkimi owacjami przez publikę i swoich przyjaciół.

Nic już nie jest w stanie zepsuć mi dnia. Życie jest krótkie, życie jest darem i kończy się w mgnieniu oka, więc doceniaj je – stwierdził z kolei Don Frye, którego wprowadzono do Galerii Sław UFC.

Fot. Youtube.com

Czytaj więcej o MMA:

Uwielbia boks, choć ostatni raz na poważnie bił się w podstawówce (i wygrał!). Pisanie o inseminacji krów i maszynach CNC zamienił na dziennikarstwo, co było jego marzeniem od czasów studenckich. Kiedyś notorycznie wyżywał się na gokartach, ale w samochodzie przestrzega przepisów, będąc nudziarzem za kierownicą. Zachował jednak miłość do sportów motorowych, a największą słabość ma do ich królowej – Formuły 1. Kocha też Real Madryt, mimo że pierwszą koszulką piłkarską, którą przywdział w życiu, był trykot Borussii Dortmund z Matthiasem Sammerem na plecach.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Barcelona bez pięknej puenty. O Szczęsnym znów się dyskutuje

Jakub Białek
20
Barcelona bez pięknej puenty. O Szczęsnym znów się dyskutuje

MMA

Polecane

Barcelona bez pięknej puenty. O Szczęsnym znów się dyskutuje

Jakub Białek
20
Barcelona bez pięknej puenty. O Szczęsnym znów się dyskutuje

Komentarze

3 komentarze

Loading...