Dla łódzkich kibiców wiadomością tygodnia jest wypracowany przez ich klub zysk prawie 5,5 miliona złotych netto poparty finansową stabilizacją i rozsądnym modelem zarządzania, który do tej pory nie zakładał zbyt wielu ryzykownych ruchów. Podczas zorganizowanej przez klub konferencji prasowej dowiedzieliśmy się, że Widzew niezmiennie korzysta ze swojego potencjału, choć wielu mogłoby zarzucić mu zbyt wolny rozwój czy wyraźną przesadę w podkreślaniu roli mądrego dysponowania pieniędzmi. Odczarujmy więc sobie kilka związanych z tym mitów, ale nie zapomnijmy też, że to niezwykle rzadki przypadek zdrowej aż nadto ekstraklasowej spółki.
Faktem jest, że w zalewie żyjących na miejskiej kroplówce niezbyt chlubnych przypadków drużyn z różnych polskich miast, opowieść o klubie samodzielnie osiągającym w skali roku zysk brzmi jak jedna z legend, stojących na tej samej półce, co historia o Shangri-La czy Szewczyku Dratewce. Ten Widzew to jednak żaden majak – w Łodzi uznali, że na przekór łaknącym wielkości kibicom można dążyć do sukcesu małymi albo wręcz maleńkimi krokami. I tak sobie idą powolutku, czekając zarazem, aż rywale potkną się o własne nogi i zrobią im miejsce w czołówce nieco szybciej.
Co tak naprawdę znaczy wynik finansowy Widzewa i czy właściciel pakietu większościowego akcji klubu dowodzi, że na piłce nożnej da się zarabiać? Zagadnienie trudne, rozbudowane i wymagające pogłębienia. Na niektóre pytania najlepiej odpowie sam zainteresowany, ale wnioski z cyferek, tabelek i wykresików spróbujemy wyciągnąć też sami.
Widzew Łódź znaczy “nie ma powodów do obaw”
Łódzkim kibicom zawsze jest mało, więc dobrze, że pilnując w sieci każdego, ale to każdego ruchu włodarzy, ciągle pobudzają swój ukochany klub do podejmowania walki o najwyższe cele. Słyną wręcz z wywierania niemałej presji na władze spółki, które w ich mniemaniu powinny robić wszystko, by jak najszybciej Widzew znalazł się u szczytu Ekstraklasy. Z naciskiem na “jak najszybciej”.
Nieco inne tempo narzuca osoba stojąca na co dzień trochę w cieniu, czyli większościowy udziałowiec łódzkiego klubu Tomasz Stamirowski. On sam też często musi podkreślać, że z całego serca chciałby mistrzostwa Polski i awansu do europejskich pucharów, bo gdyby o tym nie przypominał przy okazji każdego publicznego wystąpienia, to kibice byliby gotowi go zjeść. Nie jest to jednak chodzący z głową w chmurach marzyciel – główny akcjonariusz Widzewa wie, że na wielki sukces musi się złożyć wiele elementów, a on sam nie jest w stanie przyspieszyć rozwoju klubu i zapewnić wsparcia godnego arabskich szejków.
A nawet jakby był gotów, to raczej nie zdecydowałby się na taki krok. Podczas niedawnej konferencji prasowej poświęconej finansom Widzewa mówił zresztą, że kolejne ruchy klubu w kwestii finansów oparte są na jednej, dosyć ważnej regule: – Szanuję swoje pieniądze, ale też pieniądze wszystkich innych – stwierdził Stamirowski. Niby proste, ale w polskiej piłce nie takie oczywiste.
Ostrożność nie zwalnia jednak z podejmowania trudnych decyzji, na które w przyszłości Widzew też chciałby sobie pozwolić. Właściciel i zarząd klubu mówią w tej sprawie jednym głosem, dopuszczając kontrolowaną stratę czy operacje wiążące się z – również kontrolowanym – zadłużeniem na koniec okresu rozliczeniowego. To zawsze brzmi tak strasznie – ekstraklasowe kluby mają taki i taki dług, katastrofa, bijcie na alarm! Rzecz jednak w tym, w jaki sposób się ów dług obsługuje, u kogo się go zaciąga i, co pewnie najważniejsze, na co wykorzystuje się dodatkowe środki dostępne dzięki zadłużeniu.
Przychody Widzewa wyraźnie wzrastają na przestrzeni kolejnych sezonów, a klub nie zaciąga długów (źródło: Widzew Łódź na podstawie Grant Thornton).
Komunikacyjnie Widzew zaczął chyba przygotowywać swoich kibiców do tego, że zdrowe finanse nie zawsze wiążą się z zielonym excelem i w kolejnych latach wcale nie musi być tak, że klub znów zorganizuje konferencję, podczas której pochwali się napisaną wielką czcionką kwotą zysku netto. Nie zrozumcie tego źle – konferencja będzie, lecz wytłumaczenie wszystkich danych przedstawianych kibicom i dziennikarzom zajmie nieco więcej czasu i będzie wymagało od słuchaczy nieco głębszego zrozumienia materii. Choć finanse nadal będą jednymi z najzdrowszych w lidze.
Także dzięki takiej otwartości w prezentowaniu sprawozdania finansowego łódzki klub w sposób naturalny wyrasta na ekstraklasowego przodownika rozsądnego zarządzania. Wszystko w myśl zasad,o których przestrzeganie tak gorąco właściciel pakietu większościowego akcji Widzewa. – U nas piłkarze nie muszą strajkować, by upominać się o pieniądze. Nie musimy być na łasce radnych głosujących o przyznaniu środków.
Pieniądze to nie wszystko, ale wszystko bez pieniędzy to…
Dużo mówi się też ostatnio o ewentualnym dofinansowaniu Widzewa przez nowego inwestora i wielu kibiców już pewnie widzi oczyma wyobraźni rzeki złota, którymi nagle spłynie Łódź, ale znów – wyobraźnia nie jest najlepszą przyjaciółką biznesu. Tomasz Stamirowski przekonuje że:
- nie ma zamiaru sprzedawać klubu,
- traktuje Widzew jak projekt długoterminowy,
- nie inwestował w klub myśląc o tym, na jaki zarobek pozwoli mu ewentualna sprzedaż udziałów w przyszłości.
W to ostatnie każdemu uwierzyć najtrudniej, lecz nie przez przypadek biznes piłkarski uznajemy za ten obarczony właściwie żadną stopą zwrotu. – W polskiej piłce to raczej stopa straty, a nie zwrotu – żartuje Stamirowski i ma rację. Nawet jeśli Widzew osiąga zyski, to nadal jest spółką o charakterze non-profit i nie wypłaca akcjonariuszom dywidend. Zarabianie na jego działalności wymagałoby nieco więcej finezji. Albo otwarcie mówiąc – kombinatorki, dodatkowych umów.
Co jednak z tym inwestorem? W starannie dobieranych podczas konferencji słowach Stamirowskiego kryje się niewypowiedziana wprost informacja o charakterze negocjacji z potencjalnym nowym wspólnikiem. Za sprzedaż klubu należy uznawać pozyskanie pakietu większościowego akcji przez inną osobę prawną, która może przejąć pakiet należący do udziałowców lub wejść w strukturę właścicielską poprzez zakupienie nowych akcji wyemitowanych przez klub. Komunikat Tomasz Stamirowskiego, wobec faktycznego prowadzenia rozmów z podmiotem zainteresowanym inwestycją, należy więc interpretować jako przyznanie, że chodzi w tym momencie o pozyskanie udziałowca mniejszościowego.
Czyli po widzewsku – ewolucja, zamiast rewolucji.
Zapoznaj się ze sprawozdaniem finansowym Widzewa Łódź za ostatni rok obrotowy [KLIKNIJ]
To wyjątkowy biznes. Jedyny w swoim rodzaju
Po konferencji poświęconej sprawozdaniu finansowemu złapaliśmy jeszcze Tomasza Stamirowskiego na krótką rozmowę. Większościowy udziałowiec klubu z alei Piłsudskiego mógłby pewnie z charakterystycznym dla siebie błyskiem w oku opowiadać o Widzewie godzinami, ale nie zawsze chodzi o to, żeby r ozmowa ciągnęła się jak najdłużej. Wątek biznesowy naszego spotkania został omówiony wystarczająco konkretnie.
***
Piłka nożna może być opłacalnym biznesem, czy nie ma aspektu, w którym takie podejście miałoby sens?
Pamiętajmy, że na klub piłkarski trzeba patrzeć jak na unikalne aktywo. Trochę jak obraz, jedyny w swoim rodzaju. Ktoś może ma w domu dzieło van Gogha i ono ma sporą wartość, tylko dlatego, że jest unikalne. Tak jest też z klubami, a szczególnie z tymi, które przyciągają, mają mnóstwo kibiców, zdobywały i będą zdobywać trofea. To główna wartość.
Druga sprawa, że, szczególnie w Polsce, gdzie nie mamy systemu oligarchicznego: mało jest ludzi, którzy mogą sobie co roku przeznaczyć dziesiątki milionów złotych na klub piłkarski. To nigdy nie jest studnia bez dna. Można zaakceptować dołożenie w danym roku, zawalczyć wówczas o mistrzostwo czy od razu o dwa tytuły, ale myślę, że z założenia nie tak powinien funkcjonować kub. Nawet pan Cupiał zmęczył się tym w Wiśle…
W ramach ewentualnej zmiany struktury właścicielskiej Widzewa byłby pan w ogóle gotów pozbywać się tego swojego van Gogha?
Złożyłem zobowiązanie przy objęciu akcji, że nie sprzedam większości z nich przez co najmniej 10 lat bez zgody Stowarzyszenia Reaktywacji Tradycji Sportowych. Uważam, że trwałość struktury własnościowej jest ważna dla rozwoju klubu. Mam jednak otwartą drogę do realizacji kolejnych podwyższeń. Zdaję sobie sprawę, że dodatkowy kapitał może przyspieszyć nasz rozwój, więc zawsze usiądę do rozmowy z każdym, kto zechce przeznaczyć na Widzew istotne środki.
Na razie jesteśmy w stanie realizować założone cele. Są takie, które zrealizowaliśmy, jak choćby powrót i osadzenie się w Ekstraklasie, co nie jest takie ewidentne, a widzimy to na przykładzie Wisły Kraków. Nawet z solidnym zapleczem nie można zakładać, że jest się w tej Ekstraklasie i to już jest dane na zawsze, bo ma się wielu kibiców. Organizacja klubu teraz a trzy lata temu to dwa różne światy.
My mamy teraz w Łodzi kolejny etap, który nazywamy „bliżej tych najsilniejszych”. Trochę niewdzięczny. Jesteśmy w środku tabeli i trudno niektórym kibicom ekscytować się walką o miejsce w okolicach tego dziewiątego… Ja to jak najbardziej rozumiem, ale musimy ten etap przejść, zbudować zaplecze, wdrożyć przyjętą strategię sportu, czy rozbudować infrastrukturę. Potem czeka na nas kolejny, w którym rozwój może być już kwestią dodatkowych pieniędzy, ale przykład Jagiellonii pokazuje, że solidne kluby też mogą powalczyć z czołówką. Można wejść do pucharów i obecna konstrukcja Ligi Konferencji oraz sytuacja geopolityczna, która wykluczyła mocne drużyny ze wschodu, stwarzają szanse dla polskich zespołów. To doskonały sposób na wzięcie udziału w europejskiej rywalizacji, ale i zarobienie sporych pieniędzy.
Uważa pan, że Widzew to najzdrowiej zarządzany klub piłkarski w Polsce? Takie wyniki finansowe, mówiąc oględnie, nie są w Ekstraklasie regułą.
Nie chciałbym zbyt szeroko oceniać finansów pozostałych klubów. Każdy ma inną drogę i podlega różnym uwarunkowaniom. Myślę jednak, że brakuje refleksji, której potrzebę przykrywają zwykle emocje związane z dniami meczowymi… Powiem tak – ja bardzo chciałbym, żeby nasza reprezentacja narodowa walczyła o medale, lecz jej poziom jest też wprost powiązany z poziomem klubów. A w ostatnim ponad ćwierćwieczu tylko dwa dostały się do Ligi Mistrzów.
Uważam, że to jest powiązane mocno z finansami. Bez stabilności bardzo trudno myśleć o rozwoju, infrastrukturze, ulepszaniu organizacji, sam to dostrzegam. Jest takie parcie, żeby wszystko ładować w nowych graczy, być w Ekstraklasie za wszelką cenę. W efekcie nie rozwija się zawodników, bierzemy wtedy tych wiekowych, a tu trzeba rywalizować z innymi w nakładach na skauting i oferowane piłkarzom pensje.
Rozumiem tych, którzy mają dług kontrolowany w relacji do właściciela prywatnego, ale w innej sytuacji uważam, że jechanie po bandzie w kwestii zobowiązań szkodzi już tak naprawdę wszystkim. To też nie tylko kwestia refleksji samych włodarzy, ale i komisji licencyjnej, szczególnie w okolicznościach towarzyszących teraz funkcjonowaniu kilku klubów. PZPN powinien się poważnie zastanowić, co z nimi zrobić.
Tę Ligę Konferencji, o której wspomniał pan wcześniej, Widzew już sobie planuje? W Ekstraklasie, gdzie czołówka jest wykrystalizowana?
Ryzykowne jest wpisywanie sobie do budżetu wygranej w Pucharze Polski czy awansu do Ligi Konferencji, a już szczególnie do wiosennej części europejskich pucharów. Przyznaję jednak, że do takich sukcesów powinniśmy dążyć, puchary dają olbrzymi impuls. Mistrz czy wicemistrz dostaje bardzo dużo pieniędzy od Ekstraklasy, do tego należy dodać kwoty za uczestnictwo w pucharach, potem przychód z dnia meczowego. A do tego jeszcze wzrost wartości zawodników, którzy grają w takiej Lidze Konferencji.
Ten pakiet korzyści jest bardzo kuszący, lecz puchary same w sobie nie mogą być celem. Nie bez zdrowych finansów czy organizacji. Żółte światło zapalają przykłady Lechii Gdańsk, która nie tak dawno reprezentowała nas w Europie. Albo nośny temat Pogoni Szczecin czy grającego tam w zeszłym roku Śląska Wrocław. Niemniej należy trzymać kciuki, żeby jak najszybciej do pucharów kwalifikowało się pięć polskich klubów.
***
Nowy, większy stadion? Melodia przyszłości…
Widzew osiąga naprawdę ogromne jak na swoje możliwości infrastrukturalne przychody z dnia meczowego. Na przestrzeni ubiegłego sezonu udało się w ten sposób wypracować kwotę na poziomie 17,6 miliona złotych (około 30% wszystkich przychodów). W Łodzi powoli dochodzą do ściany i z każdym kolejnym sezonem przekonują wszystkich, że są mistrzami w wyciskaniu soku z cegły. Sama możliwość wyprzedawania nadkompletu w zdecydowanej większości meczów domowych, dzięki zmyślnemu systemowi zwalniania miejsc objętych taryfą karnetową, to coś całkowicie bez precedensu. Widzew “wpuszcza” na osiemnastotysięczny stadion często ponad dwadzieścia tysięcy kibiców. Majstersztyk, ale i dowód na to, jak ogromnym ograniczeniem wielkiego potencjału łodzian w kwestii zysków z organizacji dnia meczowego jest właśnie zbyt mały stadion.
Na ten kłopot Tomasz Stamirowski nie ma jeszcze gotowej recepty. O ile jest w stanie prowadzić klub w bardzo stabilny i przemyślany sposób, o tyle nie ma chyba większego wpływu na to, by organy państwowe czy samorządowe nagle z zainteresowaniem przyjrzały się akurat temu infrastrukturalnemu problemowi Widzewa. Tym bardziej że inny, związany z brakiem ośrodka treningowego, akurat ma być rozwiązywany przy wsparciu państwowych środków.
***
W tych prezentowanych wynikach finansowych najbardziej uderzyła mnie gigantyczna przepaść pomiędzy przychodem z dnia meczowego Legii (52,4 miliona złotych, drugi w zestawieniu Lech niemal o połowę mniej – przyp. red.) a tą samą składową finansów w innych klubach. Co może poprawić Widzew i czy da się jeszcze bez powiększenia stadionu? To nie powinna być kluczowa inwestycja infrastrukturalna dla rozwoju klubu w najbliższych latach?
Wyobraźmy sobie Borussię Dortmund ze stadionem na osiemnaście tysięcy kibiców. Wielkość ich obiektu jest tym, co pozwala budować siłę i my z większym stadionem mielibyśmy na pewno czołową frekwencję w skali kraju. Jeśli chodzi o dzień meczowy, to tak – widać tę stratę do Legii, Lecha, ale też na przykład Śląska z zeszłego sezonu, który miał po prostu o wiele tysięcy większą frekwencję, bo dysponuje dużym stadionem.
To musi być nasz kierunek, ale czuję, że się odbijamy od sił sprawczych. To musi być też decyzja miasta lub władz centralnych, wszystkie duże stadiony były budowane za środki państwowe. My jednak cały czas będziemy apelować, by stadiony były stawiane i rozbudowywane tam, gdzie są ludzie gotowi je wypełniać. Jeśli państwo chce wspierać takie inwestycje, to niech robi to tam, gdzie są kibice.
Ma pan może jakiś plan, szkielet planu? Sposób na przekonanie odpowiednich organów, że warto Widzewowi w tym temacie pomóc?
Działamy nad przekonaniem. Pierwszym krokiem jest przygotowanie analizy i planu rozbudowy. Pamiętać należy, że miasto jest właścicielem i stadionu, i jego planów architektonicznych, więc my niczego nie zainicjujemy sami. Nie chodzi też o to, żeby jakiś świetny pomysł postawić sobie na półkę tylko po to, żeby na niej stał.
Jesteśmy w stanie momentalnie podjąć pełną współpracę w tym zakresie i apelujemy, żeby ktoś podjął decyzję w zakresie przygotowania projektu rozbudowy. To tego nam właśnie potrzeba, żebyśmy później wspólnie usiedli i zastanowili się, jak znajdować środki na rozbudowę stadionu i kiedy to powinno nastąpić.
***
Jest dobrze, ale czy z każdym rokiem lepiej?
Wróćmy jeszcze do tych zdrowych finansów Widzewa – klub z Łodzi ostatnim razem przedstawił sprawozdanie za zupełnie inny okres rozliczeniowy. Wówczas było to osiemnaście miesięcy i także z tego powodu niezwykle trudno porównywać ten i ubiegłoroczny raport. Faktem jest jednak, co wprost wynika z opracowania Grant Thornton, że łódzki klub regularnie zwiększa przychody, co w naturalny sposób prowadzi do zwiększania kosztów i przybliża Widzew do finansowego topu. Droga na szczyt jest jednak długa – czołowe zespoły Ekstraklasy osiągają przychody dwa (Raków i Lech) a nawet cztery i pół raza większe (Legia).
Kluczem jest jednak to, że w Łodzi przychód równoważy koszt, a nawet go przewyższa. Na tym etapie rozwoju Widzew założył, że nie będzie wydawał więcej, niż sam będzie w stanie zarobić. Brak długów odsetkowych, zaciągniętych pożyczek czy kredytów. Właściciel pakietu większościowego akcji łódzkiego klubu założył sobie, że na jego warcie nie będzie życia ponad stan, bo to niepotrzebne na ten moment ryzyko.
Struktura kosztów ponoszonych przez Widzew też wygląda na w pełni zaplanowaną i kontrolowaną (źródło: Widzew Łódź)
Tomasz Stamirowski ma jednak świadomość, że takie podejście wiąże się pewnymi ograniczeniami, których nie mają rywale, podchodzący do tematu trochę inaczej i kuszący piłkarzy, na których chrapkę mógłby mieć również Widzew:
– To jest przepłacanie. Jak ktoś ma słabą sytuację finansową ogólną, to wbrew temu często przepłaca w kontraktach i to jest bardzo złe. Rywalizujemy o zawodników, a oni dostają wielkie pieniądze od niektórych klubów, które powinny oszczędzać – mówi Stamirowski. – To jest chore, bo ten rynek robi się wypaczony, zepsuty. Taki stan rzeczy niestety wpływa na wszystkich – przekonuje główny udziałowiec Widzewa.
Dla Tomasza Stamirowskiego liczy się głównie jego klub, ale ma on rację. System premiujący tych, którzy zarządzają gorzej nad tych, którzy robią to lepiej, nie jest ani trochę sprawiedliwy i na takiej konstrukcji polskiej piłki klubowej tracić mogą faktycznie wszyscy. Powiedzmy sobie szczerze – Widzew ma swoje wady, może mógłby szybciej się rozwijać i osiągać lepszy wynik sportowy, ale pewne jest, że tak prowadzony nigdy nie będzie miał problemów znanych z… w sumie lista miast, w których zarządzanie finansami jest równoznaczne z patologią, stała się ostatnio zbyt długa, by w ogóle ją tu przytaczać.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Odstawieni, niechciani, kontuzjowani. Odeszli z Ekstraklasy za wielką kasę, teraz rozczarowują
- To się dzieje naprawdę. Szczęsny jedną nogą w El Clasico
- Nieoficjalnie: Raków ma nowego napastnika!
- Lech, Raków i naparzanka o piłkarzy. Dlaczego Gisli Thordarson wybrał Poznań?
Fot. Newspix