Piłkarze Piasta i Cracovii mieli w swoim ostatnim meczu rundy dwie opcje do wyboru – albo zagrać tak, że będziemy za nimi tęsknić, albo tak, że trzeba będzie uznać “idźcie już panowie na urlopy, przydadzą się”. No i zdecydowali się na tę drugą ścieżkę.
Być może najlepszym podsumowaniem tego starcia był rzut wolny Maigaarda z drugiej części gry. Pozycja dobra, osiemnaście metrów od bramki, no wypadałoby chociaż trafić w posterunek Placha i dać mu się wykazać. Niestety Maigaard kopnął tak anemicznie, że piłka płakała lecąc do muru, który swoją drogą był zupełnie niepotrzebny, bo z takim uderzeniem Plach poradziłby sobie, nawet gdyby miał zawiązane ręce z tyłu. Co gorsza Cracovia nie dostała z tej historii nawet rzutu rożnego, gdyż ustawiła się jeszcze zbyt blisko piłkarzy Piasta i sędzia to wyłapał.
Ech…
Owszem, nie trafi to spotkanie do ścisłego grona klasyków, takich, gdzie do skrótów trzeba było wyciągać dośrodkowania, ale jakoś specjalnie daleko nie było. Parę groźniejszych sytuacji i tyle, najlepsza bodaj ta Huka, kiedy po dośrodkowaniu z bliska nie potrafił pokonać Madejskiego.
Poza tym kilka tylko momentów, kiedy komentatorzy podnosili głos, na przykład po strzale Chrapka czy Kądziora z rzutu wolnego. No i właśnie: jeśli ktoś był bliższy zwycięstwa, to Piast, ale też nie może się oburzać na ten bezbramkowy remis. Dałby z siebie więcej, to mógłby trzy punkty wyszarpać, natomiast w kluczowych momentach brakowało przekonania, pewności, no i – najważniejsze – jakości.
W dzisiejszych czasach sędziowie często doliczają sporo minut do jednej i drugiej połowy, bo coś się dzieje, trzeba latać do VAR-u i tak dalej. Tutaj w pierwszej połowie Przybył nie dał nic, a w drugiej początkowo tylko dwie minuty (co się ostatecznie wydłużyło do trzech, ale przez kontuzję Kostadinova). Też miał dość.
Bo opisując ten mecz, można przywołać słowa Marcina Malinowskiego sprzed wielu lat w Lidze Plus Extra: “ni mo co godoć”.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: