Reklama

YouTuber, który w debiucie w UFC… zawalczy o pas. Kim jest Kai Asakura?

Błażej Gołębiewski

Autor:Błażej Gołębiewski

07 grudnia 2024, 16:19 • 9 min czytania 2 komentarze

Może pochwalić się ponad milionem subskrybentów na YouTube. Jego brat, który kiedyś wyzwał go na uliczną walkę w środku nocy, ma z kolei na koncie pojedynek z Floydem Mayweatherem. Kai Asakura staje się coraz gorętszym nazwiskiem w świecie MMA, a tej nocy zadebiutuje w UFC, od razu dostając szansę na zdobycie mistrzowskiego pasa wagi muszej. Czy Japończyk może zaskoczyć i zwyciężyć w starciu z Alexandre Pantoją? I jak właściwie trafił do legendarnej amerykańskiej organizacji? 

YouTuber, który w debiucie w UFC… zawalczy o pas. Kim jest Kai Asakura?

Japońscy bracia Diaz 

Wyspa Honsiu, średniej wielkości miasto Toyohashi. Miejsce, w którym zamiast intensywnej rozrywki można raczej postawić na spokojne i kulturalne zwiedzanie muzeów oraz licznych parków w gronie rodziny. Najmłodsi mieszkańcy – zgodnie z tradycją – próbują swoich sił w rozmaitych sztukach walki, w tym karate czy sumo. I to właśnie z nimi na początku swojego życia, głównie za namową ojca, dość dobrze zapoznał się Kai Asakura. Szkolił go również jego starszy brat, Mikuru. Ale nie były to pełne szacunku przygotowania na sali, tylko bezpardonowe, nierzadko pełne krwi bicie – i to bez większej pobłażliwości. 

Po latach Kai, który w międzyczasie próbował jeszcze swoich sił w siatkówce, okres bronienia się przed Mikuru ocenia jako czas, który ukształtował go jako wojownika. To właśnie wtedy nabrał pewności siebie, ale też udało mu się pokonać strach i stać się dużo twardszym, odporniejszym na wyzwania. A tych przybywało – już nie tylko w domu czy na sali treningowej, ale i na ulicach. Tam brylował głównie starszy z braci, który w ciemnych zakątkach Toyohashi stoczył setki bójek. 

I dobrze się przy tym bawił, czego natomiast nie można powiedzieć o jego matce. Zmartwiona coraz większą liczbą siniaków na twarzach swoich synów, wybrała się z energicznym duetem do specjalisty. Co zaproponował terapeuta? Dość słusznie zwrócił uwagę na to, by dać się chłopakom wyżyć, ale już w sposób jak najbardziej legalny i znacznie mniej ryzykowny niż szukanie adrenaliny w ulicznych bójkach. Rodzice posłuchali, zapisując swoje niesforne pociechy na lekcje boksu. Ostatecznie obaj skończyli jednak w MMA. 

Reklama

Jak do tego doszło? Kai wyjaśniał to w jednym z wywiadów dla UFC: – Kiedy miałem 18 lat, mój brat tłukł na ulicy każdego, kogo mógł. Nie miał już z kim się bić, więc wyzwał mnie na walkę uliczną w środku nocy. Mikuru zadawał bardzo mocne ciosy i naprawdę próbował urwać mi głowę, ale nie potrafił trafić jednym, w pełni celnym uderzeniem. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że mam naturalny talent do walki i postanowiłem intensywnie trenować, aby zostać zawodnikiem MMA – zdradził młodszy Asakura. 

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez 朝倉 海 Kai Asakura (@kai_asakura_)


Bracia nigdy nie byli przy tym rosłymi osiłkami. Ich kluczowymi cechami w walkach była nie tyle siła, co zwinność i przebiegłość. Obaj zresztą wywodzą się z wagi koguciej, a Kai dodatkowo nie dysponuje szczególnie dużym zasięgiem przy wzroście zaledwie 173 cm. Czym natomiast od zawsze się wyróżniał, to niesamowitą charyzmą. 

Ma naturalny dar przyciągania. Szeroki uśmiech, który praktycznie co chwilę pojawia się na jego twarzy, spora pewność siebie, widowiskowe wyjścia do klatki czy między liny i wreszcie jeszcze efektowniejsze ciosy przeciwko rywalom. To wszystko dawało Kaiowi Asakurze możliwości, by zostać w Japonii doskonale rozpoznawalnym zawodnikiem. 

Ale to było jednak za mało. Kai chciał czegoś więcej, chciał zostać prawdziwą gwiazdą. Założył więc kanał na YouTube, na którym pokazuje swoje życie czy robi uliczne dowcipy. Tyle wystarczyło, by zyskać w Kraju Kwitnącej Wiśni ogromną popularność. Dziś bowiem Asakura może mówić o widowni liczącej niemal półtora miliona subskrybentów. Jego najczęściej odtwarzany film? Prawie 24 miliony wyświetleń. 

Reklama

Jasne, to bardzo dużo. Ale, gdy spojrzy się na liczby wykręcane na YouTube przez drugiego z braci, Mikuru, dokonania Kaia nieco bledną. Starszy Asakura ma bowiem… 3,5 miliona subskrypcji swojego kanału. A o statusie wielkiej gwiazdy świadczy fakt, że to właśnie jemu dano szansę zmierzenia się w pokazowym pojedynku z Floydem Mayweatherem. Obaj weszli między liny w 2022 roku, ale z ringu zwycięski zszedł Amerykanin, pokonując Mikuru w drugiej rundzie przez techniczny nokaut. 

Popularność, jaką cieszą się w Japonii Asakurowie, w podcaście Giancarlo Aulino opisywał Joe Ferraro, angielskojęzyczny komentator federacji Rizin. – Kai i Mikuru są tam jak największe gwiazdy rocka. Kiedy na nich patrzę, myślę o Conorze McGregorze. Jest globalnym fenomenem, wykroczył poza ten sport, ma wielu fanów. Oni są do niego bardzo podobni. Kiedyś opisałem ich jako japońskich braci Diaz. Doskonale wykorzystali zestaw dzikich umiejętności ulicznych wojowników i nauczyli się walczyć profesjonalnie, stosując technikę polegającą na wytrzymałości, cierpliwości i świetnym wyczuciu czasu. Dzięki temu niesamowicie szybko wspięli się w rankingach – mówił Ferraro. 

Do UFC ostatecznie trafił młodszy z braci. Jako 31-latek zadebiutuje w legendarnej organizacji Dany White’a, od razu stając przed szansą zdobycia mistrzowskiego pasa. I pojawiają się głosy, że taka stawka w pierwszej walce dla amerykańskiej federacji, to zdecydowane nadużycie. Czy jednak słusznie? 

Zero kalkulacji 

Przygodę z zawodowym MMA Kai Asakura rozpoczął w 2012 roku. Po efektownym poddaniu szybko zainteresował się nim The Outsider, czyli projekt, w który przeistoczyła się znana organizacja RINGS. Jak sama nazwa wskazuje, federacja zrzesza zawodników o trudnej przeszłości, nierzadko byłych przestępców czy właśnie ulicznych wojowników. Nastoletni wówczas Kai spełniał wszystkie kryteria, by zostać jej ważnym elementem. Tak też się zresztą stało. 

Po czterech wygranych walkach dotarł do pojedynku o mistrzostwo RINGS w kategorii do 60 kg. Zwyciężył, choć trudno tu mówić o wielkich wyzwaniach – najczęściej rywalami Asakury byli zawodnicy dopiero rozpoczynający swoje zawodowe kariery. Nie zmienia to jednak faktu, że Kai odprawiał ich pewnie, w widowiskowym stylu, co przyciągało do niego japońskich fanów mieszanych sztuk walki. I wreszcie zainteresowało również włodarzy Rizin, czyli jednej z największych organizacji w Kraju Kwitnącej Wiśni. 

Toczone w niej starcia odbywają się w dość nietypowych jak na MMA warunkach, bo w ringu. Nie ma tu więc charakterystycznej klatki w kształcie oktagonu. Obowiązują ponadto nieco luźniejsze zasady niż w większości federacji, w tym UFC. Dozwolone są choćby tzw. soccer kicki, czyli kopnięcia w stójce kierowane w głowę znajdujących się w parterze rywali. W taki właśnie zresztą sposób Kai Asakura znokautował Hiromasę Ougikubo w starciu o tytuł mistrza wagi koguciej.

Ale fanów dobrze znających japoński rynek sportów walki specyficzne reguły akurat nie dziwią, bo zdążyli się do nich przyzwyczaić wcześniej, oglądając między innymi gale PRIDE. Rizin to natomiast projekt stworzony i zarządzany przez byłego właściciela działającej w latach 1997-2007 federacji, Nobuyukiego Sakakibarę. Czyli człowieka, którego organizacja w rzeczonym okresie stała się głównym rywalem dla UFC. 

Jeśli więc gdzieś zabłysnąć w Japonii, to gale Rizin nadają się do tego idealnie. I Kai Asakura doskonale zdawał sobie z tego sprawę, poważnie podchodząc do swoich pierwszych wyzwań dla nowego pracodawcy. 

Choć wskazywałby na to wynik na papierze, to jednak debiut Kaia w Rizin nie był wcale gładki i przyjemny. Legitymujący się wówczas bilansem 3-3 Kizaemon Saiga sprawił Asakurze sporo problemów, trafiając zarówno ciosy na głowę, jak i te na korpus. Po jednym z uderzeń na twarzy wojownika z Toyohashi pojawiło się sporo krwi, bo pięść rywala naruszyła jego przegrodę nosową. Obaj pokazali w ringu charakter, a kiedy weszli w otwartą i pozbawioną kalkulacji wymianę, to jednak Asakura powalił Saigę, by zwieńczyć dzieło kolanem w parterze. 

Świetne ground and pound czy latające kolana okazały się później znakami rozpoznawczymi Kaia. W każdej walce pokazywał, że po prostu lubi się bić i do tego umie przyjąć naprawdę sporo ciosów na szczękę. Potrzebował zaledwie 67 sekund, by na swoim koncie zapisać efektowne zwycięstwo nad słynnym Kyōjim Horiguchim. A mówimy tu przecież o dużo bardziej doświadczonym rywalu, który stoczył kilka pojedynków dla UFC, w tym zaliczył starcie o pas wagi muszej przeciwko Demetriousowi Johnsonowi. 

Owszem, Horiguchi wziął na Asakurze udany rewanż. I tak, nie była to jedyna porażka Kaia w karierze, bo tych ma obecnie cztery. Ale mimo wszystko za każdym razem wojownik z Toyohashi prezentował niezłomność, spore umiejętności, duży potencjał i efektowne ciosy czy próby obaleń. No i wreszcie udało mu się dzierżyć mistrzowski pas Rizin FF w wadze koguciej. Drugi – i zarazem ostatni raz – tytuł zdobył nieco ponad rok temu. Po efektownej walce z byłym czempionem Bellatora, Juanem Archuletą, Kai ogłosił przejście do UFC. 

Skok na głęboką wodę w UFC 

Taki ruch organizacji Dany White’a wzbudził niemałe zainteresowanie. I nie chodzi tu tylko o popularność Asakury i jego markę w świecie MMA. Japończyk z marszu dostał bowiem title shota, co oznacza, że w przypadku zwycięstwa zostanie mistrzem amerykańskiej federacji. Będzie musiał jednak wyrwać pas najlepszemu obecnie zawodnikowi wagi muszej, którym pozostaje od połowy 2023 roku Alexandre Pantoja. 

I to dopiero czwarty w historii UFC przypadek, kiedy debiutant staje od razu do walki o tytuł. Dana White zapytany na jednej z konferencji prasowych o to, czy taki ruch oznacza słabość kategorii muszej, odpowiedział krótko: – Bynajmniej. Znaczy to po prostu tyle, że Kai Asakura jest prawdziwym skurczybykiem. 

Ale nie wszystkim wybór UFC przypadł do gustu. Sfrustrowany decyzją organizacji jest inny Kai – Kara-France. Nowozelandczyk w sierpniu nieoczekiwanie, ale w świetnym stylu, rozprawił się ze Stevem Ercegiem i to właśnie on liczył na możliwość powalczenia o pas wagi muszej. 

Pomyślałem sobie, że wzięli nie tego Kaia. Po mojej ostatniej walce wykazałem gotowość do stoczenia pojedynku o tytuł. Miałem zresztą przeświadczenie, że to się uda i dostanę taką propozycję. Tymczasem słyszę, że sprowadzają jakiegoś gościa z Japonii, który też ma na imię Kai. Przecież on jeszcze tu nawet nie walczył. Nie sądzę, żeby na to czymkolwiek zasłużył. Według mnie, przed walką o pas musisz pokazać swoją wartość, coś udowodnić. Dla zawodników harujących przez lata w wadze muszej to problem, bo my wielokrotnie prezentowaliśmy, że należymy do grona najlepszych. Dla mnie to dziwne, że możesz przyjść bez żadnej walki w UFC i od razu dostać title shota – mówił w rozmowie ze Sky Sports wyraźnie sfrustrowany Kara-France. 

Co natomiast o swoim debiucie sądzi sam zainteresowany? Asakura nie traci wielkiej pewności siebie i wiary we własne umiejętności, zapowiadając efektowne wejście do amerykańskiej organizacji. – Fani UFC jeszcze nigdy nie widzieli kogoś takiego jak ja. W każdej walce celuję w skończenie przez nokaut. Znalazłem się tu dlatego, by przywrócić emocje wadze muszej – powiedział Kai tuż przed dzisiejszą galą. 

I, jeśli chodzi o ostatnią część tej wypowiedzi, trudno Japończykowi odmówić racji. Jego efektowny styl na pewno rozrusza tracącą na popularności kategorię wagową, co przyda się nie tylko UFC, ale i całemu MMA. To zresztą również jeden z powodów, dla których nawet w przypadku porażki Kai może liczyć na kolejne szanse od Dany White’a – pytanie tylko, czy zdoła którąkolwiek z nich wykorzystać. 

W starciu z Alexandre Pantoją będzie zdecydowanym underdogiem. Choć byłby to z pewnością iście filmowy scenariusz, to jednak trudno uwierzyć w zwycięstwo Asakury nad doświadczonym Brazylijczykiem. Być może uda mu się zaskoczyć rywala jednym z firmowych, celnych ciosów na szczękę? Albo jakimś cudem pokona Pantoję przez ground and pound lub latające kolano, z których słynie? 

Tego oczywiście nie wiadomo. Co natomiast jest jasne, to że Kai Asakura dzisiaj – mając zaledwie status debiutanta w UFC – jest już mocnym nazwiskiem. To bowiem nie tylko zawodnik MMA, ale przede wszystkim przedsiębiorca, który umiejętnie wykorzystuje swój wizerunek do poszerzania wpływów. Oprócz kariery na YouTube, Kai ma własną, dobrze prosperującą markę odzieżową. I – co najważniejsze dla Dany White’a – ciągnie za sobą rzeszę fanów z kraju absolutnie zakochanego w sportach walki, uwielbiającego swoich najlepszych wojowników, ale też zarazem kraju, który nie doczekał się jeszcze mistrza UFC. 

I być może ten stan zmieni właśnie Kai Asakura.

BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI

Fot. Newspix

Czytaj więcej o UFC:

Uwielbia boks, choć ostatni raz na poważnie bił się w podstawówce (i wygrał!). Pisanie o inseminacji krów i maszynach CNC zamienił na dziennikarstwo, co było jego marzeniem od czasów studenckich. Kiedyś notorycznie wyżywał się na gokartach, ale w samochodzie przestrzega przepisów, będąc nudziarzem za kierownicą. Zachował jednak miłość do sportów motorowych, a największą słabość ma do ich królowej – Formuły 1. Kocha też Real Madryt, mimo że pierwszą koszulką piłkarską, którą przywdział w życiu, był trykot Borussii Dortmund z Matthiasem Sammerem na plecach.

Rozwiń

Najnowsze

MMA

Liga Konferencji

Mecz paradoksów: Legia przegrywa, ale jest w TOP8 i może pytać o warunki tego spotkania

Paweł Paczul
44
Mecz paradoksów: Legia przegrywa, ale jest w TOP8 i może pytać o warunki tego spotkania

Komentarze

2 komentarze

Loading...