Został pierwszym zawodnikiem urodzonym po 2000 roku, który wygrał walkę wieczoru w UFC. W sześciu pojedynkach dla amerykańskiej organizacji trzykrotnie otrzymywał bonus za najlepszy występ. Zwyciężył z każdym, z kim mierzył się w zawodowej karierze. I wreszcie chce zapewnić Japonii pierwszy pełnoprawny mistrzowski pas UFC, mając zresztą sporo argumentów po swojej stronie. Tatsuro Taira, bo o nim mowa, to wschodząca gwiazda wagi muszej, która w sobotnią noc zmierzy się z weteranem tej dywizji. Jakie szanse na triumf ma w tym starciu wojownik z Okinawy? I skąd w ogóle wziął się w słynnej federacji Dany White’a?
Tatsuro Taira – sylwetka, biografia
Wojownik z Okinawy
Japonia, choć jest kolebką wielu sztuk walki, w UFC nigdy nie doczekała się mistrza. No, może takiego z prawdziwego zdarzenia, bo trzeba uczciwie odnotować sukces Kazushiego Sakuraby z 1997 roku. W Jokohamie odbył się wtedy turniej amerykańskiej organizacji przeznaczony dla zawodników wagi ciężkiej. Wygrał go właśnie Sakuraba, poddając w finale Marcusa Silverę. Ale oficjalnie UFC nie podaje Japończyka jako posiadacza tytułu, a po prostu mistrza turniejowego.
To miano nosi także Ken’ichi Yamamoto, którego historia jest jednak nieco inna. W 1999 roku UFC zorganizowało specjalne zawody, które miały wyłonić czempiona Japonii, by następnie skonfrontować go na oficjalnej gali z rywalem z USA. Yamamoto pokonał Daiju Takase i Katsuhisę Fujiiego, ale już w swojej kolejnej walce – o pas mistrza wagi półśredniej – musiał uznać wyższość Pata Mileticha.
I to też nie tak, że zawodników z Kraju Kwitnącej Wiśni brakowało w walkach o pas. Było ich jednak niewielu, bo do tej pory przed szansą zdobycia mistrzostwa federacji zarządzanej przez Danę White’a znalazło się sześciu reprezentantów Japonii. Yuki Kondo, Kyoji Horiguchi, Yushin Okami, Hayato Sakurai, Caol Uno i wspomniany Yamamoto nie okazali się jednak ostatecznie najlepszymi w swoich kategoriach wagowych.
Tę passę chce wreszcie złamać Tatsuro Taira. 24-latek z Okinawy coraz śmielej poczyna sobie w UFC. Jest przede wszystkim pierwszym urodzonym po 2000 roku zawodnikiem, który stoczył i wygrał walkę wieczoru na gali amerykańskiej organizacji. Obecnie jest w niej 15. w zestawieniu najmłodszych wojowników i wzbudza coraz większe zainteresowanie, wykazując ogromny potencjał.
Potwierdzać zdaje się to aktualny bilans zawodowych walk Tairy, choć oczywiście na tę chwilę trzeba go traktować mimo wszystko z przymrużeniem oka. W każdym razie: Tatsuro w profesjonalnej karierze odniósł 16 zwycięstw i ani razu nie przegrał. W samym UFC walczył do tej pory sześciokrotnie. W porządku – zdecydowana większość tych starć nie była rankingowa, ale młody Japończyk do tej pory robił w oktagonie naprawdę dobre wrażenie.
Urodził się tam, gdzie sztuki walki od lat są elementem kultury, tradycji i codziennego życia. Bo to przecież na Okinawie powstało karate i kobudō, dziś trenowane zresztą przez setki rodowitych mieszkańców największej wyspy w całym archipelagu Riukiu. I właśnie te podstawy szybko chłonął młody Tatsuro, który zaledwie jako piętnastoletni chłopak zainspirował się starszym bratem, wstępując do lokalnej szkoły sztuk walki, choć wcześniej zajmował się m.in. grą w baseball.
Na treningach MMA szło mu dość dobrze, dlatego zdecydował się na starty w organizacji Shooto. Popularna japońska federacja daje możliwość udziału w starciach odbywających się na zasadach zarówno amatorskich, jak i profesjonalnych. Najlepsi walczą natomiast o międzynarodowe mistrzostwo, które przypadało już takim tuzom jak Anderson Silva czy Kyoji Horiguchi.
Na Shooto Taira prezentował się świetnie. Trudno się jednak dziwić – talentu doglądało fachowe oko Ryoty Matsune, trenera, który jednocześnie był legendą organizacji, przez prawie 3 lata dzierżąc tytuł w wadze koguciej. I uznawano go wtedy za jednego z najlepszych, o ile nie najlepszego jej przedstawiciela na całym świecie.
Swoją przygodę z Shooto Taira zakończył z bilansem 10-0, występy na galach łącząc z nauką i dorabianiem w charakterze dostawcy. Oba te zajęcia zresztą porzucił, przechodząc w wieku 18 lat na zawodowstwo. Trudno wyobrazić sobie taką ścieżkę kariery bez odpowiedniego wsparcia – na takie mógł liczyć młody Tatsuro, bo wyraźnie pomagali mu rodzice. A raczej nie przeszkadzali, akceptując po prostu praktycznie każdą decyzję swojego syna.
A ten postanowił, że będzie wojownikiem z krwi i kości.
Świetny amator, obiecujący zawodowiec
Jako zawodowiec Taira wciąż związany był z organizacją Shooto. Zdarzało mu się zresztą nawet mierzyć z rywalami z czasów amatorskich, jak choćby Ryu Oyakawą. Na ich tle Tatsuro wypadał bardzo dobrze, prezentując się świetnie przede wszystkim w swojej ulubionej płaszczyźnie, czyli parterze. Efektowne obalenia i jeszcze efektowniejsze poddania nie tylko spodobały się japońskiej publiczności, ale były również coraz częściej doceniane przez ekspertów z całego świata.
Taira zachwycił wszystkich szczególnie w marcu 2021 roku. Zmierzył się wówczas z Yoshiro Maedą, zawodnikiem bardzo doświadczonym, który zajmował wtedy piąte miejsce w światowym rankingu wagi muszej. Ile czasu potrzebował na jego rozmontowanie młodziak z Okinawy? 61 sekund. Najpierw widowiskowo wdrapał się na plecy rywala, by chwilę później zapiąć duszenie i obalić Maedę, który po kilkunastu sekundach odpłynął. A po przebudzeniu zobaczył już tylko biegającego w oktagonie zwycięzcę pojedynku.
Duszenia okazywały się zresztą morderczą bronią Tairy również w następnych walkach. Kwestią czasu było sięgnięcie po niepokonanego Japończyka przez UFC. Organizacja prowadzona przez Danę White’a bacznie obserwuje azjatycki rynek MMA, poszukując na nim potencjalnych gwiazd. I wreszcie dostrzeżono również umiejętności Tatsuro, który doczekał się kontraktu z amerykańską federacją w 2022 roku.
Debiut zaliczył na gali istotnej dla polskich kibiców – walką wieczoru na majowym UFC Fight Night było bowiem starcie Jana Błachowicza z Aleksandarem Rakiciem. Taira natomiast mierzył się z Carlosem Candelario, czyli kolejnym zawodnikiem mającym status potencjalnego talentu. Ale Amerykanin musiał uznać wyższość rywala z Japonii, który przez większość pojedynku kontrolował to, co dzieje się w oktagonie. Obalał, obijał, próbował zapiąć duszenie, choć musiał też bronić się przed groźnymi próbami Candelario w parterze. W trzeciej rundzie sędzia był bliski przerwania, ale efektowne ground and pound Tatsuro nie wystarczyło, by znokautować przeciwnika – zawodnikom skończył się czas. Na pełnym dystansie zdecydowanie lepszy okazał się Taira, zwyciężając przez jednogłośną decyzję.
I w przeciwieństwie do Carlosa Candelario, który zatrzymał swoją karierę na dwóch porażkach w UFC, wojownik z Okinawy w amerykańskiej organizacji zaszedł znacznie dalej.
„I’m happy, thank you!”
Jedną z charakterystycznych cech Tatsuro jest spora aktywność w oktagonie. Japończyk nigdy nie unika bezpośrednich konfrontacji, przeważnie to on jest stroną naciskającą i wywierającą presję, próbującą też zakończyć walkę przed czasem. I tę zaciętość można było dostrzec w dwóch kolejnych pojedynkach, które Taira stoczył dla UFC – oba zostały nagrodzone bonusem za najlepszy występ wieczoru. Ale po kolei.
Po wygranej z Candelario zestawiono Tatsuro ze starszym od niego o prawie dekadę CJ’em Vergarą. To zresztą dobrze znane fanom UFC nazwisko, bo wywodzące się z Dana White’s Contender Series, czyli specjalnego konkursu dla obiecujących zawodników. Vergara dzięki dobremu występowi, a konkretnie efektownemu nokautowi na Bruno Korei, otrzymał od amerykańskiej federacji kontrakt. Po jednym zwycięstwie i jednej porażce (obie walki trwały pełen dystans) jego rywalem ogłoszono właśnie Tatsuro Tairę.
I, jak się okazało, nie było to korzystne zestawienie dla CJ’a Vergary. W drugiej rundzie Japończyk rozprawił się z oponentem poprzez widowiskową balachę. To właśnie ten występ był pierwszym w UFC starciem Tairy, za które otrzymał rzeczony bonus. Drugim okazał się pojedynek przeciwko Jesusowi Aguilarowi, gdzie Tatsuro znów założył przeciwnikowi dźwignię na łokieć. Aguilar kompletnie nie był w stanie wyrwać się ze śmiercionośnego uścisku, a sędzia przerwał starcie.
Po dwóch bardzo dobrych występach nazwisko Tairy pojawiło się pierwszy raz na karcie gali PPV, czyli UFC 290. Urodzony w Okinawie wojownik zwyciężył z Edgarem Chairezem, choć były momenty, że to Meksykanin przechylał szalę wygranej na swoją stronę. Ale ostatecznie znów umiejętna obrona w połączeniu z aktywnością pozwoliły uzyskać Tatsuro korzystny dla siebie rezultat. Tym razem była to decyzja sędziów wskazująca jego jako triumfatora po starciu trwającym pełen dystans.
Coraz więcej kibiców i ekspertów kierowało wzrok na wschodzącą gwiazdę kategorii muszej. A ta zaczynała błyszczeć coraz intensywniej. W walce przeciwko Carlosowi Hernandezowi dominował – w swoim stylu zresztą – już od pierwszej rundy. Zwieńczył dzieło w drugiej, najpierw wyprowadzając piekielnie silny prawy, który zachwiał przeciwnikiem, potem doprawił lewym sierpem, a zraniony Hernandez wylądował na deskach. Zasypany gradem ciosów w parterze przegrał z Tairą, który odniósł piąte z rzędu zwycięstwo w UFC.
Stało się jasne, że wojownik z Okinawy ma wiele do zaprezentowania w klatce, ale i poza nią potrafi zwracać na siebie uwagę. Rozpoznawalny stał się jego okrzyk po walkach – tradycyjne wywiady rozpoczyna od głośnego „I’m happy, thank you!” wypowiadanego łamanym angielskim. Po starciu z Hernandezem prawie zapomniał o swoim rytuale, rozpoczynając rozmowę od spokojnego tłumaczenia przebiegu pojedynku. Przerwał już po kilku sekundach, by radośnie wykrzyczeć w stronę publiczności swoje ulubione hasło.
Taira został doceniony przez UFC – na rozpisce kolejnej gali Fight Night to właśnie jego nazwisko znalazło się w walce wieczoru. Rywal? 32-letni Alex Perez, który z organizacją Dany White’a związany jest od 2017 roku. Solidny, doświadczony, choć znajdujący się raczej na końcu swojej kariery, ponosząc w poprzednich pięciu starciach trzy porażki, do których dopisał remis i zaledwie jedno zwycięstwo. Ale to właśnie ta wygrana przesądziła o tym, że zestawiono go z Tatsuro Tairą.
Japończyk – mimo że z Perezem mierzył się podczas Fight Night, czyli praktycznie bez publiczności na trybunach – mógł już poczuć się jak rasowy zawodnik UFC. Walka wieczoru, Herb Dean jako rozjemca, Michael Bisping w roli komentatora i dziennikarza przeprowadzającego wywiad po po walce – wszystko to sprawiało, że Taira z pewnością odczuwał nieco większą presję na swoich barkach. Choć nie dał tego po sobie poznać.
Na początku aktywniejszy był Perez, stopując ataki Tatsuro, klinczując, a wreszcie w końcówce pierwszej rundy obalając rywala. Ale na to, co Japończyk pokazał w drugiej odsłonie, Amerykanin nie miał już odpowiedzi.
Najpierw Taira wdrapał się na plecy Pereza, próbując założyć duszenie. Sprytnie wsunął swoją prawą nogę pod lewe kolano przeciwnika i umiejętnym balansem ciała zmusił go do upadku. Po chwili słychać było jedynie rozpaczliwy krzyk wojownika z Kalifornii, który nabawił się bolesnego urazu. I spory udział w tej kontuzji miała właśnie blokada podczas obalenia wykonana przez Tairę. Tatsuro otrzymał zresztą również i za to zakończenie bonus za występ wieczoru.
Pierwszy japoński mistrz UFC?
6-0. Tak obecnie prezentuje się bilans walk Tairy w UFC. Po zwycięstwie nad Perezem oprócz swojego charakterystycznego okrzyku, zawodnik z Okinawy dosadnie przekazał też, z kim chce się zmierzyć w kolejnym starciu. „Pantoja!” – nazwisko brazylijskiego mistrza poniosło się po hali w kompleksie sportowym Apex w Las Vegas.
Alexandre Pantoja, bo o nim mowa, to mistrz wagi muszej, który tytuł dzierży od lipca zeszłego roku. Po odebraniu pasa Brandonowi Moreno, Brazylijczyk zaliczył dwie udane obrony: ze Stevem Ercegiem, a także Brandonem Royvalem. I to właśnie ten ostatni został ogłoszony jako kolejny przeciwnik Tatsuro Tairy w UFC.
Alexandre Pantoja w walce ze Stevem Ercegiem. Fot. Newspix
Japończyk nie dostał więc wymarzonego „title shota”, ale przed nim najpoważniejszy test w całej karierze. Royval to bowiem jedno z najmocniejszych nazwisk w kategorii muszej, a konkretnie numer trzy tej wagi – tuż za wspomnianymi Moreno i Pantoją. I choć podchodzi z dużym respektem do swojego najbliższego oponenta, wieszcząc jego sukcesy, nie daje mu większych szans w sobotnim starciu.
– Uważam, że musimy zakończyć tę dyskusję wokół nas. Myślę też, że patrzymy na przyszłego mistrza UFC. Kiedy oglądam go w akcji, to po prostu to dostrzegam. Trenowałem z nim wiele razy i mogę tylko powiedzieć, że ten dzieciak jest dobry. Ale uważam, że w tym sporcie są pewne poziomy. I aktualnie to ja jestem na wyższym, to mój czas. Zestawiono nas ze sobą w nieco niefortunnym momencie, bo naprawdę chciałbym mu pomóc zdobyć pas. Najpierw jednak to ja sięgnę po tytuł, a dopiero potem będę go wspierał w jego drodze na szczyt – przyznał Brandon Royval.
Jego walka z Tatsuro Tairą jest kluczowa w kontekście dalszego rozkładu sił w wadze muszej w amerykańskiej organizacji. Co prawda Royval głośno mówi o chęci bycia mistrzem w swojej kategorii, ale musi pamiętać o tym, że Pantoja pokonał go już dwukrotnie. W tym raz w walce właśnie o pas. Z tego względu Amerykanin zakłada różne scenariusze – w gronie potencjalnych przyszłych rywali wymienia między innymi Kaia Asakurę, nowy nabytek UFC.
Kai Asakura. Fot. Newspix
Najpierw jednak musi uporać się z niepokonanym do tej pory Tairą. Ten udowodnił z kolei, że jest gotowy do walki o najwyższe cele, a dużo bardziej doświadczeni rywale nie robią na nim większego wrażenia. Wydaje się jednak mimo wszystko mniej uniwersalny niż choćby Royval, który będzie nieznacznym faworytem w sobotnim starciu. A Taira? Będzie musiał poszukać skończenia przed czasem (co zresztą wcześniej dobrze mu wychodziło), bo w przypadku walki na pełnym dystansie o wygraną z weteranem może być dość trudno.
Ale oczywiście nie jest to scenariusz, który kreślą jedynie marzyciele i fantaści. Nie, za Tatsuro Tairą stoi wiele argumentów wskazujących właśnie jego jako zwycięzcę walki z Royvalem. Jest młody, wdarł się przebojem do UFC, ma za sobą już sześć walk dla federacji Dany White’a, świetnie radzi sobie w kryzysowych sytuacjach, jest parterowcem, ale potrafi dobrze też dobrze uderzyć, no i wreszcie jest niepokonany w całej zawodowej karierze.
Co ciekawe, za Tairą przemawiają też inne znaki. Kiedy Tatsuro wygrywał w swojej ostatniej amatorskiej walce na Shooto, w tym samym dniu w Japonii zorganizowano galę UFC. I to właśnie występ przed własną publicznością marzy się wojownikowi z Okinawy. A najlepiej, gdyby był to pojedynek o pas – na przykład ze wspomnianym Alexandre Pantoją. – Chciałbym, by UFC wróciło do Japonii. I jeśli będę gwiazdą, to chcę być tym, za którym organizacja powędruje do mojej ojczyzny – powiedział Taira.
Czy Kraj Kwitnącej Wiśni doczeka się zatem pełnoprawnego, oficjalnego mistrza najsłynniejszej federacji MMA na świecie? Jeśli tylko Tatsuro udowodni w tę sobotę swoją wartość w starciu z bardzo mocnym Brandonem Royvalem, prawdopodobnie stanie przed szansą zdobycia tytułu w wadze muszej. I być może również po pojedynku o pas usłyszymy głośne „I’m happy, thank you!”.
BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI
Fot. Newspix.pl, Instagram Tatsuro Taira, instagram.com/t.tatsurooo6/
Więcej o UFC: