Było wiadome i wielokrotnie podkreślane, że styl Rakowa, który polega na gnębieniu futbolu w końcu się zemści. Nie możesz każdego meczu zabijać, nie możesz w każdym spotkaniu męczyć buły, bo w końcu za to skrajne nudziarstwo ci się oberwie i wynik nie będzie taki, jakiego oczekiwałeś.
Raków wyszedł na prowadzenie dzięki – cóż – szczęściu: Koczerhin uderzył z dystansu, piłka odbiła się od Resty i wpadła do siatki. Gdyby nie ten rykoszet Dziekoński złapałby strzał, bo nie było to uderzenie jak Juninho za najlepszych lat, tylko farfocel wyciągnięty zza kanapy.
Natomiast skoro już się poszczęściło, wypadałoby pójść za ciosem i zamknąć mecz z drużyną, która będzie walczyć o utrzymanie, prawda? A gdzie tam: Raków chciał dalej znęcać się nad piłką nożną, no i nad widzami. Najlepszym komentarzem tych popisów było głębokie westchnięcie Marcina Baszczyńskiego. Rzadko się coś takiego słyszy na antenie, ale to nie jest zarzut do profesjonalizmu komentatora – absolutnie, przecież żadne słowa nie oddałyby tak dobrze (braku) sytuacji w meczu, jak długie, smutne, wyraźnie zaakcentowanie westchnięcie.
Raków ofensywą interesował się w tym meczu incydentalnie. Raz Carlos nie trafił po ładnej kombinacji, a w końcówce Ameyaw zawalił szybką kontrę. Można mówić – a gdyby wpadło, to byście teraz inaczej gadali! Postawmy jednak sprawę inaczej: gdyby Raków nie był tak marny z przodu, wypracowałby sobie jeszcze z pięć okazji, strzelił ze dwie bramki i pudło Ameyawa byłoby nieistotną historią.
A tak: pudło tam, potem jedna z nielicznych groźnych akcji Korony, piękne uderzenie Dalmau i 1:1. Gospodarzom trzeba oddać, że bronili bardzo dobrze, kielczanie męczyli się niemiłosiernie, ale jednak znaleźli ten swój jedyny celny strzał i się udało. Więc jeszcze raz: gdyby Raków przełożył jakość z defensywy na ofensywę, byłby to gol na 3:1. Ale nie był. Był na wagę remisu.
Żadna to satysfakcja w stylu “a nie mówiliśmy”. Każdy kto ogląda futbol dłużej niż tydzień wiedział, że nie da się tego ciągnąć w nieskończoność, ten całkowity minimalizm w ataku w końcu musiał zostać skarcony. Raków walczy z Lechem i Jagiellonią o mistrzostwo, ale w ataku te drużyny dzieli przepaść – tam Ferrari, tu rozklekotany Trabant.
No i wjechał w końcu w drzewo, żadna sensacja.
Noty wkrótce
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Dramatyczna w obronie Cracovia gorsza od Legii. Gościom należał się karny…
- Czy Wszołek musi zacząć kozłować w polu karnym, żeby sędzia zobaczył rękę?
Fot. Newspix