Reklama

Najpierw rdza, potem świetna gra. Iga Świątek wyszła z fatalnej sytuacji

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

03 listopada 2024, 16:36 • 8 min czytania 6 komentarzy

Nie grała dwa miesiące, od porażki z Jessicą Pegulą w US Open. W międzyczasie zmieniła trenera i, jak sama mówiła, zajęła się prywatnymi sprawami. Dziś wróciła na kort i właściwie od samego początku było widać, że to wszystko odbiło się na postawie Igi Świątek. Polka jednak odżyła… w momencie, gdy wydawała się stać na straconej pozycji. I gdy już złapała rytm, to poszła po swoje. Z Barborą Krejčíkovą wygrała w trzech setach i ostatecznie udanie rozpoczęła obronę tytułu mistrzyni WTA Finals.

Najpierw rdza, potem świetna gra. Iga Świątek wyszła z fatalnej sytuacji

Iga i Barbora, czyli dwie zagadki

Jak już wspomnieliśmy: Iga Świątek nie wyszła na kort, by rozegrać oficjalny mecz, od dwóch miesięcy. Jej ostatnie spotkanie to porażka z Jessicą Pegulą w US Open. Porażka – dodajmy – w stosunkowo kiepskim stylu, w meczu, w którym nie potrafiła przeciwstawić się Amerykance. Wcześniejsze miesiące też nie przebiegały po jej myśli. Po fantastycznej pierwszej połowie roku – gdy wygrała Roland Garros oraz cztery turnieje rangi WTA 1000 – w drugiej nie zagrała nawet w żadnym finale. W Wimbledonie odpadła w III rundzie. Na igrzyskach olimpijskich zdobyła brązowy medal – historyczny dla polskiego tenisa, ale stanowiący pewne rozczarowanie, bo Polka była jednak wielką faworytką. W Cincinnati doszła z kolei do półfinału, gdzie łatwo przegrała z Aryną Sabalenką. A US Open to już wspomniany ćwierćfinał.

Potem z kolei była ta długa przerwa, w czasie której całkowicie zrezygnowała z podróży na Daleki Wschód i wzięcia udziału w jakimkolwiek turnieju WTA rozgrywanym tam w tym czasie. Ogłosiła za to – niespodziewanie – rozstanie z Tomaszem Wiktorowskim, według oficjalnych komunikatów: za porozumieniem stron. Po kolejnych kilkunastu dniach poinformowała z kolei, że jej nowym trenerem zostanie doświadczony i obyty w pracy na najwyższym poziomie Wim Fissette. I to z Belgiem u boku zjawiła się w Rijadzie. W stosunkowo krótkim czasie współpracy trudno jednak było oczekiwać, by Belg zrobił coś więcej, niż pozytywnie zadziałał na pewność siebie Igi. Stąd Polka pozostawała zagadką, zupełnie nie wiedzieliśmy bowiem, w jakiej formie zjawiła się w Rijadzie, nawet jeśli jej postawa na treningach mogła napawać umiarkowanym optymizmem.

CZYTAJ TEŻ: WIM FISSETTE. KIM JEST NOWY TRENER IGI ŚWIĄTEK? SYLWETKA BELGA

Reklama

Barbora Krejčíková z kolei cały ten sezon miała – najprościej rzecz ujmując – dziwny. Dużą jego część straciła ze względu na urazy. Przed WTA Finals łącznie rozegrała tylko 33 mecze, a wygrała ledwie 19 z nich. Ale aż siedem jej zwycięstw przypadło na jeden turniej – Wimbledon. Tam Czeszka niespodziewanie zaczęła grać swój najlepszy tenis. Wcześniejsze dwa występy na trawie – w Birmingham i Eastbourne – niespecjalnie sugerowały, że Barbora może cokolwiek ugrać w londyńskim turnieju. Pierwsze dwa mecze trawiastego Szlema również. W spotkaniu otwarcia Krejčíková pokonała Wieronikę Kudiermietową po prawdziwym maratonie: 7:6 (4), 6:7 (1), 7:5. W drugim po dwóch tie-breakach odprawiła kwalifikantkę, Katie Volynets.

Wygrywała, owszem, ale po wielkim wysiłku.

I właściwie tak było do końca turnieju. Łatwiej poszło jej w trzeciej rundzie, ale tam Jessica Bouzas Maneiro skreczowała w drugiej partii. Potem były jeszcze dwa dwusetowe starcia, ale wcale niełatwe – z Danielle Collins i Jeleną Ostapenko. A mecze z Jeleną Rybakiną i Jasmine Paolini toczyły się już na dystansie trzech setów. Ale ostatecznie zawsze to Barbora okazywała się lepsza. Odniosła drugi sukces tej rangi – po Roland Garros 2021 – w karierze. Wbrew urazom, które regularnie ją zatrzymywały. Ale wygrana na wimbledońskiej trawie jej nie napędziła. Od tamtego czasu bilans jej spotkań to 5-5, z czego aż trzy wygrane odniosła na igrzyskach w Paryżu. Do WTA Finals dostała się zresztą jako mistrzyni wielkoszlemowa, bo sam ranking nie wystarczył. Innymi słowy: też zagadka, bo w formie niby słabej, ale wiemy już, że Czeszka potrafi się przygotować do najważniejszych imprez.

Pozostawało zobaczyć, która z nich lepiej wypadnie na korcie.

Iga w wersji: niedokładna

Powiedzmy to sobie wprost: Barbora Krejčíková w pierwszym secie dzisiejszego starcia nie grała wybitnego tenisa. Trzymała pewien solidny poziom, owszem, ale nie prezentowała się tak, jak na przykład przed dwoma laty w finale turnieju w Ostrawie, gdy razem z Igą Świątek dały wielkie show, które Czeszka ostatecznie wygrała. Dziś rywalka Polki była po prostu regularna, z pewnymi przebłyskami od czasu do czasu. I to wystarczało, by szybko wypracować sobie przewagę przełamania, a potem ją utrzymywać.

Reklama

A dlaczego wystarczało? Bo po drugiej stronie siatki Świątek walczyła sama ze sobą. W pierwszym secie popełniła 19 niewymuszonych błędów. Jak na nią – jakieś 300 procent normy. Źle funkcjonował zwłaszcza forehand, który był rozstrojony mniej więcej tak, jak gitary w punkowym zespole. A że Czeszka jest zawodniczką, która doskonale potrafi wykorzystać słabości rywalek, to zaczęła regularnie atakować właśnie na tę stronę Igi Świątek. I to działało. Polka nie radziła sobie z płaskimi i szybkimi zagraniami rywalki, ale też ze zmianami tempa, z których Barbora również skrzętnie korzystała.

Do tego miała jeszcze inny spory atut – serwis.

Bo mimo wszystko Iga miewała przebłyski i potrafiła wygrać ważne wymiany. Kluczowy dla losów pierwszego seta, jak się potem okazało, był gem numer 6. W nim Świątek prowadziła już 40:0 przy serwisie Barbory, ale ta była w stanie się wybronić i ostatecznie wygrać gema. Więcej break pointów Polka już sobie w tym secie nie wypracowała, a co za tym idzie – przegrała całą partię, bo sama straciła serwis dużo wcześniej. Po partii – tradycyjnie – skorzystała z przerwy toaletowej, w dużej mierze po to, by dać sobie chwilę na przeanalizowanie błędów.

Jak wyszła ta analiza? Ano nie za dobrze. Początek drugiego seta układał się jeszcze gorzej, niż start pierwszego. Iga nie była w stanie utrzymać własnego podania, Barbora z kolei szalała i wydawała się grać coraz lepiej z każdym punktem. Efekt był taki, że po kilkunastu minutach gry na tablicy wyników widniało już 3:0 dla Krejčíkovej. I trudno było mieć nadzieję, że nastąpi wielki powrót.

Niemożliwe, a jednak. Iga wróciła

No i może powinniśmy za to zwątpienie zebrać pewną burę. Bo przecież Iga Świątek już wielokrotnie pokazywała, że jest w stanie wychodzić z sytuacji niemal beznadziejnych. Ot, przypomnijmy sobie mecz z Naomi Osaką na tegorocznym Roland Garros. Ale dziś – biorąc pod uwagę wszystkie zmienne – naprawdę nie sposób było oczekiwać, że podwójne przełamanie w drugim secie nie zostanie przez Barborę zamienione na zwycięstwo w całym spotkaniu. Tym bardziej, że Czeszka nadal utrzymywała dobry poziom, świetnie serwowała i nie dawała Idze okazji na to, by w ogóle powalczyć o breaka.

Aż do czwartego gema drugiej partii.

Ta i dwie kolejne małe partie okazały się być bowiem absolutnym punktem zwrotnym całego meczu. Najpierw Iga wyszła na 40:0 przy serwisie rywalki. Ale jeszcze czekaliśmy z radością, pamiętając dokładnie taką samą sytuację z pierwszego seta. I tym razem było blisko powtórki – Barbora wygrała bowiem dwa pierwsze punkty, ale trzecią w tym gemie – a szóstą w meczu – szansę na breaka zamieniła wreszcie Polka. Ale to był dopiero początek powrotu, wciąż zostało dużo do zrobienia. Kolejny kluczowy moment – gem serwisowy Igi, 40:30 dla Czeszki. Break point obroniony świetnym serwisem, a po chwili dwa kolejne punkty na własne konto i już tylko 2:3 z perspektywy Polki. A po zmianie stron – tryb ataku i coraz lepszej gry. Bo widać było, że Świątek wyczuła szansę, ale też po prostu widziała, że zaczyna zrzucać z siebie rdzę.

I wreszcie się tej rdzy pozbyła właściwie w całości. Na 3:3 wyrównała wygrywając gema do 15. Potem poszła za ciosem, spokojnie wygrała własne podanie. Ale Barbora też. I do stanu 6:5 dla Igi serwujące radziły sobie we własnych gemach bez większych problemów. Niektórzy pewnie już ostrzyli sobie wówczas zęby na tie-breaka, ale nie Polka. Ona zaatakowała, wywalczyła dwie piłki setowe i przy drugiej doczekała się błędu Barbory. Było 1:1 w setach i tym razem to Czeszka poszła na przerwę.

Ale ta zupełnie jej nie pomogła. Trzeci set to początkowo absolutny popis Igi i, widoczne na twarzy, coraz większe zmęczenie u Krejčíkovej. Świątek korzystała z tego w sposób doskonały, wygrała pierwszych pięć gemów w całej partii. Dopiero wtedy Barbora triumfowała przy swoim serwisie, a potem też przy podaniu Polki. Ale to wiele nie zmieniło, bo był to jedynie przebłysk, wynikający pewnie z faktu, że Czeszka postawiła wszystko na jedną kartę i atakowała momentami wręcz szaleńczo. Nie na wiele jednak jej się to zdało – po chwili przegrała. Gema, seta i mecz.

Mimo kiepskiego początku Iga Świątek dobrze rozpoczęła więc rywalizację w WTA Finals. I w sumie może okazać się, że taki powrót do niemal przegranego meczu zadziała na nią pozytywnie. Przed Polką bowiem jeszcze mecze z Jessicą Pegulą i Coco Gauff, które zagrają dziś spotkanie pomiędzy sobą.

Iga Świątek – Barbora Krejčíková 4:6, 7:5, 6:2 

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Komentarze

6 komentarzy

Loading...