Reklama

Młodzi, na szczycie, ale już wypaleni. O problemach mentalnych w sporcie

Błażej Gołębiewski

Autor:Błażej Gołębiewski

30 października 2024, 14:05 • 13 min czytania 18 komentarzy

Zaledwie 31-letni Dominic Thiem poinformował o zakończeniu zawodowej kariery, choć ta na dobrą sprawę solidnie wyhamowała już po triumfie w US Open w 2020 roku. I często to właśnie największy sukces okazuje się w życiu sportowca początkiem końca, źródłem wypalenia i utraty motywacji. Z takimi problemami borykało się wiele zawodniczek i zawodników, mierząc się przy tym również z depresją, a nawet myślami samobójczymi. – Jeśli w pewnym momencie człowiek rozumie siebie tylko jako taką maszynę, która ma cały czas być sprawna i efektywna, to jest duże prawdopodobieństwo, że ta maszyna zgłosi wreszcie poważną awarię – mówi nam doktor Kamil Wódka, psycholog sportu. Co jeszcze sprawia, że wchodzący na szczyt sportowcy rezygnują z dalszej rywalizacji? I czy można zapobiegać takim sytuacjom?

Młodzi, na szczycie, ale już wypaleni. O problemach mentalnych w sporcie

Życiowy sukces początkiem końca 

Całkiem niedawno świat sportu obiegła wiadomość o zakończeniu kariery przez Dominica Thiema. I od razu pojawiła się pod nią fala komentarzy na temat takiej decyzji austriackiego tenisisty. A bo za młody, a bo mógł jeszcze powalczyć, a bo zwyciężył tylko w jednym turnieju wielkoszlemowym. Ten triumf był jednak punktem zwrotnym, który w dużym stopniu przyczynił się do tego, że Thiem jest już na sportowej emeryturze. 

Austriak pozostanie więc wyłącznie z wygraną w US Open na swoim koncie. Dla wielu to zaledwie jeden taki triumf, dla innych – szczyt marzeń. Do tej drugiej grupy należał sam Dominic, o czym zresztą wspominał wielokrotnie w wywiadach. – Szczerze mówiąc, wtedy traktowałem to zbyt poważnie. Myślałem, że to uczyni mnie szczęśliwym na zawsze i zmieni moje życie. Ale tak nie jest. To iluzja, zasadniczo nic się nie zmieniło. Za 20 lat, jeśli nadal będziemy tutaj, nikogo nie będzie interesowało, czy jestem mistrzem wielkoszlemowym, czy nie – powiedział Thiem w rozmowie z portalem Tennis Majors. 

Ale wcześniej naprawdę myślałem: „jeśli nie wygram żadnego szlema w swojej karierze, moja kariera nie będzie wspaniała i na zawsze zostaną ze mną jakieś wątpliwości”. To nie była łatwa sytuacja. Oczywiście, bardzo miło jest mieć ten tytuł, ale ostatecznie to nadal tylko trofeum i nie powinno mieć dużego znaczenia w życiu. Tak to teraz widzę – dodał zwycięzca US Open w 2020 roku. 

Reklama

Presja, o której mówi Thiem, to problem wielu sportowców. Narzucanie sobie koniecznych do zrealizowania celów – i to przecież tak trudnych, jak wygrana w turnieju wielkoszlemowym – z pewnością może przytłoczyć. Tak też zresztą było w przypadku tenisisty z Austrii. Zachorował na depresję, do tego zmagał się z trudną do pokonania kontuzją nadgarstka, uniemożliwiającą mu grę na najwyższym poziomie. A wcześniej mierzył się również m.in. z urazem kolana. 

Najważniejsza walka toczyła się mimo wszystko w głowie Thiema. Po zdobyciu nadrzędnego celu, jakim był tytuł wielkoszlemowy, jego motywacja do dalszej rywalizacji z tenisową czołówką stawała się coraz mniejsza. I działo się to w momencie, gdy nazwisko Austriaka było odmieniane przez wszystkie przypadki, bo ten wygrywał jeszcze w innych turniejach, tocząc w międzyczasie świetne (i nierzadko wygrane) boje z Wielką Trójką”, czyli Novakiem Djokoviciem, Rogerem Federerem i Rafaelem Nadalem. 

Jak mogło dojść do tego, że znajdujący się w szczycie formy, stosunkowo młody przecież tenisista, już odczuwał wypalenie? 

– Każdy ma prawo powiedzieć, że nie chce już uprawiać konkretnej aktywności. Sportowiec nie musi być dłużej sportowcem, dziennikarz dziennikarzem, a psycholog psychologiem. Jeśli natomiast chcemy iść w kierunku tłumaczenia utraty motywacji, to warto przyjrzeć się temu, na ile zawodnik, który rozwija się w danej dyscyplinie, faktycznie dba o swój pełny rozwój, a na ile on lub jego otoczenie bardziej troszczą się wyłącznie o to, by wyżej skakał, szybciej biegał czy celniej uderzał. Niestety, z tego co obserwuję, nierzadko priorytetem staje się to drugie. I kiedy temat work-life balance jest coraz częściej omawiany, to w sporcie wciąż nie jest to powszechne – mówi nam dr Kamil Wódka, psycholog sportu, który współpracował m.in. z Kamilem Stochem czy Łukaszem Piszczkiem. 

Potwierdzał to zresztą również sam Dominic Thiem, mówiąc w wywiadach o zaburzeniach życiowej równowagi przy grze na najwyższym poziomie. I choć zdarzało się, że odzyskiwał jeszcze iskrę, która napędzała go do dalszej rywalizacji w tourze, to wszystko rujnowały wspomniane kontuzje. – W pewnym momencie sezonu 2021 naprawdę poczułem, że jest we mnie ten ogień, wróciła motywacja. I dokładnie w tym momencie doszło do urazu nadgarstka – przyznał Thiem. 

Reklama

Triumfator US Open 2020 nie był jedynym, który w trudnych momentach miał spore problemy z powrotem do wysokiej formy sportowej. Nie był ponadto jedynym, który odczuwał wypalenie tuż po odniesieniu największego sukcesu w całej dotychczasowej karierze. 

Nie pierwszy taki przypadek w tenisie 

W światowym tenisie już nie raz dochodziło do sytuacji, w której topowa zawodniczka czy zawodnik odczuwali problemy z dalszym motywowaniem się do rywalizacji o najwyższe cele. Takim przykładem jest choćby Ashleigh Barty. Australijka przeszła na sportową emeryturę w wieku… 25 lat, mając na koncie trzy zwycięstwa w turniejach wielkoszlemowych. W grze pojedynczej była mistrzynią French Open, Australian Open i Wimbledonu. Do tego dołożyła jeszcze m.in. brązowy medal olimpijski wywalczony na igrzyskach w Tokio. 

I to właśnie osiągnięcie zamierzonych celów sprawiło, że Barty nie miała już w sobie chęci do dalszej walki na korcie. – Wygranie Wimbledonu było jedyną rzeczą, której pragnęłam przez całą moją karierę. Po zwycięstwie w 2021 roku zgasł we mnie ogień. Nie mam już fizycznego popędu, emocjonalnego pragnienia i wszystkiego, czego potrzeba, aby rzucić sobie wyzwanie [do rywalizacji] na najwyższym poziomie. Nie wiedziałam już, o co gram. Nic nie zostało, żadna iskra – mówiła wówczas tenisistka z Australii. 

Ash Barty

Barty odeszła w chwale, bo jako liderka rankingu WTA. Podobnie na sportową emeryturę, choć początkowo jedynie krótką, przeszła w 2008 roku Justine Henin. Obie zmagały się z wypaleniem, ale też problemami w życiu prywatnym. I to właśnie to, co dzieje się poza wzrokiem fanów czy dziennikarzy, ma według Kamila Wódki kolosalny wpływ na odczuwanie przez sportowców wartości największych sukcesów w ich karierach. 

– Z pewnością przyczyn takiej decyzji nie można szukać w ostatnich występach zawodniczki czy zawodnika, bo to byłoby zbyt dużym zawężeniem. Trzeba na to spojrzeć z szerszej perspektywy – to nie tylko historia sportowca, ale przede wszystkim człowieka. I tutaj bym się przyglądał temu, co tak naprawdę kryje za kulisami tego, co oficjalnie jest wiadome. Nie nazywałbym tego problemem, ale zagadnieniem. Sportowiec najczęściej inaczej wygląda dla kibiców, osób z zewnątrz, a inaczej na co dzień, w niełatwych sytuacjach, z którymi się spotyka. I w pewnym momencie, jeśli ten trudny dla niego okres trwa miesiące czy lata, to może to doprowadzić do tego, że nawet dobre wyniki niekoniecznie cieszą, a sam zawodnik przestaje mieć chęć, by w tym wszystkim dalej uczestniczyć – tłumaczy Wódka. 

Z takimi problemami mierzyli się ponadto tenisiści ze światowej czołówki. O utracie motywacji mówił Andre Agassi, który triumfował w ośmiu turniejach wielkoszlemowych. Wypalenie było również powodem zakończenia niesamowitej kariery Björna Borga. Szwed w wieku 26 lat mógł poszczycić się aż sześcioma tytułami mistrza French Open i pięcioma Wimbledonu. A mimo to król Paryża i Londynu postanowił przejść na sportową emeryturę, choć stał u progu wielkiej sławy. 

Byłem bardzo szczęśliwy jako zawodnik, ale nie miałem motywacji. Brakowało mi jej do trenowania i rywalizacji każdego dnia, nie mogłem skupić się na tym, co robię i co muszę zrobić. Po prostu nie miałem tego już w sobie, jednocześnie będąc zadowolonym z siebie sportowcem – powiedział Borg w wywiadzie dla The Athletic. 

W kontekście Szweda mówiło się jednak również o innych problemach z nastawieniem mentalnym do bycia na szczycie światowego tenisa. Źle znosił on bowiem porażki, ale też sławę, która uderzyła w niego z ogromną siłą. – Kiedy przyjechałem do hotelu, czekała na mnie setka osób. Kiedy poszedłem do restauracji, miałem wokół siebie kilkudziesięciu fotografów. Chciałem mieć normalne życie. Dziś nadal istnieje to zainteresowanie i ekscytacja mistrzami, ale są oni o wiele bardziej chronieni. Tymczasem za moich czasów było to kompletnie szalone i myślę, że było zarazem jednym z decydujących czynników, który sprawił, że zakończyłem karierę – przyznał po latach Borg. 

Presja, stres i utrata motywacji

Oczywiście nie tylko w tenisie mogliśmy obserwować przypadki przedwczesnego zakończenia kariery przez najlepszych. Problemy wynikające z narzucenia na siebie zbyt dużej presji i konieczności spełniania niesamowicie wygórowanych oczekiwań często widać również w sportach olimpijskich. Na ostatnich igrzyskach w Paryżu głośno było przecież o Simone Biles, która wróciła do rywalizacji po kolejnej przerwie. 

W 2016 roku zdobyła w Rio cztery złote medale i jeden brąz. To sprawiło, że z marszu stała się wielką gwiazdą rozpoznawalną w całych Stanach Zjednoczonych. Młoda gimnastyczka już wtedy poczuła, że coś jest nie tak, że potrzebuje przerwy i spokoju. I choć rozstała się ze sportem na jakiś czas, to nie zdecydowała się wówczas na profesjonalną pomoc. Nie rozmawiała z psychologami, nie poszła na terapię, po prostu spędzała więcej czasu sama ze sobą lub ze swoimi bliskimi. Jako 19-latka była na szczycie i odczuwała przesyt, wypalenie. Nie mogła znaleźć w sobie ognia, by dalej walczyć o najwyższe cele, choć przecież teoretycznie wszystko tak naprawdę było dopiero przed nią. 

Simone Biles

Każdy może poprawiać swoje osiągnięcia tak długo, jak będzie potrafił wyzwolić w sobie motywację i stawiać nowe cele. Nie wiem, czy dalej to potrafię, ale mam nadzieję, że w przyszłości mi się to uda – mówiła tuż po igrzyskach w Rio. Ale wreszcie wróciła do regularnych treningów. Te miały ją doprowadzić do kolejnych olimpijskich sukcesów, tym razem w Tokio. 

W stolicy Japonii Biles zdobyła co prawda dwa medale (srebro i brąz), ale w zawodach drużynowych zaliczyła na macie potknięcie, uzyskując najgorszy wynik w całym amerykańskim zespole. Simone wycofała się z dalszej rywalizacji, początkowo zasłaniając się kontuzją. Ostatecznie okazało się, że gimnastyczka miała spory problem z udźwignięciem gigantycznej presji, jaka spoczęła na jej barkach. Sięgnęła więc po profesjonalną pomoc. 

Efekty było widać na igrzyskach w Paryżu. Szczęśliwa Biles zdobyła na nich 3 olimpijskie złota i jedno srebro. I choć ostatecznie nie zakończyła kariery przez utratę motywacji, to po Rio w 2016 roku było tego blisko, a przecież Simone miała wówczas zaledwie 19 lat. 

Głośno o przechodzeniu na sportową emeryturę było też w przypadku Kelly Holmes. Legendarna brytyjska biegaczka postanowiła rozstać się z zawodowym sportem tuż po zdobyciu dwóch złotych medali na igrzyskach w Atenach w 2004 roku. Kiedy wydawało się, że może w dalszym ciągu osiągać sukcesy na arenie międzynarodowej, Holmes poinformowała, że odczuwa w związku ze swoimi wynikami niesamowitą presję. Zbyt dużą, by kontynuować starty na bieżni. 

Brytyjka cierpiała na depresję, miała myśli samobójcze, dochodziło w jej przypadku nawet do samookaleczenia. Podobnie jak w przypadku Dominica Thiema, zły stan psychiczny był pogłębiany przez nakładające się na siebie kontuzje, które uniemożliwiały swobodne i bezbolesne uprawianie sportu. Po latach Holmes przyznała też, że zdobycie olimpijskiego mistrzostwa – i to dwukrotnie na jednych igrzyskach – było dla niej całkowitym spełnieniem. I również ze względu na wypalenie w 2005 zakończyła karierę, mając 33 lata. 

Po pierwsze zapobiegać 

Przypadki tego typu można niestety mnożyć. I choć wydawać by się mogło, że trudno jest w takiej sytuacji podnieść się i dalej walczyć o najwyższe cele, to często jest to możliwe – głównie dzięki profesjonalnej pomocy. Tak jak miało to miejsce w przypadku Michaela Phelpsa, który dwa lata po igrzyskach w Londynie w 2012 roku, gdzie zdobył sześć medali, w tym cztery złote, wylądował w zamkniętym ośrodku dla pacjentów m.in. z depresją. 

Phelps, odczuwający wypalenie, pierwszy raz karierę skończył właśnie w 2014. Stracił motywację do dalszej rywalizacji, a ostatnie wyniki uznawał za spore rozczarowanie i porażkę. Do tego doprowadziła go ogromna presja, z jaką musiał się mierzyć już jako wielka gwiazda, rozpoznawalna na całym świecie. Pobyt w specjalistycznej placówce pomógł amerykańskiemu pływakowi na tyle, że zdecydował się on na powrót do zawodowego sportu. I zrobił to w niesamowitym stylu. 

Michael Phelps

Na igrzyskach olimpijskich w Rio, gdzie Phelps był chorążym reprezentacji USA i kapitanem drużyny pływackiej, dorzucił do swojego dorobku kolejnych sześć medali. Aż pięć z nich było złotych. – To, co stało się w Londynie, było później moją motywacją do zdobycia większej liczby medali. Kiedy wróciłem do rywalizacji w wieku 31 lat, byłem niesamowicie głodny zwycięstw, bardziej niż kiedykolwiek. W Rio czułem się jak nastolatek. Gdy po raz pierwszy kończyłem karierę, nienawidziłem sportu. Za drugim razem byłem szczęśliwy, traktowałem to jako naturalną kolej rzeczy – mówił później w wywiadach Phelps. 

Ale sportowców umiejących przekuć wypalenie, utratę motywacji i ogromną presję na dalsze sukcesy, jest stosunkowo niewielu. Nierzadko wynika to z podejścia otoczenia, a przede wszystkim sztabu szkoleniowego, w tym głównych trenerów. Podczas gdy to oni powinni dbać w pierwszej kolejności o zdrowie psychiczne swoich podopiecznych, często bagatelizują ich problemy w sferze mentalnej, zrzucając je na dalszy plan. 

Tak było w przypadku Justyny Kowalczyk-Tekieli, która w rozmowie z Pawłem Wilkowiczem dla portalu Sport.pl wyznała, że trener nie zapewnił jej wystarczającego wsparcia w walce z chorobą. – O stanach depresyjnych mu powiedziałam, o reszcie nie. Uznał, że najlepszym sposobem na depresję będzie praca. Chciał dobrze, ale „weź się w garść” to najgorsze, co można mówić w takiej sytuacji – powiedziała pięciokrotna medalistka olimpijska. 

I to właśnie takie podejście według Kamila Wódki często bywa powodem zakończenia kariery. W momencie, gdy sportowiec powinien skupić się na sobie, presja najbliższego otoczenia, ale też środowiska i fanów, powoduje bagatelizowanie problemów, kiedy priorytetem stają się wyniki na zawodach. A to już prosta droga do wypalenia i całkowitej utraty motywacji. 

Według mnie najlepszą profilaktyką byłoby dbanie o siebie i swój rozwój, a nie zamykanie sportowca w stwierdzeniach mówiących, że trzeba być twardym, trzeba sobie ze wszystkim radzić, trzeba być człowiekiem, który jest w stanie walczyć pomimo kontuzji, bólu czy innych przeciwności. Jeśli zawodnik w pewnym momencie rozumie siebie tylko jako taką maszynę, która ma cały czas być sprawna i efektywna, to jest duże prawdopodobieństwo, że ta maszyna zgłosi wreszcie poważną awarię. Bezpieczniki wysiądą, dając znać, że organizm dziękuje za współpracę i nie chce już dalej w tym wszystkim brać udziału – mówi psycholog. 

Rolę wsparcia mentalnego w zawodowym sporcie docenia się już jednak coraz częściej. To właśnie psychologowie bywają istotnym, a nawet i kluczowym ogniwem sztabów szkoleniowych, jak ma to miejsce choćby w teamie Igi Świątek. Przy krytykowanej przez wielu Darii Abramowicz tenisistka z Raszyna odnosiła największe sukcesy w karierze, by w nieco gorszym dla siebie momencie nie mieć problemów z rezygnacją z kolejnych startów. Wszystko to w imię psychicznego i fizycznego odpoczynku, zapobiegania wypaleniu oraz utrzymania równowagi, o którą przecież przy tak dużej liczbie turniejów jest z pewnością niełatwo.

CZYTAJ TEŻ: „KARIEROWICZKA. NAJLEPSZA SPECJALISTKA. ZAWŁADNĘŁA WSZYSTKIM”. HISTORIA DARII ABRAMOWICZ

Apetyt rośnie w miarę jedzenia. To popularne przysłowie doskonale wpasowuje się w zawodowy sport, gdzie oczekiwania wobec najlepszych stają się często wręcz irracjonalne. Wymaga się od nich bicia kolejnych rekordów, zdobywania tego, co dotychczas wydawało się nieosiągalne. I kiedy mistrzowie nie są w stanie poradzić sobie z wielką presją spoczywającą na ich barkach, a w najbliższym otoczeniu próżno szukać wsparcia, wejście na szczyt szybko okazuje się początkiem końca.

Ktoś powie, że przecież stres jest wpisany w zawód sportowca, że najlepsi powinni być przede wszystkim odporni psychicznie. Ktoś inny stwierdzi, że lepiej jest się miło zaskoczyć, zamiast nieprzyjemnie rozczarować, dlatego oczekiwania kibiców czy mediów powinny być zawsze stonowane. Prawda leży pewnie gdzieś pośrodku, ale zamiast przesadnie to analizować, czasem po prostu warto po ludzku spojrzeć na swoich idoli. Tylko tyle i aż tyle.

BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI

Fot. Newspix.pl

*

Jeżeli odczuwasz smutek, przygnębienie, okaleczasz się, masz myśli samobójcze lub zauważasz podobne zachowanie u kogoś bliskiego, nie wahaj się. Pomoc można uzyskać kontaktując się z osobami dyżurującymi pod bezpłatnymi numerami telefonów.

116 123 Kryzysowy Telefon Zaufania udziela pomocy psychologicznej osobom doświadczającym kryzysu emocjonalnego, samotnym, cierpiącym z powodu depresji, bezsenności, chronicznego stresu.

800 12 00 02 Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie Niebieska Linia” czynny jest przez całą dobę. Dzwoniąc pod podany numer uzyskasz wsparcie, pomoc psychologiczną i informacje o możliwościach uzyskania pomocy najbliżej miejsca zamieszkania.

Czytaj więcej o tenisie:

Uwielbia boks, choć ostatni raz na poważnie bił się w podstawówce (i wygrał!). Pisanie o inseminacji krów i maszynach CNC zamienił na dziennikarstwo, co było jego marzeniem od czasów studenckich. Kiedyś notorycznie wyżywał się na gokartach, ale w samochodzie przestrzega przepisów, będąc nudziarzem za kierownicą. Zachował jednak miłość do sportów motorowych, a największą słabość ma do ich królowej – Formuły 1. Kocha też Real Madryt, mimo że pierwszą koszulką piłkarską, którą przywdział w życiu, był trykot Borussii Dortmund z Matthiasem Sammerem na plecach.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Komentarze

18 komentarzy

Loading...